Patryk Pierzak: Dotarcie do "jedynki" i debiut to mój cel na najbliższe lata
16.11.2020 09:40
Porozmawialiśmy m.in. o transferze z Pelikana Łowicz do Legii, rezygnacji z jazdy na motocrossie, innych pasjach, ośrodku treningowym w Książenicach czy byciu punktualnym. Których albumów muzycznych, a także konkretnych kawałków, słucha najczęściej? Czy odczuwa obecność osób z pierwszej drużyny, podczas meczów juniorów starszych? Czy jest w kontakcie z trenerem Tomaszem Sokołowskim II w kontekście kolejnych zaproszeń na treningi, spotkania rezerw? Odpowiedzi na te, i inne pytania, znajdują się poniżej. Zapraszamy na rozmowę z Patrykiem Pierzakiem, zawodnikiem z rocznika 2003!
----------------------
- W piłkę grałem od zawsze, z kolegami na osiedlu. Motocross to bardziej zajawka moja i taty. W pewnym momencie padł pomysł, aby zacząć jeździć. Kupiliśmy z tatą pierwszy motor, najmniejszy. I zaczęliśmy jeździć na treningi. Mój tata znał się z Pawłem Wizgierem, który na początku był moim trenerem.
Wystąpiliśmy na kilku mniejszych, wojewódzkich zawodach. Z czasem mieliśmy jeździć na zmagania ogólnokrajowe, lecz nie dotrwałem do tego momentu – choćby z tego względu, że rywalizowałem w zbyt „młodej” kategorii wiekowej. Poza tym, w trakcie tego wszystkiego, cały czas grałem w piłkę z chłopakami, chodziliśmy na boisko. Jeździłem na motocrossie przez ok. dwa-trzy lata. W pewnym momencie zdecydowaliśmy się na rezygnację z tego sportu i poświęcenie się futbolowi. Gdy miałem ok. 7 lat poszedłem na pierwszy trening Pelikana Łowicz i zostałem przy piłce.
Czemu zrezygnowałeś z jazdy na motocrossie? Jakie masz inne hobby?
- Po prostu - bardzo ciągnęło mnie do piłki. Na drugim miejscu, jeśli chodzi o sport, znajduje się u mnie koszykówka. Mój brat grał w kosza i może z tego się to wzięło. Interesuje i „jara” mnie ta dyscyplina. Dodatkowo, umiem grać w kosza. Gdy jest czas wolny, to – zamiast się nudzić – można wybrać się do hali w LTC, aby porzucać sobie do kosza, w parę osób. Czasami sprawdzam też tabelę NBA. Poza tym lubię gierki na komputer, m.in. Counter Strike’a.
Chyba nie jesteś jedynym zawodnikiem z drużyny juniorów starszych, który lubi koszykówkę.
- To prawda. Na halę nie chodzę sam. Najczęściej gram wspólnie z Kacprem Skwierczyńskim, Hubertem Derlatką czy Kacprem Imiołkiem.
Podobno nie ma na ciebie mocnych w FIFĘ.
- Nie wiem czy tak jest, lecz faktycznie dużo grałem w FIFĘ i wiele razy przegrywałem - choć coś tam potrafię z joystickiem w rękach. Jak ktoś będzie chciał się zmierzyć, to po prostu ze mną zagra i przekona się czy nie jestem do ogrania. Ale coś tam umiem.Na początku miałem komputer, lecz z czasem wziął go brat, który studiuje. Ale chłopaki mają konsole, więc – jak jest okazja– to wspólnie pogramy. Zdarza się, że wspólnie oglądamy też mecze oraz seriale. Gdy mamy czas, to staramy się nie leżeć w łóżku, tylko przychodzimy do jednego pokoju, aby posiedzieć, pogadać w kilkuosobowej grupie.
Skoro jesteśmy przy temacie pasji, to skupmy się jeszcze na muzyce. Z tego, co widzę, lubisz sobie posłuchać rapu.
- To prawda. Słucham zagranicznego rapu. Polskich utworów też – nie mówię, że nie. Ale na mojej playliście na Spotify widnieją raczej zagraniczne piosenki. Ulubione kawałki? Wskazałbym na najnowszy album Juice WRLD, a także album Nasa – King’s Disease. Cały czas w słuchawkach leci XXXTentacion. Poza tym, często słucham ASAP Rocky’ego czy ASAP Ferga. Miałem się zresztą wybrać w tym roku na Clou Festival, ale plany się trochę zmieniły - wiadomo pandemia.
A w przeszłości była okazja, żebyś pojawił się na jakimś festiwalu muzycznym?
- Tak. Razem z Hubertem Derlatką byliśmy na H&M Festival. Poza tym, byłem na koncertach O.S.T.R czy Bedoesa. Coś więcej by się jeszcze znalazło, ale - w tym momencie – wypadło mi to z głowy.
Czyli można stwierdzić, że muzyka jest dość ważna w twoim życiu.
- Myślę, że tak. Przed każdym meczem staram się odpalić muzykę w słuchawkach i samemu się uspokoić. Mimo że mamy głośnik i wspólnie słuchamy piosenek w autobusie czy przed rozpoczęciem spotkania, to zależy mi jeszcze na tym, aby dodatkowo odpalić sobie ulubione utwory. W tym momencie na moim muzycznym podium znajdują się kawałki: „Small Worlds” Maca Millera, „Revenge” XXXTentaciona oraz „Suddenly”, autorstwa ASAP Rocky’ego.
Została poruszona kwestia LTC, którą chciałbym, żebyś jeszcze rozwinął. Jak wrażenia po pierwszych miesiącach spędzonych w Książenicach?
- Pod względem sportowym – mega. Jeżeli ktoś chce się skupić, tylko i wyłącznie, na rozwoju piłkarskim, to myślę, że na razie to jedno z najlepszych miejsc w Polsce. Mamy tutaj wszystko, niczego nam nie brakuje. Zupełnie inny poziom niż w poprzednich latach.
Jeśli chodzi o bursę w LTC, a bursę w Warszawie – w tym aspekcie również widać różnice, choćby w żywieniu. Poza tym, wygląd pokoi jest zupełnie inny. Różnica tyczy się także innego umiejscowienia wszystkiego w bursie. Poza tym, mamy swoje łazienki, nie musimy latać po korytarzach. Wszystko jest pod nosem, tak mogę powiedzieć.
Jak wspominasz początki w tej wcześniejszej bursie, w Warszawie?
- Mimo wszystko, naprawdę w porządku. Było zabawnie i śmiesznie. Wiadomo, na początku pojawiły się trudne momenty, ale cały czas mieliśmy wokół siebie kolegów z drużyny, więc dało się to jakoś przeżyć. Przebywanie z chłopakami przez 24/7 nie wydawało się męczące, jak niektórzy mogliby sobie pomyśleć. Nie nudziliśmy się, mieliśmy sposoby na zabicie nudy i spędzanie czasu wolnego.
Udało się przestrzegać wszystkich zasad, które tam panowały?
- Wszystkich może nie. Na niektóre rzeczy czasami przymykało się oko albo dogadywało się z wychowawcami. Staraliśmy się trzymać reguł, żeby nie przesadzać. Ale z każdym idzie się dogadać i jak coś trzeba było załatwić, czy coś chcieliśmy, to wychowawcy szli na rękę.
Największy plus i minus ośrodka w Książenicach?
- Największym plusem jest dla mnie to, że mamy boiska pod nosem. Gdy mamy trening, to schodzimy wcześniej na dół, przebieramy się i wychodzimy na murawę. Nie musimy się przemieszczać autobusami czy dojeżdżać na trening po lekcjach w szkole. Minus? Lokalizacji. Jesteśmy trochę odcięci od cywilizacji, do wszystkiego jest daleko. Ale jak ktoś jest bardzo skupiony na piłce, to nie będzie mu to przeszkadzało.
Jak wygląda obecnie wasza nauka? Uczycie się w szkole w Nadarzynie?
- Tak. W poniedziałki, środy i piątki uczymy się w Nadarzynie. Dojeżdżam tam autobusem, który wynajmuje Legia. W tym aspekcie także czuć duży komfort, bo tylko wychodzimy przed LTC i kierowca zawozi nas centralnie pod szkołę. We wtorki i czwartki mamy lekcje w Książenicach. Przyjeżdżają do nas nauczyciele i mamy zajęcia w salach. Więc tutaj również wszystko jest na miejscu.
Czujesz, że jesteś ważną postacią w ekipie juniorów starszych?
- Czuję się istotnym zawodnikiem w CLJ, ale chcę dodać, że każdy w naszej drużynie jest tak samo ważny. Tworzymy, jako indywidualności, cały zespół – wszyscy są ważni. Jeżeli będziemy się wspierać i grać na dobrym poziomie, to myślę, że osoby, które przodują, nie będą zauważalne. Tylko będziemy zwracać uwagę na grę zespołu.
W poprzednim sezonie grałeś w wielu miejscach w ofensywie: jako napastnik, ofensywny pomocnik, skrzydłowy… Gdzie funkcjonujesz najlepiej?
- Niezależnie od tego, w którym miejscu będę grał – od „szóstki” w górę, a nawet, czasami, środek obrony – to myślę, że wyjdę i zagram solidnie. Ale trener wie, że poradzę sobie na każdej pozycji i rotuje mną, bo ma taką możliwość. Mimo wszystko, najlepiej czuję się w środku pola.
Wspomniałeś o środku obrony. Miałeś w przeszłości styczność z tą pozycją?
- Tak. Grałem na tej pozycji w drużynie prowadzonej przez trenera Dariusza Rolaka.
Przejdźmy na chwilę do momentu, w którym trafiłeś do Legii z Pelikana. Mógłbyś opowiedzieć pokrótce o tym transferze?
- Gdy trenowałem w Pelikanie, mój dziadek i przyszywany wujek, kolega mojego taty, powiedzieli, że są nabory w Legii. I spytali się mnie czy nie chciałbym się wybrać. Rodzice odebrali to raczej jako formę sprawdzenia na jakim jestem poziomie, i tak dalej.
Wybraliśmy się na jednodniowe testy, które odbywały się wtedy w hali na Bemowie. To była zima. Na testach stawiło się 60-70 chłopaków. Pokazałem się z dobrej strony, dobrze grałem i wyróżniałem się. Potem jeden z trenerów podszedł do mojej mamy, dał numer i zaprosił na kolejne testy w Legii. Mam była trochę w szoku, bo nie spodziewała się czegoś takiego, ale zdecydowaliśmy się, że będziemy przyjeżdżać. I po 2,5-3 miesiącach, razem z Marcelem Niesłuchowskim i Jankiem Olszewskim, zostaliśmy przyjęci z tej całej grupy.
Były lekkie obawy przed dołączeniem do Legii? Nie zastanawiałeś się nad tym, żeby poczekać np. rok i wtedy spróbować przenosin?
- Szczerze? To było tak dawno, byłem jeszcze tak młody, że raczej nie myślałem o takich rzeczach. Skupiałem się na tym, żeby grać w piłkę i się z tego cieszyć. Niezależnie od tego gdzie bym grał, to myślę, że byłbym tak samo zadowolony z futbolu. A że moi rodzice, i starsi ludzie, wiedzieli, że będę miał lepsze możliwości do rozwoju w takim klubie, jak Legia, niż w miejscowym Pelikanie, to zdecydowałem się na zmianę klubu. Gdy przeniosłem się do Legii, to miałem 10 lat. Po prostu cieszyła mnie gra w piłkę - nie myślałem o tym, na jakim poziomie będę grał.
Jak wyglądała aklimatyzacja w Legii, w Warszawie?
- Bardzo fajnie. Trafiłem na początku na naprawdę dobrego trenera, Daniela Myśliwca. Wejście do szatni było bardzo miłe, nie spodziewałem się tego. Myślałem, że będzie to inaczej wyglądało – że zostaniemy odsunięci na bok i nie będziemy z nikim rozmawiać. Okazało się, że wszyscy ciepło przyjęli, normalnie wprowadzili nas, dzieciaków, do drużyny. I wszystko było w porządku.
Hubert Derlatka przekazał, że jesteś wszechstronnie uzdolniony i często zakłada się z tobą o różne rzeczy.
- Gdy trenowaliśmy przy Łazienkowskiej, to czasami zostawaliśmy po treningach, graliśmy w poprzeczki czy oddawaliśmy strzały z rzutów wolnych. Pojawiał się element dodatkowej rywalizacji, stąd padały pomysły zakładów. Przykładowo – ten, kto nie zdobył bramki z wolnego, kupował drugiemu Powerade’a. Myślę, że były to standardowe - i dość częste - zakłady, między mną a „Derlim”. Kto częściej wygrywał? To nasza tajemnica.
Największe zalety i wady boiskowe?
- Jeśli chodzi o wady – nadmierne denerwowanie się na boisku i frustracja po niedokładnych zagraniach. Zdaję sobie sprawę z tego, że wszystkiego nie zrobię dobrze, ale – mimo wszystko – jak popełnię błąd, to bardzo się irytuję.
Myślę, że największą zaletą, która ciągnie i pcha mnie do przodu, jest głód zwycięstwa i to, że praktycznie nigdy nie odpuszczam. Tak samo działa to w życiu codziennym. Chcę być najlepszy we wszystkim, muszę wygrywać. Wszędzie widzę konkurencję.
Chyba nie należysz do osób spóźnialskich. Masz bowiem ustawionych po kilka budzików.
- Zgadza się. Wolę być 20 minut wcześniej niż minutę po czasie. Wiem, że budziki męczyły chłopaków i zdaję sobie sprawę, do czego pijesz. Ale tak po prostu miałem. Ustawiłem multum budzików, aby ani razu nie zaspać, nie spóźnić się. Tak po prostu zdecydowałem, aby być punktualnym i mieć czyste kapcie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się spóźniłem. Wątpię, że nawet raz doszło do takiej sytuacji. I mówię ogólnie, nie tylko o treningach.
Spóźnialski zatem nie jesteś. A zapominalski?
- Raczej też nie - tym bardziej o boiskowych rzeczach. W codziennym życiu również o wszystkim pamiętam.
Pytam o ten aspekt, bo podobno na kadrze Mazowsza zapomniałeś wziąć koszulki z szatni na mecz…
- Oj, było coś takiego. Wtedy byłem jeszcze młody, zakręcony. To jedno z przeżyć, po którym zrobiło mi się bardzo gorąco. Już opowiadam, o co chodzi – usiadłem na ławce w meczu kadry Mazowsza. Graliśmy z województwem podlaskim, na obiekcie Jagiellonii. W trakcie przerwy udałem się na rozgrzewkę. Tuż po niej miałem wejść na boisko. Pojawił się problem. Okazało się, że zostawiłem koszulkę meczową. Wychodząc z szatni myślałem, że mam ją na sobie. Szykowałem się do wejścia, a trener Piotr Mosór spytał się, gdzie mam koszulkę. Popatrzyłem się na szyję i powiedziałem: „O kur…”. Trener ryknął: „Jedziesz po koszulkę!”. Ruszyłem do szatni. W trzy minuty załatwiłem koszulkę i pojawiłem się na boisku. Było 1:1, a pięć minut przed końcem strzeliłem gola po uderzeniu z dystansu, w kierunku dalszego słupka. Wygraliśmy, i wszyscy śmiali się z tej sytuacji.
Wnioskuję, ze na zgrupowaniach kadry Mazowsza trochę się działo. Spanie na balkonie jest tego dobrym przykładem.
- Jedno z pierwszych obozów, w których uczestniczyłem. Pamiętam, ze było bardzo gorąco, nie dało się wysiedzieć w pokoju. Wspólnie z Jakubem Kwiatkowskim i Adrianem Klimkiem wystawiliśmy materace na balkon i przespaliśmy całą noc na dworze. Później jakaś pani podkablowała nas do trenera Mosóra. Ale udało nam się schować i nic wielkiego z tego nie było.
Przejdźmy do kwestii żywieniowej. Masz ułożoną dietę? A jeśli nie, to czy zwracasz uwagę na to, co jesz?
- Staram się odżywiać tak, żeby pomagało mi to w treningach – i żebym dbał o swoje ciało. Chodzi o pilnowanie się w takim zakresie, żeby nie jeść „śmieci”, tylko zdrowe jedzenie. Nie mówię, że zawsze, bo jestem człowiekiem – też zdarzy mi się zjeść coś takiego, lecz staram się to ograniczać.
A jeśli chodzi o samą piłkę – zdarza ci się np. analizować własne mecze?
- Oglądam swój każdy mecz. Szczególnie, gdy jest przeprowadzana transmisja, to staram się obejrzeć powtórkę spotkania od razu po wejściu do autokaru. Myślę, że to coś, co pozwala mi rozumieć grę i stwierdzić, co mogę poprawić w kolejnej grze. Gdy mam wideo, to nie oglądałem tylko swoich wycinków, a raczej cały mecz. Po to, aby widzieć cały przebieg spotkania i przeanalizować, jak się wtedy zachowałem. Zależy mi na tym, aby możliwie jak najszybciej obejrzeć mecz, po jego zagraniu, aby mieć to na świeżo i nie zapominać tych fragmentów.
Gdy trenujecie na jednym z boisk w LTC, to w pobliżu przeważnie odbywają się zajęcia rezerw czy pierwszej drużyny. Na wasze mecze przychodził wcześniej trener Vuković, teraz ogląda was trener Michniewicz. Odczuwacie obecność osób z „jedynki” podczas spotkań czy treningów?
- Wiadomo, każdy widzi wzrok ludzi z góry. Myślę, że wtedy zawodnik nie patrzy tylko ona boisko, ale kątem oka spojrzy też na ludzi, którzy obserwują jego grę. I chce pokazać się z jak najlepszej strony. Czasami czuć taki wzrok na twoich plecach, że ktoś cię ogląda i może cię zauważyć. Myślę, że w LTC jest to odczuwalne dużo częściej, bo – tak, jak mówiłem – wszystkie boiska są koło siebie, każdy ma blisko. Nawet jakby ktoś nie miał w planach przyjść się na spotkanie, to i tak, jak dowie się, że jest mecz, i ma blisko, to przyjdzie.
Czuć czasami presję z tego powodu?
- Jeżeli ktoś umie się „wyłączyć” i zagrać jak najlepiej w trakcie meczu, to sądzę, że nie.
Podpytałbym o drugi zespół. Miałeś już okazję trenować z rezerwami i zagrać w dwóch meczach w III lidze. Jesteś w kontakcie z trenerem Sokołowskim II w kontekście kolejnych zaproszeń na treningi, spotkania?
- Zaczynałem sezon z CLJ, ale po ok. dwóch tygodniach, na miesiąc-półtora przeszedłem na treningi do „dwójki”. Trener Sokołowski mówi, że był bardzo zadowolony, pokazałem się z niezłej strony, ale na razie w kadrze rezerw jest dużo zawodników. Woli, żebym, w tym momencie, grał w pełnym wymiarze czasowym w juniorach starszych, aniżeli trenował z drugim zespołem i rywalizował po ok. 15-20. Bo, po prostu, nie byłoby jeszcze miejsca dla mnie na 90-minutowe występy. Trener Sokołowski przekazał, że mnie obserwuje i że mam tego nie traktować jak zejścia niżej. Tylko, że mam po prostu pokazywać się jak najlepiej w CLJ, trenować i czekać na szansę.
Wierzysz, ze niebawem ona nadejdzie i sprawi, że trafisz do rezerw na stałe?
- Myślę, że tak, bo dobrze czuję się w drużynie juniorów starszych. Uważam, że nieźle sobie radzę w meczach ligowych. Zobaczymy kiedy, ale myślę, że jeżeli podtrzymam formę, to mogę tam trafić.
Osoby Ariela Mosóra, Szymona Włodarczyka czy Radka Cielemęckiego działają na wyobraźnię? Całej trójce udało się już zadebiutować w pierwszym zespole. Masz nadzieję, że za jakiś czas nadarzy się okazja do pokazania się również w „jedynce”?
- Wiadomo, było mówione o chłopakach i ich występach w pierwszym zespole. Ale myślę, że każdy stara się iść swoją drogą. Patrzę na to, jak pracuję i wiem, co potrafię. Jestem w akademii już długo i uważam, że dotarcie do pierwszej drużyny Legii oraz debiut w „jedynce” to mój cel na najbliższe lata.
A gdyby spojrzeć na nieco bliższą perspektywę, a więc zaproszenia na treningi pierwszego zespołu? Stawiasz sobie cel, żeby np. do końca przyszłego roku zakręcić się koło „jedynki”?
- Nie stawiam sobie takich celów, bo – wiadomo – nie zależy to tylko ode mnie. Staram się pracować jak najciężej i myślę, że to wszystko przyjdzie z czasem. Nie pozostaje nic innego jak czekać na okazję i wykorzystać ją w dobrym momencie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.