News: Norbert Misiak: Wyszło naprawdę OK

Dramatyczna historia Norberta Misiaka

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

01.05.2017 18:48

(akt. 05.01.2019 10:20)

- Do Legii trafiłem będąc ośmiolatkiem, nie mając pojęcia czym jest Legia, nie będąc wielkim kibicem piłki. Mama pracowała w przedszkolu, gdzie zawiesili plakat z informacją o naborze. Trochę kopałem, ale daleko mi do opowieści chłopaków, którzy grali od rana do wieczora na podwórku. Próbowałem wtedy różnych rzeczy, w tym tak odległych od piłki jak gimnastyka akrobatyczna i karate. Na Legię poszedłem na zasadzie – zobaczymy jak będzie. Testy szybkościowe odbyły się na łuku przy boisku głównym - opowiada początek swojej przygody z piłką wychowanek Legii. Norbert Misiak. na łamach serwisu weszlo.com.

- Trafiałem na treningi Maciej Skorży. Zagrałem z Mazowszem Grójec na jednej stronie z Tomkiem Kiełbowiczem. Nie powiem, przeskok duży, człowiek jest tak jakby nieokrzesany. Bo wśród swoich mogłem dryblować, robić wszystko, a tutaj, jak nie odegrasz wychodzącemu na obieg Tomkowi Kiełbowiczowi, to stres i człowiek się denerwuje. Ale wyglądałem obiecująco, miałem zagrać w sparingu z Sevillą, ale akurat wypadła kadra. Trener Banasik mówił, żebym nie rezerwował sobie planów wakacyjnych, bo mogę jechać z pierwszą drużyną na obóz. Ostatecznie uznano, że jeszcze dla mnie za wcześnie, jeszcze mam czas. Przygotowywałem się więc do ME i zerwałem więzadła.


Jak to się stało?


- W środku tygodnia trening na sztucznej murawie. Poszedłem jeden na jeden, zmieniałem kierunek biegu, wtem usłyszałem huk w kolanie. Wiedziałem, że coś jest źle, ale nie wiedziałem co mi jest. Zadzwoniłem do taty. Zrobiliśmy badania. Zastanawialiśmy się co zrobić. Legia współpracowała wtedy z doktorem Luboińskim, ale był na urlopie. Tata znalazł lekarza w Austrii, który miał bardzo dobre opinie. Pojechaliśmy.


Po zabiegu i rehabilitacji wróciłeś do gry. Zimą dostałeś zaproszenie od Berga i pojechałeś na obóz.


- Znowu zastanawiałem się z menadżerem co począć, bo ile w trzeciej lidze można grać. Czas ucieka. Ale wtedy skontaktował się ze mną kierownik i powiedział, że mam od jutra iść do szatni pierwszej drużyny. Oczywiście bywało się na jej treningach, ale teraz miałem zostać jej członkiem. Zupełnie co innego. Wiedziałem, że dostaję szansę, którą muszę, po prostu muszę wykorzystać. Wkrótce pojechaliśmy na obóz. Każdy trening był czymś, z czego można było czerpać, ale wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Zagrałem dziesięć minut z Viktorią Pilzno. Potem pół godziny ze Karabachem. Trener Berg chwalił na indywidualnej odprawie: coraz lepiej to wygląda, widać, że łapiesz pewność siebie. Z Zenitem usiadłem na ławce, ale gdy Hulk przebiega obok ciebie, gdy ty się rozgrzewasz… Czujesz, że marzenie jest blisko. Wracając z obozu, już na lotnisku, trenerzy Berg i Kazimierz Sokołowski powiedzieli, że na drugi też polecę. Tam grałem choćby z Dnipro.


Niebawem przyszedł debiut w Ekstraklasie. Wydawało się, że wszystko idzie harmonijnie.


- Debiut od razu w pierwszym składzie, gdy wcześniej ani razu nie pojechałem chociaż na ławkę. U trenera Berga była spora rotacja, akurat trwał dwumecz z Ajaksem. Niemnie gdy trener Berg na ostatnim treningu przed meczem oznajmił mi, że zagram w wyjściowej jedenastce, to do mnie nie docierało. Dopiero jak zszedłem do szatni to pojawiła się myśl: oho, jutro Ekstraklasa. W barwach Legii. Na to się czekało, na to się pracowało. Nie można tego odpuścić.


...


Latem uznałeś. że droga do kariery nie biegnie przez rezerwy.


- Dokładnie. Chciałem być regularnie grającym zawodnikiem zespołu z wyższej ligi. Legia dała mi wolną rękę – czy chcę wypożyczenie czy transfer definitywny. Powiedzieli, że w razie czego i tak zapiszą sobie prawo pierwokupu. Wybrałem transfer definitywny, bo wiedziałem, że tak będzie łatwiej znaleźć zarówno klub, jak i wywalczyć miejsce w składzie, a furtka do Legii wciąż była otwarta. Gdy idziesz na wypożyczenie potrafią spojrzeć na ciebie: a, za chwilę i tak go nie będzie. A tak prędzej postawią, bo poza grą, na horyzoncie majaczy perspektywa zarobku. Najpierw wylądowałem na niepoważnych testach w Górniku Łęczna, gdzie przez dwa dni rozegraliśmy jakąś gierkę wewnętrzną i powiedzieli, że nie mówią nie, ale mają umówionych innych graczy na testy na moją pozycję. Bez sensu było czekać, pojawił się temat Bełchatowa. Akurat spadli z Ekstraklasy i przechodzili kadrową rewolucję. Przez tydzień pokazałem się z bardzo dobrej strony, ale też w przeciwieństwie do Łęcznej, dostałem czas by się pokazać. Czułem, że są mega ze mnie zadowoleni. Dyrektor Krzynówek i trener Ulatowski zaprosili mnie do gabinetu: pisz ile chcesz i podpisujemy. Wiedziałem, że to miejsce, gdzie mogę stanowić o sile drużyny. To też nie sztuka iść gdzieś i wchodzić na pięć minut. Tutaj ode mnie wiele by zależało. Miałem w zespole kolegów z kadry młodzieżowej, choćby Marcina Flisa, Łukasza Wrońskiego. Super się zapowiadało. Wracałem do Warszawy bardzo zadowolony i zdecydowany. Zrozumiałem, że dopiero teraz dotknę prawdziwej piłki, bo wcześniej w Legii to było trochę lizanie cukierka przez papierek. Niby jesteś w pierwszej drużynie, ale w praktyce tylko patrzysz na nich z bliska, a nie jesteś częścią ekipy. Gdy przyjechałem następnym razem do Bełchatowa, czekaliśmy już tylko na pismo z Legii, żeby podpisać dokumenty. I wtedy przyszedł sparing z Wartą Sieradz, ostatni przed ligą. Zawodnik robi wślizg, ja przeskakuję nad nim, trącił mnie w powietrzu. Słyszę trzask. Wiedziałem od razu. Deja vu. Więzadła. Tylko, że teraz jestem bez kontraktu.


- Przeszedłem żmudną rehabilitację i wracałem do trenongów. Słyszałem milion historii o sztucznych murawach, jest wiele rozbieżności. Najgorsze podobno jednak jest zmienianie. Noga się przyzwyczaja np. to sztucznej nawierzchni, na której jest inna przyczepność. My w Legii graliśmy na trawie naturalnej, a trenowaliśmy na sztucznej. Teraz na sztucznej gram na typowych żwirówkach bez korków. W korkach noga zostaje przy każdym zwrocie. Noga się przyzwyczai, a potem zmieniasz jej warunki i może być różnie. Ciężko mi szukać tutaj przyczyny, ale to możliwe. W Bełchatowie wolałem już nie wchodzić na sztuczną, skoro zaraz będziemy zmieniać. Z radością szedłem na pierwszy trening. Miałem potrenować na spokojnie, bezkontaktowo – tak też się stało. Ale w niegroźnej sytuacji zerwałem więzadło w drugiej nodze. Poczułem, że coś strzeliło, ale tym razem nie miałem pewności, czy to więzadło. Piętnaście minut później pojechaliśmy z dyrektorem Krzynówkiem do lekarza w Bełchatowie na USG. Lekarz powiedział, że jest okej. Dyrektor dopytywał: więzadła w porządku? Tak, tak! Miałem jechać na trzy dni do domu odpocząć, bo stres duży. Cały czas jednak coś tam czułem, więc uznałem, że pojadę do Łodzi na rezonans dla pewności. Utwierdzę się, nic nie zaszkodzi. Zrobiłem rezonans, siedzę u doktora. Sprawdzał mi najpierw nogę manualnie. Otwiera płytkę na komputerze – okazało się, że nie nagrali, dali pustą. I tak powiedział jednak: „Na dziewięćdziesiąt… a właściwie sto dziewięćdziesiąt procent poszło więzadło krzyżowe”. Ja w szoku. Dobra, coś mogło być, chwila i wracam, ale znowu więzadła? Jeszcze w drugiej nodze? Wyszedłem z płaczem. Jechałem powtórzyć rezonans, by tym razem nagrali, rycząc za kierownicą. Myślałem, że to koniec. Jaki to ma sens? Zaraz koniec kolejnego sezonu. Jestem rok bez gry. Nie wiem co dalej. Jeszcze się łudziłem, że może rezonans zmieni diagnozę, ale wszystko się potwierdziło. Dzwoniłem do taty – nie dowierzał. Dzwoniłem do fizjoterapeuty, który prowadził mnie w Bełchatowie – w szoku. Dyrektor Krzynówek namawiał, żebym szedł do kolejnego lekarza, skoro jeden mówi tak, a drugi inaczej, bo też nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Doktor Jaroszewski ostatecznie potwierdził, że to zerwane więzadła.

 

- Gdy wyzdrowiałem, zmieniłem klub - pojawiła się oferta z Rakowa. Miałem blokadę psychiczną. Puściła w dwóch ostatnich meczach, kiedy próbowałem już gry jeden na jeden, grałem odważniej. W ostatnim meczu rundy pierwszego Rakowa dostałem powołanie na ławkę. Bardziej nagroda za to jak pracowałem, niż bieżąca ocena formy, ale jednak. Pojechałem na Wartę do Poznania, druga liga, poziom ogólnopolski. Nie zagrałem, ale i tak nie byłem zawiedziony, chłonąłem atmosferę. Przeskok z czwartej ligi na drugą jednak jest spory. Pojechałem na urlop, podczas którego – po krótkim odpoczynku – ćwiczyłem w klinice Legii. Wzmacniałem mięśnie cały czas, wiedziałem, że nie mogę tego zaniedbać. W styczniu zaczęliśmy przygotowania z Rakowem i czułem, że wracam, że znowu mam formę z przeszłości. Nawet trenerzy to zauważali, a także koledzy, którzy wcześniej czasem spojrzeli kątem oka. Niby każdy kibicuje, ale wielu nie wiedziało kim jestem, dlaczego akurat ja dostaję powołanie na Wartę – wiadomo jak się na to patrzy. Teraz w końcu udowadniałem co potrafię. Czułem, że mogę powalczyć o skład, a tabela wyglądała tak, że była perspektywa awansu do pierwszej ligi. Jeszcze można wrócić na właściwe tory. Pojechaliśmy na sparing z Wisłą Kraków do Myślenic. Naturalna trawa, trenowaliśmy na sztucznej. Wszyscy się cieszą, że wreszcie naturalna, ja trochę obaw. Dostałem piłkę za plecy Adama Mójty. Ścigałem się z nim, chciałem ściąć do środka, zmienić kierunek. Nagle trzask. Sędzia gwiżdże faul, mimo, że Adam mnie nie dotknął. Od razu wiedziałem, że więzadła.


Całą rozmowę z Norbertem Misiakiem można znaleźć w tym miejscu.

Polecamy

Komentarze (2)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.