Josue Pesqueira
fot. Marcin Szymczyk

Josue: Gdybym panował nad emocjami byłbym lekarzem lub nauczycielem

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Kacper Buczyński

Marcin Szymczyk, Kacper Buczyński

Źródło: Legia.Net

07.07.2023 12:00

(akt. 11.07.2023 15:08)

- W trakcie meczu nie jest się w stanie kontrolować wszystkich swoich emocji. Gdybym umiał nad nimi wszystkimi panować nie byłbym piłkarzem. Pracowałbym jako lekarz albo nauczyciel. To co utrzymuje mnie przy piłce, sprawiło, że przedłużyłem kontrakt z Legią, to presja związana z meczem, to jak całym sobą ten mecz przeżywam - opowiada w rozmowie z legijnymi mediami kapitan zespołu, Josue.

W serwisach Legia.Net i legioniści.com zostałeś wybrany najlepszym piłkarzem poprzedniego sezonu. Czy takie wyróżnienie ma dla ciebie znaczenie? Jak w ogóle oceniłbyś poprzedni sezon?

- Oczywiście, cieszę się faktem, że zostałem doceniony przez kibiców. Wszystkie nagrody są ważne, ale te przyznane przez fanów Legii, znaczą dla mnie najwięcej ponieważ są fanami mojej drużyny. Klub w którym gram, w którym lubię być, wiele dla mnie znaczy, więc odczucia kibiców do mnie również są bardzo ważne.

Mówisz tak, ponieważ stałeś się idolem trybun? Ludzie naprawdę cię kochają…

- Czuję się kochany przez legijnych kibiców. Był to jeden z powodów, dla których zdecydowałem się przedłużyć kontrakt. Dla mnie więcej znaczy bowiem to, by czuć się dobrze w jakimś miejscu, niż zarabiać duże pieniądze. Decyzja o pozostaniu w Legii była więc bardzo dobrą decyzją, zarówno dla mnie, jak i mojej rodziny. Jak już mówiłem czujemy się kochani, zarówno przez fanów, ale też ludzi pracujących w klubie.

Na przedłużenie przez ciebie kontraktu trzeba było jednak trochę poczekać. Klub długo nie kontaktował się z tobą w tej sprawie?

- Legia od dłuższego czasu wysyłała sygnały, że chce, abym grał w niej dalej. Długo trwały rozmowy z moim agentem, trochę się przeciągały. W końcu powiedziałem mu, że nie chcę rozmawiać o nowym kontrakcie przed meczem finałowym Pucharu Polski. Po zdobyciu trofeum rozmawiałem z moją żoną i moją córką. Ich opinia była najważniejszą składową mojej decyzji. Odbyłem też rozmowę z Kostą Runjaiciem, z nim porozmawiałem jako pierwszym, to było tydzień przed zakończeniem rozgrywek ligowych. Powiedziałem mu o swoich oczekiwaniach. Potem z klubem doszliśmy do porozumienia. Podkreśliłem, że moja misja w Warszawie nie skończyła się, że dopiero piszę swoją historię w Legii, że wciąż musimy zdobyć bowiem mistrzostwo Polski. Nie da się ukryć, że wyjeżdżając na Bliski Wschód mógłbym zarobić więcej pieniędzy. Wbrew pozorom są one ważne. Kariera piłkarska nie jest jakoś przesadnie długa, a w jej trakcie musimy zgromadzić środki, które zapewnią godny byt naszym rodzinom. Zostałem jednak w Legii.

Dlaczego?

- Jak już mówiłem wcześniej, czuję się kochany. Zagrałem w Legii dwa sezony. Jeden, jako drużynie, wyszedł nam źle, drugi dobrze. Ludzie wokół klubu podkreślali jednak, że mam charakter, by tu być, by zdobywać z Legią trofea. Poczułem się więc ważny i potrzebny, a to dla mnie bardzo dużo znaczy. Chciałem pozytywnie odpowiedzieć na te słowa wsparcia i zaufanie, jakim jestem tu darzony. Przedłużyłem więc kontrakt i chcę zdobyć z Legią mistrzostwo Polski.

Josue Pesqueira

Potrafisz jakoś wyjaśnić to co wydarzyło się przez te dwa sezony? Najpierw walczycie, by nie zostać zdegradowanym, później bijecie się o mistrza. Kadra przez dwa lata wygląda jednak podobnie.

- Kadra była podobna, ale wszystko w gruncie rzeczy sprowadza się do rezultatów. Do września byliśmy na dobrej drodze. Okres od września do listopada był jednak bardzo słaby. Nie potrafię wyjaśnić, co się wtedy z nami stało. Po sezonie przyszedł jednak trener Runjaić. Odbudował nas psychicznie, zapewnił olbrzymie wsparcie mentalne, którego nam brakowało. Rok temu na obóz przygotowawczy pojechało sporo graczy, wielu z nich było jednak dość młodych. W głowie pojawiła się więc myśl, że może powtórzyć się scenariusz sprzed dwóch lat, kiedy mieliśmy zbyt wąską kadrę. Kosta Runjaić wprowadził jednak bardzo ważną zasadę: wszyscy mamy walczyć. Nie chcę powiedzieć, że w poprzednich miesiącach nie walczyliśmy. Trener powiedział nam jednak, że teraz walczymy razem, kibice, drużyna, miasto – wszyscy razem. Nie udało nam się wygrać wszystkich meczów w poprzednim sezonie, jednak dało się zauważyć, że ludzie tłumnie przychodzili na stadion. Widzieli bowiem, że walczymy za Legię.

W poprzednim sezonie Raków był mocny. W pewnym momencie powiedziałeś jednak, że będziecie do końca wywierać na nich presję. Po meczu w Legnicy wasze podejście się chyba jednak zmieniło?

- Jeśli zwyciężylibyśmy w meczu z Miedzią, bylibyśmy już tylko cztery punkty za Rakowem. Granie ze czterech dwóch punktów do rywala, a granie ze stratą siedmiu nie jest tym samym. Odnoszę wrażenie, że nawet jeśli powalczylibyśmy mocniej z Miedzią, to tego meczu i tak byśmy nie wygrali. A po tym jak straciliśmy punkty, zaczęliśmy już myśleć głównie o finale Pucharu Polski.

A co powiesz o samym finale? Stresujący moment - zagrać przy pelnym stadionie, grać w osłabieniu? Brak wygranej spowodowałby inny odbiór tego sezonu.

- Wszystkie finały są stresujące. Jeżeli zapytalibyśmy kogokolwiek, czy wolałby widzieć Legię ładnie grającą, czy sięgającą po trofeum, wybrałby z pewnością to drugie. Byliśmy pod dużą presją, a do tego mierzyliśmy się z Rakowem, który w moim mniemaniu w zeszłym sezonie miał najmocniejszą drużynę. Pełno w niej dobrych, technicznych zawodników, którzy nie boją się też walki w kontakcie. Udało nam się jednak wygrać. Udowodniliśmy, że również jesteśmy mocni, że podążamy właściwą ścieżką. Istotny dla nas był również ligowy mecz z Rakowem, który wygraliśmy 3:1. Pokazaliśmy wtedy, że wciąż powinno darzyć się nas respektem, z czym wcześniej był problem. Przed tamtym spotkaniem widziałem w mediach wiele tekstów. Mówiły, że Częstochowianie przyjadą do Warszawy przypieczętować mistrzostwo, że zmiażdżą Legię. Stało się jednak inaczej. Mecz finałowy był jednak inny od tego ligowego. Po ekstraklasowym zwycięstwie nad drużyną Marka Papszuna oczekiwania wobec nas były dużo większe. W szóstej minucie dostaliśmy jednak czerwoną kartkę, spotkanie stało się dla nas bardziej stresujące. Nie załamaliśmy się. Teraz, kiedy rozmawiam z chłopakami o tamtej chwili, zgodnie stwierdzamy, że wiedzieliśmy, że czerwona kartka to jeszcze nie koniec, że jeszcze nie przegraliśmy. Bardzo pomogło też nam zachowanie naszych kibiców. Zwykle, kiedy któraś z drużyn dostanie szybko czerwoną kartkę, jej kibice tracą wiarę, milkną. Nasi byli spokojni, ciągle śpiewali i wspierali nas. To bardzo nam pomogło.

Josue Pesqueira

W poprzednim sezonie uzbierałeś trochę żółtych kartek. W spotkaniu finałowym byłeś jednak nad wyraz spokojny…

- W tamtym meczu też dostałem żółtą kartkę. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że w trakcie meczu nie jest się w stanie kontrolować wszystkich swoich emocji. Gdybym umiał nad nimi wszystkimi panować nie byłbym piłkarzem. Pracowałbym jako lekarz albo nauczyciel. To co utrzymuje mnie przy piłce, sprawiło, że przedłużyłem kontrakt z Legią, to presja związana z meczem, to jak całym sobą ten mecz przeżywam. Nie umiem przejść obok spotkania. Na boisku, czy poza nim jestem tą samą osobą – nienawidzę przegrywać. Kiedy wychodzę na murawę daję z siebie wszystko. Nawet jeżeli miałbym walczyć sam przeciwko wszystkim, zrobię to, byle na koniec cieszyć się ze zwycięstwa.

W poprzednim sezonie miałeś świetne liczby. Zawiesiłeś poprzeczkę bardzo wysoko. Trudno chyba będzie chyba powtórzyć podobny wynik?

- Jestem otwarty na nowe wyzwania. Mam cel na ten sezon, by mieć przynajmniej tak samo dobre statystki. Oczywiście każdy sezon jest inny. Wydaje mi się jednak, że to jak gramy, jako drużyna, upoważnia mnie by myśleć pozytywnie o nadchodzącym sezonie. Oczywiście i tak wszystko na koniec sprowadza się do wyników. Jeżeli wygrywasz, buduje to twoją pewność siebie, atmosfera w drużynie jest lepsza. Dla mnie dobro zespołu jest zresztą najważniejsze. Jeżeli strzelę bramkę, zaliczę asystę i wygramy, wszystko jest w porządku. Jeżeli zwyciężymy, a ja nie poprawię swoich statystyk, też nie mam z tym problemu. Najważniejsze, byśmy wygrywali jako drużyna.

Artur Jędrzejczyk Josue Pesqueira

Przyznanie opaski kapitana zmieniło cię?

- Tak, dzięki niej stałem się bardziej odpowiedzialny. Nie zmienił się jednak sposób w jaki traktuję ludzi, w jaki z nimi rozmawiam. Odkąd jestem kapitanem więcej też żartuję. Możliwość noszenia opaski kapitańskiej to dla mnie olbrzymi przywilej. To nie opaska pierwszego lepszego klubu, to opaska największego klubu w Polsce. Jest więc związana z nią duża odpowiedzialność, ale to zaszczyt ją nosić.

NIeoficjalnie Legia ma dwóch kapitanów: Ciebie i Artura Jędrzejczyka. Zgadzasz się z taką opinią?

- Moim zdaniem każdy zawodnik powinien być w pewnym sensie kapitanem. Z grą w Legii związana jest pewna odpowiedzialność. Kiedy podpisujesz kontrakt, musisz wziąć ją na siebie. Będąc w Warszawie nie możesz zachowywać się jak w każdym innym klubie. Tutaj grasz pod dwa razy większą presją, musisz być też dwa razy bardziej odpowiedzialny. Opaskę noszę więc ja, ale jak już mówiłem, każdy powinien czuć się po części kapitanem. Tworzymy jedną drużynę, wszyscy są ważni, liczy się opinia każdego, swoje zdanie może wyrazić ktokolwiek chce i kiedy chce. Kiedy wychodzimy na boisko lub w momencie, gdy trzeba reprezentować klub na zewnątrz; ja staję się niejako kapitanem kapitanów, ponieważ noszę opaskę, ale powtórzę raz jeszcze, wszyscy są ważni.

Josue Pesqueira

Chciałbym zapytać o nagrody przyznane na Gali Ekstraklasy. Zostałeś wybrany najlepszym pomocnikiem, Grosicki jednak najlepszym piłkarzem. Nie wydaje Ci się to trochę dziwne?

- Z galą związana jest pewna historia. Mój nowy kontrakt podpisałem w piątek, dzień przed meczem ze Śląskiem Wrocław. Po treningu wszyscy wrócili do domów, a ja zostałem do późna na stadionie, by złożyć podpis na nowej umowie. Powiedziałem wtedy Bartkowi Zasławskiemu (rzecznik prasowy - przyp. red.), że nie wybieram się na galę, która miała mieć miejsce w poniedziałek, nawet, jeżeli zostanę wybrany najlepszym zawodnikiem. Nie chciałem bowiem tracić dwóch dni wakacji, czasu, który miałem poświęcić żonie i córce. Dodatkowo moja żona była wtedy chora. Nie zależało mi więc na gali. Kiedy dowiedziałem się, że Grosicki wygrał główną nagrodę, chwyciłem telefon, znalazłem jego numer na Instagramie i pogratulowałem mu. Dla mnie w ogóle więcej znaczy wyróżnienie przyznane przez kibiców Legii, niż nagroda Ekstraklasy. Najbardziej liczą się dla mnie kibice klubu, w którym gram. Zewnętrzne wyróżnienia są okey, ale jeżeli ich nie otrzymam, to nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

Zaczynasz trzeci sezon w jednym klubie. To pierwsza taka sytuacja w twojej karierze. Legia jest więc twoim miejscem na ziemi?

- Moje częste zmiany klubów wynikały z polityki jaką prowadzą największe kluby w Portugalii. Nie jest wcale trudno dostać kontrakt w Sportingu, Benfice, czy jak w moim przypadku w FC Porto. Potem jesteś jednak ciągle wypożyczany, ponieważ klubowi bardziej opłaca się oddać cię na wypożyczenie, niż sprzedać. Tak było też i w moim przypadku, dlatego grałem w tak wielu klubach. Teraz jestem jednak w Legii i od razu chcę zaznaczyć, że możliwość gry tutaj to duży zaszczyt. Nie jest łatwo ubierać koszulkę Legii. Zawsze powtarzam nowym graczom, którzy do nas przychodzą: jedną rzeczą są sparingi, jedną rzeczą treningi, ale zupełnie inną gra przy Łazienkowskiej w oficjalnych meczach. To nie jest dla każdego. Nawet jeśli kibice nie śpiewają, są cicho i tak odczuwasz presję związaną z byciem tutaj.

Wielu piłkarzy zaliczyło wyraźny postęp grając u twego boku. Na przykład Bartosz Slisz.

- Ja także gram lepiej mając go obok siebie. Trochę sobie z tego żartuję, ale taka jest prawda, że czuję się spokojny jeżeli stracę piłkę, bo wiem, że Bartek jest w pobliżu, zaasekuruje mnie. Kiedy tu przyjechałem, powiedziałem mu, że bardzo dobrze biega, dysponuje świetnymi warunkami fizycznymi, jeżeli jednak chce wejść na wyższy poziom, musi poprawić parę rzeczy. I zrobił to. Wszyscy na własne oczy mogli zobaczyć jak duży postęp zaliczył, jeżeli chodzi o grę z piłką przy nodze.

Potrafisz wskazać innych piłkarzy, którzy stali się lepsi poprzez grę razem z tobą?

- (śmiech) To nie ja sprawiłem, że Bartek Slisz gra lepiej. Nie wiem, czy wszyscy pamiętają, ale pierwsze mecze poprzedniego sezonu przesiedział na ławce rezerwowych. Myślę, że był to dla niego dobry czas. Zrozumiał, że musi mocniej popracować nad pewnymi rzeczami. Nie nad sposobem w jaki gra, bo jego zadania i teraz są podobne. Bartek musiał poprawić swoje zachowania kiedy otrzymuje piłkę, kiedy jest twarzą do bramki przeciwnika. Moim zdaniem przeskoczył z poziomu 20 do poziomu 90. Wciąż może jeszcze wiele poprawić, ale w mojej opinii ma wszystko by zostać topowym graczem.

Josue Pesqueira Bartosz Slisz

Co powiesz o nowej formacji, 3 – 4 – 3, którą szlifujecie na obozie? Zostałeś przesunięty do pierwszej linii, nieco bliżej linii bocznej.

- Jeżeli przeanalizujemy poprzedni sezon, to w gruncie rzeczy graliśmy tak samo. Teoretycznie jestem teraz ustawiony na pozycji numer „10”, tuż za napastnikami, ale w praktyce i tak trzymam się głównie prawej strony. W poprzednim sezonie poruszałem się po boisku w podobny sposób. Zmieniły się wytyczne co do pressingu. Taktyka leży jednak w gestii trenera. Moim zadaniem jest ciężko pracować, by wywalczyć sobie miejsce w „jedenastce”. Nikt mi go nie da za nazwisko. Mamy wielu dobrych zawodników, a rywalizacja pomiędzy nami jest na coraz wyższym poziomie.

Kibice uważają, że jeżeli chodzi o sposób operowania piłką i atuty jak lewa noga czy stałe fragmenty gry, to jesteście z Juergenem Elitimem do siebie podobni.

- Tak, jesteśmy podobni. Przed jego przyjściem do nas trener pokazał mi trochę filmów prezentujących jak gra. Podoba mi się sposób tej jego gry. Zagrywa niby proste piłki, jednak jego podania są bardzo ważne, napędzają akcje. Krótkie wymiany podań z nim sprawiają mi olbrzymią przyjemność. Może być czołowym graczem w Legii, gdyż potrzebujemy kogoś, kto gra tak jak on. Powiedziałem jednak Juergenowi, że sposób w jaki gra się w Ekstraklasie, różni się od tego z czym zetknął się dotychczas. Dopóki nie trafisz do Polski, nie zdajesz sobie sprawy jak trudna jest tutejsza liga.

Igor Strzałek zmieniał cię kilkukrotnie w wiosennych meczach. Twoim zdaniem drzemie w nim potencjał?

- Może być wielkim piłkarzem. Wszystko zależy od niego. Może dostawać więcej szans w tym sezonie, z racji na to, że rozegramy więcej spotkań. Podobnie jak ja musi się zaadaptować do nowego systemu, ale też będzie musiał dostosować się do poziomu europejskich pucharów. Igor to bardzo inteligentny zawodnik, wie co w danym momencie ma robić. Prezentuje odpowiednią jakość. Jest też silny psychicznie. Grałem z zawodnikami dwadzieścia, trzydzieści razy bardziej utalentowanymi ode mnie, ale o zbyt słabej psychice. Igor jest mocny w tym aspekcie. Czy zrobi karierę, zależy więc tylko od niego. Musi ciężko pracować, a rywalizacja jest bardzo ostra. Igor to jednak niejedyny ciekawy, młody zawodnik. Warto wspomnieć też o Erneście Mucim. Gra bardzo dobrze, ale moim zdaniem musi poprawić mowę ciała. Czasami traci też koncentrację i muszę na niego pokrzyczeć. W nim również jednak drzemie olbrzymi potencjał.

Przed wami eliminacje do Ligi Konferencji Europy. Jesteście w stanie zakwalifikować się do fazy grupowej?

- Zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby się tam znaleźć, choć nie będzie to łatwe. Zanim jednak zagramy mecz pucharowy, czeka nas spotkanie o Superpuchar i pierwsza kolejka Ekstraklasy, starcie z ŁKS-em Łódź. Wylosowanie drużyny z Kazachstanu to dla nas najgorszy z możliwych scenariuszy, ze względu na odległość którą będziemy musieli pokonać. Wielu ludzi twierdzi pewnie, że bez problemu wygramy, ale te mecze wcale nie będą łatwe. Zespół Ordobasy również posiada dobrych zawodników. Jedyną rzeczą, która może zachęcić piłkarza do grania w Kazachstanie, są pieniądze. Jeżeli któraś z tamtejszych drużyn dysponuje odpowiednimi środkami, może ściągnąć ciekawych graczy i nasz rywal takich graczy w swoim zespole ma. Jeżeli jednak utrzymamy odpowiedni poziom koncentracji, będziemy się wystrzegać własnych błędów, to znajdziemy się w następnej rundzie.

Europejskie Puchary związane są z grą co trzy dni…

- Dla mnie to nawet lepiej, bo wolę grać niż trenować (śmiech). Wszystko tak naprawdę rozegra się w naszej głowie. Istotne będzie to jak zadbamy o odpoczynek, jak będziemy się odżywiać. Nie ma co ukrywać - dla mnie te dwa aspekty są kluczowe. Jeżeli ktoś chce być topowym zawodnikiem, musi być gotowy na grę co trzy dni. Sporo zależy też od wyniku meczu. Jeżeli jest on dobry, nie czujesz zmęczenia. Mamy szeroką kadrę, pełną zawodników o wysokich umiejętnościach. Zadaniem trenera będzie zdecydować kto ma grać, a kto nie.

Josue Pesqueira

Polecamy

Komentarze (115)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.