fot. Marcin Szymczyk

Dzwonnik z Ł3 - Będzie się działo…

Redaktor Łukasz Kowalski

Łukasz Kowalski

Źródło: Legia.Net

16.05.2023 09:00

(akt. 16.05.2023 11:25)

Łukasz Kowalski – tak się nazywam. Kiedyś pisywałem felietony w „Naszej Legii” (tej wydawanej przez śp. Wiesława Gilera) i podobno były czytywane. Zaczynam od imienia i nazwiska, bo gdy człowiek się pojawia gdzieś po raz pierwszy, to dobre wychowanie nakazuje mu się przedstawić. Nie wiem, czy jestem dobrze wychowany, rodzice i babcia czynili starania, ale co do ostatecznego efektu panowały, jak i panują rozbieżne opinie.

Pierwsze lody mamy jednak przełamane. Mam przynajmniej taką nadzieję. Szanowna redakcja portalu, w którym macie Państwo możliwość czytania tych słów, uznała, że nie obniżę jej wysokich lotów, w związku z czym mam teraz okazję po raz pierwszy podzielić się z Wami tym, co w każdy poniedziałek do momentu, aż redakcja uzna, że jednak popełniła błąd, będę publikował. A co to będzie? Cóż, 40 lat temu mój śp. Ojciec uznał, że warto pokazać synowi mecz na żywo i zabrał mnie na Łazienkowską 3. Mógł mnie wziąć na ryby, pokazać klaser ze znaczkami, zaszczepić miłość do zbierania grzybów bądź pudełek po zapałkach, ale nie – ojczulek poszedł po najmniejszej linii oporu i zabrał na mnie mecz najpopularniejszej gry na świecie w wykonaniu najpopularniejszego polskiego klubu. Jestem Mu za to wdzięczny.

Tamtego dnia, o którym pewnie będzie jeszcze kiedyś okazja coś napisać, zaczęła się najpiękniejsza przygoda mojego życia. Bo właśnie jako najpiękniejszą przygodę określam moją słabość do warszawskiej Legii. A słabość to potężna. Nieracjonalna, pozbawiona instynktu samozachowawczego, w gwałtowny sposób zmieniająca życiowe priorytety, będąca niebezpieczną huśtawką nastrojów, a co za tym idzie – kompletnie oduczająca obojętności wobec tego, co się działo, dzieje bądź będzie działo, gdy gra Legia. Nie tylko zresztą gra, bo przecież te regulaminowe 90 minut w akompaniamencie gwizdania sędziego i ryku trybun, to tylko mały wycinek życia kibica.

W tym miejscu wypada odnotować, że w ostatnich dniach diametralnie zmieniło się życie kibiców Rakowa Częstochowa. „Medaliki” zdobyły bowiem swoje pierwsze mistrzostwo Polski w czymkolwiek, a że to cokolwiek, to piłka nożna, to sukces niemały. Gratulacje. Triumf skutkował brawurową galą w jakimś namiocie, przeprosinami piłkarza, którego poniosło podczas zabawy i nawciskał prezydentowi miasta, a także wizytą na stadionie klubu Prezesa Rady Ministrów, który obiecał 40 milionów złotych na rozbudowę obiektu do 8 000 miejsc oraz zadaszeniem wszystkich miejsc siedzących. Nie chcę być złym wróżem, ale jak Prezes Rady Ministrów obiecał ostatnio miliony piłkarzom kadry, to jej selekcjoner stracił pracę. Trener Rakowa pracy nie straci, bo na własne podobno życzenie odchodzi równo z ostatnim gwizdkiem sezonu 2022/23, ale już jego następca powinien mieć się na baczności.

Właśnie, sezon się kończy. Dla Legii był dobry. 20. Puchar Polski oraz tytuł wicemistrzowski to z pewnością sporo więcej, niż wielu oczekiwało przed sezonem. Zwłaszcza, że te sukcesy dowiozła do mety drużyna, która wciąż jest przez Kostę Runjaicia budowana, wciąż szuka swojej ostatecznej tożsamości, ale jest jej znalezienia blisko, o czym świadczyć może choćby finałowy bój o PP. Do gabloty puchar powędrował po meczu brzydkim, dziwnym, ale pełnym niesamowitych emocji, co może zabrzmieć jak oksymoron, ale wcale nim nie jest. Heroiczna walka dziesięciu legionistów przeciwko jedenastu piłkarzom przeciwnika była drogą przez mękę, ale to właśnie takie mecze cementują ducha drużyny, podkreślają jej charakter, budują coś, na czym można dalej konstruować. Runjaić ze składu, który rok temu długo walczył o zapewnienie sobie bezpiecznego miejsca w tabeli, zrobił grupę zawodników zdeterminowanych, pewnych siebie na tyle, by wywalczyć prestiżowe trofeum, w lidze zająć miejsce numer 2, awansować do eliminacji europucharu i by wiązać z nimi nadzieje na przyszłość. I nie jest ważne, że ten europuchar to rozgrywki o prestiżu dawnych gier o Puchar Intertoto – kibice będą mieli okazję do ciekawych podróży, a zawodnicy do mierzenia się z piłkarzami spoza krajowego, opatrzonego do znudzenia grajdołka.

Grajdołek to nie jest ładne słowo, sugeruje coś prowincjonalnego, gorszego, coś z niedostatkiem klasy, bez kintersztuby, za to ze sporą dawką kompleksu, nieupudrowanego jak postacie ze starych monideł. Mogliśmy czegoś takiego posmakować w ostatni piątek, gdy Marc Gual, hiszpański piłkarz Jagiellonii  Białystok strzelił pierwszą bramkę w konfrontacji swojej drużyny z Legią. Strzelił, ale nie epatował szaleńczą radością, choć ramiona uniósł. Po meczu natomiast wymienił uścisk i kilka ciepłych słów z trenerem Runjaiciem. Zagadka jego zachowania nie była zagadką – Marc od nowego sezonu będzie grał przy Łazienkowskiej, a o jego transferze wiadomo od dawna. Jak więc powinien się zachować?

Nie będę się rozwodził nad koncepcjami z Białegostoku, bo według dziennikarzy i kibiców stamtąd Gual zachował się niegodnie, gdyż przecież: „jeszcze gra tu”. Nie wiem, czy godne byłoby potrójne salto z obrotem wokół osi, ale wiem za to, że rozpętała się prawdziwa gównoburza, choć zawodnik Jagi starał się przez cały mecz i stwarzał realne zagrożenie pod bramką swojego przyszłego klubu. Z pewnością nie pozorował gry i nikogo nie oszukiwał. Z kolei jego opromienieni brakiem transferu do Legii koledzy z drużyny dali sobie strzelić pięć bramek. Można przypuszczać, że według mieszkańców Białegostoku zrobili to dumnie i z godnością. Gratulacje. Mnie po przeczytaniu tych wszystkich komentarzy przypomniał się ikoniczny obrazek z białostockim kibicem dzierżącym dumnie szalik z napisem: „Dziękuję ci tato, że nie jestem z Warszawy”. Jak niesie wieść, szalik nie zawiera rewersu, który w oryginale przytaczał odpowiedź ojca: „Bo mama bała się elektryczności”. Choć oczywiście to mogą być paskudne, nieznajdujące pokrycia w faktach plotki.

Skoro już jesteśmy przy plotkach, to cieszmy się tym, że nikt Kosty Runjaicia nie ma zamiaru oddawać Niemcom. Trener ma dwuletni kontrakt, konsekwentnie wprowadza przy Łazienkowskiej (i w LTC) swoje zmiany, robi to z klasą w i taki sposób, że nikt na niego nie narzeka (a z jego poprzednikami różnie to bywało), choć podobno była kilka telefonów z Warszawy do Szczecina z pytaniem, czy on tak na serio. Na szczęście na serio.

Humory powinniśmy mieć dobre. Mamy Puchar Polski, futsaliści się utrzymali, koszykarze mają zagwarantowane miejsce medalowe, a w dodatku Artur Jędrzejczyk jest w znakomitej formie. Jeszcze tylko kwestia Josue, ale to niestety nie jest takie proste. Choć szanse na pozytywne z punktu widzenia kibiców Legii rozwiązanie są. Nie będzie to być może pozytywne z punktu widzenia kieszeni prezesa Legii, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

Legia to Legia – jak brzmi motto sekcji futsalu, które kiedyś wymyśliłem, a które oddaje wszystko, co związane jest z naszym klubem. Nikt nie wie, czego ostatecznie możemy się spodziewać, ale gwarantowane jest, że będzie się działo.

Kowalski

Polecamy

Komentarze (51)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.