Kacper Skwierczyński

Kacper Skwierczyński: Mecz z Legią nie będzie dla mnie zwykły

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

06.08.2023 11:55

(akt. 06.08.2023 11:57)

– W barwach "Wojskowych" zagrałem dwa oficjalne mecze, pierwszy w krajowym pucharze, drugi w Lidze Europy. Byłem również na ławce rezerwowych w ekstraklasie, ale wtedy nie udało mi się wejść na boisko, teraz nadarzy się kolejna okazja na debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. I to w stolicy, gdzie stawiałem swoje pierwsze, seniorskie kroki – mówił nam Kacper Skwierczyński, były zawodnik Legii, który występuje obecnie w Ruchu Chorzów.

Ruch był tobą zainteresowany już przed startem poprzedniego sezonu, chciał cię wypożyczyć, ale uniemożliwiła to twoja kontuzja. Zimą klub z Chorzowa wrócił do tematu i sprowadził cię na stałe. Długo zastanawiałeś się nad ofertą, czy od razu byłeś przekonany na transfer definitywny?

– Zastanawiałem się, gdyż miałem kilka ofert, z I ligi i ekstraklasy. Finalnie zdecydowałem się na Ruch, którego przedstawiciele od początku mówili, że mają duże aspiracje na grę w ekstraklasie, dlatego też postanowiłem przenieść się na Śląsk. Na Cichej w Chorzowie mogłem znaleźć się pół roku wcześniej, lecz wtedy zdrowie mi na to nie pozwoliło, ponieważ w pierwszym letnim sparingu rezerw Legii złamałem piszczel i czekała mnie dłuższa przerwa od gry w piłkę.

Chciałem odejść definitywnie, ponieważ w tamtym momencie nadeszły bardzo duże zmiany w pionie sportowym Legii, decyzje w klubie zmieniły się diametralnie i nie do końca pasowały mi w kontekście mojego rozwoju. Ze względu na to, wolałem spróbować swoich sił w innym zespole.

W jakich elementach brakowało zgodności?

– Powiem tak: wszystko zmieniło się latem 2022 roku. Złamałem piszczel w pierwszym sparingu rezerw, przechodziłem rehabilitację i wracałem do zdrowia. Gdy wróciłem, nadeszły zmiany w pionie sportowym – pojawiły się nowe osoby, przez co wizje i plany na danych zawodników się zmieniły. Po rozmowach w klubie i przeanalizowaniu całej sytuacji, która wtedy miała miejsce, postanowiłem zacząć rozmawiać z innymi klubami. Otrzymałem propozycje z wyższych klas rozgrywkowych niż liga, w której znajdowały się rezerwy "Wojskowych". Pragnąłem spróbować czegoś więcej, co też było zrozumiałe dla osób pracujących w Legii.

Jakie było stanowisko Legii?

– Legia nie chciała, bym odchodził definitywnie, ale ostatecznie się dogadaliśmy. Rozmawiałem z dyrektorem Zielińskim tuż przed podpisaniem kontraktu z Ruchem, powiedział, że nie zamyka się na mój powrót na Łazienkowską. Jest między nami jakaś "umowa", więc zobaczymy, co przyniesie życie.

Zakładam zatem, że ty też nie zamykasz się na ewentualny powrót do Legii.

– Nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo życie pisze różne scenariusze. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Na razie jestem w Ruchu, tutaj trenuję, gram, staram się dawać z siebie 100 procent każdego dnia – tak, bym przynosił klubowi same korzyści i godnie go reprezentował.

Póki co zagrałeś tylko jeden mecz w Ruchu. Zadebiutowałeś w minionej rundzie, w meczu z Podbeskidziem, jeszcze w I lidze. Wszedłeś na boisko w 63. minucie, w końcówce zostałeś zmieniony. Spodziewałeś się, że pierwsze półrocze w nowym klubie będzie tak wyglądało?

– Wiadomo, że nie, gdyż obiecywano mi coś innego, ale ja jestem osobą, która nigdy się nie poddaje i każdego dnia stara się udowodnić trenerowi, że zasługuje na regularne występy. Wiem, że będę mógł się obronić tylko ciężką pracą na treningach, co przerodzi się na zaufanie u szkoleniowca i w konsekwencji zwiększy moją szansę na liczbę minut na boisku.

Niedawny awans Ruchu to pewnie dodatkowy bodziec do dalszej pracy i skutecznej walki o szansę, tym razem w ekstraklasie.

– Zdecydowałem się na Ruch ze względu na ekstraklasowe ambicje. Po pierwszej części minionego sezonu widziałem, że chorzowianie są w czubie tabeli, zdobywali punkty i awans był realny. Osiągnęliśmy to, teraz jesteśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce i zobaczymy, jak to się potoczy. Na razie odnieśliśmy jedno zwycięstwo. Teraz zagramy na Legii, w szatni czuć skupienie. Jedziemy na Łazienkowską pełni optymizmu, chcemy pokazać się z jak najlepszej strony, zaprezentować charakter, śląską waleczność i zadziorność. Spodziewam się fajnego, pełnego emocji meczu.

Niewykluczone, że w niedzielę zadebiutujesz w ekstraklasie, a osiągnięcie tego na stadionie przy Łazienkowskiej byłoby dodatkowym smaczkiem.

– Jeśli ktoś by się mnie spytał, czy to dla mnie normalne spotkanie, to skłamałbym, mówiąc, że tak. Spędziłem w Legii wspaniałe 7 lat, poznając mnóstwo fantastycznych osób, przechodząc wszystkie szczeble w akademii, aż po pierwszy zespół. Można powiedzieć, że Warszawa to mój drugi dom, tutaj się wychowałem i ukształtowałem jako piłkarz i osoba mająca wartości w życiu. Debiut w ekstraklasie przy Łazienkowskiej na pewno by dobrze smakował, teraz nadarzy się kolejna okazja, by wystąpić w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. I to w stolicy, gdzie dorastałem oraz stawiałem swoje pierwsze, seniorskie kroki.

Zanim je postawiłeś, to zdobyłeś historyczne mistrzostwo Polski U-17. Z tego sukcesu cieszyłeś się z mocnym rocznikiem 2003 i takimi zawodnikami, jak Szymon Włodarczyk czy Ariel Mosór.

– Mieliśmy mega ekipę, spora część ówczesnego składu dalej gra w piłkę. Nieprzypadkowo sięgnęliśmy po tytuł, w naszym zespole było wielu uzdolnionych chłopaków, którzy występują na poziomie centralnym, również w ekstraklasie. To przyjemna sprawa widywać się z nimi na stadionach.

Po wspomnianym sukcesie w U-17, grałeś m.in. w rezerwach Legii, wyróżniałeś się, co zaowocowało choćby treningami z pierwszą drużyną.

– Wszystko działo się szybko. W rok przeskoczyłem z CLJ U-19 do pierwszej drużyny. Przy wejściu do rezerw pomagał mi trener Sokołowski, który od początku był dobrze nastawiony w kwestii mojej osoby. Już na starcie dostawałem minuty, co przełożyło się na niezłe wyniki. Zauważyli mnie szkoleniowcy "jedynki", Czesław Michniewicz zaczął zapraszać mnie na treningi pierwszego zespołu, a później w rezultacie dał mi zadebiutować w Legii.

Zagrałeś w 1/32 finału Pucharu Polski z Wigrami w Suwałkach, wystąpiłeś w drugiej połowie.

– Zawsze marzyłem o debiucie w Legii, a to niełatwa sprawa dla zawodnika akademii, gdyż bardzo trudno przedostać się do pierwszego zespołu. Było to spełnienie marzeń, pokazałem innym, że się da. Wygraliśmy 3:1, cieszę się, że mogłem zagrać. To napędziło mnie do dalszej pracy i uświadomiło, że starania w codziennych treningach przynoszą rezultaty, automatycznie stałem się bardziej pewnym siebie zawodnikiem, który walczył o kolejne minuty w pierwszym zespole.

Kacper Skwierczyński

Później dostałeś następną szansę w "jedynce", tym razem od trenera Gołębiewskiego. Wszedłeś na boisko w końcówce meczu Ligi Europy ze Spartakiem Moskwa. Towarzyszyły inne nastroje niż przy okazji rywalizacji z Wigrami, bo przegraliście i odpadliście z rozgrywek, ale występ przy Łazienkowskiej, w takim spotkaniu, to ciekawe przeżycie.

– Mega sprawa. Wracałem wtedy po kolejnej kontuzji, naderwaniu mięśnia dwugłowego. Dostałem szansę od trenera Gołębiewskiego, który też był do mnie pozytywnie nastawiony. To coś niesamowitego, że 18-letni chłopak wchodzi na boisko przy prawie 22 tys. kibiców na stadionie. Jeśli miałbym teraz podać szczegóły, to nie byłbym w stanie. Była 85. minuta i nagle zostałem zawołany przez szkoleniowca, który powiedział, że zagram. Wszystko działo się tak szybko, że nawet się nie obejrzałem, a już znalazłem się na murawie. Miłe przeżycie, które zostanie w mojej głowie już do końca życia.

Kilka tygodni później wyleciałeś z zespołem na obóz do Dubaju, trenowałeś pod okiem Aleksandara Vukovicia. Patrząc ogólnie, to spędziłeś trochę czasu z "jedynką". Ćwiczyłeś z nią na dwóch zgrupowaniach, pracowałeś z trzema szkoleniowcami, wieloma zawodnikami.

– Oba obozy wspominam bardzo dobrze. Lubię wyzwania. Jeśli ktoś powie, że nie dam rady, to pracuję dwa razy ciężej, by osiągnąć cel. Do pierwszej drużyny wszedłem bez kompleksów, ze spokojną głową, co przełożyło się na to, że zostałem zauważony jako zawodnik, który nie boi się grać, podejmuje własne decyzje, wchodzi w dryblingi. To sprawiło, że odbywałem coraz więcej treningów z "jedynką".

Pracowałem z trzema szkoleniowcami, którzy mieli inne podejścia do stylu gry. Od każdego coś wyciągnąłem i czegoś się nauczyłem. Jeśli chodzi o piłkarzy, to poziom jest naprawdę wysoki. Gdy przechodzi się z juniora do seniora, z III-ligowych rezerw do pierwszej drużyny, to ta gra jest znacznie szybsza, a zawodnicy bardziej świadomi, wiedzący jak się zastawić, żeby nie stracić piłki.

Na pierwszym treningu Legii strzeliłeś gola Arturowi Borucowi, byłeś chwalony przez Pawła Wszołka, potem przez Marko Vesovicia. Niby małe rzeczy, ale…

– Budują. Jeśli jesteś pompowany przez zawodników "jedynki", a po zajęciach podchodzi do ciebie trener Michniewicz i sam zagaduje, to jest to wielka sprawa dla młodego chłopaka. To powoduje, że od razu rośniesz, nie boisz się podejmować własnych decyzji, pokazujesz to, co masz najlepsze. Wszystko potoczyło się dobrze, wszedłem do pierwszego zespołu bez kompleksów, w czym pomogli mi zawodnicy, którzy od początku byli dobrze nastawieni w kwestii mojej osoby. Błyskawicznie złapaliśmy wspólny język i w szatni mogłem czuć się swobodnie.

Przytoczyłeś trochę miłych wspomnień związanych z Legią, ale gorsze chwile też były. Czujesz niedosyt, czegoś żałujesz?

– Na pewno żałuję kontuzji, które nadeszły wtedy, gdy byłem w najwyższej formie i miałem otrzymywać swoje minuty. Pamiętam, że na domowym meczu rezerw ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki pojawili się dyrektor Kucharski i trener Michniewicz. Do przerwy wygrywaliśmy 2:0 po moich bramkach. Chciałem pokazać się z dobrej strony, zwrócić na siebie uwagę dobrym występem, co w rezultacie się udało i przyniosło kolejne wyzwania.

Następnie zbliżała się ligowa rywalizacja z Piastem. Do mojego pokoju przyszedł szkoleniowiec Gołębiewski, który prowadził wówczas "dwójkę". Powiedział: "Skwara, dostałem informację od trenera Michniewicza, że jedziesz do Gliwic i masz dostać 45 minut, ale dzień wcześniej zagrasz jedną połowę w drugiej drużynie". Pojechałem na spotkanie rezerw, w 10. minucie wyskoczyłem po piłkę, poczułem "strzał" i ogromny ból w mięśniu dwugłowym, który – jak okazało się po diagnozie – został naderwany. Czekała mnie kolejna przerwa w grze, co bolało podwójnie, bo wiedziałem, że z występu z Piastem w ekstraklasie nici. Żałuję, że urazy przytrafiały mi się w momentach, w których miałem otrzymywać swoje szanse. Zamiast tego leczyłem się i większość czasu spędzałem na leżance u fizjoterapeuty.

Polecamy

Komentarze (7)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.