Artur Jędrzejczyk

Artur Jędrzejczyk: Będę wiedział kiedy ze sceny zejść

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

22.05.2021 07:00

(akt. 24.05.2021 08:24)

- Pamiętam jak w Legii był inny człowiek z Dębicy, Leszek Pisz, jak byli Jacek Zieliński czy Tomek Sokołowski. Zawsze marzyłem o tym, aby trafić do Legii i być tacy jak oni - opowiada w rozmowie z Legia.Net kapitan zespołu, Artur Jędrzejczyk.

- Za nami sezon zakończony mistrzostwem Polski, ale też dziwny czas. Wszystko odbywało się nieco innym trybem – całe codzienne życie. Wszystko to spowodowane było pandemią. Nawet samo zdobycie tytułu było niecodzienne – siedzieliśmy wszyscy po treningu przed telewizorami. To nie smakuje tak samo, gdy mistrzostwo wygrywasz na stadionie, najlepiej na swoim obiekcie, wypełnionym żywiołowo reagującymi kibicami. Ten sezon był trochę zakręcony pod tym względem.

Artur Jędrzejczyk

Sezon skończył się udanie, choć zaczynał się zupełnie inaczej.

- Wiadomo, wszyscy czekali na europejskie puchary. Tak samo my, jak i kibice. Znów się nie udało. W poprzednim sezonie byliśmy blisko, zabrakło nam jednej bramki. Tym razem byliśmy bardzo daleko. Mam nadzieję, że za parę miesięcy w końcu się uda i będzie powód do prawdziwej radości. Natomiast faktycznie w całym sezonie były lepsze i słabsze momenty, ale liczy się efekt końcowy. Mamy kolejny tytuł mistrza Polski. To jest dla nas najważniejsze. W życiu piłkarza są lepsze i gorsze chwile, ale nie można się załamywać, trzeba pruć do przodu. Tylko taki sposób myślenia da nam szansę na sukces, na kolejne trofeum.

Skoro wspomniałeś o pucharach. Tak z perspektywy czasu, czego zabrakło? Dlaczego się nie udało.

- Chyba wszystkiego po trochu. Skład niby został ten sam co wcześniej, nawet doszło kilku chłopaków. Ale byliśmy po szalonym sezonie, rozgrywanym z przerwami. To się na nas odbiło, wielu chłopaków kończyło sezon mocno poobijanych i nie zdążyli wydobrzeć przed nowym. A ci co przyszli, też potrzebowali czasu. Niby się przygotowywaliśmy, wyglądaliśmy nieźle, ale te mecze nas zweryfikowały. Szkoda, bo powinniśmy grać w Europie znacznie częściej – myślę, że minimum w fazie grupowej Ligi Europy. Władze klubu od dawna stawiają przed nami taki cel, tylko jakoś nie potrafimy go od lat zrealizować. Mam wrażenie, że co rok to coraz bardziej siedzi w naszych głowach. Te kolejne nieudane próby dołują i potem nie jest łatwo się odkręcić. Będziemy robić co w naszej mocy, aby tym razem było inaczej. W ostatnich latach zawsze czegoś brakowało, może już wyczerpaliśmy limit błędów i w końcu się uda. Wszyscy chcemy, ale wychodzi jak wychodzi.

W trakcie tej krótkiej przygody z pucharami w tym sezonie doszło do zmiany trenera. Niby wszyscy jesteście do tego przyzwyczajeni, bo tak jest co roku, ale tym razem ta decyzja dotknęła was bardziej niż zwykle.

- To prawda, ale nie mogło być inaczej. W moim przypadku było tak, że z Vuko graliśmy w piłkę w jednym zespole, był nie tylko trenerem, ale i kolegą z boiska. Gdy Vuko zostawał trenerem, byłem odsunięty na bok, nie mogłem grać. Dzięki Vuko wróciłem do gry, zdobyłem bramkę po powrocie, zostałem kapitanem drużyny i grałem wszystko od deski do deski. Dlatego gdy klub zdecydował o zakończeniu współpracy z Vuko, było mi przykro i trochę głupio. Wina spadła na trenera, ale to my byliśmy na boisku.

To była decyzja klubu. Oczywiście to my jesteśmy na boisku i to jak gramy, jakie osiągamy wyniki, ma wpływ na posunięcia klubowych władz. Przeżyłem w Legii już wielu trenerów, z wieloma współpracowałem, byłem też siłą rzeczy świadkiem wielu rozstań. Takie rzeczy się zdarzają, to jest wpisane tak w zawód piłkarza jak i trenera. Ale faktycznie tym razem zabolało bardziej, bo relacje mieliśmy bardzo dobre i wiele Vuko zawdzięczam.

Co zmieniło się po przyjściu nowego trenera?

- Najłatwiej powiedzieć, że zmieniła się taktyka, gramy trójką z tyłu. Współpracowałem z wieloma trenerami, każdy jest inny, każdy na co innego zwraca uwagę. Jeszcze nigdy nie spotkałem dwóch takich samych szkoleniowców, bym powiedział – jest identyczny jak tamten. Każdy wprowadza inne zasady, każdy zmienia metody treningowe. Teraz jest dużo więcej taktyki, mamy ciekawe, bardzo fajnie przygotowane odprawy, wiele czasu poświęcamy na analizę rywala, poszczególnych graczy. Od każdego trenera czegoś można się nauczyć, od trenera Michniewicza sporo można tej wiedzy wziąć dla siebie. Pojawiła się też technologia, są tablety, drony, helikoptery w czasie treningu nas monitorują, na szczęście nie strzelają (śmiech). Wszystko jest nagrywane, momentalnie wychodzi jeśli odpuścisz sobie jakiś trening, ale to wszystko jest dość pomocne. Każdy z nas otrzymuje zmontowany film z tym co robimy na treningu, przed meczem każdy może przypomnieć sobie założenia, kto i gdzie ma stać przy stałym fragmencie gry, zobaczyć częste błędy zawodnika, przeciw któremu będzie się grało. I to jest naprawdę fajne, bo w każdym momencie można sobie na to zerknąć, nawet w drodze na mecz i potem próbować wykorzystać to w czasie spotkania.

Już z nowym trenerem Czesławem Michniewiczem jesienią zaczęliście grać nieco inaczej. Pojechaliście na zgrupowanie w Dubaju, tam pracowaliście nad nowym ustawieniem, innym sposobem gry. Ale po powrocie był gong w Bielsku-Białej. To była jedyna porażka w tym roku. Może taki zimny prysznic był wam potrzebny?

- Pamiętam ile było żartów i uwag o tym zgrupowaniu w Dubaju, że lecimy się tam opalać i odpocząć, na wakacje. A mocno pracowaliśmy nad tym, by było lepiej, trenowaliśmy dwa razy dziennie – sam widziałeś. Mieliśmy dwa luźniejsze dni, by nieco się zregenerować, by skupić się na chwilę na czymś innym. Mieliśmy świadomość, że zrobiliśmy tam dobrą robotę, ale wróciliśmy i faktycznie na dzień dobry przegraliśmy z beniaminkiem, grając w dodatku słabo. I chyba jest w tym racja, że dzięki temu zrozumieliśmy, że umiejętności to jedno, ale oprócz tego każdy mecz trzeba wybiegać. Podbeskidzie mecz z nami wybiegało i wygrało dzięki temu. Potem nie przegraliśmy już do końca sezonu, w siedmiu meczach z rzędu nie straciliśmy gola. Oby ta seria trwała dalej w nowym już sezonie.

Ty w tym sezonie też miałeś trudniejszy okres. Po spotkaniu ze Stalą Mielce na koniec ubiegłego roku, wylało się na ciebie wiadro pomyj. Byłeś wysyłany na emeryturę, ludzie pisali, że się nie nadajesz.

- Wiem, że to zabrzmi arogancko, ale kompletnie mnie to nie interesuje. Mnie może ocenić trener, jego asystenci, ja sam mogę się ocenić i wyciągnąć wnioski. Ja tego nawet nie czytam, jak wiesz nie mam konta na Twitterze, Facebooku czy innych mediach społecznościowych. To nie dla mnie, mam swój świat. Oczywiście ta krytyka docierała do mnie, czasem mi żona coś przeczytała, a czasem coś koledzy w szatni. Śmiałem się jednak z tego, że Wietes został moim kuzynem. Kiedyś Miro Radović mówił, że takie rzeczy piszą ludzie, ludzie którzy nas nie znają, nic o nas nie wiedzą. A przecież każdy z nas ma w życiu różne momenty, problemy w domu itd. Nikt nie siedzi w głowie zawodnika, nie wie co się z nim dzieje. Gorsze momenty ma każdy, nawet najlepsi piłkarze na świecie.

- Pamiętam, że w okresie Ricardo Sa Pinto miałem znakomity sezon, grało mi się świetnie, ale nawet mistrzostwa nie zdobyliśmy. Na 30 meczów nie zagrałem ani jednego słabego, ale nikt tego nie zauważył nawet, nikt dziś o tym nie pamięta. Ale jak zagrałem trzy słabe mecze, to przez miesiąc czy dwa pisze się, że Jędza się nie nadaje. Bo w jednym meczu ze Stalą zrobiłem dwa karne, z czego jednego nie było… bo zagrałem słabo z Górnikiem Zabrze i pewnie jeszcze w paru innych spotkaniach. Ale nikt nie spojrzy ile mistrzostw zdobyłem, co udało się z klubem osiągnąć. Nie znam tych ludzi, nie obchodzą mnie ich opinie. Ale chętnie ich poznam, za to co wymyślają, zaproszę na piwo, pogadam – może zrozumiem dzięki temu, co mają w głowie, co nimi kieruje. To jest mega, oni piszą i tworzą niesamowite rzeczy, ja się z tego śmieję, żartuję sobie. Za tych kuzynów, chętnie postawię dobry browar. Jeśli ktoś jednak myśli, że jak dojdą do mnie takie opinie, to będę siedział załamany, to jest w błędzie. Po meczu to ja mogę myśleć o żonie, dziecku, o rodzinie. Ale nie każdy ma taką psychikę, ktoś inny mógłby być przybity, wziąć to do siebie.

Ale tu znów taki rollercoaster - od zera do bohatera. W końcówce sezonu w siedmiu meczach nie straciliście gola…

- … i co teraz już wszystko super i obrona jest jak skała? Czy nadal nikt o tym nie mówi?

Raczej zostało to zauważone i krytyka przycichła. Trener Czesław Michniewicz powiedział ostatnio, że jesteś w formie reprezentacyjnej, masz za sobą super rundę i może Paolo Sousa mógłby pod twoim kątem przemyśleć powołania i się jeszcze raz zastanowić.

- Fajnie, że trener tak powiedział, to zawsze cenniejsze od opinii w Internecie. Dalej będę tak samo pracował, zawsze jestem sobą. Znasz mnie odkąd trafiłem do Legii z Dębicy, to wiesz, że zawsze jestem sobą. Ale słowa trenera cieszą. A opinie innych… pamiętam, jak pisano, że zwalniam się z treningów bo poszedłem w deweloperkę. O dziwo nawet poważna gazeta o tym napisała. Śmiałem się z tego, może rodzina bardziej się tym przejmowała niż ja. Jedyne co mogę powiedzieć to, że nie lubię jak ktoś pisze nieprawdę. Bo ludzie później to czytają i w to wierzą.

W tym mistrzostwie Polski nie mieliście za dużej konkurencji. Wypracowaliście sobie sporą przewagę punktową i kontrolowaliście wydarzenia. To łatwiejsze bo spokojniejsze, czy trudniejsze bo nie można stracić na chwilę koncentracji.

- Na pewno nie było obaw, że to roztrwonimy, nawet przez chwilę. Wszyscy byliśmy naładowani. Oczywiście nie można popaść w samozadowolenie, ale jestem wiele lat w tym klubie i wiem jak sobie z tym radzić, zwracam na to też uwagę młodszym kolegom. Mieliśmy dziesięć punktów przewagi, w pewnym momencie zrobiły się trzy ale mieliśmy mecz mniej, bo rywal grał wcześniej. Jechaliśmy do Gliwic z jasnym przesłaniem, że ten mecz trzeba wygrać. Widziałem nastawienie kolegów, jak każdy chciał to zrobić by obronić tytuł mistrzowski i byłem spokojny, że się uda. Nie było łatwo, wygraliśmy tylko 1:0 i na gola trzeba było długo pracować, ale wygraliśmy po bardzo dobrym spotkaniu. Wiedzieliśmy, że jesteśmy silną drużyną, ale wiedza to jedno, a boisko drugie. Potwierdziliśmy to na murawie, byliśmy sobą, byliśmy skoncentrowani i dlatego nie było na nas mocnych.

Sześć mistrzostw Polski, pięć Pucharów Polski. Stajesz się jednym z najbardziej utytułowanych zawodników Legii w historii. Masz świadomość, że stajesz się jedną z ikon tego klubu?

- Ja ikoną? Nie, nigdy tak na to nie patrzyłem. Byli lepsi zawodnicy ode mnie. Legia zawsze była mi bliska. Pamiętam jak w Legii był inny człowiek z Dębicy, Leszek Pisz, jak byli Jacek Zieliński czy Tomek Sokołowski. Zawsze marzyłem, by trafić do Legii i być tacy jak oni. Pamiętam telefon z Legii, jechałem wtedy na turniej na Bemowo. Gdy usłyszałem, że mogę trafić na Łazienkowską, momentalnie się spakowałem. Droga do miejsca w którym jestem była długa, byłem wypożyczany, ale w końcu zacząłem odgrywać większą rolę. Jestem dumny z tego, co z Legią osiągnąłem i gdzie się znajduję. Legii zawdzięczam bardzo dużo, stąd też wyjechałem zagranicę, spróbowałem czegoś innego. Poznałem nowych ludzi, język, była okazja by iść do lepszej ligi, ale zdecydowanie wolałem wrócić. Tutaj czuję się po prostu dobrze, nawet bardzo dobrze.

Jak długo pograsz jeszcze w Legii? A przynajmniej ile byś chciał?

- Ile się da. Jeśli zdrowie pozwoli to jak najdłużej. Choć od razu zaznaczam, że jeśli na treningu zobaczę, że odstaję od innych, że młodzież będzie mnie tak kiwała, że dostanę zawrotu głowy, to zejdę z treningu, przebiorę się, pójdę do prezesa i podziękuję za wszystkie lata. Będę wiedział kiedy ze sceny zejść. Na razie czuję się dobrze i nikt mnie na treningach nie kiwa – może się mnie boją (śmiech). Ale jak będę czuł, że to już nie ma sensu, to sam o tym powiem.

Polecamy

Komentarze (175)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.