Goncalo Feio Stałe fragmenty gry przed meczem z Universitateą
fot. Marcin Szymczyk

Goncalo Feio: W Legii są topowe warunki, to i wymagania muszą być duże!

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

16.07.2024 08:00

(akt. 18.07.2024 16:39)

- W Legii mamy dzień regeneracyjny. By zawodnicy nie czekali na masaże, mamy aż jedenastu fizjoterapeutów! Nie wszyscy są zatrudnieni na stałe, ale są do dyspozycji piłkarzy. Gdzie w Polsce tak jeszcze jest?! Wsparcie taktyczne to niemal uniwersytet futbolu. Jest duże wsparcie osobiste, jak i duże wsparcie piłkarskie. A jeśli są takie topowe warunki, to i wymagania muszą być duże. Dlatego nie boję się nakładania presji i mówienia wprost — naszym celem jest mistrzostwo — mówi w rozmowie z mediami trener Legii, Goncalo Feio.

Na obozie i w dalszej części przygotowań do sezonu z pierwszym zespołem trenowało wielu młodych chłopaków. Zostają z jedynką? A jeśli nie, to kto wraca do rezerw?

- Decyzje niebawem zapadną, ale najpierw muszą zostać zakomunikowane zawodnikom. Na pewno młodzież wypada bardzo pozytywnie, daje odpowiednią jakość. Treningowo możemy tym chłopakom wiele dać, oni też nam pomagają. Bardzo mi zależało na tym, aby w sparingach zagrali odpowiednią liczbę minut – stąd te różne formaty meczów. Dlatego najpierw graliśmy na dwa składy i każdy mógł zagrać po 45 minut, później po 60 minut, a ostatnio, gdy były dwa sparingi jednego dnia, po 90 minut. Dzięki temu Leszczyński, Karolak, Urbański czy Ziółkowski uzbierali naprawdę wiele minut w grach kontrolnych. Zagrali na Imaza, Marczuka, Hansena – piłkarzy, którzy nie tak dawno zdobyli mistrzostwo Polski. I dawali sobie radę. To dla nich ważne i cenne doświadczenie. Zagrali też Szczepaniak, Adkonis czy Marcel Mendes - Dudziński.

Do grona młodych piłkarzy zaliczamy też Igora Strzałka, który wrócił z nieudanego wypożyczenia do Stali Mielec. Nie tak dawno było mnóstwo pretensji o to, że gra w Legii za mało. Jaka przyszłość czeka go w nadchodzącym sezonie?

-  Strzałek jest bardzo utalentowanym gościem, nie mam co do tego wątpliwości. Pracujemy nad nim, staram się sprawić by wskoczył na wyższy poziom. Może biegać nawet 13 km w meczu, ale chodzi o to, że musi nauczyć się lepiej gospodarować siłami, musi biegać na wysokiej intensywności, w odpowiednich momentach. Strzała ma duże rezerwy w każdym aspekcie, ale by się poprawiał i stawał coraz lepszym piłkarzem, trzeba go wyciągnąć ze strefy komfortu. Dlatego dużo od niego wymagam i zwracam mu uwagę na różne elementy. Jemu czasem się wydaje, że już nie może zrobić więcej, a ja wiem, że może, tylko trzeba do niego odpowiednio podejść. Wierzę w niego. Patrząc przyszłościowo, może dać nam spore możliwości. To idealny zawodnik do gry, gdy przeciwnik jest w niskiej obronie, a faza pressingu w zasadzie nie istnieje. Będą takie mecze, że będziemy dominować i wtedy wchodzi Strzałek, bo świetnie gra z piłką na małej przestrzeni, lubi i potrafi grać kombinacyjnie, ma niezły strzał z dystansu, dobre stałe fragmenty gry. I dzięki takim umiejętnościom, on może otwierać mecz, napocząć przeciwnika – w pojedynkę. I tak widzę jego przyszłość, dodajmy przyszłość w Legii. Natomiast musimy pracować, po to, aby stał się bardziej kompletnym piłkarzem, mogącym stanowić siłę drużyny w różnych scenariuszach.

- Ale co to znaczy talent? Jest takie przeświadczenie, że polskie drużyny nie radzą sobie w pucharach, bo są słabe technicznie. To nie jest prawda. Problemem jest intensywność pojedynków, piłkarz ma wtedy mniej czasu na myślenie, na wykonanie zagrania, ale to nie jest związane tylko z techniką, ale przede wszystkim z intensywnością gry. I teraz spójrzmy na tych chłopaków, którzy są określani talentami na mistrzostwach Europy - Nico Williams, Lamine Yamal czy Jamal Musiala – to gracze absolutnego topu, ale co ich łączy? Co jest teraz obowiązkowe by być postrzeganym jako talent? Intensywność na nieprawdopodobnym poziomie. Dlatego definicją talentu nie może być tylko to, że ktoś umie dotykać piłkę, że fajnie nad nią panuje. To nie ma wielkiego znaczenia, jeśli nie masz piłkarskiej inteligencji, jeśli nie nadążasz za grą. Schodząc na ziemię, piłkarze Lechii Gdańsk, z którymi mierzyli się nasi młodzi gracze, nie są od nich lepsi piłkarsko. Ale przeważali nad nami siłą, motoryką, potrafili grać ostro, na pograniczu faulu i przez to momentami dominowali w środku pola. Ale jeśli jesteś talentem, musisz pokazać swoje atuty, musisz sobie poradzić z takim stylem gry przeciwnika. To oczywiście jest proces, a nasi młodzi ludzie w zespole dostali porcję dobrego doświadczenia. Oni mają od 16 do 19 lat i można w nich tą intensywność poprawić, znacznie zwiększyć.

Goncalo Feio Igor Strzałek Efektywny środek pola w Austrii

Zapytam pół żartem, pół serio. Dyrektor akademii Marek Śledź podziękował ci już? Jeszcze cztery miesiące temu młodzież chciała stąd uciekać, nie widziała przyszłości w Legii, a po tych czterech miesiącach rzeczywistość zmieniła się na tyle, że ta sama młodzież chce podpisywać kontrakty i zostać w Legii. Głównie dlatego, że widzi ilu chłopaków pojechało na zgrupowanie z pierwszym zespołem, ilu trenuje z jedynką. Zobaczyli dla siebie jakąś realną szansę.

- Jeżeli tak jest, to się cieszę. Sam się wywodzę z akademii i dla mnie to zawsze będzie takie oczko w głowie. Wszyscy musimy pracować na taki efekt – akademia, sztab pierwszej drużyny włączając mnie, cały klub, i drużyna, czyli inni piłkarze też muszą im pomóc. Więc za każdym razem, kiedy młody będzie regularnie grał w pierwszym zespole, to będzie duże zwycięstwo nas wszystkich i będę niesamowicie dumny z tego. Zależy mi na tym, by ci, którzy przedłużą umowę i tu zostaną, zrobili to nie dlatego, że im coś obiecam, bo ja nigdy nie obiecuję. Jeśli będziemy chcieli pozyskać Messiego, to też nie obiecam mu minut na boisku. Ja nie będę obiecywał gry – będą grać lepsi od innych. Minuty mogę obiecać jedynie w okresie przygotowawczym.

Jeżeli młodzi piłkarze chcą zostawać w Legii, to cieszę się, dużo czasu poświęcamy zawodnikom akademii. Mamy listę kolejnych zawodników, których systematycznie w tym półroczu będziemy chcieli wdrażać, idzie to w dobrym kierunku. A z trenerem Śledziem na pewno w wolnej chwili pójdziemy na kolację. Zależy mi na tym, żeby nasze relacje były jak najlepsze, by akademia była jak najbliżej pierwszej drużyny.

Budujesz zespół po swojemu – jest wiele nowych twarzy. Na jakim jesteś etapie tej budowy?

-  Budujemy zespół razem, podkreślam, że to jest nasza Legia. To jest proces niekończący się. Bycie trenerem wiąże się z pracą na żywym organizmie, trzeba czasem szybko reagować, nie wszystko da się zaplanować z wyprzedzeniem. Zachodzą ciągłe zmiany – zarówno osobowe, jak i taktyczne. Budowa zespołu nigdy nie zostanie zakończona, tak samo nie będzie momentu, gdy ja będę z tego procesu w pełni zadowolony. Mam taki charakter, że zawsze będę chciał więcej i więcej. Ale jest już trochę rzeczy, które zrobiliśmy i które musimy pielęgnować. To nie jest tak, że coś wypracujesz z drużyną i to już zostaje na zawsze. Nie, to co zostało zrobione trzeba pielęgnować, doskonalić, utrzymywać.

- Zacznę od tego, co jest dla mnie najważniejsze, czyli od sfery ludzkiej, mentalnej. Ten proces rozpoczął się w poprzednim sezonie i wiele udało się osiągnąć w kwestiach fundamentalnych. Chodzi o pryncypia, które charakteryzują całą drużynę. Mam na myśli takie kwestie jak dyscyplina taktyczna - wszyscy bronią, wszyscy też biorą udział w akcjach ofensywnych. Zwiększona została wiedza o pojedynkach i jakość pojedynków, poprawiliśmy grę w kontakcie, poprawie uległa intensywność, odbudowa po stracie piłki, poświęcenie. Kolejną kwestią, fundamentalną w tej sferze, jest zachowanie w trudnych momentach. Chodzi o brak okazywania frustracji, odpowiednią mowę ciała, sposób komunikacji ze sobą, podejście do ludzi mających akurat gorszy okres w swoim życiu. Mamy wypracowane zasady i obowiązują one wszystkich – sztab, piłkarzy i wszystkich w klubie. I dlatego pracujemy i rozmawiamy z każdym zawodnikiem tak samo, obojętnie czy jest zdrowy czy kontuzjowany. Po każdym meczu mamy indywidualne rozmowy, a nie tylko odprawę drużynową. Czasem są to rozmowy indywidualne na wideo – ze mną lub z którymś z asystentów – gdy dotyczy to analizy jego występu w meczu. Mamy zrobiony podział – stoperzy pracują z Inakim Astizem, skrzydłowi z Maciejem Krzymieniem, środkowi pomocnicy z Emanuelem Ribeiro, napastnicy z Grzegorzem Mokrym. Tak wygląda to obecnie, za kilka tygodni zmienimy ten podział.

Czyli wygląda to tak. Każdy ma swoją odprawę indywidualną na bazie meczu, ale też treningu. Jeśli ktoś jest kontuzjowany, otrzymuje analizę swojej pozycji, na bazie kogoś, kto zagrał w jego roli?

- Dokładnie tak. Kolejną sprawą jest jasne ustalenie kierunku komunikacji. Czyli patrzymy najpierw na ludzi, a potem na to, co robią. Czyli patrzymy na piłkarzy, fizjoterapeutów, trenerów, asystentów czy na lekarzy jak na ludzi, a dopiero potem skupiamy się na tym, co robią. Każdy musi zrozumieć to, co chcemy osiągnąć poprzez wykonywaną pracę. I to dotyczy wszystkich działów. Czyli jeśli piłkarz ma brać udział w akcji marketingowej, to rzecznik prasowy musi mu przygotować materiał, aby zawodnik wiedział, dlaczego to jest ważne, by zrozumiał, że np. jakiś partner klubu od lat jest przy Legii, że pewne działania przyciągają ludzi na trybuny itd.

- Nieodłączną częścią sportu są kontuzje, gdy któregoś z zawodników to dotknie, siadamy z nim i rozmawiamy. Czasem w tych rozmowach uczestniczę, zawsze jest lekarz, fizjoterapeuta i Bartek Bibrowicz jako szef działu Athletic Performance. Przedstawiamy zawodnikowi diagnozę, plan leczenia, rehabilitacji i wizję powrotu do treningów. Mówię o tym by dać przykład tego, że mamy już określone zasady funkcjonowania w grupie, zasady, w których kluczowa jest sfera ludzka, mentalna. To już przekłada się na etos pracy. Sami byliście na wielu treningach i widzieliście jak ta drużyna trenuje. Czyli zrobiliśmy podstawy, trzeba je pielęgnować i dalej te kwestie rozwijać. Choćby w kwestii rywalizacji. Zawodnik musi zrozumieć, że nie jest tak, że wychodzi na mecz i rywalizuje raz w tygodniu, tylko musi się nauczyć rywalizować na każdym treningu. Dlatego nasze treningi, gierki oparte są często na rywalizacji, liczymy w gierkach zwycięstwa i porażki, akcje zakończone golem i te przestrzelone. Tak jest z większością ćwiczeń na treningu, zawsze ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. W szatni po treningach wywieszana jest lista strzelców, asystentów, czystych kont bramkarzy, skutecznych interwencji w defensywie. To jest ogrom pracy do wykonania, ale to już zaczęło przynosić efekty. Jesteśmy drużyną coraz twardszą i bardziej odpowiedzialną. Graliśmy sparingi z Jagiellonią i Lechią. Nikt nie zrobił nic głupiego, nikt nie dostał kartki.

- Kolejna rzecz w tej sferze ludzkiej to pokora. Czasem w lepszych klubach, silniejszych drużynach pojawia się taka myśl – mamy tyle jakości, że nie trzeba wszystkiego robić na sto procent, że nic się nie stanie jak raz ktoś nie ruszy do pressingu albo nie odbuduje pozycji po stracie, że ktoś nie wykona swojej pracy, bo jest tyle jakości, że ona i tak się obroni. Dlatego ważna jest pokora!  Ale nie taka, że spuszczamy głowę w dół. Chodzi o taką pokorę, że trzeba wykonać swoje obowiązki, niezależnie od sytuacji, od wyniku. Trzeba tak samo przygotowywać się do meczu o dużą stawkę jak i do meczu sparingowego. Jeśli ktoś wstaje o szóstej rano i idzie na siłownię – super. Ale ma robić tak samo po porażkach jak i po serii dwunastu wygranych. To jest dla mnie pokora – w ciężkiej pracy, a nie w tym, by nie mieć własnego zdania i by nie bronić własnego punktu widzenia.

- DNA drużyny mamy już mocno zbudowane. Takie rzeczy budują relacje i charakter zespołu. Wyjątkowe sezony są zbudowane przez wyjątkowe drużyny. Gdyby w Bayerze Leverkusen nie było świetnych relacji w zespole, to piłkarze nie zagraliby tak znakomitego sezonu. Dlatego zadbanie o tę sferę było mega istotne. Kolejną ważną grupą jest sfera taktyczno – techniczna. I nawet patrząc tylko na okres przygotowawczy mogę powiedzieć, że z meczu na mecz kultura taktyczna w drużynie rośnie.

- Z Jagiellonią mieliśmy może dwie kontry, których mogliśmy się wystrzec. A tak starcie z Jagiellonią mieliśmy pod całkowitą kontrolą. I podobnie było w całym okresie przygotowawczym, pomimo porażek z Craiovą i Pafos. Te drużyny miały jedną czy dwie sytuacje, ale nie było z ich strony nawałnicy, nie było dostępu do pola karnego Legii. Universitatea nie weszła w pole karne Legii, a Pafos był w nim raz czy dwa. Odra Opole dwa razy weszła w nasze pole karne, dwa razy dośrodkowała piłkę. Czyli mamy już fajną rzecz wypracowaną, choć oczywiście zawsze będą rzeczy do poprawy.

- Mamy w tej chwili dwa systemy w obronie, możemy nimi grać bez żadnego problemu. Mamy coraz więcej jakości i kultury gry z piłką. Po sparingu z Widzewem będziemy łapali odrobinę świeżości i przygotowywali się do pierwszego spotkania o stawkę. Do tej pory cały czas pracowaliśmy nad intensywnością i wytrzymałością. Tydzień temu graliśmy z Jagiellonią, która po godzinie zmieniła wszystkich zawodników, a nasi zawodnicy rozegrali już po 90 minut. Teraz jeszcze jest czas na trenowanie, za chwilę będzie już tylko czas na granie i taktykę. W defensywie wdrożyliśmy już drugi system, w ataku tego na razie nie zrobimy. Uznałem, że jest na to za wcześnie, że w zbyt szybkim tempie to wszystko się zmienia. Mamy wielu nowych piłkarzy – to nie tylko siedmiu nowych pozyskanych przez transfery, ale i liczba młodych graczy, których wcześniej z nami nie było. Dlatego zbyt wiele nowych elementów, mogłoby spowodować mętlik w głowie. Za pięć tygodni będzie przerwa na mecze reprezentacji narodowych i wtedy wdrożymy też drugi system do ofensywy. Podsumowując – taktycznie zawsze może być lepiej, ale zrobiliśmy już wiele dobrych rzeczy i jesteśmy w miejscu w jakim oczekiwałem, że będziemy.

- Mamy dane statystyczne mówiące o tym, że ten zespół od 2-3 sezonów nie miał tak intensywnego okresu przygotowawczego. Zmian było dużo – choćby w obciążeniach poszczególnych piłkarzy, w zmianie metodologii pracy. Mieliśmy jedenastu wychowanków na obozie, dziewięciu o statusie młodzieżowca – oni dobrze znieśli obciążenia. A przecież dla nich to pierwszy taki okres przygotowawczy z pierwszą drużyną. Musimy być dobrze przygotowani fizycznie, bo tego wymaga nasz model gry, w taki sposób możemy sprostać wymaganiom skutecznej gry w piłkę nożną.

Wspomniałeś, że wkrótce nie będzie czasu na trenowanie, tylko na grę co trzy dni. W Polsce z gry co trzy dni robi się problem, odbija się to na wynikach, na formie. Co zrobić by tym razem w końcu było inaczej, by gra w pucharach nie kończyła się kryzysem w lidze?

- Uważam, że to są mity, taki problem nie istnieje.

Gra w pucharach nie jest więc pocałunkiem śmierci?

-  Ja w to nie wierzę. To jest trudne dla drużyny, która lubi się przygotować taktycznie pod konkretnego przeciwnika. Grając co trzy dni, nie ma wystarczającej objętości treningowej, żeby to robić. Waga odpraw taktycznych, praca poza treningiem, jest więc dużo większa. I dlatego długość i rodzaj odpraw oraz sposób, w jaki przygotujemy drużynę na konkretny sparing, też jest specyficzny. Dlatego też sparingi graliśmy podczas obozu co 2-3 dni - w takim rytmie, jak będzie to miało w sezonie, nie ma w tym przypadku.

- Innym problemem przy grze co trzy dni jest wyzwanie, fizyczne ale i mentalne. Przygotowujemy drużynę w takim rytmie – siedem meczów, przerwa na kadrę, potem siedem meczów i znów przerwa na mecz reprezentacji narodowych itd.  W tym okresie siedmiomeczowym ważny jest nie tylko rytm drużynowy, ale i rytm piłkarza indywidualnego. Mamy w składzie piłkarzy, którzy są w stanie grać co trzy dni i nie obniżać jakości. Ale z naszych danych wynika, że czwarty mecz z rzędu zwykle oznacza zjazd – fizyczny lub czysto piłkarski. Są też zawodnicy, u których ten czwarty mecz z rzędu zwiększa ryzyko kontuzji lub ogólnie takich, u których gra co trzy dni zwiększa ryzyko urazu o 60 procent. Czyli ci piłkarze nie mogą grać w każdym meczu po 90 minut, ale mogą już w zestawach 70, 30, 90 minut. Jest też grupa zawodników, którzy mogą grać wszystko od deski do deski. I teraz chodzi o to, że grając co trzy dni nie można bazować na przygotowaniu zespołu w mikrocyklu treningowym, bo ich nie ma. Grając co trzy dni trzeba większy akcent postawić na indywidualny rytm piłkarza.

- I trzecia sprawa, która jest najtrudniejsza do planowania przy grze co trzy dni, to cały system nerwowy, świeżość umysłu, zmęczenie psychiczne, umiejętność błyskawicznego podejmowania decyzji. To jest rzecz, której nie da się zmierzyć. Ale ze względu na kontekst, na ilość emocji, na zmęczenie podróżami, układ nerwowy może być mniej lub bardziej obciążony, a to z kolei może mieć wpływ na obniżkę poziomu jakości. I to jest wyzwanie. Mając szereg danych o zawodnikach, mamy różne strategie, żeby tym zarządzać np. poprzez rotacje w składzie. One nie będą duże, będziemy się starać by tych zmian nie było z meczu na mecz więcej niż jedna na formację. Ważne też będzie zarządzanie stylem gry zespołu. W moim idealnym świecie byłoby to 90 minut pressingu, ale tak nie będzie. Oczywiście nie chodzi o to, że mając wynik będziemy go bronić, tylko chodzi o rozłożenie sił. Jeśli więc prowadzimy 2:0 jak z Jagiellonią i wiemy, że w obronie niskiej pola karnego czujemy się mocni, mamy z tego kontrataki, to czemu mamy z tego nie korzystać? Jeżeli to jest sposób gry, który nam oszczędza siły, to czemu mamy tak nie grać? Oczywiście to tylko jeden z przygotowanych wariantów, mamy kilka innych. Też potrafimy bronić się z piłką przy nodze. To też sposób, który pozwala oszczędzać siły fizyczne i mentalne. Jedno to zarządzanie ludźmi, a drugie to zarządzanie stylem gry pod konkretnym scenariuszem.

To fajna teoria, ale praktyka w poprzednim sezonie była kilka razy taka, że prowadziliśmy jedną bramką, cofaliśmy się i traciliśmy dwa gole.

-  Proszę mnie źle nie zrozumieć. My zawsze będziemy grać po kolejne bramki. To nie jest tak, że Legia strzeli gola i będzie się cofała. Ale też musimy brać pod uwagę, z jaką drużyną gramy. Lubię wygrywać mecz mając czyste konto.

Goncalo Feio Trening w potwornym upale


Mówiliśmy o intensywności. Czy polskie drużyny pod tym względem odstają od tych w Europie? Pracowałeś w zespołach, które grały w europejskich pucharach, to mogłeś tego dotknąć. Czy musiałeś jakoś specjalnie wiosną przygotować piłkarzy Legii do wejścia latem na wyższą niż dotąd intensywność?

- Zacznę od końca. Każda zmiana metodologiczna jest zmianą adaptacyjną dla piłkarzy, dla ich organizmów. Ten pierwszy okres, zawsze jest związany z pewnym ryzykiem, na przykład takim, że pojawi się więcej urazów. To normalne, bo zmienia się metodologię, sposób pracy, czasami intensywność i bodźce oraz model treningowy lub model gry. Masz więcej wysiłków o wysokich wartościach, czyli więcej sprintów, więcej biegów o wysokim wskaźniku prędkości. A to powoduje większe obciążenie dla organizmu – m.in. mięśniowe. Czasami trener zaproponuje model gry oparty o grze na utrzymanie, na małej przestrzeni, zmianach kierunku biegu. To są zmiany, które i ciało i układ nerwowy odczuwają. Tak, na wiele kontuzji wpływ ma układ nerwowy. Nie jesteś odpowiednio świeży, wypoczęty, przez co źle ułożysz nogę na treningu, mięśnie głębokie nie są wystarczająco aktywowane by chronić przed kontuzją i uraz gotowy.

- Przyszedłem do Legii, gdy brakowało siedmiu meczów do końca sezonu, czyli na półtora miesiąca przed końcem ligi. Sytuacja kadrowo - zdrowotna była dosyć trudna. Grali ci, którzy byli zdrowi lub byli w stanie. Drużyna była po 45 meczach, więc to nie był moment na większe zmiany. Od pierwszego dnia wdrożyliśmy nowe zasady, inny sposób treningu, ale to nie był moment, żeby kombinować z obciążeniami. Ale tak, jakiś okres adaptacji do tego co robimy to był - nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Mam na myśli np. wdrożenie młodych graczy w proces treningowy. To się nie zaczęło teraz, ale w zeszłym sezonie – chodzi o przypadki Adkonisa, Szczepańskiego czy Leszczyńskiego.

- Dzięki temu jak trenujemy, organizm adaptuje się do większego wysiłku. Nasz mózg z punktu widzenia odbierania informacji, odczytania tych informacji, szybkości podejmowania decyzji jak i nasze ciało z punktu widzenia układu nerwowego, wysyłania informacji do mięśni, do szkieletu, wykonanie pewnych ruchów, aż do ilości intensywności – to wszystko jest do adaptacji. Oczywiście każdy zawodnik, ma swój sufit, ale rzadko który piłkarz swój sufit osiąga. Trzeba mieć wyjątkową mentalność, żeby ten sufit przebić. Bardzo dobrzy trenerzy powodują, że jego piłkarze ten sufit osiągają. Natomiast trenerzy wybitni, którzy robią różnicę, potrafią sprawić, że zawodnicy ten swój sufit przebijają – pod kątem fizycznym, ale też nauki taktyki czy zachowań piłkarskich i ludzkich.

- Aby robić kolejne kroki, przebijać te sufity, potrzebne jest odpowiednie środowisko. I uważam, że w Polsce z punktu widzenia intensywności, tego środowiska często brakuje. Chodzi o intensywność fizyczną, ale i taktyczną. Ilość błędów niewymuszonych to nie jest często kwestia techniki, to jest kwestia ludzi, którzy tworzą na zawodniku presję. Często jest tak, że gdy pod presją musisz podjąć szybką decyzję, to robi się nerwowo. Boisko ma wymiary 105 na 68 metrów – w teorii bardzo dużo miejsca. Na średnim poziomie gra się na 60 metrów długości i 50 szerokości, na lepszym poziomie 35 długości i 40 szerokości. Na topowym poziomie grasz na 20 metrów długości i 25 szerokości – miejsca jest mniej. Wiadomo, że boisko ma cały czas takie same wymiary, ale realny obszar gry jest mniejszy poprzez działanie taktyczne rywala, presję na piłkę, odpowiednie skrócenie pola gry, kompaktowość rywala, czytanie gry itd. Dziś trendem w Europie jest łączenie intensywności fizycznej i taktyczno-technicznej. I to jest coś, co jako środowisko w Polsce, musimy ciągnąć ku górze. Nie tylko intensywność meczową, ale i treningową.

- Często słyszę, że piłkarze w Polsce nie dają rady, że są słabi. Nie lubię takiego gadania, nie chce mi się wierzyć, że 40 milionowy kraj w środku Europy nie ma talentów, nie ma piłkarzy o możliwościach motoryczno-fizycznych, by grać lepiej. Prędzej poszedłbym w tym kierunku, że musimy podwyższyć kulturę piłkarską. To jest proces, nie da się wszystkiego zmienić z dnia na dzień, ale idzie to w lepszym kierunku.

- Uważam, że w polskiej piłce są pieniądze i wydaje mi się, że z tych pieniędzy można ulepić coś lepszego. W polskiej piłce nie ma milionerów, którzy stworzyli mocarzy grających co rok w Lidze Europy czy Lidze Mistrzów. Tutaj każdy może wygrać z każdym, poziom kompetencji czy rywalizacji jest często wyższy i bardziej wyrównany niż w innych ligach. Ale brakuje mocarzy jak lidze greckiej, tureckiej czy nawet czeskiej. Musimy po prostu to robić jakością pracy, metodologią i trwałymi rozwiązaniami.

Jakie jest życie po Josue? Wszedłeś do szatni Legii, kiedy był kapitanem zespołu i centralną postacią, Dzisiaj go nie ma, jest nowy kapitan. Jaka jest ta Legia bez Portugalczyka? Jakie zmiany zauważyłeś jako trener?

- Gdy przyjąłem drużynę, to Josue, podobnie jak Ribeiro czy Zyba, dostosował się do tego, co chcieliśmy zbudować – choćby przykład tego karnego z Rosołkiem. On lubił trenować, lubił rywalizować. Pod kątem mentalnym budowania zespołu nie ma wielkiej różnicy przed Josue i po nim. Natomiast pod względem taktycznym jego odejście zmieniło naszą charakterystykę w środku pola. To nie jest tak, że Luquinhas przyszedł zastąpić Josue jeden do jednego – takie rzeczy nie istnieją. Mieliśmy piłkarza, który grał głównie podaniami, zdobywał przestrzeń swoimi zagraniami. Teraz wiele będzie zależało od tego, w jakim zestawieniu będziemy grać. W tym sezonie nie wygramy meczu po takich podaniach jak miał Josue choćby z Zagłębiem Lubin, ale możemy wygrać po dobrej grze kombinacyjnej i rajdom zdobywającego przestrzeń Luquinhasa. To zmieni dynamikę zespołu i sposób współpracy z innymi piłkarzami. Musimy też do tego adaptować taktykę, stworzyć sytuację dla Guala w inny sposób, niż robił to „Jo”. I to w jakimś stopniu jest wyzwaniem. Natomiast sama dyscyplina taktyczna wiele się nie zmieni. Jak drużyna odbudowywała akcje po stracie czy grała kompaktowo z Josue, tak będzie to robić i bez niego.

- Co do nowych kapitanów… powtórzę, że to nie jest moja drużyna, tylko nasza drużyna, czyli wszystkich. Uważałem, że to powinien być wybór demokratyczny. I tak było. Odbyło się głosowanie zawodników i członków sztabu, kapitanem wybrano Artura Jędrzejczyka. Piłkarze powiedzieli, że powinien nim być Polak, albo piłkarz, który dobrze mówi po polsku jak Pekhart. Jednocześnie powinna być to osoba mająca doświadczenie międzynarodowe i odpowiedni status - trzeba pamiętać, że teraz tylko kapitan może rozmawiać z sędzią. 

Kto jeszcze poza kapitanami czyli Jędrzejczykiem, Kapustką i Augustyniakiem jest w radzie drużyny?

- Tomas Pekhart, Paweł Wszołek, który był w głosowaniu tuż za trójką kapitanów, Marc Gual, Juergen Elitim i Radovan Pankov. Najprawdopodobniej weźmiemy jeszcze kogoś z grupy francuskojęzycznej, by wszyscy mieli swojego reprezentanta.

Mówiłeś, że chcesz nauczyć Legię wygrywać, że to musi wejść w nawyk piłkarzom. Jak idzie to budowanie zwycięzców? Powiedziałeś otwarcie, że to ma być sezon, w którym Legia zdobędzie mistrzostwo Polski. Nie bawisz się w ściąganie presji z piłkarzy, co jest częste w innych klubach.

- W Legii nie boję się tego powiedzieć. Nie przyszedłem tutaj, bo fajnie być trenerem Legii… to jest fajne, nie ukrywam, ale jestem człowiekiem ambitnym. Pewnie jest wiele osób, których zadowoliłaby sama funkcja trenera i martwiliby się tylko tym, aby jak najdłużej tu zostać. Mnie takie postrzeganie tej kwestii w ogóle nie interesuje. Ja chcę wygrywać, a jeśli efektem tego byłby długi pobyt w Legii, to super. Nie boję się odpowiedzialności, nie myślę z przerażeniem o tym, kiedy mnie zwolnią. Dostałem szansę i chcę z każdego dnia wyciągnąć maksimum.

- Celem na ten sezon jest wygrać mistrzostwo Polski. Oczywiście chcemy też zagrać w fazie grupowej Ligi Konferencji, tym bardziej że w eliminacjach będziemy do końca rozstawieni. A potem i wyjść z grupy i w lutym 2025 roku grać dalej w Europie. Jednak patrząc hierarchicznie, najważniejszym celem jest mistrzostwo Polski i nie trzeba tego ogłaszać, to jest oczywiste. Z którym kibicem bym nie rozmawiał, to mówi otwarcie – chcemy mistrzostwo. Nie muszę tego codziennie powtarzać piłkarzom, oni to wiedzą. Miałem dłuższą odprawę z piłkarzami, mówiłem o etosie pracy, sposobie myślenia i powiedziałem wszystkim, że wierzę, że to będzie dla nas wszystkich wyjątkowy sezon. Czemu tak myślę? Bo widzę głód sukcesu u wszystkich w klubie. Piłkarze chcą wygrywać, bo trzy lata nie zdobyli mistrzostwa. Wszyscy się poświęcają, bo chcą razem z zespołem to mistrzostwo zrobić. U wszystkich w klubie to widać, od pracownika biurowego, do zarządu.

- A co do budowania zwycięzców. To jest sport, musisz rywalizować. Jak dziecko nauczy się grać w piłkę, to jaka jest podstawa rywalizacji? Pojedynek! Jeżeli ktoś przegrywa wszystkie pojedynki z innymi chłopcami, to piłkarzem raczej nie zostanie. Sposoby na wygrywanie pojedynków są różne - czasami technika, czasami szybkość, czasami fizyczność, a czasami inteligencja. Weźmy sporty indywidualne, tam trenerzy mają o tyle łatwiej, że jak grasz w tenisa musisz mieć mentalność zwycięzcy. Jeśli jej nie masz, to ciebie nie ma. W sportach zespołowych jest o tyle trudniej, że trzeba to wszystko dostosować – każdy ma nieco inną mentalność, trzeba to złożyć, co jest wyzwaniem. Trzeba działać tak, by nikt nie schował się w trudnym momencie. To to jest coś, do czego musisz ludzi wychować, inspirować.

- Wyznaję filozofię wysokich wymagań, ale też chcę dać wysokie wsparcie. Jestem perfekcjonistą. Nie ukrywam, to jest czasami problem, zwracam uwagę na rzeczy, na które inni mogą nie zwracać uwagi. Ale jestem też pierwszy do pomocy każdemu. Zobaczymy wsparcie lekarskie, mamy dzień regeneracyjny by zawodnicy nie czekali na masaże i aż jedenastu fizjoterapeutów! Nie wszyscy są zatrudnieni na stałe, ale są do dyspozycji zawodników. Gdzie w Polsce tak jeszcze jest?! Wsparcie taktyczne to niemal uniwersytet futbolu. Jest duże wsparcie osobiste, jak i duże wsparcie piłkarskie. A jeśli są takie topowe warunki, to i wymagania muszą być duże. Musimy wiedzieć, że to jest Legia i dać jej odpowiednią jakość. Ważna jest umiejętność rywalizacji.

Powiedziałeś o perfekcjonizmie. W przeszłości wpędzał cię on w kłopoty, bo za dużo wymagałeś. Nauczyłeś się tym zarządzać?

- Tak, to prawda. A czy nauczyłem się tym zarządzać? To nie jest pytanie do mnie, ale do ludzi, którzy ze mną współpracują. Oni wiedzą jakim jestem człowiekiem, najlepiej ze wszystkich. Ten mój perfekcjonizm doprowadził również Motor do miejsca, w którym jest. Nie potrzebowałem na to wielu sezonów, nie musiałem dwa razy wymienić kadry zespołu. Robiłem to z tymi samymi ludźmi, tylko dodając do nich nowych graczy, bo jestem trenerem a nie selekcjonerem. Wyniosłem Motor na wyższy poziom i teraz wierzę w to, że Legię też będę w stanie wnieść na wyższy poziom. Na razie idziemy w dobrym kierunku.
 
Rozmawialiśmy nie tak dawno z Patrykiem Romanowskim, który opowiadał o tym, że po treningu Motoru, zostawał pan z nim godzinę, czasem dwie i pracował indywidualnie. Jesteś pracoholikiem, pasjonatem? Jak to określić? 

- Chyba jednym i drugim, czyli i pasjonatem, i pracoholikiem. Zresztą między jednym a drugim nie ma wielkiej różnicy. Jeśli w życiu możesz robić to, co kochasz, to jesteś szczęściarzem. Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni będziesz mógł to robić. Dzisiaj masz pracę, jutro nie masz, bo można podupaść na zdrowiu lub coś innego się wydarzy. Ja jestem szczęściarzem, robię to co lubię i chcę po prostu wykorzystać każdy dzień. Nie zależy mi specjalnie na tym, żeby mnie ludzie lubili. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby każdy, kto miał ze mną do czynienia - piłkarz, członek sztabu, dziennikarz, po współpracy ze mną pracował trochę lepiej, czuł się nieco lepszym niż wcześniej. Tak chciałbym być zapamiętany przez ludzi, gdy już mnie nie będzie. Nie chcę być kolejnym trenerem. Jeśli kiedyś się obudzę i nie będę już chciał być najlepszy, to dam sobie spokój z piłką i zajmę się czymś innym.

Goncalo Feio Jacek Zieliński Legia wznowiła treningi. Byli Goncalves, Luquinhas, Chodyna i Karolak

Co ze stałymi fragmentami gry? Jest szansa, że to będzie siłą Legii w tym sezonie? Odszedł Przemysław Małecki, kto teraz będzie odpowiedzialny za stałe fragmenty?

- Mam nadzieję, że to będzie nasza mocna strona. Pięć bramek strzeliliśmy po stałych fragmentach w okresie przygotowawczym. Charakterystykę zespołu pod tym kątem mamy niezłą. Sporą część mikrocyklu przed meczem z Widzewem poświeciliśmy na stałe fragmenty gry. Nie tylko rzutów rożnych czy wolnych daleko od bramki rywala i na własnej połowie, ale też wznowienia autów i wybijanie "piątek".

Byłem odpowiedzialny za ten element w Wiśle Kraków, potem w Grecji i cały okres w Rakowie Częstochowa – byliśmy najlepszym zespołem w lidze pod tym względem. W Motorze również sam to robiłem. Mogę więc robić to i w Legii.

- Jak tu przyszedłem, Inaki Astiz odpowiadał za stałe fragmenty w defensywie. One w zeszłym sezonie były niezłe. Adaptowaliśmy je do obecnego systemu i dodaliśmy kilka zasad, zmieniliśmy lekko ustawienie i mam nadzieję, że będziemy dzięki temu lepiej przygotowani na drugie piłki, na kontynuowanie akcji. Inaki dalej za to odpowiada.

Jakie masz spojrzenie na bramkarzy? Grono jest dość duże, wszyscy nie będą chcieli zostać i tkwić w takiej sytuacji. Masz już wybraną jedynkę na start tego sezonu?

- To jest na tyle specyficzna pozycja, że dwóch dobrych nie wystawisz. Na innych pozycjach można trochę pokombinować i wystawić dwóch. Bramkarz to też pozycja, gdzie zawsze obowiązuje hierarchiczność. W okresie przygotowawczym wszyscy grali mniej więcej po równo, chodziło o to, by było sprawiedliwie. Do końca przygotowań była prawdziwa rywalizacja. Każdy z nich ma potencjał. Doszedł Marcel Mendes-Dudziński. To co pokazywał na treningach czy w sparingach jest optymistyczne. Kacper Tobiasz był solidny, a i Gabriel Kobylak prezentował się dobrze. A mamy kolejnych – są Jakub Zieliński i Wojciech Banasik oraz wypożyczony Maciej Kikolski. Natomiast Dominik Hładun chce regularnie bronić, stąd jego odejście.

Co się zmieniło w poprzednim sezonie, że tak nagle Kacper Tobiasz wrócił do bramki? Gdy przejąłeś zespół w bramce stał Dominik Hładun.

- Tobiasz wrócił do bramki w moim piątym meczu, na spotkanie z Lechem w Poznaniu. Z Rakowem, Śląskiem, Stalą i Radomiakiem bronił Hładun. Rozmawiałem z kilkoma osobami, przede wszystkim z trenerami bramkarzy. Tobiasz nauczył się wielu rzeczy, zrozumiał jak ważna jest stabilność i zachowanie w systematycznym rozwoju. Otoczenie mu pomogło.

- Wracając do Hładiego – W starciu z Radomiakiem przegraliśmy 0:3, on grał czując dyskomfort w żebrach, miał je zbite, to obniżyło nieco jego jakość w tych spotkaniu. Pogadałem jednak z Dominikiem jako pierwszą osobą, powiedziałem mu o swoich odczuciach. Później rozmawiałem z Kacprem. Wiedziałem, że on lubi takie mecze i dobrze się w nich spisuje. I zagrał dobry mecz. Szkoda, że nie zdołał zatrzymać strzału Joela, ale rozegrał solidne spotkanie. I po tym meczu już się nie zastanawiałem nad obsadą bramki, poszło to siłą rozpędu. W okresie przygotowawczym również był naprawdę solidny. Nie wiem jeszcze czy będzie jedynką, ale cieszę się, że mam w kim wybierać.

Spytam o dwóch piłkarzy, którzy po ostatnim sezonie potrzebowali podbudowy psychicznej – chodzi o Kacpra Tobiasza i Macieja Rosołka. Byli dość mocno krytykowani przez kibiców. Jaki miałeś na to pomysł? Jak teraz wygląda ich sytuacja?

- Tobiasz wygląda dobrze, potwierdził to w trakcie przygotowań, choćby w sparingu z Jagiellonią – popisał się dwiema interwencjami z górnej półki. Kacper jest stąd, kibice go raczej wspierają. Nie tak dawno mieliśmy zorganizowane wydarzenia dla kibiców ze stuprocentową frekwencją - tam skandowano imię i nazwisko Tobiego, poklepywano po plecach, widziałem dużo szczerości i życzliwości, jest kochany przez fanów. Nie powiem o jego sytuacji przed moim przyjściem, nie było mnie tu, ale uważam, że ten czas dobrze przepracował, to przeinteligentny chłopak. Za mojej kadencji wszedł do bramki na mecz z Lechem w poprzednim sezonie i od tego momentu nie można mieć do niego większych pretensji. Z poziomu bramkarzy jestem zadowolony, mamy duży potencjał. Nie tylko na tu i teraz, ale również sprzedażowy i przyszłościowy.

- Co do Rosiego – on jest napastnikiem i potrzebuje bramek. W poprzednim sezonie Josue dał mu wykonać rzut karny, wykorzystał go, na pewno dużo mu to dało. Rosi jest piłkarzem, który ma nieprawdopodobną umiejętność rywalizacji, niezależnie od tego czy gra, czy nie, czy się go krytykuje, czy nie, on zawsze pracuje tak samo. I to chyba dużo tłumaczy. Dlatego sezony mijają i choć Rosołek nigdy nie był pierwszym wyborem, to ciągle w Legii gra i to nawet nie tak mało. To naprawdę rzadka cecha. Wielu zawodników na jego miejscu machnęłaby ręką i odeszła z Legii. Ale on nie chce odchodzić, on mimo krytyki chce być piłkarzem Legii, i to jest coś pięknego. Nie mniej jednak, obowiązkiem trenera nieraz bywa, pomagać zawodnikom wybierać najlepszą ścieżkę dla swojej kariery i dzięki szczerej komunikacji z Rosim, myślę że mu w tym pomogę.

A to na pewno jest napastnik? Pytam dlatego, że najlepszy czas miał za Aleksandara Vukovicia i często grał wtedy na boku.

- Moim zdaniem napastnik. Wiadomo, wiele zależy od systemu. Nie chodzi nawet o rozmieszczenie na boisku, tylko od zadań, które mu się powierza. To jest mocny piłkarz, jeśli chodzi o atak przestrzeni. Na pewno mocniejszy niż grający między liniami. On ma dobrą finalizację, niezły jest w polu karnym. Dlatego myślę, że on sam określiłby się jako napastnik. Jest silny psychicznie, ale musi zacząć trafiać do siatki – i tyle. Głównym zadaniem napastnika jest strzelanie goli. Rosołek potrafi pracować na dużej intensywności, nie jest to dla niego problemem. Jest zdrowy, niemal zawsze jest dostępny do treningów. Nie widzę teraz jakiegoś kłopotu mentalnego, myślę, że to minęło i teraz wszystko zależało będzie od tego, jak to się ułoży.

Legia.Net informowało, że Legia przeprowadzi jeszcze trzy ruchy kadrowe. Wtedy kadra będzie zamknięta?

- Jeśli mielibyśmy grać tylko w ekstraklasie i w Pucharze Polski, to moglibyśmy zostać bez dodatkowych wzmocnień, wystarczyłyby dobre posiłki z akademii. Ale chcemy też coś osiągnąć w Europie, a do tego potrzebne będą dwa czy trzy kolejne nazwiska. Mamy trzy formacje, potrzebujemy po jednym zawodniku do każdej z nich. Do tego trzeba będzie podjąć mądre decyzje co do przyszłości młodzieży i potem tym wszystkim odpowiednio zarządzać.

Goncalo Feio Legia Warszawa - Zagłębie Lubin 2:1

Legia na wahadle ma nowego gracza – Rubena Vinagre. W spotkaniu z Jagiellonią pokazał w dwóch akcjach nieprzeciętne możliwości. Ale po nich przykląkł, ciężko oddychał, łapał powietrze. Jak szybko może nadrobić zaległości motoryczne by grać w większym wymiarze czasowym?

- Myślę, że dość szybko. O jego aspekty motoryczne nie martwię się. Raczej o to byśmy odpowiednio go prowadzili, żeby nie złapał kontuzji. Nie przepracował okresu przygotowawczego. Sporting Lizbona wrócił do treningów pierwszego lipca, a on był wtedy już w podróży. Wcześniej ćwiczył indywidualnie, ale to trochę inna dyscyplina sportu. To jest gość, który ma nieprawdopodobny potencjał. Ale w piłce trzeba mieć też szczęście, choć nie lubię tego słowa. Ale piłka zaproponowała mu ciężki scenariusz. Gdy został zakontraktowany by grać w Sportingu, to z akademii wyskoczył Nuno Mendes, absolutny fenomen. Ruben grał w Premier League, on nie zna innego tempa gry niż na wysokiej intensywności. Gdy wchodził w końcówce meczu z Jagiellonią mówiłem mu, że jego wejście na murawę może być ryzykowne, bo jest po jednym treningu, więc zalecałem mu spokojną grę. A on wszedł zmotywowany i w każdej akcji był na sto procent, na treningach jest tak samo, od pierwszych zajęć. Na debiutanckim treningu miał najwyższą wartość HRS, nie potrafi grać w innym tempie, jest przyzwyczajony do wysokiej intensywności. I to jest coś kapitalnego!  

- Inna kwestia - on po jednej odprawie wychodzi na boisko i wie wszystko, co ma robić. Dlaczego? Jeśli chodzi o grę trójką stoperów, miał najlepszego trenera w Portugalii, nie ma lepszego trenera do systemu 3-4-3 niż Ruben Amorim. W Wolverhampton też miał trenera z Portugalii - Nuno Espirito Santo i również grali trójką z tyłu 3-4-3 lub 3-5-2. Nic go więc nie zaskakuje, sam zadaje pytanie, czy może robić tak i tak gdy przeciwnik zachowuje się w taki sposób. On dużo wie. Jest jeszcze inna sprawa – ambicja, z jaką tu przyszedł. Zrezygnował z większych pieniędzy, żeby tu przyjść. Po prostu nam uwierzył, uwierzył w ten projekt. Oprócz Valladolid, chciał go Panathinaikos, mógł iść też do Włoch, a wybrał Legię. Ryzykuje, bo w Legii nikt nie ma zapisanych minut, musi rywalizować. Ale podsumowując – jestem o niego spokojny.

To dlaczego trafił do Legii? Gdzie jest haczyk?

- Zabiegaliśmy o niego, ale haczyk jest taki, jak mówię. Raz przegrał rywalizację z fenomenalnym rywalem, zdarzyły mu się kontuzje. Był w Premier League, był w Serie A i był w Sportingu, który co roku gra w Lidze Mistrzów.

Ale teraz nie będzie rywalizował w Lidze Mistrzów z Realem czy Barceloną ale z Puszczą Niepołomice czy Stalą Mielec.

- A jaki to jest problem?

Po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że taki piłkarz przychodzi do polskiej ekstraklasy.

- Na wielu obszarach – transferowym, dużej grupy młodzieży na obozie i innych rzeczach będziemy się przyzwyczajać do zmian. To jest właśnie chęć bycia lepszym klubem. Wiadomo, że ściągnięcie tutaj Jean Pierre’a Nsame nie było łatwe, ale ten wysiłek się opłaci. Jeśli Olympiakos, Fenerbahce czy Slavia Praga są w stanie robić rzeczy wielkie, nawet takie ponad stan, to i Legia może. Wiadomo, że finansowo nie jesteśmy na tym pułapie, ale mamy inne argumenty i atuty.

Najnowszym nabytkiem jest Sergio Barcia. Hiszpan jest rozważny na środek czy na bok trójosobowego bloku defensywnego?

– Tak naprawdę grał na wszystkich trzech pozycjach w systemie z trójką stoperów. To coś, co pomoże w jego aklimatyzacji. Barcia zagrał 41 meczów w poprzednim sezonie, wszystkie w strukturze z trzema obrońcami. Występował na półprawym, centralnym i półlewym stoperze. Nie wydaje mi się, by miał jakiekolwiek problemy w tej kwestii. Jest szybki, zwrotny, ma bardzo dobre wyprowadzenie piłki i – jak na obrońcę przystało – niezłą, naturalną agresję.

Kto z tych siedmiu transferów był zaproponowany przez ciebie?

- To wspólna praca. Zwracaliśmy uwagę na mental. Niby ten herb Legii nie wygra meczu, ale koszulka z tym herbem waży więcej niż koszulki, z innymi herbami. Z Luquim były już bardzo zaawansowane rozmowy i byłem zapytany czy mi taki transfer pasuje. Goncalves już był podpisany, to stało się zanim przyszedłem do klubu. Chodyna był zaproponowany przeze mnie i sztab, Jacek Zieliński też był za tym - chcemy mieć okazałą liczbę Polaków w drużynie. Uważam, że jest to możliwe, choć z punktu finansowego nie zawsze jest to łatwe. Ale w tym przypadku klauzula odejścia była na tyle przystępna, że stać nas było nas na zrobienie transferu wewnętrznego. To chłopak, który był o krok od kadry, ma dobry profil motoryczny, jest pracowity i pasuje do naszej szatni. Mogliśmy go sprowadzić po dobrych sezonach w ekstraklasie. Najważniejsze, że od momentu pomysłu, do realizacji wszystko przebiegło bardzo szybko. Musimy śledzić naszą ligę, skauting wewnętrzny jest bardzo istotny. Nsame to jest piłkarz, którym Legia interesowała się wcześniej, ale nie był wówczas osiągalny. W skautingu musisz mieć przygotowane narzędzia, to nie jest tak, że na każde okienko transferowe wykonujesz robotę od nowa. „DżejPi” jest piłkarzem, którego Legia chciała w poprzednich okienkach, który został na radarze, bo w danym momencie jego przejście do Warszawy nie było możliwe i teraz, przy dużym wysiłku sprawę doprowadzono do szczęśliwego zakończenia. Vinagre wyszedł trochę ode mnie. Powiedziałem, że jest taki piłkarz, że ma taką sytuację i że warto spróbować, ale cały proces negocjacyjny był prowadzony przez Jacka i Radka. Mendes – Dudziński przyszedł z Benfiki, ale to nie był mój pomysł. Miałem telefon od osób z Lizbony, chcieli poznać nasze plany względem tego chłopaka. Wierzę w niego, będziemy prowadzić go tak, by w końcu dostał szansę jako pierwszy golkiper, jeśli będzie na to zasługiwał.

- Każdy piłkarz, zanim tu trafił, miał ze mną rozmowę. Uważam, że to dobra praktyka. Możemy jasno zakomunikować swoje oczekiwania, możemy powiedzieć – ja i klub, jakie są nasze wymagania w kwestii pracy, dyscypliny, pracę, treningów, do jakiego modelu gry chcemy go wpasować i jak chcemy skorzystać z jego charakterystyki. Ale wtedy działa to i w drugą stronę, piłkarze też mają prawo mieć oczekiwania w stosunku do trenera, do klubu. Jak obie strony przed rozpoczęciem współpracy jasno określają swoje oczekiwania i się dogadują, to potem jest łatwo współpracować.

W Lublinie zabierałeś nowych piłkarzy na kolacje, w Legii kontynuujesz ten zwyczaj?

- Chciałbym, bo piłkarz jest najważniejszą osobą w klubie piłkarskim, zawsze musi być czas dla zawodnika. Na razie kolacje nie miały jednak miejsca, moment jest trudny. Z Luquim czy Claudem rozmawiałem telefonicznie. Z Chodyną rozmawiałem osobiście, przyjechał tu na badania, pojechałem z nim do hotelu i tam rozmawialiśmy. Z Nsame mieliśmy długą rozmowę wideo. A jak już przyleciał do Warszawy, pojechałem do niego do hotelu. Z Rubenem było podobnie, choć proces był znacznie dłuższy, ze Sportingiem trzeba było trochę powalczyć. On też miał taką sytuację, że został ojcem, dziecko urodziło się miesiąc temu, trzeba było mu dodać wsparcia, odrobinę pewności, że po przylocie do Polski będzie miał najlepsze warunki. To naprawdę była bardzo trudna operacja.

Marcin Herra Goncalo Feio Jacek Zieliński

Jak wygląda twoja rola w procesie decyzyjnym dotyczącym transferów?

 - Jestem w ciągłym kontakcie z Jackiem Zielińskim i Radkiem Mozyrko. Czasem też prezesem Mioduskim – jeśli to konieczne. Prezes musi ostatecznie zaakceptować przyjście kogoś do klubu, zwykle jest to formalność. A moja rola? Czuję duże zaufanie od klubu, od dyrektora skautingu, od dyrektora sportowego. Jeśli jest piłkarz, którego zaproponowałem, to chcę, żeby był analizowany przez dział skautingu i dyrektora sportowego i najlepiej by decyzja była jednomyślna. Tym bardziej, że skauting poświęca więcej czasu na przyglądanie się zawodnikom niż ja. Jeśli propozycja wychodzi z ich strony, i jest pewność co do przydatności, to oglądam takiego piłkarza, sporządzam charakterystykę i swoje wyobrażenie o wprowadzeniu do zespołu. Również sztab trenerski jest zaangażowany w tym procesie. Mamy do siebie duże zaufanie i moje słowo z pewnością jest ważne. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy na tym polu oraz z tego, że tak szybko latem zostały przeprowadzone transfery. Na wdrożenie zawodników zawsze potrzeba czasu. Piłkarz o dużym potencjale może być w danym systemie gorszy niż piłkarz o słabszym potencjale, który jednak go zna. Tego czasu po starcie sezonu, przy grze co trzy dni, będzie brakowało. Dlatego tak ważne było, że większość zawodników miałem już na zgrupowaniu w Austrii.

- Od razu powiem jasno – dla mnie transfery nie będą żadną wymówką. Uważam, że stworzono mi najlepsze warunki w Polsce, posiadam w drużynie duży potencjał. Jestem trenerem, który przede wszystkim i w pierwszej kolejności patrzy na to, kogo ma w kadrze, w swojej szatni i dopiero potem patrzę na zewnątrz. Mam w rękach wszystkie narzędzia do pracy.

Jak podchodzisz do rywalizacji w lidze z trenerami, których znasz? Jak Jan Urban, Jacek Magiera czy Marek Papszun. To dla ciebie dodatkowe wyzwanie czy nie zwracasz na to uwagi?

- Podchodzę do każdego meczu poważnie, więc niezależnie z jaką drużyną, z jakim trenerem byśmy grali, to staram się przygotować swój zespół jak najlepiej. To są trenerzy, którzy są mistrzami Polski, znamy się, to dodatkowy smaczek i waga tej ligi. Nasze ścieżki się przecinały, ale w piłkę grają piłkarze i każdy może mieć swój plan na mecz, ale to nic nie znaczy, jeśli piłkarze nie będą go realizować.

Polecamy

Komentarze (351)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.