News: Legioniści nominowani do nagród Ekstraklasy

Arkadiusz Malarz: Nie kończę jeszcze kariery

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

20.05.2016 11:01

(akt. 04.01.2019 13:40)

- Broń Boże nie chcę kończyć kariery. Kiedyś zapytałem przyjaciela jakie to uczucie. Powiedział, że jeżeli nie czujesz już motywacji i piłka cię nie cieszy, to czas dać sobie spokój. Ja tak nie mam. Po dublecie nabrałem jeszcze większego apetytu. To wszystko mnie nakręca. Nie porównuję się w żadnym stopniu do największych bramkarzy, ale gdy widzę, jak długo grają Buffon czy Tim Howard, to tylko mnie mobilizuje, Żyję każdym kolejnym dniem. Póki będzie zdrowie, poradzę sobie. - mówi w rozmowie z weszlo.com bramkarz Legii, Arkadiusz Malarz.

Jak teoretycznie powinna wyglądać rotacja wśród bramkarzy? Do drugiego błędu?


- Gdy bronisz do pierwszego, masz cały czas to w głowie. Popełnię błąd i mnie nie ma. Inni wolą zmienić bramkarza, gdy zawalisz trzy spotkania. Wtedy pretensje możesz mieć tylko do siebie.


Z ręką na sercu – tym sezonem się wybroniłeś, ale gdyby nie bracia Żewłakow, to sądzisz, że trafiłbyś do Legii?


- Najbardziej mnie bolą głosy, że Michał ściągnął swojego kumpla.


Musiałeś spodziewać się takich opinii.


- Ale mnie one bolą. Nie rozumiem tego. Czy ludzie myślą, że Michał wyłożył z własnej kieszeni pół miliona, żeby na miejscu mieć swojego przyjaciela? Nie żartujmy. Przecież to odpowiedzialność. Ryzykuje posadą. Słysząc takie opinie, chciałem tym bardziej pokazać, jak ludzie się mylą. Nie wiem, czy się obroniłem, ale takie głosy były dla mnie krzywdzące. Musiałem przecież coś najpierw udowodnić w Bełchatowie.


A kiedy słyszałeś po jakimś czasie, że twój transfer w gruncie rzeczy jest udany, bo Kuciak lepiej wygląda dzięki rywalizacji, to co sądziłeś? Nie uwierało cię to?


- Wiedziałem, ile Duszan zrobił dla Legii, ale od początku przychodziłem, by walczyć o bluzę z jedynką. Nie zadowalałem się samymi wpływami na konto. Że jestem z Pułtuska, 50 kilometrów od Warszawy, tutaj się osiedliłem i mogę kończyć karierę. Punkt zwrotny nastąpił, gdy trener Berg dał mi szansę, ale sam się wyeliminowałem błędem w Poznaniu. Ludzie mówią: „zawaliłeś, zawaliłeś”, a zawalić to się może most. Po prostu podjąłem złą decyzję.

 

Zaskoczyłeś także wypowiedzią o nowym trenerze bramkarzy. „Jestem pod olbrzymim wrażeniem treningów bramkarskich. Dawno nie ćwiczyłem w taki sposób. Przez ostatnie dwa tygodnie kończyłem jeden trening i już chciałem, by zacząć kolejny. To czysta przyjemność, zwłaszcza w tym wieku” – można to było odebrać jako szpilkę w kierunku Krzysztofa Dowhania.


- Od razu spotkaliśmy się z trenerem, pokazałem mu ten tekst i się uśmialiśmy. Nie miałem nic złego na myśli. Chodziło mi o to, że każdy trener ma swoją bazę, a dzięki ich współpracy mogliśmy korzystać z wiedzy dwóch osób. Gdybyś zobaczył jak współpracują trener Dowhań z Gintarasem, to powiedziałbyś, że znają się od lat. Dla nas to tylko korzyść.


I ostatnia kwestia – Chojniczanka, kiedy nie chciałeś się przyznać do pomyłki przy bramce Mikity.


- Kiedy bramkarz broni co tydzień, ma automatyczną pewność siebie. Nie broniłem wtedy przez pół roku i trochę jej straciłem. To był mocny, zaskakujący strzał. Piłka odchodziła i prześlizgnęła mi się po łapie. Potrafię się przyznać do błędu, ale to nie był kartofel między nogami. Takie rzeczy się zdarzają. Zdarzają się też mecze, kiedy bronię dobrze, ale wybiję dwie piłki na aut i potem sam sobie to w domu wyrzucam. Wyrocznią jest jednak trener. Jego słowo jest święte, a sam był bramkarzem, więc potrafi ocenić naszą pracę. Po Chojniczance poklepał mnie po plecach i tyle. Najważniejsze, że wygraliśmy, a z każdym kolejnym meczem łapałem tę pewność siebie.


Szczerze – szokuje cię, jakim echem odbijają się pojedyncze pomyłki w Legii i co się dzieje choćby w mediach społecznościowych, czy tego właśnie się spodziewałeś?


- Jakiś czas temu wylogowałem się z Twittera, ale nie przez komentarze. Żona zwróciła mi uwagę, jak mnie to wciągnęło. A wciąga strasznie – patrzę na przystanek, wszyscy z telefonami. Stolik obok – wszyscy coś sprawdzają. Wracasz z treningu, dobra, sprawdzę wiadomości. Tato, pograsz w piłkę? Syneczku, tylko sprawdzę, co o nas piszą? A co w Łęcznej? Gdzie idzie ten trener? A tamten? Ciągle telefon w ręce. W końcu powiedziałem sobie: „Arek, weź się opamiętaj”. Teraz mam święty spokój, zaglądam rzadko, np. gdy wrzucam zdjęcie z „Cygankiem” z gali, ale to naprawdę chory nałóg. Trzeba złapać do tego dystans. Wiem jednak, że nie wszyscy mnie kochają i niektórzy mogą pisać, że trafiłem do Legii dzięki Żewłakowowi. Sam wiem, że nic w życiu nie dostałem za darmo. Nawet to Xanthi. Nawet Panathinaikos. Czy miałem tam znajomych? Nie. Nie wyprę się też przyjaźni z Michałem i Marcinem, ale każdy rozsądny powie, że Malarz musi się obronić. Bo jak się nie obroni, to wypad.


A masz poczucie, że się wybroniłeś?


Zdarzały się mecze, gdy zawodziliśmy jako drużyna. Z Termaliką mieliśmy też nieporozumienie z „Pazdkiem”. Ktoś powie, że to błąd Malarza, ale tak musi być – presja w Legii jest inna. Przychodząc tutaj musisz wiedzieć, co cię czeka i jak sobie z tym radzić. Czy się wybroniłem? Myślę, że wyszło nieźle. Łza mi się jednak zakręciła, gdy Żyleta skandowała moje nazwisko. Tego nigdy się nie spodziewałem. Na to zasługują Artur Boruc, Łukasz Fabiański, Grzesiu Szamotulski, Lucjan Brychczy czy nawet „Niko”, który kompletnie pozamiatał, ale… ja?! Na początku wydawało mi się, że się przesłyszałem, ale potem miałem już pewność. Pomyślałem: ja pierdolę, uznali mnie za swojego. Niesamowite uczucie. Najważniejsze, że mogliśmy się odwdzięczyć za zaufanie, zdobyliśmy dublet na stulecie i zapisaliśmy się w historii.


Zapis całej rozmowy można przeczytać w serwisie weszlo.com.

Polecamy

Komentarze (16)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.