Kacper Tobiasz

Kacper Tobiasz: Puchar Polski szansą na uratowanie twarzy

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

12.02.2022 10:25

(akt. 13.02.2022 10:40)

- Aby sezon był udany, to trzeba wygrać mistrzostwo Polski… Jesteśmy w Legii i tutaj przed każdym sezonem znane są oczekiwania, a bycie najlepszym zespołem w  kraju jest niemal obowiązkiem. Niestety w tym roku zrealizowanie tego celu będzie bardzo trudne. Teraz jedyną naszą szansą na uratowanie twarzy jest zdobycie Pucharu Polski - mówi w rozmowie z nami Kacper Tobiasz, bramkarz, wychowanek Żylety.

Zacznijmy od początku – trafiłeś do Legii z SEMPa Ursynów, do drużyny CLJ prowadzonej przez Marka Saganowskiego. „Sagan” to idol Żylety, a ty na Żyletę chodziłeś. Jak pierwsze wrażenia?

- To prawda, tak było. Niewiele wcześniej oglądałem trenera z wysokości trybun, a wtedy trafiłem do Legii do zespołu CLJ, którą Marek Saganowski prowadził. Idolem pozostał, nie rozczarowałem się jego osobą, wręcz przeciwnie. To fajne historia, jedna z wielu. Można pewnie wymieniać kolejne nazwiska piłkarzy, którym wcześniej kibicowałem, a później się z nimi przy Łazienkowskiej spotkałem.

Często mówi się, że ojciec piłkarz pomaga lub przeszkadza, a jak jest z ojcem zagorzałym kibicem, fanatykiem? To pomaga czy odwrotnie? Grasz w Legii więc jest OK, a co było gdyby inaczej się to potoczyło i trafiłbyś np. do Polonii?

- Zacznijmy od tego, że nigdy bym tam nie trafił (śmiech). Ale gdyby inaczej się moje losy potoczyły, to być może i relacje byłyby troszkę inne. Tego się nie dowiemy, pozostaje gdybanie. A czy tata pomaga? Od strony sportowej, czysto piłkarskiej, na pewno nie ma takiego wpływu, na karierę jak ojcowie Ariela Mosóra czy Szymka Włodarczyka. Oni mają doświadczenia z boiska i znajomości, jakie pozostały im z lat grania w piłkę. Teraz synowie w jakiś sposób mogą z tego czerpać. Natomiast mój tata ma wpływ na moją motywację, dba o to by zawsze była na wysokim poziomie.

Zanim trafiłeś do Legii byłeś testowany przez FC Ingolstadt, Virtus Entella czy Derby County – chciałeś zacząć od zagranicznego klubu, zależało ci na tym?

- Nie, sam o tym nie myślałem. To był taki tour po Europie, zafundował mi go mój poprzedni menedżer. Chodziło o to bym zobaczył jak wygląda profesjonalny futbol zagranicą i by złapać nieco doświadczenia w innym miejscu. Nie szukałem jednak większej przygody poza Polską, nie myślałem o tym poważnie. Trochę na tym jednak skorzystałem – Niemcy, Włochy i Anglia to piłkarsko świetne miejsca do rozwoju, każde z miejsc w których byłem miało swoją niepowtarzalną specyfikę, z każdego coś dla siebie wyniosłem.

Szybko wszystko się toczyło po tym jak trafiłeś do Legii. Zacząłeś grać w rezerwach i dość regularnie trenować z pierwszym zespołem. Byłeś tym zaskoczony?

- Zaskoczony to nie, bo taki był mój plan. Chciałem szybko wskoczyć na wysokie obroty czyli do pierwszego zespołu. Udało się i bardzo się z tego cieszyłem. Trenując codziennie z najlepszymi trenerami i zawodnikami, korzystam na tym, rozwijam się, robię małe kroki do przodu.

Trafiłeś pod skrzydła najlepszego trenera bramkarzy w tej części Europy. To ogromny autorytet. Mam wrażenie, że jak Krzysztof Dowhań coś powie, to nikt z tym nawet nie dyskutuje – włącznie z Arturem Borucem.

- Jestem przekonany, że nikt z zawodników, także Artur, nigdy nie wchodzi w polemikę z trenerem. To taka osoba, której spojrzysz w oczy i od razu wiesz, że możesz jej całkowicie zaufać, powierzyć swoje losy i pozwolić pokierować swoją karierą. Ja już po  minucie wiedziałem, że jeśli zaufam w pełni trenerowi, to mi się to opłaci, bo zrobi ze mnie dobrego bramkarza, wychowa mnie od podstaw.

- Czasem obserwując z boku trenera Dowhania mam wrażenie, że widział już wszystko, nic go nie zaskakuje i patrząc na młodego bramkarza od razu wie co zrobić, by ten coś osiągnął. Bardzo podoba mi się to, że nie krzyczy, nie naciska, a mimo to potrafi spowodować, że każdemu z nas się chce i w ten sposób wyciąga z nas maksimum tego, na co nas stać.

Krzysztof Dowhań

Masz świetny kontakt z Czarkiem Misztą, jesteście jak najlepsi kumple, choć jesteście rywalami. To jeden z sekretów Krzysztofa Dowhania, że jego bramkarze zawsze sobie pomagają, że nigdy nie jest tak, że jeden oczekuje na błąd drugiego?

- Trener nigdy nikogo nie wywyższa, nie daje poczuć tego, że ktoś jest słabszy czy lepszy. Dzięki temu jeden drugiemu nie dogryza, ale go wspiera i chce dla niego jak najlepiej.

Co dały ci treningi z Arturem Borucem – zapewne kolejnym z idoli, którego mogłeś poznać bliżej?

- Nawet nie będę próbował mówić, że tym idolem nie był… To jeden z najlepszych bramkarzy, jakich widziałem w swoim życiu. Próbuję podpatrzeć od niego jak najwięcej, chłonę jego podpowiedzi, podglądam w trakcie treningów i meczów jego zachowania, ruchy jakie wykonuje. To bardzo pomaga.

W czasie zajęć często trenuje lżej od was, ale wychodzi na mecz i robi rzeczy nieprawdopodobne.

- Tak i to jest cały Artur. Ma ogromne doświadczenie, umiejętności najwyższej klasy i już nie musi trenować tyle, co ja z Czarkiem Misztą. Jesteśmy na innym etapie, musimy pracować codziennie by robić postęp. Natomiast Artur już to wszystko potrafi i jedynego czego potrzebuje, to tego by być w ruchu. A potem po prostu włącza swój tryb w bramce i trudno go pokonać nawet najlepszym.

Takie osoby jak Marek Saganowski czy Artur Boruc z początku cię trochę onieśmielały?

- Z trenerem Markiem Saganowskim tak nie miałem, bo był trenerem, zwracałem się do niego panie trenerze. Choć na samym początku miałem lekkie obawy. Z Arturem Borucem to zjawisko było jednak widoczne o wiele bardziej. Czasem nie wiedziałem co  do niego powiedzieć, jak się odezwać. Były  takie sytuacje, że coś do mnie mówił i nie wiedziałem co odpowiedzieć, byłem jak zamurowany. Musiało minąć trochę czasu zanim się do tego przyzwyczaiłem i zacząłem się normalnie zachowywać.

Poza Krzysztofem Dowhaniem w Legii pracowałeś Janem Mucha, Michałem Kubiakiem, Arkadiuszem Białostockim  czy Ricardo Pereirą. Dla młodego bramkarza Legia to dziś najlepsze miejsce do rozwoju?

- Zdecydowanie tak, to często ogromne doświadczenie na poziomie europejskim. Od każdego można się bardzo wiele nauczyć, albo wręcz czerpać od nich garściami.

Debiut z Wisłą Płock – to dzień, który zapamiętasz do końca życia, o którym będziesz opowiadał kiedyś dzieciom?

- Nie ma wątpliwości, że tak. To był mój pierwszy cel, zawsze chciałem zadebiutować w Legii, zagrać przy Łazienkowskiej. Dobrze, że w tych czasem pandemicznych udało się ten mecz rozegrać z kibicami na trybunach. Z pewnością będę opowiadać o tym dzieciom, ale to jeszcze nie ta pora (śmiech).

Potrafisz opisać emocje jakie ci towarzyszyły, gdy byłeś na boisku w bramce, a kibice skandowali twoje imię i nazwisko?

- Stres i adrenalina były na pierwszym miejscu, ale to fajne uczucie. Przed meczem zastanawiałem się jak to będzie, na murawie będzie przecież bardzo głośno i pewnie nie będę mógł się skoncentrować. To był przecież mój pierwszy mecz rozgrywany w takich warunkach. Ale gdy wyszedłem na boisko i sędzia gwizdnął po raz pierwszy, to okrzyków z trybun praktycznie nie słyszałem. Wyłączyłem się i totalnie skupiłem na samym meczu. Nawet nie wiedziałem, że tak potrafię, że tak to zadziała. Dopiero jak były przerwy w grze to potrafiłem usłyszeć i docenić doping kibiców.

Trenerzy Michniewicz i Potrykus prosili by nie informować wcześniej o tym, że zagrasz by cię nie rozpraszać, by pozwolić ci się skupić. Dużo dostałeś smsów przed i po meczu?

- Sporo, na tyle dużo, że przez cały tydzień po tym spotkaniu odpisywałem w wolnej chwili, a i tak nie udało mi się wszystkim odpisać. Powiadomienia na telefon ciągle przychodziły i w pewnym momencie dotarło do mnie, że muszę to tak zostawić i skupić się na tym co dalej. Nie dałem rady wszystkiego nawet odczytać, a naprawdę sporo czasu na to poświęciłem. To bardzo miłe. Ale to wszystko po meczu, przed meczem było kilka anegdot, ale telefon był wyłączony.

Kacper Tobiasz

Zacząłeś od meczu wygranego, kolejne trzy były przegrane. Ale w spotkaniu z Lechem obroniłeś rzut karny Ishaka. Zrobiło się o tobie głośno.

- Po tym meczu z Lechem nie mogłem spać, adrenalina i emocje były ogromne i długo mnie trzymały. Problem w tym, że następnego dnia mieliśmy zbiórkę w ośrodku treningowym o ósmej rano. Zasnąłem chyba przed szóstą, spałem może półtorej godziny. Pewnie nie wyglądałem najlepiej, ale pierwszy raz dopadły mnie takie emocje. Uczyłem się dopiero jak je tonować.

Jesienią przeżyliście naprawdę fajną przygodę w pucharach, ale w lidze było źle – chyba nikt się tego nie spodziewał, że może być aż tak źle. Bardzo to wszystko przeżywałeś?

- Mam na ten temat swoje przemyślenia, pewnie każdy z nas ma, ale umówiliśmy się, że nie będziemy o tym mówić głośno. Ale to prawda, nie spodziewałem się i do głowy by mi nie przyszło, że w pierwszym sezonie, w jakim uda mi się zagrać w pierwszym zespole, znajdziemy się w strefie spadkowej i nasza sytuacja mówiąc delikatnie, nie będzie dobra. Dlatego wszyscy mocno przyłożyliśmy się do tego by przepracować mocno miesiąc przed wznowieniem rozgrywek – tak mentalnie jak i fizycznie. Myślę, że to się udało, a efekty przyjdą.

Bardzo to wszystko co działo się jesienią przeżywałeś?

- Bardzo. Dla mnie każdy mecz to święto i każdy traktuje jakby był tym ostatnim. Identyfikuje się z klubem, z drużyną, jakiś procent kibica będzie we mnie już zawsze. Wyniki są dla mnie ważne, jak i dla całego zespołu.

Przeszła ci kiedyś na poważnie przez głowę myśl – możemy spaść z ligi?

- Nie, nie dopuszczałem do siebie takiej myśli, nie mógłbym tak pomyśleć. Zagrałem cztery mecze, tylko jeden był wygrany i aż trzy przegrane. Maczałem w tym palce i czuje się za wyniki i miejsce w tabeli odpowiedzialny. Nie uciekam więc od tego co się stało, jest w tym też część mojej winy. Teraz gramy jakby od nowa, zaczynamy od zera. Trzy punkty w Lubinie to dobry początek.

Kacper Tobiasz

Co zmienił przez miesiąc przygotowań do rundy wiosennej trener Aleksandar Vuković?

- Było dużo pracy nad fizycznością i mentalem, duchem zespołu. Na zgrupowaniu wszystkie posiłki, spotkania, aktywności zaczynaliśmy wspólnie – nie było tak, że ktoś się spóźnił, albo zaspał i zaczynaliśmy bez niego, albo że każdy przychodził w czasie, który mu pasował. Po obozie nie siedzimy w pokojach w ośrodku treningowym, ale we wspólnej sali, rozmawiamy, żartujemy. Posiłki bez telefonów komórkowych – to takie zabiegi mające na celu spojenie grupy. To się przyda. W Legii nie ma ludzi bez umiejętności, więc to w strefie mentalnej było najwięcej do poprawy. I wydaje mi się, że przez ten miesiąc trenerowi Vukoviciowi udało się to zrobić. Od środka widzę, że jest nam wszystkim lepiej.

Nie ma z wami Mahira Emrelego i Luquinhasa. Jak zostało to przez was odebrane?

- W przypadku Mahira to nie jest codzienna sytuacja. Nie chcę go tutaj krytykować, ale na pewno nie będę go bronił. Zostawił nas bez żadnego wsparcia, bez żadnego wytłumaczenia. Tak nie powinno się postępować wobec zespołu. To, że nie chciał już uczestniczyć w projekcie Legia to jedno, ma do tego prawo, ale sposób w jaki się zachował… Nikt tu nie będzie za nim płakał, skoro tak postąpił, to znaczy, że tak naprawdę nie był nam potrzebny. Damy sobie bez niego radę. A co do Luquinhasa, to na pewno, jeśli transfer dojdzie do skutku, będzie nam go bardzo brakowało. Jego dynamika działań była na tak wysokim poziomie, że wkręcał w murawę każdego przeciwnika lub ten musiał go faulować aby go zatrzymać. Bardzo szkoda, że od nas odszedł. Ale wiem, że szybko się do tego zaadaptujemy i również damy sobie radę.

Sezon w Europie był udany, a co trzeba zrobić by uratować sezon w lidze?

- Aby sezon ligowy był udany, to trzeba wygrać mistrzostwo Polski… Jesteśmy w Legii i tutaj przed każdym sezonem znane są oczekiwania, a bycie najlepszym zespołem w  kraju jest niemal obowiązkiem. Niestety w tym roku zrealizowanie tego celu będzie bardzo trudne. Nie mówię, że niemożliwe, bo w piłce nie takie rzeczy się zdarzały, ale jest to mało realne. Teraz jedyną naszą szansą na uratowanie twarzy jest zdobycie Pucharu Polski.

Szymon Włodarczyk, Kacper Tobiasz

Okienko transferowe wciąż trwa. Co dalej z tobą? Wiadomo, że wiosną numerem jeden będzie Artur Boruc, dalej jesteście Czarek i ty. Zostajesz czy myślisz o tym by grać regularnie czyli iść na wypożyczenie?

- Wiadomo, że każdy by chciał grać, ale na razie jestem tu gdzie jestem. Będąc w Legii spełniłem marzenia i dopóki w niej będę, to będę walczył o bycie pierwszy bramkarzem. To, że jest Artur, nie oznacza, że się poddam i zrezygnuję. Poza tym ja dzięki treningom cały czas się poprawiam, staję lepszym zawodnikiem. Robię więc swoje, a co przyniesie życie, to się przekonamy. Trzeba czekać i być cierpliwym.

Polecamy

Komentarze (80)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.