Jarosław Jankowski: Wierzę w mistrza Polski i awans do PLK
16.05.2017 12:20
fot. Marcin Szymczyk, Paweł Grabowski, Piotr Kucza
Jak zaczął Pan kibicować Legii? Od czego się zaczęło? I czy od koszykówki.
- Nie, koszykówka była dużo później, ale o tym powiem dalej. Pierwszy mecz na Legii, jaki pamiętam, miał miejsce w 1988 roku z Szombierkami Bytom 1:1, nie wiem czemu akurat ten mecz wybrałem, po prostu zaciągnąłem wtedy na stadion swojego ojca, który wcale nie był wielkim kibicem. Byłem wtedy w szkole podstawowej, miałem 11 lat. A kibicowanie na poważnie zaczęło się od odebrania Legii tytułu mistrza Polski w 1993 roku, po tym co się wtedy stało, poczułem, że powinienem być stałym bywalcem na trybunach i tak zostało mi do dzisiaj. Końcówkę tamtego sezonu śledziłem głównie w telegazecie, bo wtedy nie było przecież Internetu.
Miałem z meczami wyjazdowymi podobnie. Z tym, że słuchałem w radiu Studia S-13.
- To później, najpierw była telegazeta. Wtedy mało który telewizor miał telegazetę, u mojej dziewczyny rodzice mieli tv z telegazetą i u niej sprawdzałem wyniki, które były aktualizowane naprawdę szybko. Emocje przy patrzeniu na suche wyniki były czasem naprawdę duże. Po ostatniej kolejce skakałem z radości, gdy Legia zdobyła tytuł mistrza Polski w 1993r. Później trofeum zostało Legii zabrane, czego do dziś nie rozumiem. Od tego momentu chodzę na mecze Legii.
Studiując na Uniwersytecie Warszawskim czy w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania czynnie uczestniczył Pan w życiu kibicowskim?
- Główne były studia na UW, potem było SGH. Zawsze byłem aktywny społecznie, ale życie kibicowskie zaczęło być na pierwszym miejscu. W liceum i na studiach miałem paczkę znajomych, z którymi zawsze chodziłem ma mecze. Do dziś te przyjaźnie i znajomości przetrwały, ma to dla mnie olbrzymią wartość.
Będąc młodym człowiekiem bardziej kręciła Pana piłka nożna. Skąd się więc wzięła ta koszykówka?
- Lubiłem oglądać piłkę nożną, ale bardziej kręciła mnie cała atmosfera, otoczka wokół meczu. Z koszykówką to w sumie zabawna historia. W szkole średniej mieliśmy nauczyciela WF, który nas katował graniem w kosza. Tymczasem wszyscy chcieliśmy zawsze grać w piłkę. Od tamtej pory nie przepadałem za koszem. Sześć lat temu, pracując jako prezes Grupy Waryński, na prośbę Tomka Andryszczyka – ówczesnego rzecznika Ratusza, zainteresowałem się projektem odrodzenia koszykarskiej potęgi Legii. Wtedy przyszli do mnie Marcin Bodziachowski i Paweł Podobas z ofertą sponsoringu dla 3-ligowej Legii. Decyzję podjąłem szybko. To była kwestia, ile, kiedy i jak startujemy, co możemy razem zrobić i nawet nie zdawałem sobie sprawy jak zła była wtedy sytuacja finansowa sekcji – dowiedziałem się o tym długo po fakcie. Zawsze chciałem uczestniczyć w życiu Legii i tak zaczęła się moja przygoda z koszykówką. Po czasie spytałem Tomka, dlaczego przysłał tych chłopaków akurat do mnie. Odpowiedział, że byłem jedynym prezesem „Legionistą” jakiego znał i adres wydal mu się naturalny (śmiech).
A decydując się na ten ruch wierzył Pan, że ta potęga faktycznie się odrodzi i że po kilku latach tak dobrze będzie to wyglądało?
- Przede wszystkim ja nie znałem wówczas tej dyscypliny, nie czułem jej. Zacząłem chodzić na mecze, kibicować i robiłem też z tego użytek marketingowy dla firmy – umowa była także korzyścią dla Grupy Waryński. Dopiero z czasem się w to wkręciłem, zacząłem zapraszać kolejnych partnerów. Angażować zaczął się też samorząd – najpierw dzielnicowy, a później miejski. W pewnym momencie projekt mnie pochłonął, zaangażowanie było ogromne. Zdałem sobie sprawę, że sekcja koszykarska Legii jest ważna dla całej polskiej koszykówki, z fajną tradycją i historią. Zmiany zaszły też w samej Legii, zmienił się zarząd, pojawili się nowi właściciele i wszystko zaczęło się składać w całość. Mogłem liczyć na życzliwość klubu piłkarskiego i ta pomoc okazała się świetną sprawą.
Ta pomoc jest głównie organizacyjna, czy też finansowa i infrastrukturalna – np. poprzez Enel Sport?
- Pomoc jest również na płaszczyźnie finansowej. Oczywiście budżet nie jest oparty w większości na funduszach klubu piłkarskiego, ale kilka razy mogliśmy liczyć na pomoc. Jest też oczywiście pomoc medyczna czy przy transporcie na mecze. Staramy się korzystać z tego, że jesteśmy częścią Legii, ale nie chcemy na tym żerować.
Czyli nie jest tak, że bez piłkarskiej Legii ta koszykarska miałaby problem z przetrwaniem?
- Na pewno byłoby trudniej. Ale jesteśmy częścią Legii i staramy się robić z tego użytek. Na pewno cały proces odradzania potęgi byłby dłuższy i bardziej żmudny, gdybyśmy byli skazani tylko na siebie. Pytanie czy wtedy miałoby sens robienie poważnej koszykówki w Warszawie. Popatrzmy na topowe europejskie marki – Real Madryt, Barcelona, Panathinaikos, Bayern Monachium mają topową pikę, ale i bardzo silne zespoły koszykówki. Taką drogą chcemy podążać i w ten sposób pokazać się w Europie.
W tym roku jesteście najbliżej awansu do PLK?
- W pierwszym sezonie w I lidze apetyt rósł w miarę jedzenia. Mimo sportowo słabszej drużyny niż mamy dzisiaj, przegraliśmy dopiero w piątym meczu z późniejszym triumfatorem rozgrywek. Ale to wtedy narodził się trzon dzisiejszej drużyny. W drugim sezonie mocno celowaliśmy w awans i mieliśmy go na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło „dobić” zespół z Krosna w czwartym meczu u siebie, w dniu w którym piłkarska Legia zdobywała mistrzostwo Polski. Mogło być piękne story, a skończyło się na ogromnym rozczarowaniu. Jednego dnia wygraliśmy dwudziestoma punktami, a dzień później w podobnym stosunku przegraliśmy. Piąty mecz to porażka w Krośnie. W tym sezonie jesteśmy w finale, prowadzimy już 2:0, a do upragnionego awansuje brakuje tylko i aż jedno zwycięstwo. Za głównego rywala uważaliśmy ekipę Sokoła Łańcut, tymczasem zagramy z drużyną z Gliwic. Ciekawe są te play-offy, mieliśmy problemy z młodą i ambitną drużyną z Poznania, prowadzoną przez znakomitego trenera. W Wielkopolsce toczyliśmy boje z dogrywkami, co kosztowało mnie wiele zdrowia, ale na końcu okazaliśmy się lepsi. Dziś wydaje się, że jesteśmy blisko, ale to tylko sport i nie można niczego zakładać z góry. Mam nadzieję, że w tym roku awansujemy i zrealizujemy główny cel na ten sezon.
A gdyby się udało, to co będzie się musiało zmienić infrastrukturalnie by Legia w PLK grała na Bemowie?
- To jest obecnie nasza największa bolączka. Bez dobrej infrastruktury nie jesteśmy w stanie zbudować dobrego projektu meczowego. Dziś w planach jest kolejny remont hali na Bemowie, który pozwoli ją przystosować do minimalnych wymagań PLK. Jesteśmy w trakcie finalizacji rozmów z COS-em w sprawie większej puli meczów na Torwarze. Głównie po to, aby nadać naszym ewentualnym meczom w ekstraklasie wyjątkową rangę.
To byłyby mecze TOP-owe?
- Trudno powiedzieć, bo terminy musimy rezerwować już dziś, a nie znamy terminarza. Torwar jest jedyną halą tego typu w Warszawie i trudno jest tam o znalezienie wolnego terminu. Chcielibyśmy zagrać około dziesięciu meczów na Torwarze, co byłoby świetną promocją dla koszykówki i dla Legii w PLK.
A co konkretnie musi się zmienić na Bemowe by mecze mogły tam dojść do skutku.
- Jest planowana rozbudowa trybun wzdłuż parkietu, naprzeciwko ławek rezerwowych. Tam ma być wyburzona ściana i dostawione trybuny, dobudowane mają być też pomieszczenia i szatnie, plus odnowa biologiczna. Hala musi być też przystosowana do transmisji telewizyjnych. Dziś kluby nam zarzucają, że nie chcemy prowadzić transmisji z meczów. Ale to nie jest tak, że nie chcemy tylko nie możemy. W zeszłym sezonie próbowaliśmy to robić, ale wybudowanie stanowiska pod kamerę zabiera nam 1/3 trybuny i jest bardzo kosztowne. Wchodząc do PLK trzeba też będzie halę przystosować do wymogów mediów. Inne rzeczy typu kupno koszy najazdowych, są łatwiejsze do realizacji.
A w tych staraniach, o których mowa czuć poparcie samorządów?
- Tak. To jest rzecz, która przez lata się zmieniła i uległa poprawie. Mamy naprawdę dobre relacje z panią prezydent Kaznowską, która czasem przychodzi na nasze mecze i kibicuje. Jest świadoma, że po awansie miasto będzie musiało nam pomóc, również finansowo i nie ucieka przed tym, bo przecież to jest także korzyść i promocja dla miasta. Warszawa powinna mieć przecież ekstraklasową drużynę koszykówki.
Z tym Torwarem to nie jest tak, że wynajęcie tej hali to ogromny koszt i ciężko będzie by to się zwróciło?
-Wiadomo, że nie będziemy płacić takich kwot jak firma eventowa, która organizuje komercyjny koncert. Nas nie byłoby na to stać. Torwar to jednak nie tylko koszt wynajęcia, ale też wydatki związane z zapewnieniem ochrony, obsługą i zapewnieniem bezpieczeństwa. Tak więc kwota finalnie wynegocjowana mnoży się razy dwa. Naszym założeniem nie jest to, by na meczach na Torwarze zarabiać, ale fajnie by było, gdyby całość się bilansowała. Warunkiem jest wypełnienie trybun.
A sportowo wiele się musi zmienić po awansie do PLK? Zatrudnieni zostaną obcokrajowcy?
- Mamy dziś takich zawodników, którzy mentalnie fajnie się czują w naszej drużynie. Uważam, że większość z nich powinna zostać i dostać szansę gry w ekstraklasie. Po pierwsze to oni ten awans wywalczą, a po drugiej nie odstają sportowo od graczy z PLK, zresztą większość z nich grała w ekstraklasie. Oczywiście skład na pewno trzeba będzie uzupełnić o dobrych obcokrajowców lub najlepszych Polaków. Ale to już są spore wydatki, kontrakty porównywalne do piłkarskich.
Poważnie można porównać kontrakty koszykarzy z umowami piłkarzy w Legii?
- Może nie do najlepszych czy najlepiej zarabiających, ale… najlepsi koszykarze w Polsce naprawdę zarabiają bardzo dobrze. Na to się nakłada przepis o obcokrajowcach na parkiecie, obowiązek posiadania Polaków, którzy są z tego powodu często drożsi. Mają zapewnione limity na parkiecie.
A tak porównując to np. za zarobki jakie chce za przedłużenie umowy Vadis Odjidja Ofoe czyli około miliona euro, nie dałoby się utrzymać całej drużyny w PLK w skali roku?
- Za milion euro? Na poziomie I ligi spokojnie, aż za dużo, na poziomie PLK na pierwszy sezon też powinno starczyć. Kiedyś ktoś tak powiedział, że nasz budżet to utrzymanie jednego dobrego piłkarza, ale wtedy jeszcze nie było Vadisa.
Były szanse awansu, ale była też opcja skorzystania z dzikiej karty, ale nikt w Warszawie nie był tym zainteresowany. Dlaczego?
- To tak formalnie są zaproszenia, klub za to nie płaci jak za dziką kartę. Takie zaproszenie mogliśmy dostać co roku, ale nigdy tego nie rozważaliśmy. Dla mnie nie miałoby sensu dalsze prowadzenie sekcji, jeśli mielibyśmy coś dostać, a nie wywalczyć na parkiecie. Chciałbym przeżyć radość i emocje związane z awansem sportowym. To cała kwintesencja funkcjonowania klubu. Zaproszenie jest dla mnie zaprzeczeniem idei sportu.
Koszykarska Legia w europejskich pucharach to marzenia czy nie tak odległa przyszłość?
- Mam nadzieję, że jeśli w tym roku awansujemy, to mówimy o perspektywie 3-4 lat. Tak samo myśląc o medalu mistrzostw Polski. Taki zespół jak Legia nie może cały czas grać o 8-9 miejsce. Wiadomo, że pierwszy sezon po wejściu będzie trudny, ale mam nadzieję otrzaskamy się na tym poziomie i powalczymy o play-offy. Ale docelowo mamy wyższe ambicje. Herb Legii zobowiązuje nas do czegoś innego.
Atmosfera w hali na Legii to coś wyjątkowego, bardzo żywiołowy i nieustanny doping. Co mówią na ten temat inni trenerzy w kuluarowych rozmowach?
- Jeżdżę po Polsce i mam możliwość zwiedzenia hal pierwszoligowych. Są przeróżne style funkcjonowania i dopingowania. Są takie mecze, gdzie na trybunach są głównie rodziny zawodników. Są takie hale, że na trybunach jest trochę ludzi, ale doping jest głównie akcyjny. Jak się coś dzieje, to jest jakaś wrzawa. Ale jest kilka drużyn, których kibice próbują robić doping i fajną atmosferę. Zdecydowanie jednak to my wyznaczamy ten trend w I lidze, a w ekstraklasie zdecydowanie będzie tak samo.
W piłkarskiej Legii mówi się, że to klub z największą presją w Polsce. Ta presja w koszykówce też jest odczuwalna?
- Pracując teraz w piłkarskiej Legii widzę dokładnie pewne schematy psychologiczne, które przerabiałem w koszykarskiej sekcji. Ta presja jest identyczna, tylko w skali macro w porównaniu do koszykówki. I jednym i w drugim przypadku po przegranym meczu jest ogromna fala krytyki, na trenera, zawodników, na zarząd. Trzeba to jednak umieć wytrzymać i patrzeć na wiele rzeczy racjonalnie. Mieliśmy bilans 5 zwycięstw i 4 porażki, zrobiło się bardzo nerwowo, skazano nas już na porażkę w tym sezonie. Przetrzymaliśmy i jestem z tego momentu chyba najbardziej dumny w tym sezonie. Wydawało się, że jesteśmy na równi pochyłej i już się nie zatrzymamy, ale razem z trenerami i zawodnikami to udźwignęliśmy. A to był taki czas, że budząc się o ósmej rano miałem już do przeczytania kilka smsów, w tym trzy-cztery oferty pracy różnych trenerów, nawet topowych szkoleniowców. Mogliśmy rozpocząć rewolucję, zmienić trenera, ale spróbowaliśmy wszystko przeanalizować i jakoś z tego wyjść własnymi siłami. Udało się dzięki temu, że obdarzyliśmy się wzajemnym zaufaniem, a to zaowocowało serią 13 wygranych z rzędu. Pokazaliśmy, że zespół ma ogromne możliwości i potencjał.
- Rzadko wchodzę do szatni zawodników. Wszedłem po pierwszej porażce w meczu z ekipą z Poznania. Nie po to by opieprzyć chłopaków, ale by spokojnie dać sygnał, że „nic się nie stało”, że jutro mają mecz i muszą wyczyścić głowy. Zagrali fatalnie, ale nie chodziło o to by ich psychicznie dojeżdżać, tylko by dać im poczucie wiary i zaufania.
Te oferty od trenerów, menedżerów i ogólnie zainteresowanie chyba też pokazuje, że robicie dobra robotę? Gdyby było inaczej, nie było by tylu propozycji.
- Tak, tym bardziej, że mieliśmy propozycje od trenerów z absolutnego szczytu, jeśli chodzi o polską koszykówkę.
A kogo z koszykarzy wyróżniłby Pan za ten sezon, który może okazać się historycznym.
- Jak wymienię dwóch czy trzech, to zaraz inni poczują się skrzywdzeni, wszyscy są po prostu świetni, np. taki Łukasz Wilczek. On żyje tym wszystkim, bardzo chce, kipi emocjami – czasem aż za bardzo. Podziwiam Tomka Andrzejewskiego – wzięliśmy go z Ostrowa z kontuzją, postawiliśmy na nogi. Ma 37 lat, a przeżywa drugą młodość, na boisku walczy za trzech, jak zawodnik w klatce MMA. Grzesiu Malewski, chłopak z Bemowa który uratował nam decydujący mecz w Poznaniu. O każdym mógłbym powiedzieć same dobre rzeczy. Mamy wielu fajnych chłopaków, to zawodnicy, których każdy trener chciałby mieć w swojej drużynie.
Został Pan członkiem zarządu piłkarskiej Legii. To zapewne oznacza polepszenie współpracy z sekcją koszykówki. Jakich zmian można się spodziewać?
- W jakimś wywiadzie już powiedziałem, że trudno się spodziewać, aby teraz było gorzej. Ta synergia będzie teraz większa.
A jaki jest podział ról w zarządzie? Pod Pana opieką są wszystkie sekcje? Kwestie kibicowskie?
- Kwestie bezpieczeństwa, relacje ze Stowarzyszeniem Kibiców Legii Warszawa. Kwestie zarządzania stadionem oraz to, co newralgiczne w ostatnich tygodniach, czyli relacje z Ekstraklasą i PZPN-em. Mam na myśli np. system rozgrywek. Dużo się tym ostatnio zajmuję.
Dużo ma Pan już pracy? Bo siedzimy w biurze z regałami, które są w całości puste. Nie było jeszcze czasu ich zapełnić?
- Dokładnie tak. Nie dlatego, że nic się nie dzieje, tylko nie było jeszcze czasu, aby wszystko przenieść z poprzedniego biura na Torwarze. Pracy jest dużo, pierwsze 2-3 tygodnie były bardzo trudne. Ciężkiej pracy się jednak nie boję. Jest ona związana z ogromnym, ciężarem gatunkowym i odpowiedzialnością. Żartowałem ostatnio z prezesem jednej z największych firm w Polsce i mówię mu, że jak jemu coś nie wyjdzie, to gdzieś odbije się to echem, może nawet media napiszą. A jak w Legii coś pójdzie nie tak, to jesteśmy na pierwszych stronach gazet i pod „ostrzałem” naszych kibiców. Ta presja i odpowiedzialność jest więc dużo bardziej obciążająca niż ilość pracy.
A były już takie sytuacje, że czuło się presję przy wyborze rozwiązania?
- Wewnątrz klubu jeszcze nie, choć każda decyzja ma swój ciężar. Teraz rozpoczynamy proces transferowy i temu zawsze towarzyszą ogromne emocje i presja. Jednak piłka nożna to taka specyficzna dziedzina, że choćbyśmy byli najlepszym zarządem na świece, mieli najlepszych menedżerów i innych specjalistów, to w odbiorze zewnętrznym i tak najważniejsze jest to, jak zagrają piłkarze… Jak drużyna gra dobrze, to wszystko inne nie ma aż takiego znaczenia. Jak gra źle, to wszystko inne ma znaczenie. To taka specyfika.
Wspomniał Pan o relacjach z Ekstraklasą. Jakie jest w tej chwili oficjalne stanowisko Legii, jeśli chodzi o reformę ligi?
- Jesteśmy zdecydowanym przeciwnikiem powiększania ligi. Nie mamy takiego zaplecza sportowego, by poszerzać ligę bez straty na jakości. W obecnej sytuacji jesteśmy za utrzymaniem ESA 37, możemy rozmawiać co do ewentualnego zniesienia podziału punktów. Z podziałem rozgrywki są emocjonujące dla kibiców, sponsorów, dla telewizji, ale z drugiej strony jest pewna niesprawiedliwość sportowa.
Legia rozgrywa w sezonie wiele meczów w różnych rozgrywkach. Nie jest ich aż za dużo?
- Widzę inny problem. O poziomie Ekstraklasy świadczą wyniki klubów w europejskich pucharach. Proszę spojrzeć, gdzie są obecnie Cracovia czy Zagłębie Lubin - bronią się przed spadkiem. Coś tu nie gra. System rozgrywek powinien być przygotowany pod kluby grające w pucharach, bo powinny podnosić poziom ligi i zdobywać punkty do rankingów. Nie może być tak, jak w naszym przypadku. Graliśmy z Ajaksem w czwartek, a już w niedzielę musieliśmy konfrontować się w lidze. Dlaczego nie mogliśmy wystąpić w poniedziałek, choć był termin? Powinniśmy też zaczynać tydzień wcześniej i kończyć rozgrywki siedem dni wcześniej. Mówię o tym z powodu eliminacji, by każda drużyna walcząca w eliminacjach Ligi Europy mogła uniknąć dwóch startów. To małe rzeczy, ale składające się potem na problemy np. Cracovii. W interesie polskiego futbolu jest jak najlepsza gra pucharowiczów. To nie może być pocałunek śmierci. Legia potrafi z tego wychodzić i nadal grać o swoje cele, bo ma szeroką kadrę. Większości klubów na to nie stać. Rozmawiamy o tym i zwracamy na to uwagę. Jest też kwestia Superpucharu, co z nim zrobić? Trzeba się zastanowić czy początek sezonu jest najlepszym terminem. Potem pojawiają się sytuację, że niektórzy traktują go jak sparing.
Widzicie zrozumienie swoich argumentów w innych klubach?
- Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie. Nasze stanowisko jest spójne z większością klubów. Powtórzę, puchary nie mogą być pocałunkiem śmierci. Trzeba dbać o pucharowiczów, bo każdy z nich walczy o rankingi dla całej polskiej piłki. Niektórzy zaczynają eliminacje na początku lipca. Mają tak naprawdę tydzień urlopów i muszą zaczynać okres przygotowawczy. Nie mówię już o latach, gdy są mistrzostwa Europy czy Świata. Wtedy mamy do czynienia z armagedonem. Tak mieliśmy z niektórymi graczami w tym roku. Pierwsze zgrupowanie odbyło się bez Michała Pazdana czy Tomasza Jodłowca.
Maciej Wandzel już nie zajmuje się sprawami Legii w Ekstraklasie? Słyszymy, że jest Pan w tym doskonale zorientowany.
- Do końca sezonu, Maciek Wandzel jest przewodniczącym Rady Nadzorczej Ekstraklasy i jako jeden z autorów systemu ESA 37 z pewnością zna się na nim doskonale.
Komunikat klubu wieścił, że zarząd klubu ma się powiększyć. Tak się stanie? Może Marian Owerko tam wejdzie?
- Marian Owerko jest w Radzie Nadzorczej. O zmianach w zarządzie klub będzie informował wtedy, kiedy nastąpią. Nie ma sensu dzisiaj spekulować na ten temat.
Możemy się spodziewać w zarządzie kogoś powszechnie znanego?
- Nie. Jeśli pojawią się nowe osoby w Zarządzie Legii będą to na pewno takie, których zaangażowanie i profesjonalizm będą na najwyższym poziomie.
Sekcjom nadal trzeba pomagać w rozwoju czy jednak ograniczyć wsparcie?
- Nie chodzi o ograniczanie, ale o działanie z planem i strategią rozwoju dla całego klubu. Mamy obecnie ok 20 sekcji. Chcą się otwierać nowe. Pytanie czy trzeba mieć dwadzieścia sekcji czy lepiej pięć silnych. Musimy dokonać pewnej rewizji podejścia do tego wszystkiego. Jestem za stawianiem na sekcje rokujące i nie będące komercyjnymi produktami. Worek z pieniędzmi jest taki sam i to kwestia dystrybucji i redystrybucji środków. Trzeba myśleć o wartościach idących potem dla klubu. Nie zamierzamy jednak żadnej sekcji zamykać.
Jeśli otwierać nowe to tylko takie, które reprezentują sporty popularne? Jak np. piłka ręczna? To może dać nowych kibiców. Na pewno możliwy jest większy przypływ fanów, niż z żeglarstwa czy judo.
- Judo jest akurat świetnym projektem społecznym. Trenuje tam 600 dzieci i to sekcja, z którą będziemy chcieli wypracować fajny model bardziej efektywny dla obu stron. Inna rzecz, że musimy zintegrować bazę zawodników, korzystać z niej marketingowo, wiedzieć np. ilu z nich chodzi na mecze, ilu można zaprosić, ilu korzysta z naszego sklepu itp. …
Celem krótkoterminowym jest mistrzostwo Polski. Co się stanie, jeśli się nie uda.
- Nie ma takiej opcji, nie zakładamy, że nie zdobędziemy mistrzostwa Polski. Mamy najlepszych zawodników, trenera i kibiców. Wierzymy w zwycięstwo. Budżet jednak buduje się w oparciu o sukces sportowy. Nie można spodziewać się 200-250 milionów przychodów, kiedy nie gra się w LM. Jeśli się nie uda, trzeba będzie coś weryfikować, ale póki co nie zakładamy negatywnego scenariusza.
Legia zarobiła na Lidze Mistrzów duże pieniądze, a przekaz idzie taki, że środków nie ma. Kibice zastanawiają się nad tą kwestią.
- Cóż, zostało spłaconych wiele wcześniejszych zobowiązań. Pewne rzeczy się skumulowały. Pozycja wyjściowa jest o tyle dobra, że przynajmniej nie mamy zbyt dużego zadłużenia.
Tak na koniec… Legia będzie mistrzem, a koszykarze zagrają w PLK?
- Jestem o tym przekonany. Pod koniec maja obchodzę czterdzieste urodziny i byłaby to dla mnie idealna klamra spinająca ostatni rok.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.