News: Liga wciąż w NC+, dołącza TVP. Kluby zarobią 250 mln zł

Finanse Legii – część 1: Gdzie są pieniądze z Ligi Mistrzów?

Marcin Żuk

Źródło: Legia.Net

20.09.2017 12:02

(akt. 04.01.2019 13:11)

Na początku 2013 roku Bogusław Leśnodorski objął stanowisko prezesa Legii, a rok później wraz z Dariuszem Mioduskim odkupił klub od ITI. Był mniejszościowym udziałowcem, ale to on kierował spółką operacyjnie i to on stał się twarzą sukcesu mierzonego czterokrotnym zdobyciem tytułu mistrza Polski, trzykrotnym zdobyciem Pucharu Polski, trzykrotnym udziałem w Lidze Europy oraz awansem do Ligi Mistrzów po raz pierwszy w Polsce od dwudziestu lat. Nigdy w swojej historii Legia nie zdobyła tylu trofeów w tak krótkim czasie, a jako że w przedsiębiorstwie sportowym chodzi właśnie o wygrywanie, to ze swoim dorobkiem Leśnodorski powinien mieć status żywej legendy i być punktem odniesienia dla kolejnych prezesów i właścicieli. Tyle mówi teoria. W rzeczywistości Leśnodorski może i jest legendą, ale nie dla wszystkich. Ogromne emocje związane z rozwodem właścicieli spowodowały, że część legijnego środowiska kreśli rysy na jego wizerunku.

Nieoczekiwane kontrowersje w ocenie dorobku „Leśnego” to nie tylko skutek konfliktu dzielącego kibiców na dwa obozy, ale też klęski w tegorocznej edycji europejskich pucharów. Kibic bowiem jest tak skonstruowany, że patrzy przed siebie, a odniesione zwycięstwa stają się prehistorią nazajutrz po zakończeniu ich celebrowania. Kibic płynnie przechodzi z sezonu w sezon, ciągle chce więcej, dlatego denerwuje go, że mimo milionów z Ligi Mistrzów skład Legii zamiast się wzmocnić został osłabiony. A skoro w efekcie nie ma nas w fazie grupowej po raz pierwszy od czterech lat, to kibic zaczyna się wściekać i zadawać pytania. Dlaczego Legia nie wykorzystała efektu Ligi Mistrzów? Gdzie są zarobione w tych rozgrywkach pieniądze? Dlaczego zespół jest słabszy niż rok temu? Dlaczego mimo ogromnych przychodów mówi się, że sytuacja finansowa jest zła? Jaka jest przyszłość pod nowym właścicielem?


O ile kibic zna się na piłce, ma własne zdanie na temat przyczyn kryzysu sportowego, o tyle biorę pod uwagę, że może gubić się w finansowych dywagacjach trójki właścicieli. Jako że w sprawach Legii uważam się za bezstronnego, to w granicach informacji, które posiadam, postaram się je uporządkować i skomentować. Tekst podzieliłem na dwie części (druga zostanie opublikowana w czwratek). W pierwszej odniosę się do wyników finansowych w erze Leśnodorskiego uwzględniając sezony 2013/2014, 2014/2015, 2015/2016 oraz 2016/2017. W drugiej te wyniki skomentuję, zajmę się teraźniejszością, czyli oszacowaniem wpływu odpadnięcia z europejskich pucharów na finanse klubu w obecnym sezonie, a także przedstawię  kilka tez dotyczących przyszłości, z których najważniejsza jest następująca – Legia, żeby się bezpiecznie rozwijać, potrzebuje nie tylko mądrego zarządzania, ale też kapitału. Zapraszam i z góry przepraszam za objętość. 


PRZESZŁOŚĆ


Rosnące przychody


W roku obrotowym 2012 Legia miała przychody 66 milionów. W tamtych czasach wydawało się, że to dużo, ale przyszedł nieznany szerzej Leśnodorski i wykorzystując mniej lub bardziej oczywiste rezerwy wprowadził je na poziom 100 milionów:


- 104 mln zł w okresie 2013/2014,
- 100 mln zł w 2014/2015, 
- 121 mln zł w 2015/2016,
- 233 mln zł w 2016/2017.


W sezonie 2016/2017 przychody z działalności podstawowej Legii wzrosły w porównaniu z wcześniejszym sezonem o 112 milionów, z czego około 107 milionów śmiało można wiązać z Ligą Mistrzów:


- wpływy z praw telewizyjnych wzrosły z 22 do 117 milionów;
- wpływy ze sprzedaży biletów i karnetów wzrosły z 22 do 34 milionów.


Nawet jeśli pominiemy „złoty” sezon 2016/2017, to jak na standardy polskie (bo przecież nie zachodnioeuropejskie) to poważne liczby. Dość powiedzieć, że do tej pory granicy 100 milionów rocznych przychodów nie przekroczył żaden inny polski klub. Z raportu E&Y „Ekstraklasa piłkarskiego biznesu 2017” można wnosić, że drugi w kolejności Lech Poznań w sezonie 2016/2017 wypracował na działalności podstawowej (bez wpływów z transferów) dwa razy mniej, czyli 49 milionów.


Atutem Legii jest nie tylko wysoka wartość, ale i zróżnicowanie przychodów. W „normalnym” sezonie, czyli z wpływami generowanymi przez Ligę Europy, ogólna struktura wpływów przedstawia się następująco:


- bilety i karnety – ok. 20% przychodów z działalności podstawowej,
- prawa telewizyjne (ESA) – ok. 10%,
- prawa telewizyjne (europejskie puchary) – ok. 20%,
- wynajem lóż, stadionu, konferencje, różnego rodzaju wydarzenia – ok. 15%,
- reklama i sponsorzy – ok. 20%,
- sprzedaż detaliczna (sklep i Internet) – ok. 10%,
- inne przychody – ok. 5%.


Wagę Ligi Mistrzów obrazuje poniższy wykres pokazujący, że w tym jednym roku udział wpływów z praw telewizyjnych dotyczących pucharów wzrósł do około 50 procent.


Co jeszcze można odczytać z tych słupków? Dwie rzeczy, z których jedna jest bardzo pozytywna.


Podkreślić należy znaczące przychody z działalności niezwiązanych bezpośrednio z dniem meczowym i prawami telewizyjnymi - z wynajmu lóż, powierzchni komercyjnych, organizacji eventów, reklamy, sponsoringu i handlu. Jest to około 60 milionów (około połowy przychodów), które pośrednio, a nie wprost, zależą od wyników i zapewniają Legii dodatkowy dochód. To kwota, o której może pomarzyć każdy inny klub w Polsce, efekt ciężkiej pracy wielu ludzi w klubie, o których istnieniu nie mamy zielonego pojęcia, a którzy gdzieś są, działają i osiągają bardzo dobre jak na polskie warunki efekty. Brawo.


Druga rzecz, która rzuca się w oczy, to wpływy z tytułu praw telewizyjnych, czyli z nc+. 16 milionów złotych to mało. Oczywiście dobrze, że są, ale to zaledwie 10 procent budżetu Legii. 16 milionów jest po pierwsze funkcją ogólnej kwoty wynegocjowanej w ramach kontraktu telewizyjnego, a po drugie tylko 11-procentowego udziału Legii w puli i to w przypadku zdobycia mistrzostwa Polski. Czy zgadzamy się, że znaczenie Legii w polskiej lidze jest większe niż 11 procent?


Rosnące koszty


„Poziom kosztów w Legii drastycznie urósł, a widoków na równie drastyczne zwiększenie przychodów nie ma wielkich w najbliższych latach” – powiedział Dariusz Mioduski w rozmowie z „Rzeczpospolitą” opublikowanej 6 lutego. Tak to już jest w tym sporze – jedna strona chwali się wzrostem przychodów, a druga chętniej pokazuje koszty, ponieważ te w sezonie 2016/2017 wzrosły w stosunku do roku wcześniejszego o 45 milionów.


Na początek uwaga porządkująca. Wielu kibiców patrzy na przychody Legii zapominając, że żeby coś sprzedać (na przykład kolekcję odzieży klubowej), to trzeba ją wymyśleć, zaprojektować, wyprodukować, rozreklamować, stworzyć sieć dystrybucji, zatrudnić ludzi i dopiero na końcu liczyć na zarobek. Żeby sprzedać koszulkę za 200, to trzeba hasłowe 100 zapłacić dostawcy. Żeby mieć przychód z lóż, to trzeba je wyposażyć, zapewnić znakomity catering, zapłacić ludziom od obsługi i sprzątania. Żeby zafakturować wynajem powierzchni na wydarzenie, trzeba je najpierw sprawnie zorganizować. Żeby mieć wpływ od sponsorów, to trzeba mieć prężne media klubowe, te wszystkie filmiki z kuluarów, zdjęcia, transmisje i inne „wodotryski”, które kosztują. Czasami trzeba zapłacić pośrednikom, a po podpisaniu umowy zapewnić sponsorom ekskluzywne świadczenia, które też mają swoją wartość. Te 60 milionów z działalności komercyjnej jest gwarancją kilkudziesięciu milionów kosztów i daje nadzieję na kilkanaście milionów nadwyżki, którą przeznaczy się na pokrycie części kosztów działalności sportowej klubu (pierwsza drużyna, rezerwy, akademia) i koszty ogólne. Legia to nie perpetuum mobile. Tego smoka trzeba karmić. 


Jednocześnie, żeby to wszystko hulało, trzeba mieć wyniki. Każdy z rodzajów przychodów w mniejszym lub większym stopniu zależy od wyników - w najmniejszym stopniu wynajem powierzchni i organizacja imprez, w większym handel, reklama i sponsorzy, w jeszcze większym wpływy z dnia meczowego i krajowych praw telewizyjnych, a już wprost od wyników zależą przychody z europejskich pucharów. O ile wszystkie inne przychody można jakoś zaplanować, ten jest najmniej pewny, a w dodatku o jego osiągnięciu przesądza krótka kampania niekorzystnie ulokowana w kalendarzu. Niestety te najmniej pewne przychody są dla Legii jednocześnie kluczowe i żeby zwiększyć prawdopodobieństwo ich osiągnięcia, trzeba na każdy rok zorganizować grupę świetnie opłacanych piłkarzy (dla mnie: najemników; dla naiwnego kibica: „ludzi z L w sercu, którzy chcą umierać za Legię”). Piłkarzy, którzy mają wystarczająco szybkie nogi i otwarte głowy, żeby sprostać presji. Nic dziwnego, że to oni wraz z trenerami kosztują Legię najwięcej. W moim rozumieniu sukces w zarządzaniu Legią zależy od znalezienia odpowiedniego balansu między wynagrodzeniami piłkarzy i trenerów oraz efektami ich pracy mierzonymi wartością przychodów, które od nich zależą. Zwłaszcza tych, które zależą bezpośrednio. 


Z raportu E&Y wynika, że budżet wynagrodzeń piłkarzy Legii w sezonie 2016/2017 wyniósł około 60 milionów. Z tego 15 milionów stanowiły premie za Ligę Mistrzów i w mniejszym stopniu za mistrzostwo Polski (to z kolei informacja Macieja Wandzla podana w rozmowie z „Wirtualną Polską” z 4 lipca). Oznacza to, że resztę (45 milionów) stanowiły wynagrodzenia stałe - pensja bazowa, wyjściówki, ale również jednorazowe wypłaty dla piłkarzy, którzy przyszli do Legii bez kontraktu, czyli bez konieczności płacenia ich poprzednim klubom (takim piłkarzem był na przykład Vadis, który za podpis na umowie zainkasował kwotę stosowną do okoliczności). Dochodzą do tego wynagrodzenia sztabów szkoleniowych Besnika Hasiego i Jacka Magiery. Leśnodorski wspomniał kiedyś, że Hasi z kolegami kosztował Legię najwięcej w historii. Pracowali krótko, ale w oparciu o informacje medialne można szacować, że na samo odszkodowanie za zerwanie umów Legia musiała przeznaczyć około 5 milionów złotych (na sport.pl czytamy, że chodzi o 40 tysięcy euro jego pensji, to wszystko przez 2 lata plus pensje asystentów minus dyskonto, które podobno udało się wynegocjować przy odejściu). W efekcie łączna kwota wynagrodzeń zawodników i trenerów pierwszego zespołu wraz z premiami i odprawami mogła wynieść w roku 2016/2017 w granicach 75 milionów.


Pozostałe koszty to około 111 milionów. Na podstawie dostępnych informacji można je podzielić w następujący sposób:


- koszty działalności sportowej - około 10 mln zł, w tym obozy przygotowawcze, podróże, hotele, zgrupowania, zaplecze medyczne, koszty leczenia, odżywki, suplementy;
- koszty organizacji meczów - około 17 mln zł;
- koszty utrzymania akademii i drugiej drużyny - około 10 mln zł;
- amortyzacja – około 16 mln zł (uwaga: to tylko koszt księgowy, a nie realny wydatek; od kwoty zakupu piłkarza w każdym roku odpisuje się część jego wartości zależną od długości umowy);
- koszty utrzymania stadionu wraz z czynszem do miasta - około 10 mln zł;
- koszty skautingu - około 3 mln zł;
- wartość sprzedanych towarów - około 7 mln zł, przy założeniu utrzymania marży z roku 2015/2016;
- pozostałe koszty - około  35 mln zł, w tym rozliczne koszty omawianej wyżej działalności komercyjnej, wynagrodzenia pozostałych pracowników (zarząd, marketing, komunikacja, pozostałe działy).


Razem koszty Legii w sezonie 2016/2017 to 186 milionów, podczas gdy we wcześniejszym sezonie wyniosły 141 milionów. Jako że różnica pomiędzy tymi kwotami, czyli wspomniane 45 milionów, stanowi broń w rozgrywce między wspólnikami, to warto jej się dokładnie przyjrzeć. Na tę kwotę w największym procencie składa się wzrost wynagrodzeń, który według raportu E&Y w roku 2016/2017 wyniósł 28,5 miliona. Potwierdził to odpowiadając na moje pytania zadane za pośrednictwem Twittera Maciej Wandzel. Na podstawie m.in. informacji byłego wspólnika mogę wnosić, że źródła wzrostu kosztów były następujące:


- wzrost wynagrodzeń stałych – 12 mln zł; jest to kwota sprowadzająca się głównie do różnicy  pomiędzy budżetem na płace zawodników przychodzących (lipiec 2016 – Moulin, Langil; sierpień 2016 - Odjidja-Ofoe, Dąbrowski, Kazaiszwili, Czerwiński, Radović; styczeń 2017 -  Nagy, Jędrzejczyk, Sanogo, Chukwu; luty 2017 – Necid) i odchodzących (lipiec 2016 – Duda, Borysiuk; sierpień 2016 – Lewczuk, Brzyski; styczeń 2017 – Nikolić, Vranjes; styczeń 2017 – Bereszyński, Prijović; luty 2017 - Aleksandrow);


- odprawa dla ekipy Hasiego – oszacowana przeze mnie kwota 5 mln zł;


- dodatkowe premie dla zawodników i sztabu szkoleniowego – 11,5 mln zł (za Ligę Mistrzów);


- wzrost kosztów działalności sportowej – 3 mln zł (główny powód to udział w Lidze Mistrzów, m.in. wyższe koszty logistyki meczów wyjazdowych);


- wzrost kosztów sprzedaży i marketingu – 2,5 mln zł (wynikający z rosnących przychodów ze sponsoringu, obsługi lóż, wynajmu powierzchni);


- wartość sprzedanych towarów – 1,5 mln zł (wzrost wolumenu sprzedaży towarów w sklepie i Internecie, a taki nastąpił, pociąga za sobą wzrost kosztów ich zakupu przez klub);


- pozostałe koszty – 2,5 mln zł (m.in. koszty organizacji meczów domowych w związku z Lig Mistrzów, koszty różne, w tym ogólnego zarządu);


- amortyzacja – 6 mln zł (wzrost amortyzacji wynika z inwestycji w piłkarzy, przy czym nie jest to wydatek gotówkowy spółki, a tylko pozycja księgowa).


Z listy wynika, że duża część tych dodatkowych kosztów jest pochodną udziału Legii w Lidze Mistrzów i przyjmuję, że była uzasadniona. Jeśli wchodzisz na salony, to musisz zadbać o wizerunek - powinieneś na przykład mieszkać w „Hiltonie” w centrum miasta, a nie w „Ibisie” blisko autostrady. Nieżyczliwa „Leśnemu” frakcja może mieć pretensje przede wszystkim o transfery, które pociągnęły za sobą wzrost wynagrodzeń. Oczywiście chodzi o transfery nieudane, a nie o zakupy Vadisa czy Moulina. O ile operacje z lata 2016 roku się bronią (ewidentne niewypały to jedynie Langil i wypożyczony Kazaiszwili), o tyle spośród zawodników, którzy weszli na listę płac w zimie 2017 roku na razie rokuje tylko Nagy, o ile będzie się dobrze prowadził. Necida już nie ma, pozostali nie grają lub grają słabo, natomiast mają wysokie kontrakty.
Według sport.pl Jędrzejczyk zarabia 220 tysięcy miesięcznie (najwięcej w Polsce), Necid – na szczęście tylko przez kilka miesięcy – zarabiał 200 tysięcy, a równie „przydatny” Chukwu 120 tysięcy (wg. informacji Legia.Net blisko dwa razy wiecej). Jeśli tak, to tylko tych trzech piłkarzy przez pół roku kosztowało klub około 6,5 miliona złotych. Dodając do tego Kazaiszwilego i Langila, którzy przyszli wcześniej i raczej nie wynegocjowali stawki mniejszej niż milion w skali roku, to przyjęcie kwoty 9 milionów „pustego przerobu” nie będzie przesadą. Takie oszacowanie jest oczywiście bardzo dyskusyjne (żaden klub na świecie nie robi wyłącznie udanych transferów), a przede wszystkim płynne („Jędza” może się jeszcze odrodzić, a Chukwu zostać królem strzelców), ale podchodzę do tego konserwatywnie – na podstawie oceny tu i teraz, a nie myślenia życzeniowego. Poprzednia ekipa musi wziąć na klatę nie tylko kilka nieudanych transferów, ale również 5 milionów odprawy dla ekipy Hasiego. Nie wierzę co prawda, żeby szalenie kontrowersyjnej zmiany Czerczesowa na Hasiego nie zaakceptował szef rady nadzorczej Mioduski, ale 5 milionów mimo wszystko kieruję na konto Leśnodorskiego, bo sam słyszałem jak pięknie chwalił tego trenera w radiu TokFM... Łącznie daje to 14 milionów złotych, których zasadność ex post(!) można kwestionować. Spośród pozostałych kosztów dodam jeszcze 4 miliony amortyzacji księgowej i w ten sposób z 45 milionów 18 przenoszę na konto Leśnodorskiego pozostawiając Państwu pole do własnego oszacowania. Ludzie Mioduskiego znaleźliby zapewne inne zbędne ich zdaniem koszty, ale zważywszy na konserwatywne podejście do oceny transferu Jędrzejczyka uznam, że 14 milionów wydatków w roku 2016/2017 można było uniknąć (Hasi, Jędrzejczyk, Chukwu).   


Wynik ze sprzedaży


Odejmując koszty (rysunek 2) od przychodów z działalności podstawowej (rysunek 1) otrzymujemy wynik ze sprzedaży, który w roku Ligi Mistrzów okazał się bardzo wysoki, natomiast we wcześniejszych latach, mimo awansów do fazy grupowej Ligi Europy, był zawsze ujemny. 


Klub z premedytacją zakładał przychody z Lidze Europy w budżecie opierając się na wysokim miejscu w rankingu UEFA i gwarancji rozstawienia w ostatniej rundzie. W każdym roku ryzyko się opłacało, bo zespół kwalifikował się do fazy grupowej przynosząc do kasy hasłowe 25 milionów. Ale nawet wówczas Legia musiała sprzedawać piłkarzy, żeby pokryć wszystkie wydatki! To uświadamia, jak głęboko pod wodą znaleźliśmy się w sezonie obecnym.


Przychody z transferów


Legia przez te lata zarabiała na transferach. Musiała zarabiać, bo w innym przypadku nie pokryłaby kosztów. W tym kontekście wydanie wszystkich pieniędzy zarobionych na sprzedaży piłkarzy na kupienie jeszcze lepszych to kliniczny przykład kibicowskiego myślenia życzeniowego. W rzeczywistości w polskich warunkach to utopia. Kilka dni temu Michał Żewłakow zaszokował widzów mówiąc, że na pytanie, ile ma pieniędzy na „ruchy transferowe” dostawał od prezesa odpowiedź, że tyle, ile „narucha”. Przesadził nie tylko literacko, ale też faktograficznie, bo na zakupy mógł przeznaczyć tylko część ze swojego urobku. I tu ciekawostka – według Dariusza Mioduskiego pierwszym oknem transferowym, w którym całość środków ze sprzedaży piłkarzy została przeznaczona na odbudowanie składu było lato 2017, kiedy z pieniędzy za Vadisa sfinansowano zakupy Pasquato, Sediku i Berto.

Według raportu E&Y przychody Legii ze sprzedaży piłkarzy wyniosły w roku 2016/2017 47,5 miliona. Przekłada się to na dodatni wynik księgowy 33,6 miliona (liczba zaczerpnięta z wywiadu Macieja Wandzla dla „Wirtualnej Polski” z 17 lutego 2017 r.). We wcześniejszych sezonach wynik na transferach również był dodani. Łączny dodatni wynik księgowy na transferach wyniósł w ciągu analizowanych lat 64 miliony złotych (źródło to samo). Jest to różnica pomiędzy przychodami ze sprzedaży piłkarzy i wartością ich kart zawodniczych zapisaną w księgach (koszt ich zakupu z uwzględnieniem prowizji agentów pomniejszony o amortyzację naliczaną rok po roku w proporcji do długości kontraktu).

Wyjątkowo duży zysk w stosunku do przychodów w roku obrotowym 2016/2017 wynika z faktu, że za piłkarzy, których Legia wówczas sprzedała (Nikolić, Prijović, Bereszyński, Duda) zapłacono wcześniej znacznie mniej, a poza tym częściowo zdążyli się już „zamortyzować”.



Wynik operacyjny


Jeśli efekt operacji transferowych oraz innych, mniej znaczących zdarzeń, nałożymy na wynik ze sprzedaży, to w każdym roku otrzymamy wartość wyniku operacyjnego – tak zwanego EBIT. Dzięki transferom za wyjątkiem sezonu 2015/2016 w każdym roku udawało się sprowadzić EBIT w granice lub powyżej zera, co obrazuje rysunek poniżej.



Co było przyczyną spadku wyniku finansowego w sezonie 2015/2016? Po pierwsze – wyższa strata na działalności podstawowej – na rysunku 1 widać, że przychody wzrosły o 21 milionów (znaczący wzrost wpływów ze sponsoringu, wzrost sprzedaży towarów, wzrost wpływów z praw telewizyjnych), ale koszty (rysunek 2) wzrosły o 25 milionów. Drugi powód to niski w porównaniu z innymi latami wynik księgowy na transferach. Saldo przepływów transferowych prawdopodobnie również, bo co prawda sprzedano w tym okresie Sa, Żyrę, Dossę Juniora i Kuciaka, ale pozyskano całą armadę: Borysiuka, Pazdana, Hlouska, Prijovicia, Vranjesa, Aleksandrowa, Niezgodę, a „za darmo” między innymi Nikolicia, Jędrzejczyka i Hamalainena.


Te wywiady z czasów rozwodu są nieocenione: „Do stycznia 2016 roku mieliśmy taką politykę, że wydatki na prowadzenie pierwszej drużyny trzymaliśmy w bardzo dużych ryzach. W kadrze nie chcieliśmy mieć zbyt wielu piłkarzy. Do tego bardzo dbaliśmy o limit wynagrodzeń pierwszej drużyny. To skazywało nas na sprzedawanie zawodników, w tym podejmowanie takich ciężkich decyzji, jak udzielenie zgody na sprzedaż Radovicia do Chin (luty 2015 – przyp. autora). Ta polityka w ubiegłym roku uległa korekcie, zdecydowaliśmy się na zwiększenie kosztów utrzymania pierwszej drużyny, ściągając więcej ponadprzeciętnych zawodników.” – powiedział Maciej Wandzel w rozmowie z „Wirtualną Polską” z 17 lutego 2017 r. Tak naprawdę wystarczyłoby jedno zdanie: „W roku stulecia klubu zdecydowaliśmy się pójść na całość”. 


I właśnie zmianę strategii widać na rysunku 5. Nie tylko zresztą tutaj. Niższy niż we wcześniejszych latach wynik ze sprzedaży w roku 2016/2017 (rysunek 3) i jednoczesne „zbrojenia” musiały spowodować wzrost zapotrzebowania na gotówkę, a tej w spółce nie było. Bilans na koniec tego okresu wyjaśnia, że zaciągnięto nowe zobowiązania, ponieważ zadłużenie długoterminowe wzrosło z 6,7 miliona na 30 czerwca 2015 r. do 19,6 miliona na 30 czerwca 2016 r. Chodzi zapewne o słynną pożyczkę ze „Skarbca”, która weszła do naszego kibicowskiego słownika pod nazwą „fundusz transferowy”. I teraz niech każdy z Państwa oceni, czy był to ruch nieodpowiedzialny czy słuszny. Niewątpliwie zaryzykowano, bo wykorzystując wzrost przychodów oraz zadłużając spółkę sprowadzono nowych piłkarzy (przypomnijmy: Hlousek, Pazdan, Nikolić, Prijović…), ale kilka miesięcy później świętowano z nimi awans do Ligi Mistrzów uzyskując wspomniane wyżej ponad 100 milionów złotych. Udało się, choć oczywiście mogło się nie udać. Leśnodorski z Wandzlem zaryzykowali, Mioduski był podobno przeciwny, triumwirat się rozpadł i nie skleił go ani dublet na stulecie ani nawet Liga Mistrzów.


EBITDA


Jako że EBIT po stronie kosztowej uwzględnia amortyzację, która nie jest wydatkiem, bardzo ceniony przez analityków jest wskaźnik EBITDA, który pokazuje nie tylko rentowność firmy, ale i zdolność do generowania gotówki. Można mieć ujemny wynik, a dobrze żyć przy wysokiej amortyzacji i braku inwestycji. Żeby policzyć EBITDA, wystarczy EBIT powiększyć o amortyzację. Poniższy wykres pokazuje dodatnią wartość wskaźnika EBITDA za wyjątkiem roku 2015/2016. W „złotym” sezonie 2016/2017 EBITDA musiał sięgnąć 100 milionów złotych. To jest ogromna kwota, która w polskiej piłce może się już nie pojawić.



Gotówka

„W listopadzie 2016 r. każdy z nas wiedział, że na koniec sezonu na koncie Legii zostanie 3-4 miliony euro plus ewentualne wpływy z transferów” – powiedział Wandzel w wywiadzie dla „Wirtualnej Polski” z 4 lipca 2017 r. „Na koniec zostanie jakieś 15-20 milionów” – powiedział Leśnodorski w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” z 13 kwietnia. Skierowałem w tej sprawie pytanie do klubu, ale ten na razie milczy. Moim zdaniem podane liczby trzeba zmniejszyć choćby z tego względu, że nie wiemy, do jakich zdarzeń doszło w klubie po ich odejściu. Zakładam ostrożnie, że w rok bieżący Legia weszła z 8 milionami płynnych aktywów, czyli dwukrotnie mniejszymi niż szacunki byłych właścicieli.


„No dobrze, awansowali do Ligi Mistrzów, zarobili ekstra ponad 100 milionów, więc gdzie jest ta kasa?” – zapyta wkurzony kibic. Odpowiadam: na kontach piłkarzy i trenerów, kontrahentów klubu, ITI i w budżecie państwa. Oto lista opracowana na podstawie wywiadów przede wszystkim z Wandzlem: 


- 39 mln zł (45 mln zł kosztów minus 6 mln zł amortyzacji) to wspomniany wyżej wzrost wydatków na utrzymanie klubu w roku obrotowym 2016/2017 – do Państwa należy ocena, czy i w jakim stopniu można było ich uniknąć;
- 22 miliony przelano do ITI w celu zamknięcia transakcji ze stycznia 2014 roku;
- 15 milionów – na zobowiązania wynikające z umów transferowych podpisanych w poprzednich latach (płatności za transfery realizowane są najczęściej w ratach);
- 10 mln zł - zaległe premie dla drużyny i wynagrodzenia za poprzedni sezon;
- 8 mln – podatek dochodowy od osób prawnych. 
Jakaś kwota została też na pewno przeznaczona na inwestycje w majątek, a w szczególności w przygotowanie do budowy ośrodka w Książenicach.
Zakładam, że koszty zakupu nowych piłkarzy zostały sfinansowane z wpływów z transferów.


Efekt? W klubie powinno zostać około 10 milionów płynnych aktywów. Nie bankrut, nie krezus, ale duża firma, która dalej musi dźwigać swój krzyż i stawiać czoło konkurencji.

Koniec części 1.


Podyskutuj z autorem na Twitterze: @MZukMarmar

W części 2, która ukaże się w czwartek, znajdą Państwo opinię, czy były to pozytywne lata w finansach Legii i czy mogło być lepiej, oszacujemy skalę obecnego problemu finansowego wynikającego z braku awansu do fazy grupowej europejskich pucharów oraz najważniejsze wnioski na przyszłość wynikające z analizy zdarzeń z przeszłości. Poniżej jeden z akapitów:


„To ironia losu, dla części kibiców dziejowa niesprawiedliwość, że za Leśnodorskiego się udawało, a nastał ostrożny Mioduski, wydał wszystko co miał ze sprzedaży Vadisa, a mimo to na powitanie przyjął potężny cios. Przez ostatnie lata awansowaliśmy do Ligi Europy, czasami szczęśliwie, po wyrównanej rywalizacji (Zorja Ługańsk, Trenczyn), ale za każdym razem w stresie. Nawet rok temu mimo ogromnego bałaganu wywołanego mistrzostwami Europy i mimo trenera nieakceptowanego przez drużynę, awansowaliśmy do Ligi Mistrzów. Teraz się nie udało. Mimo dobrych losowań zespół Magiery najpierw nie dostał się do Ligi Mistrzów, a później odpadł z Ligi Europy. Umówmy się, że polec w jednym miesiącu z Astaną i Tyraspolem to jak dwa razy w jednym meczu nie trafić do pustej bramki. Niepojęte i niewybaczalne i dlatego Magiery nie ma już przy Ł3.”


Zapraszamy!

Polecamy

Komentarze (161)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.