Aleksandar Vuković: Może Dariusz Mioduski kiedyś zbuduje sobie jakiegoś trenera
27.10.2021 19:15
Dlaczego Legia tak często zwalnia trenerów - pracę właśnie stracił pana następca Czesław Michniewicz?
- Najprostsza odpowiedź jest taka, że ma takiego prezesa. Bo to przecież nie Legia zwalnia trenerów, a prezes. Takie jest jego prawo i natura pracy. A że podejmuje takie decyzje regularnie? No tym się cechuje. W ostatnich latach dał się już poznać z tej strony. Może kiedyś Dariusz Mioduski zbuduje sobie jakiegoś trenera, bo to też działa w ten sposób, że piłkarzy buduje przede wszystkim trener, a trenerów przede wszystkim może zbudować prezes.
Zwolnienie z Legii wciąż boli?
- Pomijając zasługi z poprzedniego sezonu, za które - jak to się w Polsce mówi - można leżeć jedynie na Powązkach, kluczowym aspektem świadczącym o poziomie niesprawiedliwości było w moim odczuciu to, że przed meczem z Górnikiem nie dostałem w klubie żadnego sygnału, że to będzie spotkanie o wszystko - o tzw. być albo nie być, że zadecyduje o mojej przyszłości. Nie mam wątpliwości, że w otoczeniu prezesa od jakiegoś czasu nie brakowało osób, którym zależało na moim zwolnieniu. I że nie będzie ono możliwe - przynajmniej przez jakiś czas - jeśli pokonam Karabach i awansuję z Legią do Ligi Europy. Osoby, które "pracowały" nad moim zwolnieniem, doskonale zdawały sobie z tego sprawę. No i teraz można im pogratulować. Nawet nie tyle mądrości, ile zwyczajnie cwaniactwa.
Zdawałem sobie sprawę, że moja pozycja wewnątrz klubu nie jest już tak silna. Czułem, że wraz z początkiem sezonu, zaczęliśmy trochę różnić się w kwestiach sposobu budowania zespołu. Nie zgadzałem się np. z tym, że Legia w tamtym momencie potrzebowała Joela Valencii, a nie potrzebowała Domagoja Atolicia. W kilku innych kwestiach też się różniliśmy. To wszystko składało się w taki mój odbiór, że koniecznie muszę awansować do fazy grupowej Ligi Europy. A moje zwolnienie? Ja wiedziałem, że drużyna w tamtym momencie potrzebuje wszystkiego, ale nie takiej decyzji. A późniejszy mecz z Karbachem tylko to potwierdził, bo przypominam, że decyzja o moim zwolnieniu miała sprawić, że Legia zwiększy swoje szanse na awans do fazy grupowej. A uważam, że tym ruchem tylko się tych szans pozbawiła.
A jak odbiera pan pracę menedżerów piłkarskich?
- Jako część tego biznesu. Nie neguję ich pracy, ale uważam, że w Polsce trochę więcej zaufania powinno być do trenerów, a trochę mniej do menedżerów.Bo rozbieżności interesów tutaj są niesamowite. Sam spotkałem się przecież z dużą krytyką, mówiono i pisano, że niszczę i deprecjonuję wartość Michała Karbownika, bo wystawiam go na lewej obronie, a nie w środku pola. Uważam, że powinno mi się dziękować za to, że Karbownik nie odszedł na żadne wypożyczenie do pierwszej ligi, gdzie przecież go wysyłano, tylko został w Legii i regularnie grał. Wiem, ile serca i pracy włożyłem w jego karierę, ale też wcześniej w karierę Sebastiana Szymańskiego. Że liczył się dla mnie przede wszystkim ich interes oraz interes klubu, a nie to, że ich menedżer zarobi na tych transferach milion czy półtora miliona euro prowizji. Tymczasem ja słyszałem zarzuty i pretensje - także od prezesa - że Karbownik jest wart dużo mniej pieniędzy, bo wystawiam go nie tam, gdzie potrzeba. To było tak absurdalne, ale i tak prawdziwe, mówione prosto w oczy, że dla mnie to też był sygnał. Ta historia pokazała mi, gdzie w tej układance jest miejsce dla mnie. W ogóle - gdzie jest miejsce trenerów, a gdzie menedżerów. Ale też piłkarzy, bo uważam, że to właśnie "Karbo" najbardziej zaszkodziło odpadnięcie z Karabachem. Został wtedy sprzedany do Brighton, choć w moim odczuciu powinien jeszcze sezon pograć w Legii. Bardziej się ukształtować i przygotować do wyjazdu za granicę.
- Pomimo powstającej wokół mnie histerii na zewnątrz, wierzyłem, że właściciel spojrzy także tutaj - na konto. Że będzie pamiętał o tym, że rok wcześniej wspólnie zaczęliśmy pewną drogę, gdzie w trakcie sezonu, w którym wyremontowaliśmy Legię, zysk z transferów - już pomijając Karbownika, który odszedł później - był na poziomie 100 mln zł. Do tego zarobiliśmy też na młodzieżowcach, bo nie tylko wygraliśmy mistrzostwo, ale również klasyfikację Pro Junior System. Przypominam jeszcze raz: z dużo tańszym zespołem w utrzymaniu, który w poprzednim sezonie nic wielkiego nie osiągnął.
- Już nie chcę teraz mówić tylko o sobie, ale gdyby przykładowo taki start w lidze jak teraz zaliczył Jacek Magiera, nie uratowałoby go nawet jednoczesne wygranie Ligi Europy. Zareagowano by jeszcze wcześniej. To niespotykana sytuacja, jeśli chodzi o Legię i jej prezesa, ale też o opinię publiczną, którą chyba prezes też mocno się sugerował. - Jak sobie teraz patrzę na to z boku, widzę, że nastała dużo większa wyrozumiałość dla posady pierwszego trenera. Od momentu mojego odejścia z Legii już nie trener jest wszystkiemu winien. W ostatnim czasie pojawiało się bardzo dużo rozsądnych głosów, ludzie długo bronili Michniewicza, znajdowali różne wytłumaczenia. I to jest bardzo dobra zmiana. Szkoda, że nie nastała trochę wcześniej. Że ja też nie byłem jej beneficjentem. Że za moich czasów ludzie wokół Legii bardzo szybko zaczęli popadać w histerię i nakręcać negatywną atmosferę.
Zaskoczyła pana cierpliwość Dariusza Mioduskiego?
- Nie zaskoczyła, bo uważam, że dużą siłą trenera Michniewicza jest także pozycja wśród was - dziennikarzy. Czyli ludzi, którzy kreują opinię publiczną. To też jest pewna sztuka, której od trenera Michniewicza można byłoby się uczyć. Ale wcale nie jest powiedziane, że kiedykolwiek jesteś w stanie opanować ją aż w takim stopniu, jak trener Michniewicz, który ma to opanowane do perfekcji. Ale zmierzam do czegoś innego. Do tego, że droga do sukcesu prowadzi też przez porażki. Idźmy za kolejnym przykładem: zanim trener Michniewicz zebrał zasłużone gratulacje za awans z młodzieżówką na Euro i wygranie barażów z Portugalią, też dwa razy zremisował w grupie z Wyspami Owczymi. Zbigniew Boniek go wtedy nie zwolnił, dostał czas. A jeśli masz ten czas, masz też większą szansę, by w końcu wykazać się i udowodnić swoją wartość.
Były prezes Legii Bogusław Leśnodorski lubi powtarzać, że gra co trzy dni to inna dyscyplina sportu.
- Dyscyplina sportu jest taka sama, ale trzeba naprawdę odpowiedniego przygotowania pod każdym aspektem - fizycznym, mentalnym, taktycznym, personalnym, logistycznym - by to ze sobą pogodzić. Nie wystarczy przykładowo sprowadzić pięciu nowych piłkarzy w przeddzień serii meczów co trzy dni i mówić, że ma się wystarczająco dużo zawodników. To jest pewnego rodzaju manipulacja. Bo de facto liczba piłkarzy się zgadza, ale ich gotowość - a precyzyjniej: jej brak - z tym nie współgra.
Zapis całej rozmowy z Aleksandarem Vukoviciem można przeczytać na sport.pl.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.