News: Jacek Magiera: Vadis ciągnął cały zespół w górę

Jacek Magiera: Vadis ciągnął cały zespół w górę

Marcin Szymczyk

Źródło: Piłka Nożna

16.06.2017 16:29

(akt. 07.12.2018 10:21)

- Poprzedni rok zacząłem jako doradca zarządu w trzecioligowym Motorze Lublin. Bardziej robiłem to jako pasjonat piłki, nie chciałem być wtedy trenerem. Chciałem po prostu odpocząć od boiska, byłem bardzo zmęczony i stłamszony tym wszystkim, co miało miejsce w drugiej drużynie Legii. Jeździłem i nabierałem dystansu do rzeczywistości. Jeździłem na mecze, w których Motor grał na przykład z Piastem Tuczempy, a nawet nie wiedziałem, gdzie te Tuczempy leżą. Pół roku później słuchałem hymnu Champions League jako trener mistrza Polski na Santiago Bernabeu. Cóż, nie ma rzeczy niemożliwych w piłce nożnej... I to jest piękne! - opowiada w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna" trener Legii, Jacek Magiera.

Szczypałeś się wówczas na stadionie Realu Madryt? Aby upewnić się, że nie jest to sen?


- Szczypać, to się nie szczypałem, ale śmiałem się w duchu, było to bowiem wtedy tak nierealne, że trudno było uwierzyć, iż zdarzyło się naprawdę. A wszystko działo się błyskawicznie. Po wizytach w Tuczempach szybko objąłem posadę trenera w Zagłębiu Sosnowiec. Najpierw zaliczyłem debiut w Pucharze Polski na szczeblu centralnym, potem w pierwszej lidze. A kiedy zaczęło naprawdę dobrze iść - wygraliśmy sześć meczów, trzy zremisowaliśmy - przyszła oferta z Legii, która awansowała do Ligi Mistrzów. Zadebiutowałem więc także w Champions League, czyli już w trzecich rozgrywkach jako szkoleniowiec, a czwarte - to była ekstraklasa. Dzięki punktom zdobytym w Lidze Mistrzów mogłem zaliczyć debiut także w Lidze Europy, czyli przez dziewięć miesięcy zadebiutowałem na pięciu różnych frontach. "Wydaje mi się, że niema drugiej takiej osoby w Europie.


Byt taki moment, że odleciałeś? Zakochałeś się w sobie z wzajemnością od nadmiaru tak pozytywnych wrażeń?


- Nie. I myślę, że mi to nie grozi. Cały czas widzę dużo braków i aspektów, które są do udoskonalenia, do poprawy, do nauki. Głośno o tym nie mówię, ale jestem świadomy, że jest pole, na którym muszę jeszcze dużo pracować, aby być lepszym.


Nie jest tajemnicą, że Dariusz Mioduski na dzień dobry nie głosował za twoim zatrudnieniem. Byłeś faworytem dwóch innych ówczesnych współwłaścicieli. Jak dzisiaj układają się relacje z obecnym jedynym udziałowcem?


- Trzeba otwarcie powiedzieć, że właściwie nie znaliśmy się z prezesem Mioduskim. To znaczy mówiliśmy sobie w klubie dzień dobry, ale nie było nawet możliwości, abyśmy dłużej porozmawiali. Z prezesem Bogusławem Leśnodorskim była inna sytuacja, on mnie znał i tak naprawdę to głównie dzięki niemu we wrześniu dostałem szansę jako trener pierwszej drużyny Legii. Podejrzewam, że nikt inny by się na to nie zdecydował, jego odwaga była decydująca. Prezesa Macieja Wandzia też poznałem dopiero wtedy, gdy objąłem zespół. Mieliśmy jednak dobre kontakty. Natomiast z prezesem Mioduskim dopiero teraz, kiedy został jedynym właścicielem, nasze kontakty się zacieśniły. Trzeba było się lepiej poznać, i współpracujemy - jak mi się wydaje - harmonijnie. Takie są fakty, tak w każdym razie widzę to zagadnienie.


Miałeś w ogóle zadrę, że nie byłeś dla Mioduskiego pierwszym wyborem?


- Nie, nawet o tym nie myślałem. Każdy z właścicieli, każda z osób, które decydują, ma prawo wybierać ludzi, którym zaufa. Dziś jest fajnie, zdobyliśmy tytuł mistrza Polski, cieszymy się wspólnie, natomiast w tym zawodzie jest normalne, że kiedyś trzeba się będzie rozstać.


Klucz do sukcesu miał na imię Vadis?


- On jest świetnym piłkarzem i miał ogromny wpływ na to, co działo się na boisku. Mecz w Kielcach pokazał, jakim jest piłkarzem, przecież niezmiernie rzadko się zdarza, by jeden zawodnik kreował cztery bramkowe sytuacje swoimi podaniami w jednym spotkaniu. Vadis na pewno przerasta myśleniem o tym, co się stanie na boisku, przeciwników. To jest zawodnik formatu Ligi Mistrzów. Kiedy graliśmy z takimi zespołami jak Real, Sporting czy Borussia, u rywali takich Vadisów było ośmiu. Plus trzech graczy jeszcze wybitniejszych. Zatem im więcej takich Vadisów tym lepiej, a trzeba pamiętać, że do poziomu VOO ciągnęli inni - jesienią Thibault Moulin i Miroslav Radović, który rozegrał wtedy bodaj rundę życia, natomiast wiosną Dominik Nagy. Partnerzy podpatrywali Odjidję-Ofoe i pracując z nim, również szli do góry. Oczywiście, nawet Vadis nie da gwarancji, że wprowadzi drużynę do fazy grupowej Champions League, ale na pewno z nim w składzie szanse na awans są znacząco wyższe niż bez niego.


8 lipca pierwszy mecz o Superpuchar. W ostatnich latach nie zaliczał się do priorytetów Legii.


- Siedząc na trybunach, nigdy nie mogłem zrozumieć, jak można wystawiać zawodników, którzy nie zdobyli mistrzostwa, tylko występowali w drugiej drużynie, do meczu o konkretne trofeum. To nie jest moje myślenie. Bardzo ważne jest przecież udane rozpoczęcie nowego sezonu. Ba, to zwieńczenie tego zakończonego, do którego trzeba podejść poważnie choćby z szacunku dla kibiców, którzy przyjdą na mecz o Superpuchar. I będą chcieli zobaczyć najlepszą w danej chwili drużynę, która wywalczyła tytuł mistrza Polski.


Zapis całej rozmowy z trenerem Legii, Jackiem Magierą można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika "Piłka Nożna".

Polecamy

Komentarze (33)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.