Bartosz Kapustka: Cel? Zagrać z Legią w fazie grupowej LM lub LE

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

29.05.2021 20:50

(akt. 01.06.2021 11:20)

- Najważniejsze jest dla mnie najbliższe pół roku z Legią, marzę o tym by pod koniec roku grać z Legią w fazie grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy - mówi w rozmowie z Legia.Net pomocnik Legii, Bartosz Kapustka. Z "Kapim" podsumowujemy to, co wydarzyło się w zakończonym sezonie.

fot. Piotr Kucza i Marcin Szymczyk

Jeszcze zanim trafiłeś do Legii, trener Czesław Michniewicz, który trenerem Legii jeszcze nie był, mówił, że świadomie wybrałeś Warszawę, że będzie to transfer z korzyścią dla obu stron i że widzi cię w środku pola. Można powiedzieć, że to były prorocze słowa?

- Od początku czułem, że Legia będzie dla mnie fajnym miejscem. Kiedy tylko pojawiło się zainteresowanie, byłem przekonany, że to właściwy kierunek. Jestem zadowolony z tego jak przebiegł ten pierwszy sezon w Warszawie, zarówno dla mnie, jak i dla zespołu.

Już w 2012 roku pojechałeś z Legią na turniej, strzeliłeś gola Juventusowi i wszyscy cię tutaj chcieli. W 2015 roku ówczesny prezes Legii Bogusław Leśnodorski mówił, że Legia bardzo się tobą interesuje, a polecił cię twój były też menedżer Cezary Kucharski. Potem co rok właściwie można było przeczytać, że Legia chce Kapustkę, ale zawsze było jakieś „ale”. Liczyłeś kiedyś, ile było tych podejść Legii pod twoją osobę?

- Myślę, że tych prób ściągnięcia mnie do Legii było kilka, ale nie jestem w stanie powiedzieć, ile dokładnie. Ale temat pojawiał się dość często. Pamiętam ten turniej o którym wspomniałeś, fajne przeżycie. Chciałem wtedy jednak wrócić do siebie. Później co rok, co dwa temat przenosin do Legii wracał. Chciano mnie gdy grałem w Cracovii, ale wtedy cena jaką trzeba było za mnie zapłacić była spora. Nie zapomniano o mnie przy Łazienkowskiej również wtedy, gdy wyjechałem do Anglii. Bardzo się cieszę, że tak o mnie zabiegano. Gdy podpisywałem kontrakt z Legią to uśmiechnęliśmy się do siebie z dyrektorem sportowym Radkiem Kucharskim, że w końcu się udało! Znamy się dość długo, to właśnie dyrektor Kucharski zaprosił mnie na ten turniej, gdy miałem 15 lat. W każdym razie saga się zakończyła i mogę powiedzieć – wreszcie jestem!

Można powiedzieć, że ta Legia była ci pisana? Wierzysz w takie rzeczy?

- Jak najbardziej wierzę w to, że jest gdzieś jakiś plan na każdego z nas rozpisany, ale nie wybiegam nigdy za bardzo w przyszłość i dlatego nie zastanawiałem się nad tym, czy Legia jest w jakimś sensie mi przeznaczona. Nie wiedziałem też czy przenosiny do Warszawy dojdą kiedyś do skutku czy nie, raczej o tym myślałem o tym. Ale cieszę się, że tak się stało.

Kiedy trafiałeś do Legii, wiele osób w tym również ja, myślało, że przyjdzie tutaj gość i będzie patrzył na ekstraklasę nieco z góry – bo grał na Euro, był w Premier League i po powrocie do Polski będzie czuł się nieco lepszy od innych. Tymczasem przyszedł skromny, mocno stąpający po ziemi i skupiony na pracy chłopak. Zawsze taki byłeś czy gdzieś tam po drodze nauczyłeś się doceniać to, co daje ci życie?

- Na pewno doświadczenia życiowe mocno kształtują charakter i osobowość człowieka, ale ja zawsze byłem osobą, która potrafiła rozsądnie na coś spojrzeć i ocenić. Ale wiem, nawet od osób w  klubie, że miały wrażenie, że jestem taki „ura bura” i „hop do przodu”. Wnioskowali tak po tym co czytali czy widzieli w mediach. I też przyznawali, że okazałem się nieco inną osobą, niż im się wydawało. Trudno mi mówić o sobie, bo nie lubię tego robić. Do transferu do Legii podchodziłem totalnie podekscytowany. Nie patrzyłem na to w ten sposób, że wracam do polskiej ligi, bo gdzieś mi nie wyszło, tylko jako szansę na to by czerpać radość z gry, by co tydzień wychodzić na boisko, by po prostu wrócić do piłki. Moje ostatnie dwa-trzy sezony były takie, że nie byłem do końca z nich zadowolony. W dodatku ten ostatni sezon zakończyłem kontuzją, którą leczyłem 9-10 miesięcy. Zerwałem więzadło krzyżowe i ta przerwa była naprawdę długa. To nie przesada, że byłem bardzo podekscytowany tym, że mogłem tu przyjść. Pamiętałem z czasów gry w ekstraklasie, fantastyczną atmosferę na trybunach przy Łazienkowskiej i liczyłem na to, że w takich warunkach będę mógł grać co tydzień czy dwa. Pandemia sprawiła, że nie było to możliwe, ale naprawdę dawało mi to dodatkowy bodziec by tutaj przyjść. Gramy dla siebie i swoich rodzin, ale też dla kibiców. Bez nich, to nie jest to samo.

A tak szczerze - nie było lekkiej sody? W wieku 19 lat grasz w reprezentacji Polski, strzelasz gole, występujesz na Euro, chwali cię Gary Lineker, którego w Polsce wszyscy pamiętają. Można było nieco odlecieć.

- Myślę, że nie odleciałem. To był taki czas, że wszystko w moim życiu działo się bardzo szybko. W niespełna rok moja kariera zmieniła się o 180 stopni i bardzo przyspieszyła. Tak bardzo, że nie miałem czasu nad tym myśleć, analizować wszystkich zdarzeń czy wypowiedzi. Może z perspektywy czasu nawet za szybko się to wszystko wydarzyło. Przeskok był za duży i nie byłem jako osiemnastolatek przygotowany na wszystko co mnie spotkało. Nie miałem na pewno takiej świadomości jak teraz, choć nie patrzyłem na to w taki sposób, że jestem na nie wiadomo jak wysokim poziomie. Byłem podekscytowany, cieszyłem się, że zainteresował się mną zespół mistrza Anglii, bo wtedy Leicester było mistrzem kraju. Wcześniej nigdy nawet nie pomyślałem, że mógłbym próbować sił w Premier League. Raczej myślałem o innych kierunkach i zgłaszały się po mnie kluby z innych lig, ale moja wartość w między czasie wzrosła i nie każdy mógł sprostać wymaganiom finansowym jakie stawiała za mnie Cracovia.

Byłeś w Leicester, widziałeś z bliska piłkę w najlepszym wydaniu na świecie. Premier League to najlepsze miejsce dla piłkarza?

- Trudno powiedzieć. Na pewno będąc jeszcze dzieckiem oglądałem najwięcej meczów właśnie ligi angielskiej. Wielu kibiców uważa właśnie tę ligę za najbardziej atrakcyjną. Nie wiem czy wtedy gdy ja tam byłem, to była najlepsza liga na świecie, ale chyba teraz tak jest. W finale Ligi Mistrzów zagrają przecież dwie drużyny z Premier League, a w finale Ligi Europy grał Manchester United. Historia, pieniądze, stadiony, kibice – to wszystko jest na najwyższym poziomie, top topów. Liga ma aktualnie też najlepszym zawodników.

Przejdźmy do twojego pobytu w Legii. Gdy wróciłeś do Polski, gdy podpisałeś umowę z Legią, potrzebowałeś czasu na odbudowę, ale najważniejsze z punktu widzenia klubu mecze były od razu. Odpadliście w meczu z Omonią, zwolniono trenera. Początek nie był dobry, pojawiły się złe myśli wtedy lub po późniejszym meczu z Karabachem?

- Nie, nie było takich myśli, że podjąłem złą decyzję, że źle zrobiłem. Szukałem raczej u siebie tego, co mam do poprawy, tego gdzie mam największe rezerwy. A wracałem wtedy po przerwie, więc miałem świadomość, że może i musi być dużo lepiej. Faktycznie początek sezonu nie był udany, nie był tak dobry, jak końcówka rozgrywek. I nie mówię tego przez pryzmat swojej osoby, ale całego zespołu. W tamtym momencie, jeśli byśmy spojrzeli na mnie, Juranovicia, Mladenovicia czy Lopesa – ludzi, którzy przyszli do zespołu, to dziś jesteśmy w zupełnie innej dyspozycji, niż gdy trafialiśmy na Łazienkowską. Inni też zrobili ogromny progres. Spójrzmy na Bartka Slisza, zrobił bardzo duży postęp, mam z nim dobry kontakt. Fajnie się rozwija i idzie do przodu. I pewnie mógłbym dalej wymieniać nazwiska zawodników, którzy teraz są na zupełnie innym etapie, niż byli na początku sezonu. Ja też wiosną czułem się dużo lepiej niż jesienią – zwłaszcza gdy trafiałem do Legii. Wszyscy byliśmy rozczarowani tym, że nie udało nam się wejść do europejskich pucharów, każdy z nas mocno na to liczył. Niestety nie udało się i teraz będziemy mieć drugie podejście.

Kolejnym ważnym punktem sezonu była zmiana trenera – to zawsze moment zadumy dla zawodnika, bo trenera zwalniają, ale grają piłkarze. Krótko współpracowałeś z Vuko, ale chyba dało się odczuć, że zespół nie był zadowolony z takiej decyzji władz klubu.

- Bardzo cenię trenera Vukovicia, choć spędziłem z nim tutaj tylko 2-3 miesiące. Mam do niego duży szacunek, jako do człowieka. Jest osobą szczerą, sprawiedliwą i każdy w zespole widział, jak poważnie podchodzi do swoich zadań trenera. Nie mogę o trenerze Vukoviciu powiedzieć jednego nawet złego słowa. Na pewno decyzja o tym, że zastąpił go trener Michniewicz miała wpływ na mnie osobiście, bo Vuko widział mnie w początkowych spotkaniach na skrzydle, choć nie była to moja docelowa pozycja, a obecny szkoleniowiec w środku pola. Ale wracając do pytania – przez ten okres czasu w Legii zdołałem poznać trenera Vukovicia na tyle, że widziałem bardzo duże przywiązanie do klubu, do drużyny. I to wszyscy doceniali.

Wspomniałeś o trenerze Michniewiczu. Pewnie jak już poznałeś nazwisko następcy, to odetchnąłeś z ulgą. Chyba lepiej nie mogłeś trafić – trener, który cię zna i wie, jak zrobić pożytek z twoich umiejętności.

- Nie ma co ukrywać, że gdy poznałem nazwisko nowego trenera, to się ucieszyłem. Wiedziałem, że to szkoleniowiec bardzo otwarty na pracę z zawodnikami, na nowe rozwiązania jeśli chodzi o drużynę, na grę ofensywną w wielu spotkaniach. Choć w końcówce sezonu za wiele tych goli nie strzelaliśmy. Dla mnie kluczowe było to, co powiedziałem przed chwilą. Choć nie wiedziałem jak trener Michniewicz będzie na mnie patrzył, jaki będzie miał na mnie pomysł, ale miałem nadzieję i liczyłem na to, że wrócę do środka pola, bo tam zawsze czułem się najlepiej. Mimo, że przez dłuższy czas występowałem też na skrzydle, to wiedziałem, że na pozycji środkowego pomocnika mogę drużynie dać najwięcej.

Wspomniałeś o nowych rozwiązaniach. Miałem okazję zobaczyć analizy, które przygotowują dla was trenerzy. To co dostajecie na tablety, gdzie każdy może obejrzeć sytuacje, zobaczyć nawyki rywala przeciwko któremu będzie grał, przypomnieć sobie w jakim miejscu i gdzie ma się ustawić przy stałym fragmencie gry. Wydawało mi, że to jest przygotowane na najwyższym możliwym poziomie. Ale chętnie poznam twoją opinię. W klubach, w których grałeś lub reprezentacji Polski, analizy stały na podobnym poziomie?

- Jeśli chodzi o przygotowanie do treningu, o analizę, o rozwiązania taktyczne, to nie mamy się czego wstydzić, wręcz przeciwnie – możemy zawstydzać innych. Dodatkowo miałem takie szczęście, że gdy przeszedłem do Legii to akurat otworzył się ośrodek treningowy – infrastruktura również jest więc na wysokim poziomie. Ale same analizy meczów, rywala, treningów i materiały, które znajdujemy potem na swoich tabletach, to wszystko jest na najwyższym poziomie. W Leicester też mieliśmy taką możliwość po meczu, by na tabletach zerknąć na różne rzeczy i sytuacje meczowe, mogliśmy obejrzeć swoje zagrania lub cały mecz. W Legii jest to o wiele bardziej rozbudowane, możemy na swoich tabletach znaleźć bardzo wiele informacji, trenerzy poświęcają mnóstwo czasu, aby to wszystko przygotować. Trener Kamil Potrykus spędza setki godzin przed komputerem i wykonuje tą pracę dla nas. Zaangażowanie trenerów widać na każdym kroku, świadczy o tym choćby fakt, że mieszkają w ośrodku treningowym.

Potrzebowałeś czasu na odbudowę. Mam wrażenie, że moment, w którym poczułeś się pewniej, stałeś się liderem w środku pola i jednym z liderów zespołu, to zgrupowanie w Dubaju. Zgodzisz się?

- To prawda, na obozie w Dubaju czułem się bardzo pewnie. Nie obawiałem się niczego, nie bałem się dostać piłki z rywalem na plecach, wróciłem do swojej optymalnej dyspozycji. To już działo się wcześniej, jesienią. Ale gdy zacząłem się czuć naprawdę fajnie, to przydarzył się uraz w meczu z Lechią Gdańsk. Zostałem wtedy dość mocno potraktowany przez rywala i musiałem opuścić dwa ostatnie mecze z Wisłą Kraków i Stalą Mielec. Ale wspomniany mecz z Lechią czy wcześniejszy z Piastem Gliwice w moim wykonaniu to już był skok na właściwy poziom. Byłem więc bardzo zły, że kontuzja przydarzyła się w momencie, gdy zacząłem się odbudowywać. Czekałem z utęsknieniem na obóz, chciałem wrócić do zdrowia i przepracować cały okres przygotowawczy. Tym bardziej, że dawno nie miałem takiej możliwości. Gdy przyszedłem do Legii, zaczynały się eliminacje w pucharach i drużyna była już po zgrupowaniu. Rok wcześniej też nie było mi to dane, bo miałem zerwane więzadło krzyżowe i rehabilitację. Tak więc przez 2-3 lata nie miałem możliwości aby porządnie przygotować się do sezonu na zgrupowaniu. Dlatego obóz w Dubaju był dla mnie ważny i faktycznie czułem się na nim optymalnie.

Na zgrupowaniu mieszkałeś w pokoju z Bartkiem Sliszem. To osoba, z którą rozumiesz się bez słów na boisku i poza nim?

- Bartek to super chłopak, bardzo skromny i skoncentrowany na własnym rozwoju, na pracy i systematycznym postępie. Dość przypadkowo na siebie wpadliśmy. Przychodząc do Legii na początku byłem sam w pokoju. Bartek też był sam, przychodzili nowi gracze i trzeba było zwolnić im pokój. Pogadaliśmy z Bartkiem i znaleźliśmy się razem. Szybko złapaliśmy dobry kontakt, dobrze się rozumiemy i na boisku też to widać. Bartek jest w wielu kwestiach do mnie podobny, tak samo jak ja nie znosi przegrywać, ma podobne ambicje. Często na boisku gramy blisko siebie, rozmawiamy o tym w jakich strefach się poruszamy i często zagrywamy do siebie w ciemno. Bartek wie, że znajdę się w danej sytuacji tam, gdzie chce posłać piłkę.

Po obozie na starcie był zimny prysznic z Podbeskidziem, ale mam wrażenie, że taki gong bardzo wam pomógł, bo już do końca sezonu w lidze nie przegraliście. Można powiedzieć, że ta porażka wyszła wam na dobre?

- Trudno powiedzieć. Po tym meczu zmieniliśmy też ustawienie i bardzo często później w nim występowaliśmy. Nie chcę usprawiedliwiać siebie i zespołu, boisko było takie samo dla obu drużyn. Ale wróciliśmy z kraju, w którym graliśmy w piłkę na trawiastym dywanie i przyzwyczailiśmy się, w złym tego słowa znaczeniu, do takich świetnych warunków. Podczas spotkań z Dynamem Kijów czy Krasnodarem mieliśmy top murawy i potrafiliśmy na nich wyprowadzać piłkę spod własnej bramki w starciu z dobrym przeciwnikiem. Wyglądało to momentami bardzo dobrze. I nagle przyjeżdżamy na pierwszy mecz sezonu, temperatura -10, boisko twarde i zmrożone, piłka skacze. Dla kogoś, kto ogląda mecze w telewizji, może to być niezrozumiałe, ale w takich warunkach gra się zupełnie inną piłkę, to totalnie inny mecz gdy gra się na kapitalnie przygotowanej murawie i na takiej, gdzie nie można zagrać na jeden kontakt, tylko trzeba sobie piłkę ustawić, poprawić i robi się 2-3 kontakty, co spowalnia akcje. Tempo spada, a podania stają się niedokładne. To miało duży wpływ na to, że w Bielsku-Białej przegraliśmy.

Tak jak powiedziałeś, po tym meczu nastąpiła zmiana systemu. A jak duża była to zmiana dla ciebie? Wcześniej też grałeś w środku, ale jak bardzo zmianie uległy twoje zadania?

- Troszkę się zmieniły. Ta pozycja, na której później występowałem z Luquinhasem, to były takie dwie „dziesiątki”. To inna pozycja, niż w systemie 4-3-3, w którym graliśmy do tego momentu. Wcześniej w środku graliśmy trójką, w tym układzie gramy na dwóch środkowych pomocników. Przez długi czas byli to Bartek Slisz i Andre Martins. Natomiast razem z Luquim byliśmy ustawieni dużo wyżej,  musieliśmy często grać z obrońcami na plecach. Szczególnie w tych ostatnich meczach, w których było widać, że rywale przygotowują się stricte pod nasz zespół i grały piątką obrońców, kryli nas indywidualnie. Przez to miejsca na boisku mieliśmy mniej. Ta zmiana systemu była dla nas czymś nowym, dla mnie na pewno, ale chyba szybko udało nam się w tym systemie odnaleźć.

Legia zaczęła rosnąć a ty razem z nią. Jak tylko zacząłeś dobrze grać, zaczęto cię na każdym kroku pytać o reprezentację Polski. To ja spytam inaczej. Czy nie miałeś już takich pytań dość?

- Nie da się ukryć, że ten temat często się pojawiał. Może to było nieco męczące, ale pozytywne. Cieszyłem się, że ludzie łączą mnie z grą w reprezentacji Polski, bo to znaczyło, że dobrze wykonuje swoje zadania na boisku, że zainteresowanie moją osobą znowu stało się faktem jeśli chodzi o kadrę. Moim marzeniem i celem jest powrót do gry z orłem na piersi. Był taki moment, że sam czułem, że to może nastąpić, nie udało się, ale myślę, że prędzej czy później nastąpi.

Ten moment gdy czułeś, że to może się stać miał miejsce zapewne wiosną. Mam wrażenie, że ta wizja gry w kadrze Paolo Sousy cię nakręcała i jak okazało się, że powołania nie było, to czułeś rozczarowanie.

- Rozczarowanie było, nie ma sensu mówić, że było inaczej. Mocno liczyłem na to, że na zgrupowanie kadry pojadę. Tym bardziej, że znajdowałem się wówczas w najlepszej dyspozycji w tym sezonie. Zacząłem zdobywać bramki, asystowałem – a tego mi wcześniej brakowało. I w końcówce sezonu też mi tego brakowało, ale mocno pracuję by to zmienić. Ale wtedy czułem się dobrze i czułem, że to powołanie dostanę. Tak się nie stało, selekcjoner wybrał inaczej. Jak najbardziej to szanuję, ale nie zmienia to faktu, że jakieś rozczarowanie takim obrotem sprawy było. Czy miało to wpływ na moje kolejne występy? Wydaje mi się, że nie bo wychodząc na boisko absolutnie o tym nie myślałem. Słabsza dyspozycja wypływa czasem z różnych czynników.

Wróćmy do ligi – graliście dobrze, efektownie. Ale w pewnym momencie przewaga stopniała, Pogoń was postraszyła i graliście bardzo ważny mecz z Piastem w Gliwicach, bez trenera Michniewicza na ławce rezerwowych. Zagraliście moim zdaniem najlepsze spotkanie w tym roku, pokazaliście klasę. Mieliście podobne odczucia?

- Najlepszy to chyba nie, wskazałbym na mecze z Wisłą Płock wiosną kiedy strzeliliśmy pięć goli, a mogliśmy więcej czy spotkanie z Pogonią Szczecin, gdy zagraliśmy kapitalną pierwszą połowę i rozstrzygnęliśmy przed przerwą losy starcia. Może dlatego po przerwie trochę nam brakowało. Ale ten mecz z Piastem w Gliwicach był faktycznie bardzo ważny. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to będzie ciężkie spotkanie, oni są dobrym zespołem, który miał słabszy początek sezonu. Gdyby nie to, pewnie byliby w pierwszej trójce w tabeli. Piast przed meczem z nami nieźle punktował, a my byliśmy po dwóch meczach bez zwycięstwa. Zdawaliśmy więc sobie sprawę, że z Piastem musimy za wszelką cenę wygrać. I szczególnie w drugiej połowie zagraliśmy niezłe spotkanie.

Przez większość sezonu mieliście znaczną przewagę nad drugim zespołem w tabeli. Zdobyliście tytuł mistrzowski i jakby zwolniliście. Mając osiągnięty cel trudno o maksymalną mobilizację i koncentrację? Z tyłu głowy pojawia się pewnie myśl, że jak coś nie wyjdzie, to nic się nie stanie.

- Gdzieś w podświadomości to pewnie tkwi, ale my tych myśli nie chcieliśmy dopuszczać do siebie i każde z tych spotkań chcieliśmy wygrać – czy z Wisłą Kraków czy Stalą Mielec. Zresztą intencje widać po składach, graliśmy w miarę możliwości w optymalnym zestawieniu. Bez Pekharta, który miał uraz czy Luquinhasa, który wyjechał z kraju. Ale na dany moment graliśmy w najsilniejszym składzie. Przed meczem w Mielcu mocno analizowaliśmy grę Stali, poszczególnych graczy, rzuty z autu, po których zdobywali sporo bramek. Skrupulatnie więc pracowaliśmy nad tym, aby przygotować się dobrze do każdego spotkania. Skończyło się remisami, nie byliśmy z nich zadowoleni, bo celem były trzy punkty. Ale z tyłu głowy na pewno mieliśmy to, że mistrzami Polski już jesteśmy.

Wiosną byłeś najbardziej eksploatowanym piłkarzem Legii, zagrałeś we wszystkich osiemnastu meczach – jako jedyny. Ale gdy bywałeś zmieniany, nie byłeś z tego powodu zadowolony. Chyba nawet miałeś na ten temat rozmowę z trenerem?

- Tak, jestem ambitnym zawodnikiem i chcę grać jak najwięcej, najlepiej od pierwszego do ostatniego gwizdka sędziego. Masz na myśli zapewne sytuację w Gliwicach. Moje zachowanie było spowodowane tym, że chciałem pomóc drużynie w bardzo ważnym spotkaniu, ale zostałem zmieniony. To normalna sytuacja, w pełni to akceptuję. Ale teraz, gdy emocje opadły. Wtedy chciałem ciągnąć zespół do przodu i pomóc w wygranej, dlatego schodząc byłem zdenerwowany czy nieco zawiedziony. Ale to nie jest złość na kogokolwiek, tylko zwykła złość sportowa i ambicjonalna. Chcę zawsze wygrywać.  

Mistrzostwo zdobyliście przed telewizorem – jak smakowało?

- Byłem bardzo dumny i szczęśliwy gdy zostaliśmy oficjalnie mistrzami Polski. Pamiętam ostatnią akcją Rakowa, gdy Kuba Arak prowadził piłkę od połowy boiska. Było dwóch na jednego, wstrzymaliśmy oddech, byliśmy przekonani, że będzie gol i mistrzami jeszcze nie zostaniemy. Ale Kuba spudłował i jednak tytuł został obroniony. Dla mnie to wspaniałe uczucie. Rok temu w tym momencie nie mogłem grać, nie byłem zgłoszony do rozgrywek i czekałem na koniec sezonu. Gdy mistrzostwo teraz stało się faktem, przypomniałem sobie w jakiej sytuacji byłem dwanaście miesięcy wcześniej. Po bardzo długiej przerwie, po pobycie w drugiej lidze belgijskiej. A to przecież absolutnie nie było moim marzeniem, by tam występować. Tym razem miałem wiele powodów do dumy i do radości. Mamy fajną grupę chłopaków i mam nadzieję, że razem jesteśmy w stanie zrobić coś więcej niż mistrzostwo Polski.

Ta radość po mistrzostwie czyli sukcesie na który sami zapracowaliście wydawała mi się jednak nieco stłumiona. Aż dziewięciu z was kończyły się umowy i wielu miało świadomość, że wkrótce pożegna się z klubem. Nie chcę pytać o ocenę sytuacji, bo to dla ciebie niezręczne, ale czy takie sytuacje nie mają przełożenia na ogólną atmosferę w szatni?

- Po meczu Rakowa z Jagiellonią spotkaliśmy się jeszcze wieczorem w większym gronie, posiedzieliśmy dłużej i poświętowaliśmy. Ale ogólnie tak, na pewno takie rzeczy mają wpływ na atmosferę. Nie jest mi wygodnie wypowiadać się na ten temat, ale z pewnością nie chciałbym się znaleźć w takiej sytuacji jak koledzy, którym kończyły się umowy.

Będziesz zdrowy, poprowadzisz zespół do fazy grupowej europejskich pucharów, wrócisz do kadry, zdobędziesz kolejne mistrzostwo i wyjedziesz spróbować sił w lepszej lidze. To scenariusz idealny na kolejny sezon?

- Nikt nie wie jak potoczy się przyszłość. Pewnie chciałbym kiedyś jeszcze spróbować sił zagranicą i pokazać, że wyciągnąłem wnioski ze swojej pierwszej przygody i jestem o nie mądrzejszy. Ale nie ma sensu wybiegać myślami do przodu. Już na swoim przykładzie wiem, że w piłce wszystko się może szybko zmienić i to zarówno na lepsze jak i na gorsze. Dlatego przede wszystkim skupiam się na tym co jest tutaj i teraz, cieszę się że jestem w Legii Warszawa, że zdobyliśmy tytuł mistrza Polski. Z niecierpliwością czekam mecze w europejskich pucharach. Najważniejsze jest dla mnie najbliższe pół roku z Legią, marzę o tym by pod koniec roku grać z Legią w fazie grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy. Chciałbym aby to była Liga Mistrzów i będziemy robić wszystko co w naszej mocy, aby tak się stało. Nie chcę wybiegać myślami dalej, o tym jak zakończy się sezon. To zależeć będzie od bardzo wielu czynników, również od tego jak będzie wyglądała kadra naszego zespołu.

Na koniec jeszcze pytanie o Twittera. Widziałem ostatnio quiz jaki mieliście przygotowany przez trenerów w reprezentacji U-21. Było tam pytanie o to, kto ma najwięcej followersów w zespole i prawidłowa odpowiedź to Bartosz Kapustka. Ale nie ma cię ostatnio na Twitterze. Celowe działanie?

- Nie ma mnie w ogóle na Twitterze obecnie. Usunąłem konto. Ale nawet gdy konto fizycznie było, to ja nigdy nie byłem przesadnie aktywny w sieci czy w mediach społecznościowych. Cenię sobie prywatność i nie jestem osobą, która poza boiskiem lubi wchodzić z innymi ludźmi w interakcje. Raczej wolę odpocząć od piłki, nie chcę by całe moje życie toczyło się wokół niej. Poza tym na Twitterze jest sporo różnych informacji, a gdy jest ich za dużo, to nie jest dobra sytuacja. Gdy miałem konto, spędzałem trochę za dużo czasu przed komputerem czy telefonem. Sam aktywny nie byłem, ale dużo czytałem. Lepiej mieć czystą głowę i w pewnym momencie uznałem, że jest mi to totalnie niepotrzebne. To fajna sprawa dla dziennikarzy, dla kibiców, dla ludzi, którzy chcą być ze wszystkim na bieżąco. Ale ja nie widzę w tym nic wyjątkowego dla siebie, przynajmniej na tym etapie życia. Na pewno nie znajdę tam nic, co mogłoby mi dać radość lub w czymkolwiek pomóc.

Bartosz Slisz, Bartosz Kapustka

Polecamy

Komentarze (243)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.