Janusz Niedźwiedź

Janusz Niedźwiedź: W drugiej połowie zrobiliśmy wszystko, by wygrać

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

13.08.2022 00:07

(akt. 13.08.2022 03:27)

– Początek nie był jeszcze zły, ale od 15. minuty straciliśmy kontrolę, tym bardziej po straconym golu. Zespół okazał się za mało odważny, mocno zwróciliśmy uwagę na to, że gramy za wolno. Wystarczyło przyspieszyć, ruszyć na pressing i w drugiej połowie Legia była bezradna, bo praktycznie większość podań kierowała do bramkarza, który posyłał dalekie zagrania – mówił po spotkaniu z "Wojskowymi" trener Widzewa, Janusz Niedźwiedź.

– Oddaliśmy sporo strzałów w drugiej połowie, a chyba tylko dwa celne, z tego co widziałem w statystkach. Legia miała dwa dokładne uderzenia w pierwszej odsłonie i zdobyła dwie bramki. I to jest różnica. Jakość naszego strzału, mimo że więcej razy dochodziliśmy do sytuacji, jest słabsza niż zawodnika klubu z Warszawy.

– Nie tak wyobrażaliśmy sobie to spotkanie, liczyliśmy na zwycięstwo. Trzeba pochwalić zespół za drugą połowę, w której zrobiliśmy wszystko, by wygrać. Jeśli chodzi o pierwszą odsłonę, to po ok. 15 minutach nasza gra nie była taka, jaka miała być. Zabrakło nam błysku, szybkiej gry, bardziej dynamicznego zajęcia pozycji, jeszcze bliższego kontaktu, czyli tego, co robiliśmy po przerwie. Wówczas wychodziliśmy odważnie, myślę, że drużyna poczuła, że przy wyniku 0:2 nie mamy nic do stracenia i można wyjść wyżej, agresywniej. Trochę żałuję, że nie strzeliliśmy gola wcześniej, bo sądzę, że spotkanie by się ożywiło i nasi kibice, których po raz kolejny trzeba docenić, jeszcze bardziej by nas ponieśli. A my ponieślibyśmy ich do tego, żeby w tym meczu przynajmniej wyrównać.  

– Kolejna sytuacja, której żałujemy… Słyszymy o 10-centymetrowym spalonym (przy nieuznanym golu Patryka Stępińskiego – red.). Czasem się zastanawiam, czy 10 cm decyduje później o być albo nie być. Przypuszczam, że gdyby bramka na 1:2 wpadła wcześniej, to kto wie, czy byśmy jeszcze przynajmniej nie wyrównali. Tego się już nie dowiemy. Potem pojawiła się dłuższa przerwa, bo analiza VAR trwała, moim zdaniem, za długo. Było przeciąganie, korzystne dla Legii, która zaczęła grać na czas, przewracać się, momentami chwilę leżała. Pojawiło się trochę boiskowego cwaniactwa, warszawiacy poczuli, że są w tarapatach. Były próby wytrącenia nas z rytmu. Zagraliśmy łącznie może 60-65 niezłych minut, ale to było za mało, by wygrać z jakością "Wojskowych".

– Chcieliśmy wyjść na mecz odważnie, może nie aż tak, jak na początku drugiej połowy, bo widzieliśmy, że Karol Danielak biegał bardzo wysoko. Przechodziliśmy w zasadzie na czterech obrońców, stąd brały się kłopoty. Filip Mladenović, będący po lewej stronie, musiał grać najczęściej do stopera albo bramkarza. Potem kontynuowaliśmy pressing i gra Legii opierała się na 2-3 podaniach, na ogół do tyłu, do bramkarza, i Tobiasz wybijał piłkę. Poszliśmy odważnie, po 10-11 minutach chwilę za to zapłaciliśmy, goście tymczasowo opanowali grę i wydawało im się, że mecz będzie toczył się pod ich dyktando, lecz następnie znowu złapaliśmy wiatr w żagle. Tak jak powiedziałem – żałuję, że bramka Stępińskiego nie została uznana, bo ona na pewno dodałaby kolorytu spotkaniu, które i tak było barwne. Ale punktów nie mamy.

– Wspomnijmy o sytuacji Johanssona, który dostał piłkę i fenomenalnie uderzył na dalszy słupek, a Legia objęła prowadzenie. Po chwili mieliśmy bardzo podobną akcję, Juljana Shehu, przeniesioną kilka metrów nad bramką. Jeśli będzie większa jakość, ktoś okaże się od nas lepszy, to jesteśmy w stanie to przyjąć z pokorą i pracować dalej. Mamy być odważni, chcemy kreować sytuacje. Doprowadzamy drużynę do wielu strzałów, możliwości, które możemy wykorzystać, cały czas nad tym pracujemy. Trzeba się wykazać precyzją.

Trener Widzewa został też spytany o rozegranie rzutu wolnego, po którym Bartłomiej Pawłowski upadł na boisko przy wbieganiu w pole karne. – Rozmawialiśmy o tej sytuacji. Tam był faul, sędzia go przegapił, tylko VAR może interweniować wtedy, kiedy jest potencjalna "jedenastka". Jeśli coś dzieje się kilkadziesiąt centymetrów poza "szesnastką", to VAR już nie interweniuje, nie wraca do rzutu wolnego. Musimy zobaczyć, ile znowu centymetrów nam brakło… To są właśnie te szczegóły. Czasami trzeba mieć może odrobinę szczęścia, żeby wciągnąć w pole karne 10 cm spalonego (nieuznanej bramki Stępińskiego – red.) albo 50 cm ze wspomnianej akcji z Pawłowskim. Bo Bartek był faulowany, nie ma wątpliwości – dodał Niedźwiedź.

ZOBACZ TAKŻE:

Polecamy

Komentarze (31)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.