Aleksandar Vuković

Aleksandar Vuković: Musimy działać jak niemiecka maszyna

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

24.12.2019 08:00

(akt. 02.01.2020 23:45)

- Musimy mieć trochę taką niemiecką mentalność, czyli niezależnie od okoliczności, pracować jak dobrze zaprogramowana maszyna i nie zmieniać swojego podejścia. To jest klucz do naszego sukcesu. To, że jesteśmy na pierwszym miejscu teraz, żadnego sukcesu nam nie zagwarantuje - mówi trener Aleksandar Vuković w rozmowie z wybranymi dziennikarzami. Poniżej zapis rozmowy ze szkoleniowcem Legii Warszawa.

Dziesięć meczów, dziewięć zwycięstw (rozmawialiśmy przed meczem w Lubinie). Nie szkoda, że runda już się kończy?

- Uważam, że od zgrupowań w Warce i Leogang ta drużyna przeszła tak dużo, że odpoczynek przyda się wszystkim. Tam wszystko się zaczęło dla tego zespołu. Teraz jest czas przygotowania do wykonania kolejnego skoku, jakim będzie styczniowy okres przygotowawczy. Możemy wymagać od siebie więcej i grać jeszcze lepiej. Dotyczy to poszczególnych zawodników, jak i całej drużyny.

Czy podczas zgrupowania w Austrii zakładał pan, że w grudniu będzie udzielał wywiadów będąc wciąż trenerem Legii? W ostatnich latach szkoleniowcy przy Łazienkowskiej jesienią żegnali się z pracą.

- Wiem, jak wyglądała sytuacja z trenerami Legii, więc wtedy w ogóle nie koncentrowałem się na tym, co będzie za pół roku. Teraz też o tym nie myślę. Mam oczywiście dalsze plany, ale podchodzę do nich z rezerwą i poprawką, że najważniejsze jest to, co tu i teraz. Trudno mi było w lipcu zastanawiać się, co będzie w grudniu, koncentrowałem się, by jak najlepiej przejść trudny początek sezonu.

Które decyzje były dla pana najtrudniejsze? Te w trakcie sezonu, czy te przed jego rozpoczęciem jak pozbycie się Kucharczyka, Hamalainena czy Radovicia – piłkarzy z uznanymi nazwiskami?

- O tym, że z kilkoma graczami nie przedłużymy umów, wiedziałem już dawno. Klamka zapadła wcześniej, nawet w momencie, w którym obejmowałem zespół w kwietniu. Najtrudniej było się rozstać z Michałem Kucharczykiem, w tym przypadku plan był przecież inny, miał zostać. W tej kwestii to ja miałem dużo do powiedzenia i to była bardzo trudna decyzja, bo cenię i szanuję Michała, za to, co zrobił dla klubu, kim jest i co dawał drużynie. Ale w swoim przekonaniu i sumieniu byłem przekonany, że najlepsze dla drużyny będzie rozstanie. I na boisku, i w szatni, trzeba było ustalić nową hierarchię.

- W innych przypadkach kilka razy mi tej odwagi zabrakło – na przykład na początku sezonu nie postawiłem na Michała Karbownika, który już na zgrupowaniu w Warce się wyróżniał i dawał sygnały, że sobie poradzi. Potem jednak złapał kontuzję w Leogang i to spowolniło wprowadzenie go do zespołu. Miałem świadomość, że nie mam mocnej pozycji i wiedziałem, że na początku nie wszystko będzie funkcjonowało, jak należy, dlatego zachowywałem się ostrożnie.

- Chwilę potrwało też postawienie na atak, do którego jestem przekonany. Sądziłem, że zespół będzie lepiej funkcjonował bez Carlitosa. To klasowy strzelec, bardzo dobry piłkarz, ale uważałem, że inne wybory personalne przyniosą więcej korzyści na boisku. To przeświadczenie nie wygrywało z ostatecznymi wyborami. Ale na początku sezonu były tylko dwie opcje – Sandro Kulenović i Carlitos. Jarosław Niezgoda był kontuzjowany, a Jose Kante na Pucharze Narodów Afryki. Najważniejsze pierwsze mecze graliśmy z Carlitosem – w ataku albo na "dziesiątce". Rozmach drużyny był spowolniony. Ale mówię to w kontekście tych trudnych decyzji – to nie jest prosta sprawa, będąc trenerem o niezbyt mocnej pozycji, a podejmować decyzje radykalne. Nie bałem się, chciałem i chcę pracować na swoich zasadach. Tak będzie zawsze i wszędzie. Zamierzam postępować według własnego sumienia i zasad. Uważam siebie za człowieka sprawiedliwego.  

Przewietrzenie szatni, ustabilizowanie składu, wychodzenie z kryzysów - przez ostatnie miesiące w Legii działo się bardzo wiele. Jak pan ocenia ten czas?

- Trudny, ale nie aż tak bardzo, jak końcówka poprzedniego sezonu. Wtedy zobaczyłem - zresztą nie tylko ja, bo wiele innych osób w klubie też to widziało - że wszystko zmierza w złym kierunku. W tej szatni nie było chemii, brakowało pozytywnego nastawienia. I nie była to wina samych zawodników, ale też ich kontraktów, które przez ostatnie lata były źle konstruowane i okazało się, że wiele z nich wygasa w tym samym czasie, co osłabiało motywację do pracy. Nałożyło się wiele niekorzystnych spraw. Jedyną nadzieją dla nas było to, że inni znowu tego nie wykorzystają. Jak w poprzednich sezonach, kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo głównie dlatego, że rywale nam w tym pomagali. Teraz nie pomogli, tego szczęścia zabrakło. Piast na dziesięć ostatnich spotkań wygrał dziewięć, w tym z nami, jedno zremisował. Wykorzystał to, czego wcześniej inni nie wykorzystali. Dlatego z pełną świadomością na konferencji kończącej poprzedni sezon - po 2:2 z Zagłębiem u siebie - mówiłem, że teraz przed nami nowe otwarcie. Deklarowałem, że zrobię wszystko, by oczyścić atmosferę w tej drużynie, ze nawet jeśli zostanę z Legii zwolniony, to kolejny trener, który tutaj przyjdzie, będzie miał łatwiej. Zawita do zdrowej szatni. Ukierunkowanej na rozwój i pracę.

- To był pierwszy krok, który wiązał się z tymi wszystkimi zmianami. Czyli z odejściem nie jednego, a kilku piłkarzy oraz z przyjściem nowych. Byłem w pełni świadomy, że nie od razu każdy poprze moje decyzje. Nie tylko związane z rozstaniami, ale też z przyjściami takich piłkarzy jak choćby Gwilia. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie nie od razu zrozumieją mój pomysł na tę drużynę. Teraz wielu go popiera, i to cieszy. Tym bardziej, że jak sam patrzę na ten skład, to widzę w nim Vesovicia, Jędrzejczyka i Martinsa, którzy w poprzednim sezonie byli podstawowymi graczami, a reszta jest nowa. Nowy jest Karbownik, Lewczuk, Novikovas, Luquinhas, Gwilia czy Majecki, który broni pierwszy sezon. Ale też Antolić, Kante czy Niezgoda, którzy zostali wyciągnięci z szafy. To pokazuje skalę zmian. Nie wydaje mi się, by przy takim natłoku meczów, można było szybciej spodziewać się lepszych efektów. Z wieloma sprawami od początku sezonu radziliśmy sobie w biegu, mając z tyłu głowy to, że okno transferowe cały czas jest otwarte, a nasze wyniki w pucharach zdeterminują kupno, ale też sprzedaż piłkarzy, prędzej sprzedaż. Skończyło się dobrze, a nawet bardzo dobrze. I dzisiaj wie to każdy, ale latem było dużo krytyki, że Legia zostaje z Kante i Niezgodą, że pozbywa się Carlitosa i Sandro Kulenovicia. Wiele osób uznało to za ryzykowne, wręcz bardzo nierozsądne posunięcie z naszej strony. Ale ja byłem pewny, że Kante i Niezgoda dadzą radę. Naprawdę byłem o tym przekonany.

Kante i Niezgoda zagrali ze sobą w ataku po raz pierwszy w rewanżowym meczu z Wisłą Płock. Nie kusiło pana, by postawić wcześniej na ten duet?

- Nawet jak kusiło, to nie było to możliwe. Jarek był z nami od początku przygotowań, dobrze wyglądał w Warce, ale po zgrupowaniu w Leogang wpadł w dołek. W taki dołek, że u Ricardo Sa Pinto już by się z niego nie wygrzebał. Śmiem twierdzić, że u wielu innych trenerów również. Jarka po prostu trzeba dobrze znać. Mówi się, że puchary rządzą się swoimi prawa… Jarek też rządzi się swoimi prawami. Nie był to łatwy moment, ja też chwilami zaczynałem tracić cierpliwość do tego wszystkiego, nie był to piłkarz, na którego można było postawić. Wyszedł na boisko w meczach z Koroną czy Śląskiem i wypadł przeciętnie. Dostawał swoje szanse, bo na treningach widziałem, że jest coraz lepiej. Aż w końcu nadeszła poważna szansa w pierwszym składzie z ŁKS-em Łódź w szóstej kolejce.

- Kante wrócił z Pucharu Narodów Afryki. Od początku bardzo chciałem, by u nas był, powiedziałem mu to. Ale on wracał do drużyny nie mając wysokich notowań, trafiał do zespołu gdzie byli gracze z wysokimi notowaniami. Nie chciałem od razu wszystkich usuwać i stawiać na Kante, to nie jest droga, którą preferuje. Musiał potrenować z drużyną, zasłużyć na swoją szansę. Miał zagrać z Zagłębiem Lubin w piątej kolejce, ale na ostatnim treningu doznał urazu, był wykluczony na kolejne dwa tygodnie. Ale widząc go na treningach byłem przekonany, że będzie ważnym punktem zespołu. Dlatego na koniec okienka transferowego dałem jasny sygnał co myślę o Niezgodzie i Kante. Byłem pytany o to przez klub przy negocjacjach w sprawie transferów Carlitosa i Sandro Kulenovicia. Nie mówię, że moja opinia w przypadku ich odejścia była kluczowa, ale powiedziałem, że damy sobie radę, że mam piłkarzy, którzy ich zastąpią. Odbudowującego się Niezgodę, Kante w którego wierzę oraz młodych i obiecujących Kacpra Kostorza i Macieja Rosołka.

Niezgoda to piłkarz, o którego zatrzymanie będzie trzeba najmocniej zabiegać czy może nie da się go zatrzymać?

- Już zdążyłem powiedzieć, że bardzo mi zależy na tym, aby Jarek dalej u nas grał. Ale oczywiście jestem w pełni świadomy, że mogą się pojawić oferty, których jako klub nie będziemy w stanie odrzucić. I wtedy odejście Jarka może stać się faktem. Gdyby tak się stało, będziemy mieli duży problem, kim Jarka zastąpić. O wiele większy niż jesienią, gdy trzeba było zastąpić Carlitosa i Kulenovicia. Skutecznych napastników w przerwie zimowej nie ściąga się tak łatwo – pamiętamy transfery Chukwu czy Necida. Ostatnio czytałem zestawienie, z którego wynikało, że tylko 16 procent napastników ściągniętych zimą strzela wiosną więcej niż pięć goli.

Wspomniał pan o tym, że był sprawiedliwy. To cecha, którą często podkreślają piłkarze słysząc nazwisko Vuković.

- Nigdy nie możesz być w 100 proc. fair wobec każdego. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą bardziej zadowoleni a inni mniej. Ale zawodnicy chcą znać pewne reguły, widzieć konsekwencję w działaniu. Jeżeli masz swoje zasady - czyli w moim przypadku są to przede wszystkim nastawienie na pracę oraz dobrą atmosferę w drużynie - to musisz ich bezwzględnie przestrzegać. Żaden piłkarz nie może mieć poczucia, że jest niesprawiedliwie traktowany. Każdy musi być świadomy, że na swoją pozycję trzeba ciężko pracować. Największy sukces jest wtedy, kiedy każdy w szatni postawiłby na taką samą jedenastkę, nie miał wątpliwości co do twoich wyborów. Oczywiście jakieś wątpliwości są zawsze. Tak było ostatnio z Mateuszem Wieteską i Igorem Lewczukiem. Do meczu z Zagłębiem grał Lewczuk, ale tak naprawdę mógłby grać Wieteska. Obaj na to zasługiwali, decydowały detale. Tak samo było w przypadku Waleriana Gwilii, który też powinien być na boisku. Nie było go tylko dlatego, że nie mogłem wystawić dwunastu piłkarzy. Oprócz nich była też cała grupa zawodników trochę dalej od wyjściowego składu, ale też nie aż tak daleko, by nie mogła wskoczyć do składu. I oni o tym wiedzą, każdy o tym wie, bo mój klucz wyboru jest przejrzysty dla wszystkich.

Przed meczem z Lechem, po porażkach z Lechią i Piastem, biurko było już posprzątane?

- Walizka zawsze jest przygotowana w kącie mojego pokoju. Dokumenty mam poukładane, trzymam porządek i jestem gotowy.

Odmówił pan wywiadu przed meczem z Lechem, tłumacząc, że teraz musi pracować po to, byśmy mogli się spotkać za jakiś czas.

- To moje wewnętrzne odczucie, ale czułem, że w klubie kilka razy się zakotłowało. Trzecia porażka w lidze, która nie miała miejsca, spowodowałaby, że ten kocioł byłby jeszcze większy. Nie miałem sygnałów, że muszę wygrać z Lechem, bo przestanę być trenerem. Przeciwnie. Otrzymałem wsparcie, szczególnie od dyrektora sportowego Radka Kucharskiego, z którym współpracuję na co dzień oraz prezesa Dariusza Mioduskiego. Nie było tematu zwolnienia, ale czułem powagę chwili. Będąc trenerem Legii nie można przegrywać meczu za meczem, porażkami bym się na dłuższą metę nie obronił. Nie myślałem, że to może być mój ostatni mecz, ale nie chciałem przed nim udzielać wywiadów.

Grając tak ważny mecz jak z Lechem, przy stanie 1:1 wpuściłpan na boisko 18-letniego debiutanta Macieja Rosołka. A on dwie minuty po wejściu trafił na 2:1. To był kluczowy moment dla pana i zespołu?

- Jeśli mogę być z czegoś zadowolony po pierwszej pełnej rundzie w roli trenera Legii, to z zachowania w trudnych chwilach. Nie zmieniłem się, pracowałem według sumienia, własnego uznania i potrzeb zespołu. Nic innego nie miało na mnie wpływu. Rosołek wyglądał bardzo dobrze, dał dobrą zmianę w sparingu z Dinamem Mińsk, dlatego pomyślałem o nim w kontekście tego spotkania. Z jednej strony to była odwaga, ale – z mojego punktu widzenia – rozsądne posunięcie. Było 1:1, atakowaliśmy, jesteśmy groźniejsi i przyda się kolejny zawodnik potrafiący strzelać gole. To tylko mogło pomóc. Z obecnej perspektywy widzę, że to był fajny test i doświadczenie. Jestem zadowolony, że nie tylko nie straciłem głowy, ale miałem w sobie dużo spokoju. Najpierw zmieniliśmy ustawienie na dwóch napastników, co przyniosło gola wyrównującego, a potem wszedł Maciek. Jedyne, co jest słabe, to świadomość, że mogłem zrobić identycznie, a mecz mógł się poukładać w zupełnie inną stronę. A wtedy ocena mnie i zespołu byłaby zupełnie inna.

Mateusz Wieteska ostatnio powiedział, że przed meczem z Lechem - w trakcie przerwy na kadrę, która przypadła po porażkach z Lechią i Piastem - bardzo dużo pracowaliście nad sferą mentalną.

- Tak było. Z Lechem zagrali zawodnicy, którzy akurat nie wyjechali na zgrupowania. A ci co wyjechali albo wrócili z kontuzją jak Vesović, albo pauzowali za kartki jak Jędrzejczyk. Z kadrowiczów grał chyba tylko Karbownik, który wrócił z młodzieżówki. Reszta przez ten czas była tutaj z nami, normalnie w czasie tej przerwy trenowała w klubie. Z Lechem wygraliśmy, ale też nie chcę być taki zero-jedynkowy, bo z Pogonią w Szczecinie najlepszy na boisku był Vesović, który cztery dni wcześniej przegrał z Czarnogórą na Wembley aż 0:7.

Gdyby pan mógł zmienić jedną rzecz tej jesieni, to co by to było?

- To była bardzo intensywna jesień. Przez to pół roku nauczyłem się bardzo wiele. Zobaczyłem, jak drużyna reaguje na różne sprawy. Chociażby na przerwy na kadrę. Mówię o tych przerwach, bo to są właśnie okresy, nad którymi zastanawiam się, co mogę w przyszłości zrobić lepiej. Mamy mecz z Lechem po październikowej przerwie, który wygraliśmy 2:1, ale w pozostałych mieliśmy duże trudności. We wrześniu bezbramkowo zremisowaliśmy z Jagiellonią, potem przegraliśmy 0:1 z Wisłą Płock, a w listopadzie 1:3 z Pogonią. Rozwiązaniem tych problemów może byłoby postawienie na zawodników, którzy zostają w klubie i nie grają meczów w reprezentacji, czyli w trakcie przerwy są do naszej dyspozycji na treningach.

- Na pewno jest sporo doświadczeń, które w przyszłości można spróbować mądrze wykorzystać. Nie zgodzę się jednak z tymi - a wiem, że tacy są - którzy uważają, że z Rangersami mogłem zrobić więcej. Jako trener mam sobie tyle do zarzucenia w rywalizacji ze Szkotami, ile w meczu z Lechem. Czyli nic. Pomogłem drużynie, jak tylko mogłem. Słyszę, że na Rangersów mogłem wyjść bardziej ofensywie, zagrać jak z Atromitosem albo z ŁKS-em. Nie widzę w tym żadnej logiki. W takim dwumeczu, dobrym dwumeczu - a szczególnie w tym pierwszym spotkaniu w Warszawie - wszystko rozbiło się o skuteczność. W takich spotkaniach masz dwie, trzy sytuacje i albo je wykorzystujesz, albo nie. My ich nie wykorzystaliśmy, i to zaważyło.

Liczycie się z odejściem Niezgody, Majeckiego? Ich będzie najtrudniej zatrzymać?

- Najwięcej się o nich mówi. Ale mam przeczucie, że nie będzie mocnego osłabienia zespołu. Teraz mamy inną sytuację w porównaniu z latem. Przewiduję maksymalnie ruchy transferowe graczy, którzy nie grają, którzy nie są na pierwszym planie. Plus 1-2 piłkarzy może odejść, ale nie musi, którzy byli kluczowi dla zespołu jesienią. Ale mam nadzieję, że do takich osłabień z tej grupy ważnych postaci, nie dojdzie. Liczę na to, byłoby to najlepsze rozwiązanie z punktu widzenia mojego i zespołu. Myślę raczej o delikatnych zmianach, które nas ulepszą i dodadzą jakości.

Innym piłkarzem, którego nazwisko już się wymienia w kontekście zagranicznych klubów jest Michał Karbownik. Dla pana to największe zaskoczenie na plus w tym sezonie? Chyba nikt nie spodziewał się, że będzie odgrywał aż tak ważną rolę. I czy on nie powinien być w jakiś sposób wdzięczny Ivanovi Obradowiciowi, bo gdyby Serb prezentował się choćby poprawnie, to Michał miałby o wiele trudniej.

- Jest w tym trochę racji. Gdyby sytuacja z Obradoviciem wyglądała inaczej, gdyby Rocha prezentował się solidnie, gdybyśmy mieli lewego obrońcę, który nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to pewnie Karbo dostałby swoją szansę później, w mniejszym wymiarze, może na innej pozycji. Ale ze wszystkich młodych piłkarzy, on miał szansę ugrać najwięcej i to zrobił. Ale spora grupa graczy, nie tylko Karbownik, może z optymizmem spojrzeć w przyszłość i to jest dla mnie kluczowe. Także Michał ugrał sporo, ale może ugrać jeszcze więcej w kolejnych miesiącach. Podobnie jak Domagoj Antolić, któremu się zmieniła pozycja i postrzeganie, tak samo Jose Kante, który gra i jest doceniany, Jarek Niezgoda, który wrócił na swoje miejsce, Radosław Majecki.

W tej grupie jest też z pewnością Luquinhas. Zmiana pozycji u tego gracza też była jedną z kluczowych decyzji dla zespołu?

- Pytacie mnie o kolejnych zawodników, a nie tak dawno pisałem pracę zaliczeniową na kursie trenerskim. Pan Stefan Majewski prosił o opisanie swojej drużyny marzeń – jakby miała wyglądać, jakim systemem grać. Napisałem, że dla mnie jako trenera, każdy zespól, jaki trenuje, ma być moim zespołem marzeń. Uważam, że trener musi pokochać drużynę, którą trenuje. Myśląc w kategoriach, że gdzieś są lepsi zawodnicy, że trzeba kogoś wymienić, sprowadzić, nigdy nie będziemy zadowoleni. Na takie rzeczy mogą sobie pozwolić tylko trenerzy z samego topu – Liverpoolu, Barcelony czy Manchesteru City. Teraz mam zespół, który lubię, tych ludzi da się lubić, za to jak pracują, jakimi są osobami. Dla Legii jest to kluczowe, nigdy nie będziemy doskonali – to jest niemożliwe. Dla Legii istotne jest by dobór ludzi był właściwy – według zasady, że można nie trafić z piłkarzem, ale trzeba trafić z człowiekiem.

- Na ostatniej konferencji w zeszłym sezonie mówiłem o legionistach, którzy są oddani klubowi. Natomiast ja uważam, że Legia musi mieć ludzi charakternych, ambitnych. Wtedy ten piłkarz nawet będąc w przeszłości piłkarzem Polonii, zostawi serce na boisku. Bo to nie ma żadnego znaczenia. Na boisku muszą być gracze jakościowi – jako osoby z odpowiednim charakterem. Jeśli ma się to w sobie, to sympatie klubowe nie mają znaczenia. Jeśli chcesz wygrywać, zdobywać trofea, zdecydowałeś się na sport zespołowy, to musisz współpracować i przedkładać dobro zespołu nad swoim.

Jaki był najlepszy mecz Legii jesienią? Taką wizytówką?

- Staram się pracować w takim procesie, że dany dzień jest tym najważniejszym, ale mając też jakąś perspektywą na kolejne dni i tygodnie. Bo pewne rzeczy muszą się dotrzeć, muszą się rozwinąć. Powiem więc tak, od początku sezonu niemal nie miałem meczu, w którym byłbym niezadowolony z drużyny. Miałem pretensje tylko po pierwszej połowie z Koroną 2:0, kiedy było głośno w szatni, miałem pretensje o spotkanie z Wisłą Płock na wyjeździe. To są dwa momenty, kiedy dążenie do sukcesu nie było na takim poziomie, jakbym sobie tego życzył, kiedy nie widziałem wystarczającego zaangażowania. Bo czasem coś nie wychodzi na boisku i to jest normalna sprawa. Ale zaangażowanie i starania być muszą.

- W zeszłym sezonie miałem okazję by prowadzić zespół w ostatnich dziesięciu spotkaniach i w nich co chwilę można było być niezadowolonym z zaangażowania. Tak było w wygranym meczu w Zabrzu, tak było w spotkaniach z Pogonią czy Zagłębiem. Z Lechią zagraliśmy dobry mecz i paradoksalnie z Piastem. Natomiast od początku obecnego sezonu drużyna chce – nawet gdy remisowaliśmy na Gibraltarze, czy w meczu w którym wysoko wygraliśmy z Wisłą Kraków 7:0. Podejście piłkarzy, ich nastawienie, było takie samo. Po prostu zaczęliśmy lepiej funkcjonować, szybciej operować piłką, grać dokładniej, skuteczniej. To jest kwestia procesu, jaki zespół przechodził.

W wielu meczach Legia grała do końca. Nawet prowadząc trzema bramkami, dążyła do kolejnych bramek. To też zmiana, element tej niemieckiej maszyny.

- Ale nastawienie takie było od początku sezonu, tyle, że drużyna w jego trakcie urosła, złapała rytm, zaczęła lepiej funkcjonować – ale to jest inna, oddzielna kwestia. Oczywiście wcześniej sam chciałem i oczekiwałem więcej, ale widziałem, że wszystko idzie w tym kierunku. Powiedziałem o tym po meczu ze Śląskiem 0:0, że zaczniemy dominować i kontrolować mecze.

- Jesteśmy w stanie przegrać z każdym w tej lidze. Dlatego nie możemy myśleć, że jak wygraliśmy jedno czy drugie spotkanie, to już w innym nam pójdzie gładko. Nawet mecz z Wisłą Płock to pokazał – graliśmy bardzo dobrze, a jedna sytuacja z karnym wprowadziła w nasze szeregi niepokój i zamieszanie. Dlatego musimy mieć trochę taką niemiecką mentalność, czyli niezależnie od okoliczności, pracować jak dobrze zaprogramowana maszyna i nie zmieniać swojego podejścia. To jest klucz do naszego sukcesu. To, że jesteśmy na pierwszym miejscu teraz, żadnego sukcesu nam nie zagwarantuje.  

W trakcie rundy pojawiał się temat porażek z drużynami z czołówki. Wyniki przeciwko zespołom z pierwszej ósemki martwiły?

– Po raz pierwszy spotkałem się z tym za sprawą Dariusza Dziekanowskiego w studiu telewizyjnym. Mówienie o takich rzeczach mija się z celem. Mówienie o przegranej z ”czołówką” to na ogół zaliczanie do tego grona choćby Śląska Wrocław czy Wisły Płock, która grając przeciwko nam była ostatnia i miała na koncie punkt. Najpierw słusznie krytykowano nas za porażki z zespołami, które sobie nie radziły, a potem te same drużyny używane są do tego, by krytykować nas za wyniki ze stawką znajdującą się w górnej połowie tabeli. Wspomniany Śląsk był często postrzegany przez pryzmat walki o utrzymanie w poprzednim sezonie, a to zupełnie inna drużyna. Wokół polskiej piłki brakuje chłodnej i dokładnej analizy.

Wracając do tematu konkretnych zawodników. Dominik Nagy i William Remy to piłkarze, którzy zimą odejdą z Legii?

- Największym wrogiem Dominika Nagya jest Dominik Nagy. To nie jest wielka tajemnica. Płaci za swoje błędy, które nie zdarzają się pierwszy raz. Z każdą kolejną sytuacją, cena jest wyższa. Nie mam wątpliwości, że to dobry piłkarz mający odpowiednie umiejętności. Na boisku jest zadziorny i zaangażowany. Najważniejszą reprezentacją na świecie jest dla mnie kadra Legii. Mówię to wszystkim zawodnikom i oczekuję, że co najmniej tak samo, a najlepiej jeśli mocniej, będą dbali o swój klub. Zależy mi, by gracze wrócili ze zgrupowań kadr jak najszybciej. Na ogół wszyscy to rozumieją. Nagy przed meczem z Lechem poprosił o dodatkowy dzień-dwa wolnego, dostał trzy. To dla mnie też informacja, bo drużyna miała przed sobą bardzo ważny moment. Jeśli możesz wrócić we wtorek, masz mecz w sobotę, a wracasz w czwartek, to różnica widoczna jest gołym okiem. Zachowanie zawodników ma dla mnie znaczenie i tyczy się to też rezerwowych, którzy nie zawsze muszą być zadowoleni. Zależy mi, by gracze pomagali drużynie, czuli radość z pobytu z zespołem. Węgier nie znalazł się w kadrze na mecz z Lechem. Szanse wykorzystali Wszołek i Rosołek. Potem pozostaje tylko czekać na swoją okazję do gry. Nie skreślam go, nie mówię, że nie zagra w Legii, ale musi trenować i wykazać się cierpliwością.

- William Remy poleci z nami na zgrupowanie do Turcji. Musi walczyć, bo trzech środkowych obrońców jest w hierarchii przed nim, a dodatkowo grają bardzo dobrze. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że się zaniedbał. W ostatnim czasie wrócił do dobrej dyspozycji. Nie miał miejsca w składzie, bo rywalizacja jest naprawdę na wysokim poziomie.

Jaką widzi pan szansę, że sezon uda się rozstrzygnąć wcześniej, bez czekania na to, co stanie się w ostatniej kolejce?

– Chciałbym, by tak się stało. Byłoby dobrze dla mojego serca. Jedyną drogą dla Legii jest skupienie się na każdym kolejnym meczu. Nie trzeba opowiadać, jacy to jesteśmy silni, tylko patrzeć w najbliższą przyszłość.

Szczególny moment z rundy jesiennej to…?

– Fajnym przeżyciem był gol Macieja Rosołka w meczu z Lechem. Moment był szczególny, a przy tym mówimy o spotkaniu derbowym. Ale wszystko jest ważne. Mogę też powiedzieć o sparingu z Dynamem Mińsk. Do przerwy przegrywaliśmy 0:3. Skończyło się remisem 3:3, ale uświadomiliśmy sobie, jak trzeba reagować na pewne kwestie. Kluczowy jest całokształt.

Pana pozycja jest znacznie mocniejsza po zakończeniu rundy? Czuje się pan pewny stanowiska?

– Od początku czuję się mocny. Pewność pracy? Nie czeka się na Adama Nawałkę, to kto będzie czekał na mnie? Odpowiadam za całokształt: przygotowania, taktykę, wybór składu. Uważam, że przegraliśmy jeden mecz, w którym nie mogliśmy się poprawić: to mecz z Rangers FC na wyjeździe. Nie mogłem wiele zarzucić drużynie. To nie było pożegnanie, które można nazwać kompromitacją. Tak byłoby gdybyśmy odpadli w Pucharze Polski z Widzewem czy Górnikiem Łęczna. Jako drużyna musimy mieć cele i chęci do ich realizacji oraz rozwoju. Musimy, mając doświadczenia ze Szkotami, doprowadzić do tego, by w takich spotkaniach było nas stać na jeszcze więcej. Gdy zmierzymy się ponownie z takim rywalem, powinniśmy być skuteczniejsi i pewni tego, że zagramy lepiej, bo rozwiniemy się jako zespół.

Cezary Kucharski powiedział ostatnio, że Aleksandar Vuković będzie trenerem Legii na lata.

– Nie ma niczego gorszego dla szkoleniowca Legii niż mówienie o nim jako „trener na lata”. Mam nadzieję, że takie słowa pojawią się jak najpóźniej. Czarek to kolega z boiska, ale nie tylko. Z pewnością pojawia się tu nutka subiektywizmu. Cieszę się, że w ostatnich miesiącach dostałem ze strony zespołu reakcję na to, co mówię. Zespół mógł mnie kilka razy… „spuścić”, ale nie uczynił tego i walczył o drużynę i przyszłość.

Przed ostatnią przerwą na mecze reprezentacji apelował pan o spokój i wystawianie ocen na koniec rundy.

– Tabela wygląda dla nas lepiej niż przy dwóch-trzech dodatkowych porażkach. Nie mamy za sobą łatwych meczów. Zostaliśmy na pierwszym miejscu. Legię stać na to, by dobrze prezentować się indywidualnie i grać fajną piłkę. Najważniejsze, by funkcjonował zespół. Piłkarz po meczach czuje czy zagrał dobrze czy źle. Jeśli było w porządku, to to dobre uczucie, bo wiesz, że dałeś z siebie wszystko.

To będą pana pierwsze zimowe przygotowania jako trenera. Czy są już przemyślanie, jak je przeprowadzić?

- Najważniejsze jest zdrowa rywalizacja. Od 9 stycznia planujemy mieć dwóch zawodników na każdą pozycję, gotowych na to, aby grać dla Legii Warszawa. To jest kluczem. Piłkarze muszą sami na boisku dać sygnał, że zasługują na grę. Moim i całego sztabu zadaniem jest to, aby wybierać mądrze i zostać na właściwej drodze.

Artur Jędzejczyk – o nim jeszcze nie rozmawialiśmy, a miał ogromny wpływ na grę zespołu. To jego pierwszy oficjalny sezon w roli kapitana. Nazwałby go pan kapitanem marzeń?

- Tak, to jest naprawdę znakomite pół roku "Jędzy". Bardzo dużo dał drużynie od siebie. W niedawnym meczu z Wisłą Płock był najlepszy na boisku. Pomimo tego, że wszyscy skupieni byli na naszej grze w ofensywie i co robimy z przodu, to należy pamiętać właśnie o nim, bo według mnie był najlepszy na boisku. Dobra dyspozycja, to dla niego ostatnio standard. Wiele razy zdarzyło się, że pomógł drużynie bez zbędnych komentarzy - raz zagrał na lewej obronie, raz na prawej, a potem w środku. Zazwyczaj rzuca się tak piłkarzy pokroju Michała Karbownika - młodych, którzy dopiero zaczynają grać. "Jędza" to z kolei zawodnik ustawiony najwyżej w hierarchii, a jednak zdarzało się, że był wrzucany do różnych stref boiska. Na każdej pozycji jednak był najlepszy. Uważam, że na dzisiaj jest on w stanie wygryźć "Karbo" z lewej obrony. Z taką formą jak "Jędza" ma teraz, jest w stanie grać na każdej pozycji na wysokim poziomie. Oprócz tego jest prawdziwym kapitanem. Będę go pilnował, aby się nie zmieniał. Jest młody i niedoświadczony, więc różne rzeczy mogą mu przyjść do głowy (śmiech).

Nazwisko piłkarza z polskiej ligi, którego trenera Vuković chciałby u siebie?

- Będziemy szukali polskich, bo zależy nam na tym, aby było ich jak najwięcej. Chcemy, aby odpowiednie proporcje były zachowane, a nie tak jak miało to miejsce całkiem niedawno. Mamy na oku kilku zawodników, ale nie są oni wcale z pierwszych stron gazet. Tacy, którzy powszechnie uważani byliby za najlepszych w naszej lidze. W tej chwili, jeżeli chcemy na każdą pozycję mieć po dwóch zawodników, przyglądamy się na przykład skrzydłowym. Chcielibyśmy Luquinhasa nieco odciążyć i móc używać go nie tylko na skrzydle, ale również w środku. Wiadomo, że ruchy przychodzące będą również uzależnione od tego, kto z klubu odejdzie. Aktualnie liczę na to, że nasz atak pozostanie w przyszłym roku bez zmian, że na przyszłą rundę będę miał Niezgodę, Kante, Kostorza i Rosołka. To w tej chwili powinno nam to zupełnie wystarczyć.

Sprowadzenie nowego bramkarza jest możliwe?

- Tylko w przypadku, jeżeli ktoś zostałby sprzedany, ale liczę na to, że niekoniecznie kogoś stracimy.

Do samolotu na pierwsze zgrupowanie wsiądzie już jakiś nowy zawodnik?

- Tak. Rozmawiamy  z dyrektorem sportowym, Radkiem Kucharskim i taki jest plan.

Notował: Marcin Szymczyk

Z trenerem rozmawiali dziennikarze Legia.Net, legionisci.com, Przeglądu Sportowego, sport.pl, wpolityce.pl i sport.tvp.pl.

Polecamy

Komentarze (139)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.