Dean Klafurić: Legia potrzebowała kozła ofiarnego
18.04.2019 20:30
Co kilka miesięcy po zwolnieniu z Legii porabia Dean Klafurić?
- Dziękuję, spokojnie spędzam czas. Odpoczywam, mogę nacieszyć się towarzystwem rodziny, a także przyjaciół, ale nie zapominam o sprawach zawodowych i trenerskich. Wciąż chcę stawać się lepszym trenerem, więc szlifuję swoje umiejętności z zakresu taktyki i psychologii. Nie zapominam też o nauce języków obcych. Często dochodzi też do różnych spotkań. Jestem otwarty na powrót do pracy w klubie, który chce tworzyć ciekawy projekt.
Przymierzano pana do pracy w chorwackich klubach. Lokalne media pisały też o Arce Gdynia. Było coś na rzeczy?
- Mam zasadę, że dopóki nie będzie podpisów i finalizacji rozmów, nie komentuję danych sytuacji. Mogę powiedzieć, że lubię Polskę i jestem otwarty na pracę w tym kraju, zwłaszcza po zdobyciu podwójnej korony razem z Legią. Od dzieciństwa śledziłem futbol w waszym kraju. Obserwowałem graczy, Zbigniewa Bońka, Włodziemierza Smolarka, Grzegorza Latę, Władysława Żmudę - to byli piłkarze mojej młodości. Praca w Polsce jest również o tyle dobra, że Chorwat czuje się w niej niczym w domu. Jesteśmy podobnymi narodami. Nie chcę jednak komentować plotek dotyczących mnie, nie chcę też zdradzać, kto się interesował czy podpytywał. To byłoby nieprofesjonalne.
Warszawa była dobrym miejscem do życia?
- To świetne miasto, pełne przyjazdnych ludzi. Ponownie mogę powiedzieć, że dostrzegałem podobieństwa z Chorwatami. Uwielbiam w nim bywać, ale tyczy się to też całej Polski.
Niektórzy tracą miłość do miast po zwolnieniu z pracy. Pan wraca myślami do czasów Legii?
- Zawsze lubiłem analizować pewne wydarzenia. Dzięki Legii, udało się osiągnąć coś wspaniałego. Podwójna korona była wielkim sukcesem. Trzeba też pamiętać, jaka była sytuacja, kiedy przejmowałem drużynę. Świetnie wspominam okres obrony mistrzostwa Polski. Mam przekonanie, że pracuje się dla kibiców, całej społeczności skupionej wokół klubu. To dla nich osiągnęliśmy sukces. Trener jest niczym kapitan łodzi, ale bez wspólnej pracy, trudno o sięgnięcie po trofeum. W sezonie 17/18, udało nam się zdobyć wszystko, co było do zdobycia w polskiej piłce.
Pan został zwolniony w samolocie, po meczu ze Spartakiem Trnawa. Gdy rozpoczęło się wyciąganie wniosków dotyczących pytania "co nie wyszło?", jednym z głównych argumentów był system 3-5-2. To było najlepsze ustawienie na dany moment? Zabrakło wykonawców? A może dziś nie zdecydowałby się pan na taki system?
- Przed sezonem analizowaliśmy możliwości w oparciu o skład, jakim dysponowaliśmy. Uznaliśmy, że formacja 3-5-2 będzie najlepszym wyborem w kontekście stylu gry. Letnie transfery dodatkowo to potwierdzały. Trzeba też zauważyć, że pod koniec mistrzowskiego sezonu, w ofensywie stosowaliśmy rozwiązania z tego systemu. Nikt jednak tego nie odnotował ani nie zauważył. Mieliśmy jednak jeden, konkretny problem: złą reakcję. Nie rozumieliśmy, czemu tracimy piłkę. Mam na myśli przede wszystkim kwestię przejścia z ataku do defensywy w środku pola. Straciliśmy wiele bramek, mimo że w naszym polu karnym mieliśmy przewagę liczebną.
W ostatniej fazie potrafiło zawodzić krycie indywidualne w polu karnym. Gdybyśmy lepiej reagowali na straty w polu karnym, zapobieglibyśmy kilku atakom, po których padały bramki dla przeciwników. Widzę też pewien wpływ czynników zewnętrznych. Osoby zarządzające klubem, media i kibice nie chcieli poczekać, pewność siebie graczy została... zainfekowana. Jestem pewien, że wystarczyło trochę czasu, by poprawić elementy, które w pełni nie działały. Było to zresztą widać w dwóch ostatnich meczach, w których prowadziłem Legię. Spotkaniach wygranych. Z perspektywy, również widoku własnych błędów, nie udało mi się przekonać zarządu, by mi ufał i dał wsparcie. To się tyczy wszystkiego, co robiliśmy, lecz również sprawy systemu.
Legia w ogóle miała piłkarzy radzących sobie w tym systemie? Flagowym przykładem był Marko Vesović, który akurat jako wahadłowy mógł się sprawdzić. A inni?
- Mieliśmy pewne problemy. Faza przejścia z ataku do obrony - to wskazałbym na pierwszym miejscu. Wierzyłem jednak, że Legia może grać tym systemem. A pozyskanie zawodników do ustawienia? Nie byłem nachalny, wystarczająco nachalny w kontekście pozyskiwania nowych zawodników.
Wskazywano również, że przygotowanie fizyczne Legii nie stoi na najwyższym poziomie.
- W ogóle się z tym nie zgodzę. Dla mnie to wymyślona historia. Cały czas kontrolowaliśmy kondycję i przygotowanie zespołu. Nie działo się to tylko na obozie w Warce, ale też w miesiącach poprzedzających zdobycie mistrzostwa. Wyniki badań wskazywały, że wszystko było robione tak, jak powinno być. Warto cofnąć się tu do zgrupowania w USA. Obóz w Stanach Zjednoczonych nie dał nam odpowiednio wiele czasu, ale też odpowiedniego środowiska do przygotowań. Ostatecznie udało nam się zakończyć sezon na pierwszym miejscu i to w dobrej dyspozycji.
Wróćmy do lata. Skoro byliśmy źle przygotowani motorycznie, to dlaczego do ostatnich minut w Trnawie walczyliśmy o kolejnego gola? Przypomnę, że graliśmy wtedy w dziewięcioosobowym składzie po dwóch czerwonych kartkach. Mieliśmy jednak siłę przeważać, wciąż gonić wynik. Nie wyszło, stanęło na niesatysfakcjonującym wyniku 1:0, ale bez odpowiedniej motoryki, w ogóle nie bylibyśmy w stanie walczyć.
Jak z obecnej perspektywy oceniać wybory personalne? Mówi się też, że jeden gracz nie może wiele zmienić, ale Legia z Jędrzejczykiem, który dostał wtedy zakaz gry, mogła wyglądać latem nieco inaczej?
- Opracowaliśmy plan włączenia młodych zawodników do pierwszego sezonu. Ci, którzy trenowali z nami już w sezonie 17/18. mieli dostać szansę ogrywania się w Ekstraklasie. Chciałem, by ich rola stawała się większa, ale jednym z fundamentów takiego rozwiązania miała być rola mentorów. Widziałem w nich starszych, doświadczonych zawodników, których nie brakowało w składzie. Taki głos często przydaje się juniorom. Zapewne mogłem zrobić inaczej, posłuchać głosów ludzi z najwyższych pięter i pozbyć się niektórych zawodników, jak mi sugerowano. Nie zdecydowałem się na to i wierzę, że robiłem to dla dobra Legii.
Nie jestem człowiekiem, który wierzy jedynie w słowa. Lubię wesprzeć się również liczbami. Po moim odejściu, nastąpiły liczne cięcia w składzie. Co to dało klubowi? Legia osiągnęła znacznie lepsze rezultaty? Zawsze będę sugerował, że zarząd klubu powinien zajmować się kwestiami biznesowymi, finansowymi i zająć się wspieraniem obecnego szkoleniowca, który w danej chwili pracuje w klubie. Za kwestie piłkarskie i boiskowe powinna odpowiedać część klubu zajmująca się stricte sportem. To w teorii dość proste, ale prostotę czasami najtrudniej wprowadzić w życie.
Nie spoufalił się pan za bardzo z zespołem? W Polsce często jako ideał trenera wymienia się szkoleniowca-despotę, choć ten plan nie sprawdził się w przypadku Ricardo Sa Pinto.
- Wydaje mi się, że zbudowałem w Legii chemię z zawodnikami, którzy poczuli, że mogą mi zaufać. To było istotne zwłaszcza w końcówce sezonu, gdzie każdy mecz był naładowany presją i wygrywanie co trzy dni było niezbędne. Jestem trenerem, który buduje swój autorytet poprzez wiedzę, doświadczenia, ale też pozytywną energię. Nie oznacza to jednak, że bycie przyjaznym sprawia, że gracze mogą robić wszystko, co im się żywnie podoba. Nie jest również tak, że gdy tylko ktoś złamie linię, opuści formację, zostanie ukarany i będzie musiał słuchać mojego krzyku.
W Polsce faktycznie funkcjonuje pewnego rodzaju spojrzenie, że trener powinien być jednocześnie despotą. Myślę też sobie, że bycie szkoleniowcem to nie jest wykonywanie zawodu cenionego w wielu krajach Europy Wschodniej i Środkowej. Słyszałem już o zwolnieniach trenerów przed meczem: - prowadzisz to spotkanie, a potem możesz się pakować, to koniec twojej pracy. W samej Legii doświadczyłem braku zaufania i wsparcia ze strony kierownictwa klubu. Mam wrażenie, że to właśnie przez "tradycyjne" spojrzenie na rolę trenera.
Może pan rozwinąć kwestię braku wsparcia?
- Nie do końca to rozumiem, bo w ostatniej fazie mistrzowskiego sezonu, było inaczej. Żeby osiągać sukcesy, wszyscy muszą kroczyć w jedną stronę: szkoleniowcy, piłkarze, zarząd, kibice, a nawet media. To widziałem pod koniec rozgrywek 17/18. Później coś się zmieniło, ale dlaczego? Nie wiem, nie jestem tego w stanie zrozumieć po zdobyciu podwójnej korony przez Legię. Dochodziło wręcz do sytuacji, że wpływowi pracownicy Legii starali się osłabić moją pozycję wśród graczy, co wpływało na ich ocenę.
Dam jeden przykład. Wiem, że kolportowano historię, w której miałem wejść do szatni i spytać zawodników, jak mamy grać? Każdy kto ze mną pracował lub pracuje wie, że interesują mnie opinie zawodników. Zawsze z nimi otwarcie rozmawiałem, choć wiem, że niektórzy polscy zawodnicy byli tym bardzo zaskoczeni. Nie daję sobie jednak narzucić czyjegoś obrazu. Zawsze mam w głowie, plan, strategię i pomysł na działanie. Potem jednak kibice otrzymywali przekłamane informacje, którymi karmiono media, by trener stracił wiarygodność przed szatnią. Tak się jednak nie stało, co dobitnie pokazał wspomniany mecz w Trnawie. Mimo podwójnego osłabienia, gracze dali z siebie wszystko, chcieli strzelić drugiego gola, rywalizować dalej. Przyznam, że lubię pracować z polskimi piłkarzami, bo to profesjonaliści, którzy znają etykę pracy i zależy im na rozwoju. Ekstraklasa to generalnie ciekawa liga, która może się rozwijać zwłaszcza, że infrastruktura staje się coraz lepsza. Trzeba w niej jeszcze dokonać progresu w kwestii stylu gry i jego odbioru.
Co w tych chwilach mógł pan usłyszeć od prezesa Dariusza Mioduskiego?
- Nie byłem trenerem, który mógł poczuć zaufanie. Szkoleniowiec powinien mieć wsparcie i czuć zaufanie ze strony kierownictwa. Uważam, że trener musi dostać odpowiedź w kwestii każdego pomysłu i zmiany, nawet jeśli budzą wątpliwości. Potem wygląda to tak, że płynie się przeciwko prądom rzeki i traci się energie na mało produktywne rzeczy. Myślę, że dość jasno wyrażałem swoje myśli na temat klubu. Prezes Mioduski to wielki pasjonat i kibic Legii. Wierzę, że ma doświadczenie biznesowe i wiedzę, aby wszystko naprawić. Sukces mojego sztabu pokazał drogę.
Po pana zwolnieniu, klub wystosował list skierowany do kibiców. Była mowa o błędach, jak i postawieniu na trenera bez doświadczenia.
- Byłem bardzo zaskoczony po lekturze tego listu. Rozumiem, że klub potrzebował kozła ofiarnego, ale nie mogłem pojąć, że zarząd nie widział niczego, czego dokonałem w trakcie kadencji. Zaprezentowałem jasną wizję gry, dopasowanie treningów do sytuacji meczowych. Mieliśmy dobrą atmosferę w zespole i zgraną szatnię. Byliśmy jedyną drużyną z ligowego TOP 3, która dotrwała do finału Pucharu Polski. Z każdym meczem poprzedniego sezonu stawaliśmy się lepsi, udało nam się uzyskać niesamowite wyniki, grając przeciwko głównym rywalom na wyjeździe. Skorzystałem wtedy z 21 graczy i nie przegrałem żadnego meczu, zremisowałem tylko w Białymstoku. Zawodnicy zyskali niesamowitą pewność siebie, która nie była zachwiana grą w osłabieniu po czerwonych kartkach w trzech meczach. Wygrywaliśmy i dominowaliśmy.
Zrozumiałbym zdanie o trenerze bez wystarczającego doświadczenia, gdybyśmy zostali ograni przez rywali za sprawą taktyki czy błędów w strategii. Zostałem jednak zwolniony po pierwszych meczach sezonu, kiedy nasze problemy zaczęły ulatywać i były rozwiązywane. Zaczynaliśmy grać coraz lepiej w każdym kolejnym spotkaniu.
Co było w takim razie największym problemem Legii a co największym plusem?
- Jako największy problem wymieniłbym brak wsparcia ze strony zarządu. Pragnę jedynie podkreślić, że nie jest tak, że Dean Klafurić mówi: "wszyscy ludzie z kierownictwa Legii są złymi ludźmi lub zarządcami". Nie, tak nie jest. Każdy z nich stara się zrobić wszystko jak najlepiej, bo jestem przekonany, że są prawdziwymi kibicami i kochają Legię. Jeśli jednak niektóre rzeczy nie działają z pierwszym, czwartym, piątym i szóstym trenerem, a wciąż robisz to samo, stosujesz te same zasady i założenia, warto zobaczyć, że takie procesy są błędne.
Pozytyw? Końcówka poprzedniego sezonu. Widziałem wtedy jedność ludzi dookoła Legii. Wszyscy oddychali niczym jedna osoba i to było powodem do radości. W ostatnich piętnastu meczach nasza drużyna wygrała jedenaście meczów, zanotowała jeden remis i trzy razy przegrała. Nie powiem, mam chwile, w których czuję smutek, że nie mogłem w takiej samej atmosferze pracować na początku obecnych rozgrywek i zajść dalej z Legią.
Może zamiast idealizmu, trenerowi potrzebny jest pragmatyzm?
- Jestem człowiekiem, który ma głowę otwartą na pomysły. Zawsze staram się dostrzec najlepsze rozwiązania, szukać ulepszeń. Zapewne byłoby dla mnie lepiej w kontekście pracy, gdybym pozbył się starszych graczy i słuchał głosów zarządu dotyczących m.in. stylu gry. Tylko nie byłbym wtedy sobą. Ponownie odwołam się do statystyk. Średnia punktowa - 2,27 punktu na mecze. Bilans bramkowy? 36 - 14. Zdobyta podwójna korona. Odpadnięcie ze Spartakiem. Nie udało nam się przejść Słowaków, to prawda, ale pamiętajmy, jak duże problemy zdrowotne mieliśmy po pierwszym spotkaniu...
Sukcesem po zwolnieniu był fakt, że wiele osób zapamiętało pana po prostu jako dobrego człowieka?
- Przede wszystkim dziękuję za takie słowa. Zdecydowanie mogę być dumny, że w kolejnych klubach słyszę takie opinię. Mam po prostu przekonanie, że zawsze trzeba postępować dobrze, po prostu być człowiekiem. To podstawa dla wszystkiego, również pracy.
Kiedy za pośrednictwem Legia.Net żegnał sie pan z kibicami, mówił pan sporo o ich roli...
- Kocham kibiców Legii. To ludzie, którzy poświęcają klubowi mnóstwo energii. Czuć w nich miłość do klubu i są przyczynkiem do tego, że Legia jest wielka. Mam nadzieję, że są dumni z tego, co wspólnie zrobiliśmy i potrafili oddzielić pewne kwestie od krążących historii. Kiedy zostałem zwolniony, przeszedłem się ulicami Warszawy. Jeszcze przed powrotem do Zagrzebia, wielu z nich chciało porozmawiać, pogratulować, uścisnąć dłoń i powiedzieć, że jest im przykro, że zostałem zwolniony.
Po rozdziale Ricardo Sa Pinto, nastał czas Aleksandara Vukovicia, pana byłego asystenta.
- Przede wszystkim trudno wypowiadać mi się na temat sytuacji obecnej Legii, bo nie jestem w środku klubu, nie widzę wszystkiego, a lepiej mówić o tematach, na których doskonale się zna. W ostatnim czasie było w końcu wiele zmiennych. Aleksandar Vuković był świetnym kolegą. Wierzę, że to trener, który ma umiejętności i wiedzę, by prowadzić Legię.
Silne strony Serba w pracy szkoleniowej to...
- To legenda Legii. Od wielu lat zna klub, żyje w Warszawie. To wszystko procentuje. "Vuko" zna zawodników, a Legia to klub, który wciąż ma polską kulturę, mentalność i język. Aleksandar wie, co musi robić, bo doskonale zna Ekstraklasę i całą lokalną piłkę. Wierzę w niego w obecnej roli.
Na myśl o Vukoviciu pojawia się skojarzenie ze sprawiedliwością, że może to zapewnić graczom Legii.
- Zdecydowanie jest sprawiedliwym człowiekiem, który dostrzega, kto mocno pracuje na treningach, a kto w pewnych momentach zaczyna odpuszczać. Sprawiedliwość to ważna cecha, gdy chcesz stworzyć zespół, który przez długi czas będzie drużyną.
Legia potrzebuje trenera z legijnym DNA?
- Tylko czym jest legijne DNA? Zdobywając podwójną koronę, wpisałem się w legijne DNA czy nie?
Dean Klafurić poprowadził Legię w roli pierwszego trenera w piętnastu meczach (11 wygranych, 1 remis, 3 porażki). Chorwat został zwolniony 1 sierpnia 2018 roku, dzień po porażce ze Spartakiem Trnawa.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.