Był w Legii, teraz gra w Niemczech i pracuje w magazynie - historia Wojciecha Kossmanna
06.12.2020 21:30
W przeszłości Wojciech Kossman miał okazję występować w młodzieżowych zespołach Legii, do której trafił razem z Sebastianem Walukiewiczem i Dawidem Kisłym. Ale w 2017 roku opuścił Warszawę i przeprowadził się do Niemiec. W rozmowie z Legia.Net opowiada o wspomnieniach związanych ze stołecznym klubem, kontuzji czy turnieju we Francji.
------------------
- Moim pierwszym klubem byli Błękitni Dobiegniew. Do gry w piłkę namówił mnie sąsiad - Piotr Grudziński który występował w lokalnym klubie. Miałem siedem czy osiem lat, traktowałem to jak zabawę, może przygodę. Zapisałem się, trenowałem, grałem i zakochałem się w tym sporcie. Przeszedłem przez wszystkie grupy juniorskie, występowałem w starszych od mojego rocznikach. Wygraliśmy ligę, graliśmy w finale wojewódzkim z drużyną z Zielonej Góry, ale wyraźnie przegraliśmy. Dla tak małego klubu, dla nas, był to jednak świetny okres. Mając 12-13 lat zdarzało mi się trenować z pierwszym zespołem, który występował w IV lidze. Aż w 2013 roku zainteresowała się mną Legia Warszawa.
Jak do tego doszło?
- Razem z OZPN-em Gorzów Wielkopolski byliśmy w Gdyni na turnieju halowym. Zawody były świetnie zorganizowane i pokazaliśmy się na nich z bardzo dobrej strony. Po jednym z meczów dostaliśmy wizytówki Lecha Poznań. Już wcześniej Legia Warszawa była chętna, aby mnie pozyskać. Nie wiem kiedy stołeczny klub się o mnie dowiedział, ale możliwe, że doszło do tego po moich niezłych występach w kadrze wojewódzkiej.
Pewnego dnia przyszedłem do szkoły i jeden z kolegów z klasy spytał, czy ktoś dzwonił do mnie z Legii. Jego tata był w zarządzie klubu z Dobiegniewa. Od niego usłyszałem, że Legia jest mną zainteresowana, dzwoni do Błękitnych i na dniach skontaktuje się z moimi rodzicami. Ktoś z Łazienkowskiej odezwał się do mojego ojca, otrzymaliśmy zaproszenie na testy, w których uczestniczyłem z innymi zawodnikami z województwa lubuskiego.
Po treningach w Warszawie udałem się też jednak na testy do Lecha Poznań. Razem z Sebastianem Walukiewiczem - chcieliśmy mieć opcje wyboru. Miałem jeszcze ofertę z Zagłębia Lubin. Trener Impulsu Wawrów - klubu z tej samej ligi, w której grali Błękitni Dobiegniew – miał kontakt ze szkoleniowcami "Miedziowych". Graliśmy przeciwko zespołowi z Lubina w sparingu. Jedną połowę zagrałem w barwach Impulsu, a drugą – w Zagłębiu. Po meczu lubinianie od razu powiedzieli, że mnie chcą. Wszystko działo się szybko, w tym samym czasie słyszałem o zainteresowaniu ze strony Legii i Lecha. Razem z tatą stwierdziliśmy, że nie będziemy się spieszyć z decyzją i wszystko spokojnie przemyślimy.
Dlaczego zdecydowaliście się na Legię?
- Spore znaczenie miało to, że Seba Walukiewicz i Dawid Kisły wybrali Legię. Chciałem przenieść się do Warszawy razem z nimi. Poza tym w tamtym momencie akademia „Wojskowych” była jedną z największych w Polsce. Mimo młodego wieku byłem świadomy do jakiego klubu przechodzę. Legia kusiła samą nazwą, marką i historią.
Jak wspominasz początki w Warszawie?
- Często musiałem radzić sobie sam, rodzice bowiem wyjeżdzali za granicę. Pomogło mi to w adaptacji w stolicy. Po jakimś czasie nie odczuwałem już tęsknoty za domem. Przenosiny do Warszawy były dla mnie wielkim szokiem. Wcześniej mieszkałem w Dobiegniewie a więc na wsi. Przeskok do tak dużego miasta był ogromny. Podobna różnica była widoczna w kwestiach sportowych. Zetknąłem się z profesjonalną piłką i takim podejściem do treningów. Bardzo dobrze wspominam pierwsze miesiące, pokazałem się z dobrej strony i wszystko przebiegało tak, jak powinno.
Skoro początek był obiecujący, to kiedy coś poszło nie tak?
- Złapałem kontuzję… Złamałem prawą nogę w udzie - dokładnie krętarz mniejszy. Uniemożliwiło mi to jakiekolwiek poruszanie się, przez prawie dwa miesiące leżałem w łóżku. Potem była długa i żmudna rehabilizacja. To był dla mnie kluczowy moment i punkt zwrotny. Po urazie nie mogłem już odnaleźć się w Legii. W dodatku często zmieniali się trenerzy i po powrocie na boisko byłem na straconej pozycji, szkoleniowiec stawiał na innych.
Czas w Legii - przed kontuzją - był bardzo dobry. Po urazie miałem znacznie trudniejszą sytuację, również pod względem psychicznym. Źle odbierałem krytykę i kiepsko znosiłem popełniane przeze mnie błędy. Nie radziłem sobie z tym, chciałem od razu być w takiej dyspozycji jak wcześniej. Ówczesny trener nie dostrzegał tego, że nie radzę sobie z krytyką - przez to dochodziło między nami do nieporozumień. Pamiętam mecz z Bronią Radom. Po moim podaniu do Kacpra Ostrowskiego, jeden z rywali zastosował pressing. Wbiegł mu w nogi od tyłu i „Ostry” złapał kontuzję. W przerwie trener mocno mnie skrytykował i dodatkowo obwinił za uraz kolegi. Miałem przez to potem problemy z odpowiednim nastawieniem do popełnianych błędów.
Co to był za trener?
- Wolałbym nie wymieniać go z imienia i nazwiska.
A jakieś pozytywne wspomnienia z tego bardzo dobrego okresu?
- Pojechaliśmy na mistrzostwa Polski. Miałem wówczas kontuzję i nie mogłem uczestniczyć w tym wydarzeniu. Ale to sukces, który wspólnie udało nam się osiągnąć. Wskazałbym też na mistrzostwa świata, Nike Premier Cup. Nie udało nam się wyjść z grupy, lecz była to ciekawa przygoda. Mieliśmy okazję zagrać przeciwko dobrym drużynom i pokazać, że Legia z rocznika 2000 jest najlepsza w Polsce. Pamiętam także spotkania w Wolfsburgiem i Herthą Berlin a także turniej we Francji z rocznikiem 1999. Tam mecz przeciwko Sportingowi był moim najlepszym w Legii. Zagrałem nieźle i wybroniłem kilka groźnych uderzeń. Trener Daniel Myśliwiec, bardzo mnie chwalił po meczu. Sam też byłem z siebie zadowolony, choć zwykle jestem wobec siebie krytyczny i wiem, że zawsze można zrobić coś lepiej. Ale wtedy było inaczej, a mecz ze Sportingiem zostanie mi w pamięci do końca życia.
Masz kontakt z zawodnikami z czasów spędzonych przy Łazienkowskiej?
- Oczywiście, choć nie za wszystkimi. Utrzymuję kontakt z Sebastianem Walukiewiczem i Maksymilianem Sitkiem, który niedawno zadebiutował w ekstraklasie i strzelił pierwszego gola na tym poziomie rozgrywkowym. Jestem z niego dumny, bo pamiętam, że w Legii nie grał zbyt często w podstawowym składzie, nie był doceniany. Jestem też na łączach z Kacprem Ostrowskim, który gra w III lidze i łączy sport z pracą. To miłe, że mimo gry w innych klubach i krajach, kontakty pozostały. Wiadomo, że nie ze wszystkimi da się zachować relacje, ale z osobami, z którymi bardziej trzymałem się w przeszłości, wciąż mam kontakt.
fot. mskzilina.sk
Przejdźmy do momentu opuszczenia Legii i przeprowadzki do Niemiec.
- Po wielu przemyśleniach stwierdziłem, że nie widzę się dalej w Legii. Jako zawodnik i mądry człowiek czujesz czy jesteś ważną częścią zespołu, czy nie. Uznałem, że nie ma już dla mnie miejsca przy Łazienkowskiej. Z racji tego, że moi rodzice mieszkali już w Niemczech, przeniosłem się właśnie do nich. Nie miałem menedżera, musiałem sam szukać sobie klubu. Na szczęście znałem trenera bramkarzy FC Bruenninghausen, Grzegorza Kozerskiego. Kiedy dowiedział się o tym, że moi rodzice mieszkają dość blisko, namówił mnie do sprówania swoich sił właśnie tam, załatwił wszelkie formalności. Legia zgodziła się bym odszedł za darmo, co też miało duże znaczenie dla władz FC Bruenninghausen. To był bardzo miły gest ze strony Legii, która nie musiała się zgadzać na transfer bezgotówkowy.
I po chwili pojawiła się szansa - testy w Borussii Dortmund.
- Przeszedłem do FC Bruenninghausen zimą, a po kilku miesiącach do klubu przyszło dla mnie zaproszenie od szkoleniowców Borussii. Chcieli mnie obejrzeć podczas tygodniowych testów w Dortmundzie. Byłem sprawdzany w zespole U-21, w którym trenował wówczas David Kopacz. Wydawało mi się, żę pokazałem się z dobrej strony, ale ostatecznie zdecydowano bym został jeszcze w Bruenninghausen, złapał rytm meczowy, nauczył się języka. Usłyszałem, że będą mnie obserwować, ale na tym kontakt się urwał.
Będąc bramkarzem nigdy nie grzeszyłem wzrostem – mierzę 183 cm. Może właśnie dlatego brakowało dla mnie miejsca w Legii? Bramkarze powinni mieć dobre warunki fizyczne, a ja ich nie miałem. Choć uważam, że to nie jest przeszkodą w dobrym bronieniu. Trenerzy z Dortmundu zauważyli, że jak na swój wzrost – mam bardzo szeroki rozkład ramion. A najwięcej bramek w Bundeslidze pada z ok. 10-12. metra i wtedy obok refleksu najważniejszy jest zasięg rąk. To mnie podbudowało, choć zawsze jako bramkarz będę miał kompleks wzrostu i tego, że nie mierzę kilku centymetrów więcej. Może gdyby tak było, to trenerzy w Legii inaczej by na mnie patrzyli i może inaczej potoczyłaby się moja przygoda przy Łazienkowskiej... Ale tego się nigdy nie dowiemy. Byłem też na krótkich testach w VfL Bochum, który gra aktualnie w 2.Bundeslidze. Oprócz mnie w testach uczestniczyło 2-3 innych golkiperów. Nie zostałem przyjęty, ale dostałem list z moimi atutami i wadami. Byłem tym faktem pozytywnie zaskoczony.
Obecnie grasz w...
- ... w Lippstadt, tutaj też mieszkam razem ze swoją dziewczyną. Gramy w IV ildze. Zanim tu trafiłem zwiedziłem kilka innych klubów, szukałem dla siebie miejsca. Jeśli nie otrzymam ofert z klubu z wyższej ligi, to zostanę tu gdzie jestem i postaram się wygrać coś razem z zespołem.
Widzisz różnice w treningach w Polsce i w Niemczech?
- W Legii nauczyłem się bardzo wiele i zawsze będę za to wdzięczny. Przechodząc do Warszawy byłem samoukiem, nie miałem bramkarskich treningów w moim macierzystym klubem. To, co umiem teraz, jest m.in. zasługą Legii i trenerów bramkarzy, z którymi współpracowałem. A ci są najlepsi w kraju.
Zajęcia z trenerem Kozerskim w Bruenninghausen były profesjonalne. Nagrywaliśmy wideo z zajęć, wprowadzaliśmy bardziej zaawansowane ćwiczenia. Zależało mi na tym, byłem do tego przyzwyczajony w Legii. Trener starał się, by wszystko było na najwyższym poziomie. Treningi w Lippstadt są inne. Na zajęciach w Warszawie było bardzo dużo teorii. Wszystkie ćwiczenia były rozkładane na czynniki pierwsze, następowała analiza. W Niemczech króluje prostota. Musisz obronić, złapać piłkę po koźle i nie przepuścić strzału. A w jaki sposób to zrobisz, zależy od ciebie. Ale to jest związane też z tym, że ćwicząc w Polsce byłem juniorem, a teraz treningi mam typowo seniorskie.
A jak wygląda twoja edukacja?
- Opuszczałem Polskę w połowie pierwszej klasy liceum. Po przeprowadzce do Niemiec, przez pierwszy rok musiałem uczęszczać do szkoły, w której był kładziony duży nacisk na naukę języka niemieckiego. Poziom szkolnictwa u naszych zachodnich sąsiadów jest dużo niższy niż w naszym kraju. Powie to chyba każdy, kto uczył się i w Polsce, i w Niemczech. Aktualnie skończyłem liceum, ale nie zakończyłem szkoły podejściem do matury. Obecnie pracuję i gram w piłkę. Łączenie tych dwóch rzeczy nie jest łatwe. Rano idę do pracy, po południu wracam do domu, mam godzinę by coś zjeść, odpocząć i udaję się na trening. Nie jest to nic przyjemnego, ale mam nadzieję, że się opłaci. Wciąż wierzę, że w piłce uda mi się zdziałać coś więcej niż IV liga niemiecka, że będę rywalizował na trochę wyższym poziomie.
Możesz zdradzić, gdzie pracujesz?
- Nie ma się czym chwalić, lecz - jak to się mówi - żadna praca nie hańbi. Pracuję w magazynie w firmie Luening. Odbieramy towary, które trafiają potem na magazyn. Kierowałem się tym też, żeby moc pracować i trenować, bo trudno znaleźć pracę, która kończy się o ok. 14-15. Oczywiście, trzeba wstawać o 5, by być na 6 w pracy, ale – tak, jak mówiłem wcześniej - jestem o 15 w domu i mogę spokojnie wybrać się na trening. Jestem zadowolony z tego, gdzie pracuję, bo nie jest to też praca mocno fizyczna, i oczywiście mogę dalej grać w piłkę.
Pracujesz i grasz. To znaczy, że za grę w piłkę nie otrzymujesz żadnych pieniędzy?
- W IV lidze niemieckiej znajdują się profesjonalne zespoły - rezerwy Borussii Dortmund i Moenchengladbach, a także Schalke. Ale są też takie kluby, jak mój czyli amatorskie i zawodnicy tych zespołów chodzą do pracy. Moi koledzy z SV Lippstadt też pracują, a jeszcze inni łączą szkołę z pracą – w Niemczech nazywa się to Ausbildung. Polega to na tym, że przez kilka dni chodzisz do pracy, a w kolejnych – do szkoły. Wszyscy łączą to z treningami. Z klubu oczywiście dostajemy pieniądze. Nie są to jednak kwoty, za którą można się wyżywić i utrzymać, dlatego trzeba też robić coś innego.
Coś szczególnego wspominasz z gry w klubach niemieckich?
- Mecz w barwach SV Lippstadt - graliśmy przeciwko pierwszej drużynie Ajaksu Amsterdam. W zespole ze stolicy Holandii grali wtedy m.in. Klaas-Jan Huntelaar, Matthijs de Ligt czy bramkarz Andre Onana. Mierzyliśmy się z nimi w sparingu. Przegraliśmy wysoko, a mimo to nie zagrałem źle. To było czas, w którym rozgrywał się mundial w Rosji, na który Holandia nie pojechała. Ajax miał dużo dostępnych zawodników i rozgrywał dodatkowe sparingi. Miałem przyjemność sprawdzić się z wieloma piłkarzami, którzy parę miesięcy później doszli do półfinału Ligi Mistrzów. Było to dla mnie miłe i ciekawe doświadczenie, móc zagrać przeciwko takim zawodnikom. Wspominam też mecz z Borussią II Dortmund, również w barwach SV Lippstadt. Graliśmy na wyjeździe. Pamiętam, że wygraliśmy, a po spotkaniu odbyła się bardzo huczna zabawa. Świętowaliśmy, piliśmy piwo, puszczaliśmy muzykę – a to wszystko na Signal Iduna Park. Grał wtedy przeciwko nam Sergio Gomez. Trafił do Dortmundu z Barcelony, której jest wychowankiem. Był już wtedy rok w Borussii, ale nie był w stanie przeskoczyć do pierwszej drużyny. Z tego względu często grał w rezerwach BVB.
Wierzysz, że uda się awansować do III ligi w barwach SV Lippstadt?
- Jak na razie jesteśmy na dole klasyfikacji. Mamy sporo remisów, liga jest bardzo wyrównana. Oczywiście, są też ekipy, które mają lepsze zaplecze i pokazują się z lepszej strony. Ale co tu porównywać - piłkarze Borussii nie muszą dodatkowo pracować. A zawodnicy takich klubów jak Lippstadt łączą pracę z treningami. To trudne, ale pokazujemy, że potrafimy grać w piłkę i możemy rywalizować z czołowymi klubami w lidze. A czy uda się awansować do wyższej ligi? Wydaje sie to niemożliwe, lecz piłka jest nieprzewidywalna. Kto wie, może kolejny sezon okaże się dużo lepszy, w naszym wykonaniu? Ale uzyskanie promocji do III ligi nie będzie łatwe.
W tym sezonie zagrałeś w meczu pucharowym, ale w spotkaniach ligowych zasiadasz na ławce.
- Bycie golkiperem ma swoje plusy i minusy. Jak trener ma pierwszego bramkarza, na którego stawia, któremu ufa, to drugiemu golkiperowi trudno jest się przebić. Tak wygląda teraz moja sytuacja. Christopher Balkenhoff jest dobrym bramkarzem, powinien grać w zdecydowanie lepszej lidze. Myślę, że może to jeszcze osiągnąć, może mu się to udać. NIe czuję się od niego gorszy. Wierzę, że mogę spełnić swoje marzenia. Muszę trenować dalej, być gotowym i czekać na swoją szansę. W piłce wszystko może się zdarzyć. Z dnia na dzień mogę zacząć grać więcej.
Gdy słyszysz: IV liga, to wyobrażasz sobie IV ligę w Polsce. Dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że IV liga niemiecka jest na naprawdę wysokim poziomie. Porównałbym ją do II, a nawet I ligi polskiej, pod względem piłkarskim. Bo w finansach jest pewnie różnica na korzyść mojej ojczyzny. Byłem też zdumiony tym, że treningi są bardzo profesjonalne. Cieszę się, że tutaj trafiłem, bo dużo się nauczyłem, mimo że mam już 20 lat. Jak na piłkarza, to wiek, w którym powinienem mieć doświadczenie z futbolem. U mnie na razie go nie ma. Ale przede mną jeszcze lata gry w piłkę. Mam nadzieję, że przyszłość dobrze się potoczy, wyjdę na prostą i będę mógł udowodnić wartość zwłaszcza tym, którzy we mnie zwątpili.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.