Adam Hlousek: Nie chciałem utrudniać życia Legii
11.05.2019 11:19
Jak opisać okres, który spędziłeś w Legii?
- Jako zdecydowanie udany, a w pewnym stopniu nawet magiczny.
W każdym sezonie, w którym grałeś w Legii, ta sięgała po jakieś trofeum.
- Nie patrzą tak na to, ale widzę się jako jednego z tych, składową grupy, która po zakończeniu rozgrywek mogła świętować. Gdyby ktoś powiedział mi na początku przygody z Łazienkowską, że tak to będzie wyglądało, to trudno byłoby mi uwierzyć. Ostatecznie w każdym sezonie gry udawało zdobywać się mistrzostwa Polski. Dochodziły do tego krajowe puchary, gra w Lidze Mistrzów…. Jestem bardzo zadowolony i szczęśliwy, że przez 3,5-roku grałem w Legii i uczestniczyłem w tych wydarzeniach.
Rozwiązałeś na długi czas dylemat w kwestii obsady lewej obrony Legii.
- Trafiając do Legii, słyszałem, że jest problem z lewą obroną. Wiele się o tym mówiło. Miałem cel: wejść na boisko i jak najdłużej pozostać w składzie. Myślę, że dałem radę. Nie wszystko było pozytywne, pojawiały się błędy, ale mogę stanąć przed lustrem i powiedzieć teraz, że jestem zadowolony z tego, co zrobiłem.
Od początku czułeś, że Ekstraklasa, liga fizyczna, to rozgrywki dobre dla ciebie?
- Nie patrzyłem na to w ten sposób. Interesował mnie klub i miałem przekonanie, że Legia jest drużyną dla mnie i chcę tutaj grać. Pierwsze zetknięcie z zespołem było bardzo pozytywne. Dodatkowo w Warszawie i całej Polsce, klimat jest podobny do tego, który jest w Czechach. Świetnie czułem się w mieście, poza stadioniem. Moim zdaniem to istotna kwestia, bo jeśli szybko się aklimatyzujesz i odpowiada ci to, co jest dookoła piłki, to jesteś w stanie z lepszej strony pokazać się stricte na murawie.
Moment, który najlepiej zapadł ci w pamięć?
- Pierwsze mistrzostwo. Pierwsza feta. To był wyjątkowy moment. Potem dołożyłbym do kolekcji grę w Lidze Mistrzów. To był niesamowity czas, możliwość usłyszenia tego hymnu stojąc na murawie… Wchodzimy tu na kwestię rozmowy o spełnianiu marzeń, bo inaczej nie da się tego nazwać. Droga do Champions League była szczęśliwa, trafiali nam się tacy, a nie inni rywale, ale mogliśmy być zadowoleni, że te elitarne rozgrywki zagościły w Warszawie po 20 latach przerwy. Wszyscy przekonali się, że potrafimy wejść na najwyższy poziom i walczyć jak równy z równym. To motywacja dla wszystkich z tamtej drużyny, bo kto raz zasmakował Ligi Mistrzów, chciałby w niej grać już regularnie.
A najgorszy moment z całego etapu z Legią? Może dwukrotne odpadnięcie z eliminacji europejskich pucharów?
- Tak, zdecydowanie na to bym wskazał. Minął rok, minął kolejny - stanęło na tym, że przez dwa lata przegrywaliśmy walkę o awans do fazy grupowej europejskich pucharów. Marzenia były poskramiane, ale było mi przykro z innego powodu. Mówimy o niezwykle ważnej kwestii dla Legii. Kiedy stołeczny klub nie gra w fazie grupowej, traci mnóstwo pieniędzy. Mam świadomość, że to istotne w kontekście działalności Legii i trudno nie mieć świadomości tego faktu.
Jak zmieniła się Legia przez 3,5-roku, gdy występowałeś przy Łazienkowskiej?
- Wszyscy wiemy, że dochodziło do wielu zmian. Myślę, że zawsze starano się, by nie były one zbyt duże, ale bywało różnie. Teraz Legia nieco wraca do początku. Pozostaje życzyć klubowi, by postawił na trenera Aleksandara Vukovicia (wywiad przeprowadzony w czwartek - red.). To może pozwolić na powrót do podobnych czasów, jak z momentu, gdy trafiałem na Łazienkowską.
Mówisz o Lidze Mistrzów, ale patrząc na zdjęcia sprzed meczów, gdy ustawialiście się całą jedenastką, niewielu was zostało w stolicy: Arkadiusz Malarz, ty…
- Czas leci i można mówić, że takie jest życie, ale… zmian było dużo. O sukcesach można myśleć, gdy drużyna jest zgrana, doświadczona i cechuje się powtarzalnością.
O tobie również będziemy lada moment mówili w czasie przeszłym w kontekście Legii. Podpisałeś kontrakt z Viktorią Pilzno, ale chciałeś zostać w Legii czy nie? Dostałeś ofertę umowy czy nie? Chciałbym, byś opowiedział o całej sytuacji ze swojej perspektywy.
- Wiem, że Legia ma trudne czasy. Wiem, że walka o mistrzostwo nie jest łatwa, bijemy się o tytuł do samego końca, wręcz do ostatniej kolejki i to wręcz powtórka z poprzedniego sezonu. Wiem też, że lato nie będzie łatwe. Zrobiłem wszystko, by zostać przy Łazienkowskiej, bo bardzo chciałem tu zostać. Przyznam szczerze, że podchodziłem do sprawy bardzo emocjonalnie. Myślę, że Legia też chciała, ale decyzja nie mogła zapaść wcześniej. Nie chciałem utrudniać życia klubowi pod względem różnych spraw. Finansowych też. Nie chciałem tylu pieniędzy, ile zarabiałem wcześniej (agent Hlouska proponował pensję niższą o 30 procent - red.).
Rozmawiałem z przedstawicielami Legii i jestem przekonany, że wszystko było załatwione fair. Zawsze czułem, że rozmawiamy otwarcie, szczerze i z wzajemnym szacunkiem. Usłyszałem stanowisko klubu, znałem je, ale musiałem spojrzeć też na własne życie. Nie chciałem czekać do końca sezonu. Mam 30 lat, za sobą kilka kontuzji i dostałem konkretne oferty w trakcie rundy.
Czyli Legia chciała toczyć rozmowy, ale po sezonie?
- Tak, tak to odebrałem. Myślę, że pod koniec sezonu czy też po jego zakończeniu, mogłem się spodziewać propozycji od Legii. Nie mam jednak żadnych pretensji do stołecznego klubu i chcę to mocno podkreślić. Byłem zadowolony po spotkaniach, wychodziłem z nich usatysfakcjonowany szczerością. Mogłem poczekać na ofertę, ale… Nie było łatwo przyjąć propozycji z innego klubu, ale przyszedł moment, w którym uznałem, że będzie to najlepsze rozwiązanie. Początkowo było jednak tak, że trudno było mi sobie wyobrazić, że w kolejnym sezonie nie będę już pojawiał się przy Łazienkowskiej, że nie będę tu trenował, rozgrywał meczów…
Gdybym miał 25 lat, nie miał kontuzji, to poczekałbym spokojnie na propozycję z Legii. Jestem jednak starszym zawodnikiem, a życie bywa twarde i potrafi weryfikować plany. Nie chciałem czekać i mieć w głowie, że codziennie podejmuje jakieś ryzyko. Zależało mi też na czystej głowie w końcówce sezonu, gdzie ważyć będą się losy mistrzostwa Polski.
Na razie licznik rozegranych meczów stanął u ciebie na liczbie 136.
- Podczas współpracy z Legią starałem się zrobić wszystko, by Legia była zadowolona. Z drugiej strony poczułem zaufanie i wiedziałem, że klub robi wszystko, bym jak najszerzej rozwinął skrzydła. Świetnie czułem się w Warszawie. Warunki przy Łazienkowskiej, cała organizacja, to dla mnie wysoki poziom. W Legii można poczuć się jak w klubie z Bundesligi. Mam przeświadczenie, że możemy sobie podać rękę i mieć wspólną świadomość, że obie strony zrobiły dla siebie swego rodzaju maksimum.
Trener Vuković stwierdził ostatnio, że Adam Hlousek to tak wielki profesjonalista, że byłoby bardzo dobrze, gdyby w Legii byli sami zawodnicy twojego pokroju, bo wtedy klub nie miałby problemów.
- To bardzo miłe słowa. Słyszałem je i słuchając też innych osób, bardzo przykro odchodzi mi się z Legii. Chciałem tu zostać, bo zżyłem się z tym miejscem. Jestem wdzięczny za to, co powiedział trener Vuković, bo zawsze mieliśmy nić porozumienia. Teraz cieszę się, że mogę wykonywać jego polecenia. Uważam, że powinien zostać na dłużej w roli szkoleniowca mistrzów Polski. Ktoś może powiedzieć, że nie ma doświadczenia, ale uważam, że ma go tyle, że niektórzy trenerzy pracujący w zawodzie nie zgromadzili go przez dziesięć lat.
Vuković perfekcyjnie zna Legię. Pracował przy Łazienkowskiej z tyloma trenerami, że mógł wielu z nich obserwować i wyciągnąć z tego wiele wniosków. To człowiek, który zasługuje na szacunek od piłkarzy, jak i kibiców.
Jak scharakteryzować trenera Vukovicia?
- Jego siłą jest to, że doskonale dostrzega myśli piłkarzy, wie co robić, by względy mentalne były na wysokim poziomie. Kiedy Vuković prowadzi zespół, cała drużyna chce, by był zadowolony z naszej pracy. Wiele nam dał i gdy na kogoś patrzy, zdaje sobie sprawę, jak czuje się zawodnik i jak przygotować go do danego meczu. Na treningach jest czas na uśmiechy, zabawę, ale jednocześnie nie ma miejsca na odpuszczanie w trakcie ćwiczeń. Serb jest szkoleniowcem, którego widzę w Legii na dłużej. Jeśli zostanie w klubie, stołeczna drużyna będzie panowała i królowała w lidze.
Co zmienił Vuković po zastąpieniu Ricardo Sa Pinto? Często mówiło się o swobodzie czy powiewie świeżego powietrza.
- Wielu zawodników… otworzyło się przy trenerze Vukoviciu. Serb znalazł swego rodzaju klucz i uwolnił głowy, jak i nogi. Wszyscy poczuli świetną atmosferę. Odczuwam też, że to szczery człowiek, który wprost mówi o wymaganiach. Czasami można się czuć, jakby Vuković był twoim przyjacielem od np. dziesięciu lat, jakbyśmy codziennie grali i trenowali czy czasami pili nawet piwo. A z drugiej strony kiedy wchodzi do szatni, od razu zapada cisza. Każdy czeka na jego słowa i na to, co się za moment stanie.
Kto sprawdza się w Legii lepiej? Tyran czy łagodny człowiek? A może najważniejszy jest balans i unikanie skrajności?
- Vuković jest bardzo podobny do trenera Stanisława Czerczesowa, od którego mógł czerpać doświadczenia. Można pożartować, poczuć się swobodnie, po partnersku, ale na boisku treningowym czy szatni jest inny. Zespół się wtedy dyscyplinuje, jest cisza. Bardzo kojarzy mi się z Czerczesowem.
Czemu nie wyszło z Ricardo Sa Pinto?
- Nie wiem… Może już nie ma sensu do tego wracać? Nie, nie chciałbym o tym rozmawiać, bo nikt nie chce wracać do tego, co wtedy było. Tak samo, nie ma sensu cofać się do Superpucharu czy eliminacji pucharów. Teraz jesteśmy z trenerem „Vuko”, mamy ważne spotkanie przed sobą i one są kluczowe dla wszystkich.
Dla ciebie końcówka przygody z Legią, to rywalizacja z Luisem Rochą…
- … Nie… Nie nazwałbym tak tego. Nie powiedziałbym, że rywalizujemy. To złe słowo. Gdyby zapytać o to jego, myślę, że odparłby podobnie. Zawsze, gdy usiądę na trybunach, widzę boiskowe zachowania jego i rywali, dostrzegam to, jak wygląda gra. W przerwie mogę zejść do szatni. Nie mówię mu, co może zrobić lepiej czy co zrobił źle. Przekazuję mu jednak pewne wskazówki, moje spostrzeżenia dotyczące meczu i lewej flanki. Chcę, by miał wtedy jak najwięcej informacji, które mogą pomóc w wygranej Legii. Nie rywalizujemy i wierzę, że Luis odczuwa to tak samo. Podobnie jest na treningach. Wszyscy mamy ten sam cel, w kolejnych meczach zdobywać po trzy punkty, a na koniec cieszyć się z mistrzostwa Polski.
To słowa piłkarza doświadczonego?
- Nie wiem, ale tak to czuję. Po co miałbym życzyć wszystkiego co złe, klubowemu koledze? Mamy ten sam cel. Na treningach chcemy być lepsi, każdy próbuje się rozwijać. Mówi się, że jeśli życzysz drugiemu wszystkiego, co najlepsze, to dobre kiedyś do ciebie wróci. Wychodzę właśnie z założenia, że to najlepsze rozwiązanie. Chcę pomagać Luisowi oraz drużynie.
Mistrzostwo to najważniejsza rzecz dla ciebie na końcówkę sezonu? Pozwoli ci to miło skończyć czas w Legii…
- Bardzo chcę czwartego mistrzostwa, ale… nawet nie dla siebie. To dla mnie istotne, bo tytuł jest potrzebny Legii. Stołeczny klub niezwykle potrzebuje gry w europejskich pucharach i dlatego chcę pomóc, by do tego celu się przybliżać. To pierwszy krok, bo kolejny sezon będzie niezwykle trudny. Sytuacja ze wszystkich stron musi być lepsza i świętowanie tytułu będzie dobrym początkiem.
Jak się czujesz wracając po tylu latach do Czech?
- Nie wiem do końca, jak to opisać. Miałem w głowie Legię. Smutek, że odchodzę z tego miejsca. Ale gdzieś na drugim torze mam w sobie trochę radości, że wracam do domu po dziewięciu latach gry za granicą. Wciąż mi przykro, że się żegnamy, ale przyszłość rysuje się w interesujących barwach. Fajnie będzie być blisko rodziny i… mam tam kolejne cele do zrealizowania. Trzymam kciuki także za mistrzostwo Viktorii, bo gdyby udało się zagrać we własnym kraju w Lidze Mistrzów… To byłoby ciekawe.
Patrząc na poziom Viktorii Pilzno, fakt, że grała teraz w fazie grupowej Ligi Mistrzów, zaliczasz awans sportowy.
- Szansa na grę w fazie grupowej europejskich pucharów jest chyba większa w Viktorii niż w Legii. Mistrzostwo kraju znacząco ułatwiłoby walkę o Ligę Mistrzów. Byłaby też pewność gry w Lidze Europy. Będę w domu i czeka mnie walka o tytuł w każdym sezonie. Zmieniając kluby w Niemczech, albo trafiając do Polski, czułem, że to tylko kolejna zmiana klubu. Teraz… Jest inaczej. Legia zostanie w moim sercu.
Co ta Legia w sobie ma, że tylu byłych jej zawodników, wraca myślami do Warszawy?
- Trudno to nawet dokładnie stwierdzić… Na pewno w jakiś sposób przekłada się regularna gra, bo gdyby było inaczej, to pewnie nie wytrzymałbym tu tak długiego czasu. Często wybiegałem na boisko, mogłem cieszyć się z sukcesów i grać dla świetnych kibiców oraz współpracować z wartościowymi ludźmi, którzy pracują przy Łazienkowskiej. Jakiś taki zakochany jestem w tej Legii, ale po sezonie muszę ją opuścić.
Można się spodziewać, że powrócisz w przyszłości do Legii, by odwiedzić klub?
- Zdecydowanie! Chcę wpadać do Warszawy, oglądać mecze i znajomych, których wielu tu zostawiam. W szatni usłyszałem też od wielu kolegów, że chętnie odwiedza mnie w Pilznie, więc również serdecznie ich zapraszam.
Z Pilzna jest bliżej do czeskiej kadry?
- Polska liga nie jest w Czechach wystarczająco szanowana. Nikt nie poświęcał jej szczególnej uwagi, choć dla mnie nie było to ważne. Istotna była dla mnie Legia i tak zostało do końca. Nie zawsze grałem dobrze, ale będąc już w wysokiej dyspozycji, wiedziałem, że droga do reprezentacji nadal jest trudna. To kolejny z moich celów na kolejny sezon: wrócić do kadry. Jestem przekonany, że to możliwe przy regularnej grze w lidze oraz pucharach.
Jaka jest obecna czeska liga? Przykład Slavii czy Sparty pokazuje, że pieniądze się w niej pojawiają duże. Viktora ma za to filozofię, którą od lat realizuje.
- Slavia ma pieniądze, ale cały czas trzyma poziom płacowy, który przebija Legia. Podobnie jest z Viktorią Pilzno. Zarobki zawodników nie są niezwykle wysokie i to celowy zabieg. Jedynie Sparta wydaje znacznie więcej - tam są takie pensje, jakich nie ma czasami w Bundeslidze, a sukcesów i tak nie ma. Dziwi mnie czasem, że dziesiąty czy dwunasty klub w Polsce wydaje więcej pieniędzy od czeskich klubów.
Zakończmy tematem bieżącym - do końca sezonu pozostały trzy mecze. Jakie towarzyszą ci myśli?
- Pasuje mi angielskie słowo - enjoy. Wiem, że trzeba wykorzystać maksimum, czerpać z każdego dnia na boisku. Chciałbym pomóc drużynie w obronie mistrzostwa Polski, to ważny cel i zadanie. Dla mnie to ostatnie dni w Warszawie i poważnie do tego podchodzę. Pół żartem, pół serio, mogę też powiedzieć, że przeprowadzka to wręcz trudniejsze zadanie od mistrzostwa (śmiech). Po meczu z Pogonią, samochód z meblami wyjedzie do Czech. W mieszkaniu zostanę ja i… łóżko. Otworzę drzwi i będzie za nimi pustka.
Czasem ma się wrażenie, że Legia lubi gonić. Macie teraz losy mistrzostwa w swoich rękach. To coś, co dodaje pewności siebie czy wręcz przeciwnie?
- Była duża szansa na zamknięcie tematu wcześniej i… znowu mamy trzy mecze do końca, wszystko jest otwarte. Nie chciałbym, żeby losy tytułu decydowały się w ostatnim spotkaniu, ale może być i tak. Musimy powiedzieć sobie szczerze, że w polskiej lidze, wszystko jest możliwe.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.