Grzegorz Szoka: Pozycja lidera CLJ motywuje do ciężkiej pracy
25.12.2019 11:00
Zajmujecie pierwsze miejsce po rundzie jesiennej. Spodziewał się pan takiego wyniku?
- Taki był nasz cel sportowy. Zawsze mierzymy jak najwyżej. Oczywiście, chcemy przede wszystkim realizować cele rozwojowe, aby nasi zawodnicy czynili jak największe postępy. Pozycja w tabeli nie ma pierwszorzędnego znaczenia. Ale uważam, że w tej kategorii wiekowej staje się ona coraz bardziej istotna. Za nami dopiero półmetek. Wiosną może wiele się zdarzyć. Liga jest niezwykle wyrównana. Pokazało to dobitnie ostatnie spotkanie o stawkę w 2019 roku z Hutnikiem Kraków. Mecz okazał się wymagający, wygraliśmy 1:0 po bramce w samej końcówce. Cieszymy się z pozycji lidera. To fajna sprawa, motywuje do dalszej pracy, ale nie jest to kluczowe.
Kluczowy jest rozwój indywidualny każdego zawodnika?
- Najważniejsze jest to, ilu chłopaków będzie kroczyło do przodu, ilu dostanie szansę wyżej. Znajdujemy się na ostatnim miejscu młodzieżowej drabinki. Można powiedzieć, że w drugim zespole jest największy przesiew, ponieważ tylko nieliczni trafiają do „jedynki”. Z CLJ do rezerw również nie przechodzi cała drużyna. Często to decydujący moment. Pojawia się pytanie: czy klub postawi na graczy, którzy mogą otrzymać szansę reprezentowania pierwszej drużyny, zrezygnuje z nich bądź wybierze im inną ścieżkę rozwoju. Zdarza się, że niektórzy przechodzą na wypożyczenia, rozwijają się i wracają do stolicy. Istotnym faktem będzie dla mnie to, ilu zawodników zostanie w Legii po tym sezonie, ale również to ilu z nich wskoczy w kilku najbliższych latach na poziom centralny i będzie zawodowo grać w piłkę.
Plusem jest to, że operuje pan kadrą bardzo zbliżoną do tej, którą prowadził w zeszłym sezonie.
- Zgadza się, zespół jest podobny. Pewni gracze zaczęli pełnić jednak inne funkcje. Czasami decyduje o tym forma zawodników czy liczba kontuzji w zespole. Część zawodników, która w ubiegłych rozgrywkach przesądzała o obliczu naszej ekipy, zmaga się z urazami. Role przewodnie musieli wziąć na swoje barki inni chłopcy. Można powiedzieć, iż dynamika grupy się zmienia. Gracze mają zróżnicowane obowiązki. Dwóch-trzech nowych piłkarzy może bardzo skorygować siłę zespołu i to widać w tym sezonie.
Trochę ubolewał pan nad urazami (Kochanowskiego, Urbana, Munika czy Barnowskiego - red.) oraz nad przejściem Sparwassera do Odry Opole przed startem rundy. Były jakieś zmartwienia w kontekście wyników i boiskowej postawy?
- Martwiłem się bardziej pod kątem tego, że grupa uzdolnionych graczy po bardzo udanym sezonie, wypada na pół roku i wymuszona przerwa hamuje ich rozwój. Ważne ogniwa poprzednich rozgrywek. Dłuższe urazy, rozbraty z treningiem mocno stopują takich chłopaków. Michał Sparwasser? Cieszę się, że chłopak rozwinął się u nas w taki sposób i po paru latach wrócił do swojego miasta, podpisał profesjonalny kontrakt. Z tego, co z nim rozmawiałem, Odra na niego liczy. To dla niego forma nagrody za ciężką pracę i lata wyrzeczeń.
Wiele osób narzeka na Centralną Ligę Juniorów do lat 18 – jest pan zwolennikiem tej koncepcji?
- Dla rozwoju wszystkich chłopaków, dobrym posunięciem byłby powrót do kategorii do lat 19. Jako Legia, mamy możliwość przesuwania najzdolniejszych graczy do rezerw. Niebędziemy trzymać na siłę perspektywicznych zawodników w CLJ tylko po to, aby wygrywać mecze. Jak widać, przesuwamy do seniorów zawodników o rok-dwa lata młodszych, którzy spokojnie mogliby prezentować się w juniorach starszych.
Czemu jestem za powrotem do CLJ U-19? Po pierwsze, chłopcy późno dojrzewający mogliby dłużej występować w tej kategorii i dobić do poziomu fizycznego pod kątem rywalizacji z dorosłymi. W tym momencie, zabiera się im dwanaście miesięcy szkolenia. Na przykładzie jednego z naszych pomocników widać, że może to być w niektórych sytuacjach krzywdzące. Chodzi o typ zawodnika bazującego na technice, przewidywaniu, szybkim operowaniu piłką. Nie jest gladiatorem skupiającym się na sile fizycznej czy innych cechach motorycznych. Zakończenie gry juniora w wieku 17 lat nie pomoże mu w przejściu do seniorskiego futbolu.
Druga sprawa – liga byłaby mocniejsza. Gdyby powrócono do CLJ U-19, byłoby to z korzyścią dla nas i rywali – zwykle nasi przeciwnicy nie mają aż tak wyselekcjonowanej młodzieży, więc możliwość wystawiania również o rok starszych zawodników podniosłaby ich poziom. Z kolei my grając głównie zawodnikami 16-17-letnimi mierzylibyśmy się ze starszymi zawodnikami. Warunki do rozwoju byłyby lepsze.
Oprócz tego, bardzo istotny jest aspekt edukacji szkolnej. Proponując chłopakowi przejście do Legii, zapewniamy mu bursę oraz klasę sportową w liceum. Nagle okazuje się, iż rok przed maturą kończy wiek juniora i nie wiadomo, co z nim robić. Jeżeli jest gotowy na grę w drugim zespole – zostaje i się uczy. Jeżeli nie, przechodzi najprawdopodobniej na wypożyczenie, zmienia szkołę, co zaburza nie tylko proces treningowy, ale przede wszystkim szeroko pojęty rozwój osobisty.
Jak temu przeciwdziałać?
- Już jakiś czas temu ruszyła dyskusja na ten temat. Liczę, że kluby zjednoczą się we wspólnej sprawie. Wszyscy są zgodni, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przywrócenie formuły U-19. Do takich wniosków można dojść po rozmowach z trenerami podczas szkoleń, kursów czy meczów ligowych. Wiem, iż zostały podjęte działania mające na celu zmianę. Wszystko zależy od władz PZPN-u – czy pójdą za tym, czy nie.
Wydaje się, że przez to rocznik ’01 miał trochę pod górkę.
- Myślę, że chłopcy z tego rocznika znaleźli się w trudnym momencie. Do samego końca toczyły się bowiem rozmowy o tym czy trzech-czterech graczy będzie mogło rywalizować w tej lidze. Sytuacja byłaby zatem bardzo podobna do tej z ubiegłego sezonu w kontekście chłopców z rocznika 2000. Gdyby formuła została do dnia dzisiejszego, na treningach ćwiczyłoby pewnie z sześciu-ośmiu starszych piłkarzy. Dawało to pewną ochronę zawodnikom, w których klub wierzył i liczył, że po roku dojdą do poziomu seniorskiego. W letnim oknie wielu graczy z ’01 musiało szukać wypożyczeń nawet na szczeblu czwartoligowym.Nie chcielibyśmy rozwijać późno dojrzewających na tym pułapie tylko wyższym.
Ilu ma pan w składzie piłkarzy późno dojrzewających?
- Kilku. Myślę, że w tym wypadku nie chodzi tylko o nich. Generalnie polska piłka jest bardzo wymagająca pod względem fizycznym. Często, im niższy poziom rozgrywkowy tym bardziej zespoły są nastawione na walkę niż grę. Sądzę, że paru graczy potrzebowałoby dodatkowego roku szkolenia, aby pełnoprawnie dołączyć do drużyny rezerw, a przy dalszym rozwoju liczyć na promocję do pierwszego zespołu. Powody mogą być różne. Niektórzy z nich mieliby czas, aby nadrobić dysproporcje fizyczne. Zdarzają się przypadki, gdy widzimy potencjał gracza po przesunięciu w inne miejsce boiska, ale on potrzebuje czasu na przyswojenie nowych nawyków. Kilka dodatkowych miesięcy bardzo by się przydało.
Co pan sądzi o nowych zawodnikach, którzy dołączyli do was w letnim okienku transferowym? Chodzi o Jegora Macenkę, Mikołaja Grzejdę, Aleksa Krasickiego, Łukasza Rytelewskiego oraz bramkarza, Piotra Kołodzieja. Jest pan z nich zadowolony?
- Nie chciałbym indywidualnie oceniać zawodników. Ogólnie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. Nie będę jednak wystawiał not, laurek. Cieszę się z ruchów transferowych, które poczynił klub, oraz podejścia i pracy tych graczy. To na pewno piłkarze mający spory wpływ na formę drużyny. Wcześniej oglądaliśmy ich w akcji. Jegor oraz Łukasz mierzyli się bezpośrednio z nami w zeszłym sezonie w lidze. Widziałem ich w starciach z Legią czy na obserwacjach, które robiłem pod kątem innych zespołów. Pozostali zawodnicy byli oglądani kilkukrotnie przez skauting. Klub wiedział na co ich stać.
Kto najszybciej ma szansę trafić do rezerw?
- Mam swoje typy, ale ich nie ujawnię. Już na tym etapie w Legii, wszyscy mogą walczyć o pozostanie w klubie. Mają na to realne szansę. Nie chcę jednak operować nazwiskami, bo to nadal piłka młodzieżowa. Wszystko może się tutaj zmienić w ciągu miesiąca-dwóch. Każdy musi intensywnie trenować i liczyć na swoją szansę. Pamiętajmy również o tym, że to tak duży klub, przez co decyzji nie podejmuje jeden trener. Jest grupa szkoleniowców, koordynatorów, dyrektorów, którzy za to odpowiadają i robią wszystko, aby wszystkie ruchy były obarczone jak najmniejszym ryzykiem.
Będziecie w stanie zapełnić luki gdy np. w zimie do rezerw przejdzie dwóch piłkarzy regularnie grających u was w wyjściowej „jedenastce”?
- Jeżeli dwóch graczy z największym potencjałem przechodzi wyżej, a najczęściej w ich miejsce wchodzą gracze z młodszej kategorii wiekowej, zawsze jest to obarczone okresem adaptacyjnym. Chłopcy muszą się przestawić na troszeczkę inne granie. Widzimy to podczas treningów, kiedy dajemy szansę młodszym albo gdy ktoś z CLJ do lat 18 może pokazać się w rezerwach. Widać przeskok w szybkości operowania piłką, podejmowania decyzji. Jest moment, w którym muszą przejść dalej. Zdarza się, że ten krok wykonają błyskawicznie, naturalnie i nie kosztuje to tak wiele. Czasami jednak jest z tym kłopot. W przypadku ruchów między drużynami, damy sobie radę. Zobaczymy jak będzie przebiegał proces aklimatyzacji. W tamtym roku, po rundzie jesiennej, w kategorii U-17 pożegnało się z nami sześciu-siedmiu chłopaków. Okazało się, iż przyszło do nas wówczas paru graczy z młodszego zespołu, którzy fajnie wpasowali się do zespołu i zrobili progres. Regularnie mogliśmy rywalizować z innymi jak równy z równym.
Ogląda pan piłkarzy, którzy aktualnie występują w drużynie juniorów młodszych? W ostatnim meczu z Hutnikiem zadebiutowało u was trzech zawodników. Ciekawie wprowadził się chociażby Wiktor Kamiński.
- U nas nie ma zamkniętych drużyn – to coś, co jest fajne w naszej akademii. Oczywiście, każdy trener ma swój charakter, wymagania, lecz praca jest mocno standaryzowana. Trenerzy wzajemnie ze sobą rozmawiają. Znamy tych graczy. W poprzednim sezonie, pracując w U-17, miałem pod sobą zespół do lat 16, czyli tę samą grupę. Bardzo dobrze nam się współpracowało. Teraz jest tak samo, z tym, że prowadzę wyższą kategorię wiekową. Sporadycznie mamy łączone zajęcia, dzięki czemu nasz kontakt jeszcze lepszy. Większość znam od dwóch i pół roku odkąd tutaj jestem. Rozpoczynając pracę w U-14 z rocznikiem ’04, miałem również „do czynienia” z chłopcami urodzonymi w 2003 roku. Podpatruję ich rozwój. Większość szkoleniowców obserwuje piłkarzy o dwie-trzy kategorie młodsze i starsze. Wszyscy pracujemy dla wspólnego celu.
Jak wygląda współpraca z rezerwami?
- Trenujemy w Rembertowie, tak jak „dwójka”. Zdarzało się, iż razem ćwiczyliśmy z rezerwami. Z trenerem Piotrem Kobiereckim jestem w stałym kontakcie. Siedzimy w jednym pokoju, biurko w biurko (śmiech). Wiemy, co się dzieje w naszych zespołach. Jeżeli trener rezerw potrzebował graczy na starcie sezonu ze względu na kontuzje, kilku chłopaków od nas otrzymało szansę na pokazanie swoich możliwości. W końcówce rundy jesiennej było podobnie. Chodzi o Szymona Włodarczyka, którego zapraszano na treningi czy mecze. Nie mieliśmy z tym problemów. To samo działo się w drugą stronę. Ci, którzy potrzebowali być w rytmie meczowym, w miarę możliwości wspierali naszą ekipę. Dochodziło do sytuacji, w których seniorzy nie grali spotkania ligowego, a u nas wypadło paru graczy i wtedy kilku zawodników mogło nas wesprzeć. Współpraca przebiega dobrze. Prowadzimy fajny dialog. Bardzo dobrze to funkcjonuje.
Trener Kobierecki pyta się pana o konkretnych piłkarzy?
- Pyta, ogląda. Gdy ma taką możliwość, obserwuje nasze zajęcia czy przyjeżdża na spotkania o stawkę. Dodatkowo, jeżeli jest taka potrzeba, wysyłamy zawodników na trening do zespołu rezerw. Wówczas, w miarę możliwości, Piotrek Kobierecki jest w stanie sam wyrobić sobie opinię na temat poszczególnego gracza.
Wasz styl jest podobny do tego z ubiegłych rozgrywek?
- Wiem, co chcemy robić, widzę jak wszystko się zmienia. W bieżącym sezonie występujemy w troszeczkę innej lidze. Zdarzają się spotkania, w których zespoły przeciwne murują bramkę, są bardziej pragmatyczne. Zakładaliśmy taki scenariusz oglądając szczebel centralny dwa lata temu. Wtedy chcemy po prostu dłużej operować futbolówką, więcej grać w ataku pozycyjnym. Od początku okresu przygotowawczego kładliśmy większy nacisk na aspekt utrzymania piłki oraz zmianę ciężaru gry. W młodszych kategoriach stawialiśmy na intensywność, żeby przygotować zawodników do gry na wyższym poziomie pod kątem obciążeń. Skupialiśmy się na pressingu, reakcji po stracie. Wypracowaliśmy dominację i zachowania bez piłki w grze defensywnej. Utrzymało się to na wysokim poziomie. Prowadzimy statystyki i nadal używamy wysokiego pressingu oraz chcemy odebrać piłkę natychmiast po stracie. Operując futbolówką, staramy się natomiast bardziej kontrolować mecz, modyfikować tempo rozgrywania akcji w zależności od potrzeb. Wydaje mi się, iż idzie to coraz bardziej w kierunku futbolu seniorskiego.
Są jakieś elementy, które będzie chciał pan wprowadzać w drugiej części sezonu?
- Cały czas mamy dużo pracy. Musimy doprowadzać do perfekcji podstawowe rzeczy. Zawodnicy muszą potrafić zebrać informacje z boiska i na ich podstawie podjąć trafną decyzję oraz wykonać bardzo dobrze działanie techniczne. Chcemy nadal utrwalać nawyki wychowanka oraz tworzyć takie środowisko treningowe, które będzie ich zmuszało do coraz szybszego działania.
W jakim aspekcie najwięcej macie do poprawy?
- Chcielibyśmy jeszcze mocniej kontrolować boiskowe poczynania wraz z umiejętnością utrzymania się przy piłce, ale również z cechami mentalnymi. Zbyt często jakość wykonania prostych elementów technicznych okazywała się zależna od rezultatu. Widziałem, że często kiedy potrafiliśmy odskoczyć przeciwnikowi na dwie bramki, zawodnicy czuli się komfortowo. Gdy wynik był na styku, za mocno o tym myśleli. Będziemy chcieli rozwinąć się pod tym względem, żeby pewność w grze i pewność siebie była wyższa, nawet wtedy kiedy wynik nie jest tak dobry, jakbyśmy tego oczekiwali.
W meczu z Lechią prowadziliście 3:1, potem jednak rywale strzelili gola kontaktowego i zdarzały się momenty dekoncentracji, błędy które mogły kosztować utratę punktów.
- Na najwyższym poziomie zdarzają się spotkania, w których przeciwnik zdobywa bramkę kontaktową, zaczyna wierzyć i chce pójść za ciosem. Ci, którzy tracą gola, tracą również pewność siebie. Cieszy to, iż mimo takich chwil, potrafiliśmy „zabijać” mecze. Podobna sytuacja miała miejsce z Zagłębiem Lubin. Przegrywaliśmy. Doprowadziliśmy do wyrównania, następnie uwierzyliśmy w siebie i ostatecznie wygraliśmy 4:2, mimo że przeciwnik w paru fragmentach przeważał. To trudna umiejętność, niezwykle zależna od pewności siebie i grupy graczy, którą się posiada. Będziemy nad tym pracować. Nie powinno być rozluźnienia w momencie gdy prowadzimy, lecz jest to dłuższy proces.
Wielu chłopaków w tym sezonie była ustawiana na różnych pozycjach. Nastąpiła wszechstronność. To wasz atut, który dobrze funkcjonuje.
- W piłce często mówi się, iż w najmłodszych kategoriach trzeba próbować korzystać z graczy w paru miejscach na murawie, bo wówczas się rozwijają. Na dodatek, nie wiadomo jeszcze, kto gdzie będzie grał docelowo. Oczywiście, są pozycje stricte przywiązane do zawodnika. Raczej wiadomo, że środkowy obrońca nie zacznie nagle poruszać się na skrzydle, ponieważ jest to spowodowane charakterystyką motoryczną. Wielki plus należy się tym, którzy są w stanie występować na różnych pozycjach.
Mamy przykład Michała Karbownika, który regularnie grywał w środku pola, a zadebiutował w pierwszej drużynie na lewej obronie. Z racji na wcześniejsze przejście do seniorów i młody wiek, może być tak, że zawodnicy dostaną szansę zaistnienia na nie swoim miejscu na boisku. Dobrze by było, aby nie bali się podjąć wyzwania tylko dlatego, że nigdy wcześniej nie występowali na danej pozycji. Za każdym razem gdy ktoś zmienia miejsce na boisku, może rozwijać się w innych warunkach.
Ciekawym przykładem jest Łukasz Rytelewski. Zaczął sezon na pozycji stopera, a końcówkę rundy spędził w środkowej strefie boiska.
- Obserwowaliśmy tego chłopaka, ponieważ grał w przeszłości przeciwko nam. Można powiedzieć, że występując jako środkowy obrońca, „robił” całą grę w klubie z Olsztyna. Widzimy jego predyspozycje. Zobaczymy jak to się rozwinie.
Z którego meczu jest pan najbardziej zadowolony?
- Trudno powiedzieć. Czasami jesteśmy zadowoleni z tego, że w stu procentach wykonaliśmy konkretny plan na dane spotkanie. Niekiedy jednak jesteśmy zadowoleni z reakcji zawodników na konkretne wydarzenia. Jestem trenerem, który mocno zwraca uwagę na wspólnotę w zespole, na to czy gracze chcą pracować ze sobą dla jednego celu. Przywołałbym rywalizację z Zagłębiem, w trakcie której nie wyglądaliśmy najlepiej, jednak później skutecznie się przeobraziliśmy. Mecz dał nam dużo radości. Był moment, w którym siedzisz z boku jako szkoleniowiec i zastanawiasz się: kurczę, jak to się dzieje, że nie gramy? Przeciwnik prezentuje się solidnie, a my stanęliśmy w miejscu. Ważne jest wówczas, aby się nie poddać. Znaleźć jedno-dwa zagrania, za którymi jest się w stanie pójść i uwierzyć. Jestem szczęśliwy, gdy chłopaki umieją się podnieść i ruszyć do przodu. Znajdzie się dwóch czy trzech graczy, którzy dadzą pozytywny impuls drużynie. Wiara w siebie i w kolegów na murawie jest w stanie nas pociągnąć do czegoś dużego. Zdarzają się spokojniejsze spotkania, w których wypadniemy solidnie i też jestem zadowolony. Wiele było takich meczów.
A mecze z których nie był pan zadowolony, kiedy pozostał niedosyt?
- Porażki mogą się przytrafić. W danym meczu wykreujesz 30 sytuacji, oddasz 20 strzałów, lecz nie zdobywasz nawet punktu. Ważne, żeby z każdej porażki coś wyciągnąć. Nie byliśmy zadowoleni ze starcia z Górnikiem Zabrze (1:1 - przyp. red.). Można powiedzieć, iż wszystko było w naszych rękach. W pewnym momencie chyba jednobramkowe prowadzenie nam wystarczyło. Nie utrzymaliśmy koncentracji i poziomu gry. Po rzucie wolnym z kilkudziesięciu metrów straciliśmy gola. Szkoda, ponieważ będąc lepszym od przeciwnika, dobrze byłoby sięgnąć po komplet „oczek”. Mieliśmy do siebie pretensje, że nie wyglądało to tak, jakbyśmy chcieli. Po naszej myśli nie poszła rywalizacja z Pogonią czy Koroną, jednak były to niezłe ekipy i w dużej mierze decydowała forma dnia. Na pewno można było wykonać coś lepiej. Przyjęliśmy to z pokorą i pracowaliśmy dalej.
Zremisowany mecz z Lechem we Wronkach budził z kolei skrajne emocje.
- Tak jest. Bardzo dobrze wyglądaliśmy na murawie i stworzyliśmy sobie mnóstwo okazji. Żałowaliśmy remisu. W pierwszej połowie wykreowaliśmy dwie stuprocentowe okazje strzeleckie oraz równie dobre sytuacje, lecz straciliśmy bramkę po jednym dłuższym podaniu do przodu. Popełniliśmy błąd, ale nie złożyliśmy broni. Doprowadziliśmy do wyrównania po przerwie. Spotkanie się otworzyło, udało nam się wykreować dwie dwustuprocentowe akcje, gdzie z bliskich odległości nie trafiliśmy do siatki. Trudno.
Trzy dni później walczyliśmy we Wrocławiu ze Śląskiem. Kontynuowaliśmy solidną grę i wówczas wygraliśmy 3:0. Był to dla mnie dobry sygnał: "okej, byliśmy lepsi, dzisiaj nie poszło. Nie możemy się podłamać tylko idziemy dalej". Tak zrobiliśmy. Od tamtej pory nie przegraliśmy żadnego meczu.
Częściej dyskutuje pan z piłkarzami po wygranych czy po przegranych meczach?
- Nie ma znaczenia. Rozmowy podczas analizy, spotkań grupowych zależą od mikrocyklu. W niektórych tygodniach zawodnicy mają bardzo dużo obowiązków i nie chcemy ich przygnieść dodatkowymi sprawami. Trzeba wyczuć moment, w którym jesteśmy w stanie coś przekazać. Indywidualne rozmowy są zależne od potrzeb. Staram się cały czas z kimś komunikować, to ważny aspekt. Wiele rzeczy nam umyka. Tylko przez dobry kontakt możemy coś zauważyć i pomóc.
Piłkarze czasami przychodzą i sugerują, że chcieliby zagrać na innej pozycji? Mają pomysł na siebie i mówią, gdzie mogą dać więcej?
- Zawodnicy raczej nam ufają. Były momenty, kiedy zmienialiśmy pozycję danemu piłkarzowi, a on zastanawiał się dlaczego do tego doszło i chciał poznać powody. Chłopcy raczej są w stanie uwierzyć w nasze pomysły. Nie widać, aby byli niezadowoleni, szukali wymówek czy jakichś zmian w trakcie meczu. To grupa ukierunkowana na rozwój.
Od początku przygody z trenowaniem jest pan osobą, która na ogół stoi przy linii, gestykuluje, ochoczo podpowiada.
- Myślę, że tak. Na każdym etapie muszą być jednak inne wskazówki. Jeżeli pracujemy z najmłodszymi, kierujemy w ich stronę pozytywne komentarze, pochwały. Zachęcamy do czegoś bez większego sterowania przysłowiowym joystickiem. Prowadząc juniorów starszych również rzadko zdarza się, abym bezpośrednio powiedział do zawodnika, co musi wykonać. Czasami komentuję jego decyzję, podpowiadam, żeby wyciągnął wnioski. Czasami zadaję mu pytania, co mógł zrobić lepiej. Sądzę, iż duża część uwag nawiązuje do motywacji czy nowych bodźców dla piłkarzy. Zdaję sobie sprawę, że jestem osobą, która wyrzuca emocje na zewnątrz. To oczyszczanie mojej osoby. Gdybym usiadł i się nie odzywał, dusił wszystko w sobie, zatkałbym się (śmiech). W ten sposób po prostu reguluję swoje emocje.
Spodziewa się pan, że po dwóch mistrzostwach z CLJ, pojawi się szansa w rezerwach?
- Nie, nie myślę o tym. Liczy się tu i teraz. Przechodząc do ekipy juniorów młodszych, myślałem, iż dalej będę ją prowadził. Gdyby nie to, że Marek Saganowski otrzymał szansę w „jedynce”, nie byłoby żadnych rozmów i spokojnie trenowałbym dalej U-17. Dzisiaj podchodzę do tego tak samo. Prowadzę juniorów starszych, za rok może przyjść zespół młodszy. Jestem nastawiony na pracę. Dobrze się czuję i nie skupiam się na tym, co będzie za parę miesięcy. Znajduję się w dobrym miejscu. Czuję, że się rozwijam i mogę pomóc chłopakom, to dla mnie najważniejsze.
A ma pan ambicje by kiedyś poprowadzic zespól seniorów?
- Kiedyś trenowałem zespół rezerw Znicza Pruszków. Życie szybko zweryfikowało moje oczekiwania co do tej pracy. Prowadzenie drugiego zespołu jest jedną z bardziej wymagających misji, jeżeli chodzi o trenera. Posiadasz określoną grupę zawodników, trzeba być pogodzonym z zejściami z góry. Nie jest to łatwa sprawa. Kluczem jest bycie w miejscu, gdzie czujemy, iż idziemy do przodu.
Jestem w jednej z najlepiej zorganizowanych akademii w Polsce. Jeśli przykładowo pracuję z drużyną U13 i otrzymam ofertę pracy w kategorii U18 w innym klubie, to nie oznacza, że przyjmując ją będę lepszym trenerem. To tak nie działa. O tym jakimi jesteśmy szkoleniowcami, nie decyduje liga, w której przebywamy. W założeniu powinno być tak, że najlepsi pracują w Ekstraklasie. Wielu bardzo dobrych trenerów prowadzi jednak drużyny z niższych lig i boryka się z wieloma problemami, których szkoleniowcy z najwyższej klasy rozgrywkowej nie widzieli. Mają mniejsze sztaby, muszą być bardziej wszechstronni i poświęcają więcej czasu swojej pracy. Liga nie zawsze jest wyznacznikiem. Oczywiście nie odbieram niczego tym, którzy trenują na wyższym pułapie. Reasumując, w tym momencie stawiam sobie cele rozwojowe. Wiem w jakim kierunki zmierzam. Nie chcę osiągać czegoś na siłę.
W szatni wisi tor obrazujący wyścigi Formuły 1. Można z niego wywróżyć mistrzostwo?
- Jeżeli chodzi o tor, który ma obrazować nasz wyścig w tym sezonie CLJ U-18, widzę, że każdy zakręt jest istotny. Nie liczą się tylko najtrudniejsze wiraże, czyli starcia z Zagłębiem czy Górnikiem. Równie ważne są spokojniejsze zakręty, gdzie mierzymy się z drużynami z dołu tabeli. Wówczas może się wydawać, że nic nas to nie kosztuje i spokojnie pokonamy zakręt, lecz przez brak skupienia, nieprzygotowanie, można z niego wypaść. Pokazała to ostatnia kolejka w tym roku. Graliśmy z Hutnikiem, z kolei Zagłębie z Cracovią. Wszyscy przed pierwszym gwizdkiem "ułożyli" sobie tabelę. Okazało się, iż lubinianie potknęli się na łuku, a my zachowaliśmy koncentrację do końca. Łatwo nie było, ale przeskoczyliśmy „Miedziowych” w ostatnim momencie. Najważniejszy będzie równy przejazd, sumienna praca i indywidualne przygotowanie każdego zawodnika do następnego wyzwania. Jeżeli będziemy mądrze i intensywnie trenować, wszystko w naszych rękach. Możemy pokonać każdego w lidze. Największym zagrożeniem dla nas jesteśmy my sami.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.