
Andrzej Łatka: W pucharach nam żarło, w lidze nie dojeżdżaliśmy
16.02.2025 11:00
(akt. 16.02.2025 09:00)
- Grając w Motorze miałem świetny okres. Po meczu z wielkim Widzewem w „Sporcie” pojawił się tytuł „Łatka – Widzew”, więc musiałem rzeczywiście nieźle wyglądać. Ocierałem się nawet o seniorską reprezentację Polski, za kadencji trenera Wojciecha Łazarka, ale na zgrupowanie pojechałem z kolejną kontuzją. Wjechał mi w nogę jeden z obrońców GKS Katowice. Starałem się z całych sił, bo to była olbrzymia szansa, ale lekarz uznał, że nie ma szans. Dostałem zapewnienie od selekcjonera, że dostanę kolejne powołanie. To miało być w październiku. Tyle tylko, że wcześniej pewnego dnia o szóstej rano do drzwi mojego mieszkania na Sławinku zapukała milicja. „Panie Andrzeju, ma pan się zgłosić do jednostki wojskowej”. A ja już miałem bilet do wojska, miałem być na godzinę dziewiątą. Zdążyłem jeszcze zajrzeć do klubu, żeby się pożegnać i poszedłem do jednostki. Na szczęście lekarz stwierdził, że nie jestem w stanie od razu ruszyć w kamasze. Starałem się, by któryś z klubów wojskowych mnie przygarnął, ale wszędzie słyszałem „nie”. Pomyślałem wtedy, że to koniec mojej przygody z piłką. Wezwanie do jednostki oznaczało dwa lata ciupy. Byłem załamany.
W wojsku jednak zbyt długo nie pobyłeś.
- Złożyłem przysięgę, pogodzony z losem, aż tu nagle przyszedł do mnie Kazimierz Orłowski i kazał mi się pakować. Legia Warszawa. Założyłem plecak i tyle mnie widzieli w wojsku. Dopiero po latach się dowiedziałem, że takie zwlekanie było celowym działaniem, żeby mnie trochę ukrócić, nauczyć pokory. To była największa głupota, tym bardziej, że po wyjściu z jednostki dostałem dwa tygodnie urlopu, zamiast trenować z zespołem. Gdy do niego dołączyłem, wpadłem w tryby rozpędzonej maszyny. Interwały, od których umierałem. Przez dwa i pół miesiąca byłem nie piłkarzem, a wrakiem, a zostałem wrzucony na głęboką wodę. Mimo to trenowałem bardzo ambitnie, nie chciałem okazywać słabości. W końcu doszedłem do siebie i zacząłem grać.
Choć nie ominęły cię nietypowe kontuzje. Wojciech Kowalczyk w swojej książce wspomniał, że swego czasu wyeliminował cię z gry uraz, którego nabawiłeś się w czasie gry w piłkę na… plaży.
- To akurat sama prawda. W czasie wolnym graliśmy w piłkę na piasku. Wygłupialiśmy się, chciałem zagrać, nie zauważyłem tylko, że obok piłki jest wystający korzeń. Przyłomotałem solidnie, zabolało. Ale nie tylko ja okazałem się takim pechowcem. Na jeden z treningów Leszek Pisz przyszedł z gipsem na dłoni. Ówczesny trener, Andrzej Strejlau, psycholog znakomity, szybko rozczytał temat. „Co, z Łatą coś było?”. I rzeczywiście było… Siedzieliśmy na imprezie i padło: to co, siłowanko na palucha? Postanowiliśmy sprawdzić, kto ma silniejsze palce. Traf chciał, że byłem górą i złamałem Leszkowi palec. Oj, bywało wesoło…
Dlaczego tamta Legia nie była w stanie zdobyć mistrzostwa Polski? Nazwiska w kadrze zespołu były potężne.
- Na pewno na zbyt dużym luzie wychodziliśmy na mecze z teoretycznie słabszymi przeciwnikami. Gubiliśmy stanowczo za wiele punktów. Z ligową czołówką wygrywaliśmy, a z nieco słabszymi zespołami nie potrafiliśmy utrzymać koncentracji. Brakowało też trochę zgrania ekipy poza boiskiem, funkcjonowaliśmy nieco w grupkach. Szkoda, tym bardziej, że stać było nas na dużo więcej.
Choćby na remis z Barceloną.
- Tutaj mam duży niedosyt. Wiem, że to dziś brzmi trochę jak science-fiction, ale spokojnie mogliśmy wygrać. Do teraz mam spore wątpliwości, czy bramka Romka Koseckiego została nieuznana słusznie. Sam poza strzelonym jednym golem mogłem dołożyć drugiego. W bardzo dogodnej sytuacji zawadziłem paluchami o boisko. Do przerwy mogliśmy prowadzić na Camp Nou 2:0.
Jak smakowało to trafienie?
- Kapitalnie, ale zawsze podkreślam, żeby prześledzić całą akcję. Od Darka Wdowczyka, który odebrał piłkę, przez Leszka Iwanickiego, który dograł do mnie, ja do Leszka Pisza, a „Piszowaty” mi odegrał prostopadłą. Praktycznie wszystko poszło z pierwszej. Żaden zespół nie mógłby się powstydzić takiej akcji, a przecież w Barcelonie nie grali byle jacy zawodnicy. W czasie meczu rozgrywanego na Legii też mieliśmy swoje sytuacje. Tuż przed bramką Laudrupa miałem okazję, poszła taka „lufa”… Szkoda, że minimalnie obok celu.
W europejskich pucharach kilku rywali było z absolutnie najwyższej półki, że wspomnę tu choćby Manchester United czy Sampdorię.
- W pucharach żarło, tylko w lidze nie zawsze dojeżdżaliśmy. Tu gramy półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów, a tu się bronimy przed spadkiem. Jakiś absurd. Co ciekawe, w czasie meczów z Sampdorią ja już właściwie miałem podpisany kontrakt z Rosenborgiem Trondheim, o czym praktycznie nikt nie wiedział. Spędziłem tam trochę czasu w okresie urlopowym, chcieli, żebym tam został. Byłem doskonale przygotowany, czułem się, jak bym fruwał. Do dziś mam jednak zeszyt z zapiskami z treningów. Ciągle gry, czego w Polsce się nie praktykowało w aż tak dużym stopniu. Zupełnie inna mentalność i podejście do piłki. Wróciłem jednak do Warszawy, trener Władysław Stachurski widząc moje przygotowanie nie chciał mnie już wypuścić. Zostałem, miałem obietnicę, że po Sampdorii będę mógł odejść. Tyle, że złapałem kontuzję, z Włochami nie zagrałem, nie dostałem też w związku z tym premii za awans do półfinału. Dziś mogę zapytać: gdzie moje dolary? Później mnie wypożyczono do Polonii, jednak już po rundzie wróciłem na Łazienkowską.
Zapis całej rozmowy z Andrzejem Łatką można przeczytać na stronach portalu "Łączy nas piłka".
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.