Hubert Derlatka

Był wicemistrzem Europy w karate, teraz gra w Legii. "Chciałbym zadebiutować w pierwszym zespole"

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

03.02.2021 15:30

(akt. 03.02.2021 15:48)

- Kiedy trafiłem do Legii czułem wielką dumę. Był to też dla mnie bodziec do pracy, chciałem wszystkim pokazać, że to nie był przypadek. Chcę pokonywać kolejne szczeble i zadebiutować w pierwszym zespole na stadionie przy Łazienkowskiej - mówi w rozmowie z Legia.Net Hubert Derlatka, prawy obrońca Legii z Centralnej Ligi Juniorów. Poruszyliśmy wątki m.in. wicemistrzostwa Europy, początków w klubie ze stolicy, ośrodka treningowego Legii, słabych i mocnych stron zawodnika.

- Na piłkę zapisali mnie rodzice. Najpierw rozpocząłem treningi w Akademii Młodego Piłkarza GOOL w Wołominie. Równocześnie zacząłem ćwiczyć karate. Oba sporty stawiałem na pierwszym miejscu. Można powiedzieć, że trenowałem codziennie. Piłkę miałem w poniedziałek, środę i piątek, a karate – we wtorek i czwartek. Było też tak, że w sobotę miałem treningi karate, a w niedzielę rozgrywałem mecz. Funkcjonowałem w takim trybie od 5. do 13.-14. roku życia. Ale dawałem radę ze wszystkim. Wiadomo, nie było to takie dzieciństwo, w którym miałem czas na wszystko. Już od małego poświęciłem czas na kreowanie siebie jako sportowca. Zawsze było mi bliżej do futbolu, ale – mimo wszystko – za każdym razem dziękuję sensei z karate, Tomaszowi Lenkiewiczowi, który w znacznym stopniu ukształtował mój charakter i samodyscyplinę.

Archiwum prywatne zawodnika

Mógłbyś to rozwinąć?

- Na treningach z karate jest bardzo przyjemnie. Na początku pojawia się sporo rozciągania, nauki chwytów, uderzeń, kopnięć, pozycji, technik. Z roku na rok, jak są coraz wyższe kategorie, odbywają się walki - międzynarodowe i ogólnopolskie turnieje. Miałem okazję w nich wystąpić. Zdobyłem wicemistrzostwo Europy do lat 12, w Szwajcarii. Byłem także mistrzem Polski i kilkukrotnym mistrzem Mazowsza.

W karate musi być dyscyplina. Nikt by nawet nie próbował odpysknąć trenerowi. Zawsze trzeba być przygotowanym. Cały czas było powtarzane, że z bólem trzeba się oswoić, to musi być przyjaciel. W trudniejszych chwilach zawsze to pomaga. Jeśli chodzi o mój boiskowy charakter… Nie odpuszczam na boisku. Czuję się wojownikiem, liderem – mogę pociągnąć za sobą drużynę. Są ludzie od kreowania i od harowania – ja zaliczam się do tej drugiej grupy. Sam uważam, że nawet nie potrafię symulować. Jeśli dostanę kopa i upadnę, to znaczy, że naprawdę musiałem to odczuć. Nie wydaje mi się, że tak z sam z siebie bym się położył (śmiech).

Zostając jeszcze przy temacie karate, jaki pas udało ci się wywalczyć?

- Jeśli chodzi o klasyfikację pasów, to wygląda ona następująco: biały, pomarańczowy, niebieski, żółty, zielony, brązowy i czarny. Skończyłem na zielonym. Myślę, że jakbym dalej trenował, to na pewno miałbym brązowy pas – tak, jak moi koledzy, z którymi trenowałem.

Byłem bardzo elastyczny, robiłem szpagaty i kopnięcia na wysokości głowy. Dzięki temu omijały mnie kontuzje mięśniowe. Byłem poobijany podczas treningów, walk. Ciągle dostawałem ciosy, przez co mięśnie przyzwyczajały się do bólu. Z tego, co pamiętam, to chyba raz dostałem piętą w pachwinę i pauzowałem tylko przez kilka dni. To była moja najdłuższa przerwa w karate. Można powiedzieć, że zerwane więzadło w kostce, które przytrafiło mi się w ostatnich tygodniach, to pierwsza poważna kontuzja. 

Archiwum prywatne zawodnika

Z powodzeniem łączyłeś obie dyscypliny, nagle zmieniłeś klub piłkarski. Przeszedłeś z AMP GOOL do innej drużyny z Wołomina – Huraganu.

- Tak jest. Przez dwa lata grałem w swoim roczniku, później rywalizowałem z zawodnikami z rocznika 2002, a na mecze jeździłem z zawodnikami ‘01. Zawsze będę miło wspomagał Huragan, bo wciąż mam kontakt z zawodnikami i trenerami z tego klubu. To drużyna z rodzinnego miasta. Zawsze, jak przyjeżdżam do domu, to chętnie gram w piłkę z kolegami na obiekcie Huraganu. W wakacje często organizujemy gierki, najczęściej z Nikodemem Niskim, z którym występowałem w jednym zespole.

Jak do tego doszło?

- Gdy trenowałem z rocznikiem ’02, to jakoś po roku „Niko” dołączył do zespołu. Co ciekawe, wówczas graliśmy z przodu, a teraz jesteśmy prawymi obrońcami (śmiech). W młodzieńczych latach grałem na „dziesiątce”, on na „dziewiątce” – ja miałem sporo asyst, a Nikodem – sporo goli.

Pamiętasz w jakich okolicznościach zostałeś przesunięty z pozycji ofensywnej na prawego obrońcę?

- Jak przeszedłem do Legii, to najpierw byłem prowadzony przez Dariusza Rolaka. Grałem jako „dziewiątka” – mecze odbywały się wtedy po dziewięciu. Później miał miejsce turniej na Litwie, w którym bardzo dobrze mi się grało. Mam w pamięci jedną akcję – zrobiłem ruletę, powtórzyłem ją i potem miałem asystę. Graliśmy wtedy bez skrzydłowych. Trener Rafał Gębarski zauważył, że daję radę na prawej obronie, dzięki szybkości i, jako tako, technice. Zdecydował się przesunąć mnie na bok defensywy, za co bardzo mu dziękuję, bo na razie wszystko idzie w dobrym kierunku.

Z racji tego, że poruszamy się już powoli w obrębie Legii, to podpytałbym o to, jak do niej trafiłeś.

- Byłem dwa razy na testach. Nie przyjęto mnie po pierwszych testach – byłem na ostatnim etapie i Legia podziękowała. Rok później wybrałem się raz jeszcze, oprócz mnie było ok. 100 zawodników. Przeszedłem wszystkie etapy i zostałem w akademii. Nie kryłem radości i szczęścia. Po tygodniu otrzymałem sprzęt, dostawałem wiadomości od rodziny. Każdy był ze mnie zadowolony, ja z siebie też. Byłem pierwszą osobą z Wołomina, która trafiła do Legii. Na pewno okazało się to sporą motywacją dla chłopaków z Huraganu i pokazało, że z Wołomina może wybić się każdy. Jak się nie mylę, to w akademii Legii znajduje się - w tej chwili - sześciu piłkarzy z Wołomina: ja, Nikodem Niski i jeszcze czterech młodszych graczy.

Dołączyłeś do Legii, ale dalej łączyłeś piłkę z karate.

- Tak jest. Po przejściu do Legii trenowałem karate jeszcze przez rok, może dwa lata. Dopóki mieszkałem w Wołominie i dojeżdżałem do Warszawy, nadal uczęszczałem na treningi karate. Był to dla mnie dobry czas, ponieważ mogłem sprawdzać się i tu, i tu. Solidnie radziłem sobie w szkole, zwłaszcza w podstawówce, kiedy byłem pilnowany przez rodziców. Nie myślałem o tym, żeby odstawić karate, bo wszystko szło w dobrym kierunku. Dopóki mogłem, to chciałem trenować i piłkę, i karate, ponieważ czułem swobodę.

Opowiedz o początkach w klubie z Łazienkowskiej.

- Pamiętam, że mój pierwszy nieoficjalny mecz w barwach Legii - był to sparing z Polonią – zakończył się remisem 1:1. Miałem asystę. A w drugim spotkaniu rywalizowaliśmy z Lechem Poznań. Wygraliśmy 3:1 albo 3:0, zdobyłem jedną z bramek i wywalczyłem asystę. Było to moje pierwsze trafienie dla stołecznego klubu. Strzał z lewej nogi, piłka odbiła się od poprzeczki i wpadła do siatki – byłem bardzo zajarany. Wejście do drużyny w taki sposób okazało się sporą satysfakcją dla tak młodego chłopaka. Tym bardziej, że pierwszego gola strzeliłem Lechowi. Później również dałem o sobie znać w jednym z meczów z „Kolejorzem”. W 2017 roku, w rundzie wiosennej, też zdobyłem bramkę przeciwko poznaniakom.

Hubert Derlatka CLJ

Później zamieszkałeś w bursie przy Wiślanej i…

- …był to dla mnie przełomowy moment. Musiałem zrezygnować z jednej dyscypliny. I w piłce, i w karate czułem się dobrze. Mogę jednak powiedzieć, że miałem o jeden procent więcej pasji do piłki, dlatego przy niej zostałem. Zawsze uwielbiałem futbol i karate. Wiadomo - były lepsze i słabsze dni, lecz zdecydowałem się postawić na piłkę, bo czułem, że mogę osiągnąć w niej więcej. Dzięki trafieniu do Legii, przeprowadziłem się do bursy, poznać nowe osoby. Każdy jest ciekawy tego wszystkiego. Po każdej rozmowie na koniec roku trenerzy byli ze mnie zadowoleni, przechodziłem coraz wyżej, co dawało motywację.

Wspomniałeś o pierwszym golu dla Legii, którego strzeliłeś przeciwko Lechowi. Domyślam się, że bramki i asysty mają dla ciebie szczególne znaczenie.

- Dokładnie. Wiadomo – liczę, że przede mną jeszcze lepsze sezony. Ale, dotychczas, naprawdę dobrze wspominam rozgrywki w zespole U-16, prowadzonym przez trenera Tomasza Kyckę. Miały one miejsce dwa lata temu. Wówczas w każdym meczu miałem bramkę lub asystę. W ówczesnym sezonie, łącznie ze sparingami, strzeliłem 20 goli i miałem 14 asyst. Większość bramek zdobyłem co prawda z rzutów karnych, ale patrząc na same statystyki… Gdyby ktoś zobaczył, ze prawy obrońca ma takie liczby, to na pewno byłby w szoku. Można powiedzieć, że przywiązuję wagę do statystyk, lecz najważniejsze jest dobro drużyny. Jeśli mam dogodną sytuację, żeby podać, to zawsze wybiorę taką opcję. Ale jak mogę dołożyć do tego cegiełkę w postaci asyst czy trafień, to bardzo się cieszę z tego powodu.

Mówiłeś o przeprowadzce do bursy przy Wiślanej, która spowodowała, że musiałeś zrezygnować z karate. Teraz też mieszkasz w bursie, ale w LTC. Pierwsze wrażenie?

- Spore zdziwienie, ale i zachwyt, że możemy trenować w takim miejscu. Nie musimy już tylko spoglądać w internet na akademie zagranicznych klubów. Teraz Legia wybudowała fantastyczny ośrodek, w którym możemy się rozwijać. Od samego początku bardzo przywiązałem się do siłowni, bo mam rozpiskę, z której muszę korzystać, aby bardziej rozbudować mięśnie. Co ciekawe, idealnie pod moim pokojem znajduje się właśnie siłownia. Nie ma co ukrywać - mamy spory komfort w każdym aspekcie. Bardzo dziękujemy paniom z pralni, które dbają o nasze wyposażenie piłkarskie. Przykładowo, w bursie przy Wiślanej każdy musiał dbać o swoje rzeczy, chować sprzęt do plecaka, który nie zawsze dało radę wyprać na miejscu. Tutaj wszystko jest dopięte na ostatni guzik, za co bardzo dziękujemy paniom z pralni.

Wszystko jest blisko, gabinet fizjoterapeuty znajduje się od razu przy siłowni. Mamy super boiska, halę, niedawno został zamontowany „balon”. Nie można na nic narzekać. Trzeba tylko trenować i każdego dnia być lepszym.

Gdy masz czas wolny w LTC, to…

-… spędzam go na dodatkowych treningach, aby podnosić umiejętności. Cały czas trzymam się z chłopakami z bursy: Kacprem Skwierczyńskim, Kacprem Imiołkiem, Patrykiem Pierzakiem, Dominikiem Krajewskim, Marcelem Myszką, Miłoszem Packiem. To nasza najbardziej zgrana paczka. Można powiedzieć, że całe dnie spędzamy w bursie, w pokoju nr 17– wówczas rozmawiamy, gramy na konsoli. Jedynym minusem może być odległość od Warszawy, do której się przywiązaliśmy, ze względu na to, że mieszkaliśmy w niej w ostatnich latach. Ale nie ma na co narzekać. Można powiedzieć, że mamy wszystko podstawione pod nos. Tak, jak wspominał „Pierzu” (Patryk Pierzak – red.) w rozmowie z Legia.Net - mamy fenomenalne warunki do tego, aby być jeszcze lepszymi piłkarzami.

Gdy nie miałem kontuzji, to w czasie wolnym lubiłem bardzo dużo spać. Wiem, że sen jest najlepszą regeneracją. Potem, gdy doznałem urazu, miałem rehabilitację, która nie zabiera tyle energii, co trening piłkarski. Z tego względu bardzo przykleiłem się do konsoli Dominika Krajewskiego. Najpierw „pykaliśmy” w FIFĘ 20, w której graliśmy karierę menedżerem. Gdy wyszła FIFA 21, to „Domino” od razu ją kupił. Gramy w karierę menedżerem i zawodnikiem, którego stworzyliśmy. Poza tym, chłopaki grają też w Ultimate Team.

Jak to się stało, że zerwałeś więzadło w kostce?

- Poranny trening, ćwiczenie jeden na jednego… Najgorsze jest to, że byłem w ofensywie. Bramkarz obronił mój strzał i mój przyjaciel z pokoju, Patryk Pierzak, zabrał się do kontry. Wspomniałem o moim charakterze… Nie mógł mnie minąć. Gdy oddawał strzał, dostałem w kostkę, która lekko się podkręciła. Stanąłem na niej i, niestety, zerwałem więzadło.

Rehabilitacja trwała codziennie. W weekendy robiłem wszystko, aby wrócić do siebie. Wziąłem od razu do serca ćwiczenia fizjoterapeuty, lekarza. Jedyne, co mogę zrobić, żeby szybko wrócić, to tylko się ich słuchać i nie wydziwiać, bo czasu nie przyspieszę. Cały czas ćwiczyłem, żeby noga się zagoiła i nie zastała. W tym momencie nic mnie nie boli, teraz pozostaje tylko wrócić do formy. Na pewno nie jest jeszcze tak, jak przed kontuzją, bo nie da się oszukać organizmu, pod względem wydolnościowym. Trzeba będzie podkręcić tempo. W trakcie świąt nie było pełnych misek, tylko trzeba było uważnie nakładać jedzenie. I skupić się na ciężkiej pracy, żeby po nowym roku wrócić do treningów w optymalnej dyspozycji, i udowodnić jakość.

Zahaczyłeś o wątek jedzenia. Trzymasz się diety, masz rozpisane posiłki?

- Staram się unikać fast-foodów, cukrów. Wszystkie posiłki podawane w Legia Training Center są zdrowe. I gdy widzę, co jest, to jem oczami. Jak coś mi się podoba, to nakładam dany posiłek. Mamy świetnych kucharzy, kapitalne jedzenie. Nie da się nie skupić na piłce. Wszystko jest rewelacyjnie ustawione pod nas.

Znacząco zmieniłeś się od momentu przejścia do Legii, do teraz?

- Wydaje mi się, że z roku na rok przykładam coraz większą wagę do sylwetki. Obrońca nie może być chucherkiem. Robię progres, podwyższam obciążenia i z dnia na dzień jest coraz lepiej. Mam przygotowaną suplementację od trenera Tomasza Grudzińskiego, który niedawno był u nas w akademii. Wie, co jest dla mnie dobre, bo się znamy, i chce mi pomóc.

Wydaje mi się, że sporo osób z naszej drużyny zwraca uwagę na treningi i dbanie o sylwetkę. Sądzę, że dużo osób stara się dążyć do perfekcji.

Masz jeszcze inne sposoby na dążenie do perfekcji?

- Obserwuję na Facebooku kilka stron motywacyjnych. Lubię krótkie cytaty, które czasami pojawiają się w reklamach na Instagramie. Ciekawsze zdania zapisuję sobie do specjalnego folderu. W pokoju, w domu rodzinnym, mam – można tak powiedzieć - ścianę marzeń. Kiedyś dostałem od mamy do obejrzenia film dotyczący sztuki przyciągania. Jeśli w coś się bardzo wierzy, i ciągle o tym myśli, to – prędzej czy później – możemy osiągnąć dany sukces. Po tym filmie zdecydowałem się stworzyć ścianę marzeń. Znajdują się na niej trofea, stadiony, na których chciałbym zadebiutować, i kluby, w których chciałbym kiedyś zagrać.

Jeśli chodzi o oglądanie meczów - za bardzo nie czuję takiej potrzeby. Jeśli gram w danym spotkaniu, i wiem, że było one nagrywane, to często szukam swoich akcji, które później „wycinam” i trzymam w telefonie. Analizuję siebie. Po każdym spotkaniu od razu proszę trenera Grzegorza Szokę i Filipa Raczkowskiego o analizę swojego występu. Kilka dni po danym meczu umawiamy się na spotkanie i przeglądamy moje akcje. I obserwujemy czy w danej sytuacji zachowałem się dobrze, czy źle.

Poza tym, gdy gramy na wyjeździe, to lubię włączyć na YouTube urywki piłkarzy z TOP-u - z mojej pozycji, i nie tylko - i podpatrywać, co robią na boisku. Do moich inspiracji na prawej obronie, należą: Łukasz Piszczek, Achraf Hakimi, Trent Alexander-Arnold. Jeśli chodzi o zawodników ofensywnych: Jadon Sancho czy Cristiano Ronaldo. Gdy znajdę się w sytuacji podbramkowej, to chcę mieć wachlarz możliwości i wiedzieć, co zrobić. Z tego względu podpatruję dane zagrania, drybling. Do tej dwójki dołączę jeszcze Neymara. Jest więc na kim się wzorować.

Wspomniałeś o ścianie marzeń i stadionach, które się na niej znajdują. Jakie to stadiony?

- Jako pierwszy na ścianie pojawił się stadion Legii. Celem - i na pewno w jakimś stopniu marzeniem - dla chłopaka z okolic Warszawy jest debiut na obiekcie przy ulicy Łazienkowskiej. Wiem, że rodzina, bliscy, sąsiedzi z Wołomina, przyjaciele cieszyli się moim sukcesem po transferze do Legii. Na ścianie jest też Stadion Narodowy. W juniorskich reprezentacjach nie udało mi się nigdy zagrać. Nie czuję ciśnienia, ale na pewno chciałbym zadebiutować w przyszłości w dorosłej kadrze.

Rzeczywiście Legia jest dla ciebie aż tak szczególna?

- Tak, była już od najmłodszych lat. Gdy grałem jeszcze w Huraganie, to wybrałem się z tatą i wujkiem na sektor rodzinny, na mecz Legii z GKS-em Bełchatów. W spotkaniu, który miał miejsce w 2012 roku, padł remis 1:1. Spodobało mi się jeżdżenie na mecze, otoczka wokół najlepszego klubu w Polsce… Będąc jeszcze w Huraganie, chciałem grać dla Legii. Kiedy tutaj trafiłem, czułem wielką dumę, ale i jeszcze większy bodziec do pracy, i pokazania, że to nie był przypadek, że przeszedłem do klubu z Łazienkowskiej. Chcę pokonywać kolejne szczeble i zadebiutować na stadionie Legii. I podziękować wszystkim osobom, które przyczyniły się do tego, w jakim miejscu jestem obecnie.

Później przeniosłem się z sektora rodzinnego na Żyletę. Lubiłem na niej być ze względu na atmosferę na stadionie. Mamy najlepszych kibiców na świecie. Oprawy, zdzieranie gardeł to najlepsze, co może się przytrafić osobie będącej na meczu. Gdy wybierałem się jeszcze na sektor rodzinny, to oglądałem mecze z całą rodziną: z tatą, mamą, siostrą, znajomymi z karate i ich rodzicami.

Archiwum prywatne zawodnika

Stawiam, że podawanie piłek też było dla ciebie miłym przeżyciem.

- Dokładnie. Pamiętam, że parę lat temu była taka sytuacja, że Legia grała z Jagiellonią. Wtedy moim trenerem był Rafał Gębarski. To nie była w ogóle moja kategoria wiekowa, bo byłem za młody. Ale z tego względu, że byłem z okolic stolicy, trener zadzwonił do mnie i spytał się czy chciałbym podawać piłki na meczu pierwszej drużyny. Zgodziłem się i podawałem piłki razem z zawodnikami z ówczesnej CLJ, którzy byli starsi ode mnie o cztery-pięć lat. Byłem bardzo podekscytowany tym wydarzeniem. Trener Gębarski podszedł do mnie i powiedział, że znajduję się w idealnym miejscu do obserwacji Łukasza Brozia, który w tamtym momencie grał na prawej obronie. Szkoleniowiec powiedział, żebym przyglądał się, i gra na tym stadionie, przy pięknej wrzawie kibiców, ma być moim celem. Dzieliło mnie wtedy kilka metrów od boiska, ale jest jeszcze tyle pracy do zrobienia, żeby tam zagrać.

Na jakim etapie pracy – w kontekście zrealizowania tego celu – jesteś?

- Czeka mnie jeszcze sporo pracy. Nie ma co ukrywać – mamy świetnych prawych obrońców w pierwszej drużynie. Przede mną jest jeszcze choćby Nikodem Niski z rezerw. Od Nikosia nie czuję się o tyle słabszy, żebyśmy nie mogli rywalizować, ale przewaga Marko Vesovicia czy Josipa Juranovicia jest znacznie większa. Ostatnio zmagałem się z kontuzją, dlatego nie miałem okazji, żeby pokazać się trenerowi Czesławowi Michniewiczowi, który oglądał spotkania CLJ. Wierzę, że po nowym roku będę mógł zaprezentować się z jak najlepszej strony, a następnie będę liczył na zaproszenie na treningi pierwszej drużyny. W pierwszej kolejności chciałbym się jednak znaleźć w rezerwach – i najpierw tam udowodnić, że zasługuję na miejsce w „jedynce”.

Za mną krótki epizod w „dwójce”, na początku lata odbyłem kilka treningów z drugim zespołem. Czułem się dobrze, ale najważniejsza jest dla mnie regularna gra. Trener Tomasz Sokołowski II przekazał mi, że lepszym rozwiązaniem są 90-minutowe występy w CLJ niż zbieranie kilku minut w drugim zespole. Też tak do tego podchodziłem. Jak na razie, do momentu kontuzji wszystko wyglądało w porządku. Tylko raz opuściłem boisko przed jego zakończeniem, a poza tym rozgrywałem mecze od deski do deski.

Co ciekawe, za kadencji trenera Aleksandara Vukovica odbyłem jeden trening z pierwszym zespołem. Były to zajęcia wyrównawcze, na których pojawiłem się wspólnie z Radkiem Cielemęckim i Kacprem Gościniarkiem. Było to wyróżnienie, ale też pokazanie, że trzeba dalej ciężko pracować i robić wszystko, żeby jak najszybciej się tam pojawić i zostać. Choć obecność na takim treningu i tak okazała się wielką dumą.

Trenujecie w LTC, jesteście blisko pierwszego i drugiego zespołu. Pobudza to do dalszej pracy?

- Najbardziej pobudza mnie to, że debiuty w „jedynce” mają za sobą moi rówieśnicy: Ariel Mosór, Szymon Włodarczyk i Radosław Cielemęcki. To tylko pokazuje, że niezależnie ile masz lat – można! Z racji tego, że urodzili się w tym samym roku, co ja (2003 – red.), to jeszcze bardziej motywuje mnie do tego, żebym to ja był następnym debiutantem. W tamtym roku Michał Karbownik świetnie wszedł do drużyny, wykorzystał szansę. To też spora inspiracja.

Co możesz dać pierwszej drużynie Legii?

- Mam niezłe dośrodkowania. Po stałych fragmentach gry mam chyba z trzy asysty, a przecież opuściłem sporo meczów. Piłka zbytnio mi nie odskakuje, gdy ją prowadzę. Nie mam co prawda takiej kontroli nad futbolówką, jak na pozycjach 6,8, 10, ale - jak na prawego obrońcę - nie czuję się drewniany. Gra na jeden kontakt, dośrodkowanie – jestem w stanie dać to Legii, na wysokim poziomie. Dużym plusem, jeśli chodzi o moją osobę, jest zawziętość boiskowa. Nigdy nie odpuszczam.

W którym aspekcie piłkarskim widzisz spore rezerwy?

- Spoglądając na moją pozycję, to na pewno jest to timing gry w odbiorze, odpowiedni przechwyt piłki… Nie każdy lubi się ścigać, więc lepiej od razu odebrać piłkę niż „być ciągniętym” przez przeciwnika i przechwycić ją np. dwadzieścia metrów dalej. Wiadomo, że ułamki sekund w seniorskiej piłki mają olbrzymie znaczenie.

Czujesz spore zaufanie do kolegów na boisku? Wiesz, że w każdym momencie możesz do nich zagrać, bez rozmyślania o ewentualnym ryzyku?

- Tak. Podczas treningów słyszę np. „Co ty robisz?”, gdy wycofuję piłkę do bramkarza, od którego dzieli nas metr. Ale wiem, że Kuba Kowynia ma taką technikę i niezależnie jak do niego zagram, to on sobie z tym poradzi. Jestem pewien umiejętności swoich kolegów. Czuję na boisku swobodę, bardzo lubię grę na jeden-dwa kontakty w bocznym sektorze, grę kombinacyjną, po której następuje dośrodkowanie.

Masz jakieś rytuały przedmeczowe?

- Przed meczem zawsze lubię posłuchać playlisty. Dużo zależy od tego czy się wyspałem i jaki mam nastrój w danym dniu. Mam z cztery-pięć playlist: jedna z nich związana jest z hip-hopem, inna - z disco polo. Gdy wchodzę na boisko, to zawsze wykonuję znak krzyża. Rytuałem jest też to, że najpierw zaczynam ubierać getry i buty od lewej strony.  Przed spotkaniem wszystko muszę mieć przygotowane, ułożone i dopięte na ostatni guzik.

A obklejanie nadgarstków?

- To też podchodzi pod rytuał. Skąd taka metoda? Wcześniej podpatrywałem Marcelo, który też jest jednym z moich idoli. Miałem podobną fryzurę, więc chciałem jeszcze podebrać od niego obklejone nadgarstki. Przyzwyczaiłem się do tego i czuję się z tym komfortowo. Skupiam się na sobie, moim przygotowaniu do meczu, a cała otoczka mnie nie interesuje.

Za wami pierwsza część sezonu Centralnej Ligi Juniorów. Jesteście z niej zadowoleni?

- Nie, i nie ma co tego ukrywać. Zawsze chcemy wygrywać wszystkie mecze. Nie ma się z czego cieszyć, że jest druga runda do odrabiania strat, bo w tym momencie powinniśmy być na pierwszym miejscu. Szósta pozycja w tabeli nas nie satysfakcjonuje. Nie można zrzucać winy na kontuzje, ale w ostatnim czasie było ich sporo. Z gry wypadło sporo zawodników. Ale nie możemy szukać wymówek.

Trochę punktów nam uciekło. Można żałować meczów z Pogonią Szczecin, SMS-em czy Gwarkiem Zabrze, w których powinniśmy zdobyć po trzy punkty, a ponieśliśmy dwie porażki i raz zremisowaliśmy. Jedyną drużyną, która zasłużenie z nami wygrała był Śląsk Wrocław. Z kolei w sparingu przedsezonowym, to my okazaliśmy się od niego lepsi. Szkoda, nadal czujemy niedosyt po rundzie jesiennej. Mam nadzieję, że żaden wirus nie pokrzyżuje nam planów i wiosną nic nas nie zatrzyma.

Stawiasz sobie indywidualne cele na drugą część rozgrywek?

- Będę chciał poprawić timing, grę w obronie. Na koniec sezonu spojrzę na mecze z drugiej rundy. Jeśli w każdym spotkaniu zagramy na zero z tyłu, to będzie w tym też moja zasługa. Będę chciał dorzucić parę asyst, i przydałaby się bramka. Ale – tak, jak wspomniałem – najważniejsza jest drużyna. Jeśli w każdym meczu będziemy wygrywać po 1:0, to później nikt nie będzie patrzył na to, że odnosiliśmy skromne zwycięstwa, tylko mamy lidera i mistrza.

Spodziewasz się, że wiosną nadarzy się okazja np. na występ/występy w III-ligowych rezerwach?

- Nie myślę o tym. Wiem, że jeśli wciąż będę dawał z siebie sto procent, to - prędzej czy później – mogę otrzymać szansę. Wtedy trzeba będzie ją wykorzystać, pokazać się z jak najlepszej strony, po raz drugi, trenerowi Sokołowskiemu, żeby moje nazwisko zostało w pamięci na dłużej. Jeśli przejdę do rezerw, to będę miał też inne cele. Ale aktualnie jestem w kadrze juniorów starszych. I chcę zdobyć mistrzostwo, razem z kolegami z drużyny.

Quiz. Rekordowe transfery z Legii

1/15 Najwyższym transferem z klubu legionistów jest przejście Radosława Majeckiego do AS Monaco, który kosztował 7 mln euro, plus bonusy. Do jakiego klubu Majecki był wypożyczony z Legii, aby się ogrywać?

Polecamy

Komentarze (28)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.