
Kilka spostrzeżeń po meczu z Chelsea - Zupełnie inna Legia
20.04.2025 09:30
(akt. 20.04.2025 10:23)
Historyczny mecz – To był z pewnością mecz, który zapadnie wszystkim w pamięci na długo. Przyznam, że do Anglii leciałem bez emocji, nie spodziewałem się niczego, co by pozytywnie pobudziło moje emocje. A jednak wydarzyło się coś, co spowodowało dumę z faktu, że w Londynie byłem. Piłkarze Legii wygrali z Chelsea i nie była to wymęczona czy przypadkowa wygrana. Legioniści mocno na nią zapracowali, a ambicją i zaangażowaniem na trzy punkty zasłużyli. Wskazuje na to choćby wyższe xG czyli współczynnik goli oczekiwanych. Dla Legii wyniósł 2,11 zaś dla gospodarzy 1,79. Było to pierwsze zwycięstwo Legii z angielskim zespołem na wyjeździe, ale i pierwsza wygrana polskiego klubu w Anglii w historii piłki nożnej. To był szósty ćwierćfinał w historii startów Legii w pucharach i pierwsze zwycięstwo na tym etapie od 1991 roku. Kibice Legii docenili ten fakt i po spotkaniu krzyczeli głośno – „Za puchary dziękujemy!”.
Inna Legia – To była zupełnie inna Legia niż tydzień wcześniej w Warszawie w pierwszym starciu z Chelsea. Od początku spotkania obserwowaliśmy dużą ruchliwość poszczególnych zawodników, to przekładało się na wymianę podań na jeden kontakt czy tworzenie trójkątów przy linii bocznej, co niemal zawsze przynosiło pozytywne efekty. Wszystkie formacje grały dość wysoko, legioniści atakowali pressingiem rywala już pod ich polem karnym. W ten sposób próbowali szybko przechwycić piłkę, zmusić do błędu przeciwnika. Widać było wiarę i odwagę w to, że rywala można było pokonać. Gdy już udało się piłkę przejąć, to trzech - czterech piłkarzy momentalnie ruszało do przodu i wybiegało na pozycje. To też spora zmiana, w Warszawie było wykopywanie piłki w miejsce, gdzie byli sami gracze Chelsea i co najwyżej formowanie szyków obronnych. Po strzeleniu golu nie było cofania się i desperackiej obrony prowadzenia, ale dążenie do zdobycia kolejnych bramek i okazje były, ale Morishicie, Goncalvesowi czy Luquinhasowi zabrakło precyzji oraz nieco szczęścia. Brawo, taką Legię chcemy oglądać częściej. Fajnie by było, gdyby to zwycięstwo poniosło drużynę do kolejnych wygranych, tak by w końcu kibice doczekali się pewnej serii zwycięstw i nie byli kolejny raz po dobrym meczu sprowadzeni brutalnie na ziemię. Jeśli w meczach z Lechią Gdańsk czy GKS-em Katowice piłkarze zagraliby choć w 70 procentach tak dobrze jak z Chelsea, to o wynik można by być spokojnym.
Piękne historie Pekharta i Jędrzejczyka – Dla Tomasa Pekharta był to pierwszy mecz w wyjściowym składzie w 2025 roku. Czech jednak zrobił to, co do niego należało. Najpierw ruszył do podania Clauda Goncalvesa w pole karne, jakby miał 20 a nie 35 lat, uprzedził bramkarza Chelsea i został trafiony w nogi. Sędzia momentalnie wskazał na jedenasty metr. „Peki” podszedł sam do karnego, nie uderzył najlepiej, ale piłka po rękach bramkarza wpadła do siatki. Potem pracował za dwóch, był zaangażowany w wysoki pressing, pomagał kolegom z obrony. Po meczu sam zawodnik oficjalnie przyznał, że to jego ostatni miesiąc w barwach Legii. Trzeba przyznać, że nie mógł sobie wymarzyć lepszego sposobu na pożegnania niż gol na Stamford Bridge strzelony w wygranym meczu z Chelsea. Nie było też lepszego momentu na rozegranie meczu numer 400 w barwach Legii dla Artura Jędrzejczyka. „Jędza” został trzecim zawodnikiem w historii klubu, który tego dokonał. Gdy zmienił Jana Ziółkowskiego grał pewnie i solidnie pokazując, że w razie potrzeby jest gotowy do pomocy zespołowi i trenerowi. O historii Jędrzejczyka, wspomnieniach o nim przez kolegów pisaliśmy w tym miejscu.
Znakomita gra Goncalvesa i Oyedele – Kiedy Claude Goncalves trafił do Legii latem ubiegłego roku, to prezentował się znakomicie. Był pewny siebie, rozstawiał rywali po kątach i kreował sytuacje kolegom. Tak wyglądało to na letnim zgrupowaniu, ale w meczach o stawkę Portugalczyk regularnie zawodził i popełniał błędy. Długo kazał wszystkim czekać na swój świetny mecz, ale w końcu taki zagrał. Spotkanie w Londynie było zdecydowanie jego najlepszym w barwach Legii. Był liderem środka pola, notował bardzo ważne przechwyty i kreował sytuacje kolegom. To po jego podaniu faulowany w polu karnym był Tomas Pekhart, to on asystował przy bramce Steva Kapuadiego, to on podawał do Ryoyi Morishity gdy Japończyk minimalnie chybił celu. Sam miał też dwie okazje – najpierw zdecydował się na strzał z 45 metrów – piłka przelobowała bramkarza, ale nieznacznie minęła bramkę, a później główkował z najbliższej odległości po podaniu "Moriego", ale golkiper Chelsea instynktownie obronił. Brawo i oby tak częściej. Do poziomu gry Goncalvesa dostosował się Maximillian Oyedele i również zagrał prawdziwy koncert. Przez całe spotkanie był zaangażowany w grę w destrukcji i robił to z powodzeniem, zaliczył mnóstwo udanych interwencji, miał 5 przechwytów – najwięcej ze wszystkich graczy na boisku, niejednokrotnie blokował silne uderzenia. Dzięki swojej sile i dynamice potrafił wyprzedzać rywali i uprzedzać ich w walce o piłkę. Przebiegł największy dystans w szybkim biegu, gospodarze mieli z nim mnóstwo problemów. Brawo, w ten sposób pracuje się na kolejne powołania do reprezentacji Polski. Warto w kolejnych spotkaniach stawiać na niego, na Jana Ziółkowskiego, więcej szans dawać Mateuszowi Szczepaniakowi – to zawodnicy, na których Legia w przyszłości będzie mogła bardzo dobrze zarobić.
Jeden niepocieszony – Spotkania w Londynie nie będzie dobrze wspominać Kacper Tobiasz. Bramkarz Legii miał swój udział przy dwóch golach w pierwszym starciu z Chelsea, ale z Jagiellonią zagrał dobre zawody. Nikt więc nie spodziewał się zmiany w bramce, tym bardziej że jego konkurent, czyli Vladan Kovacević błędów w krótkim czasie zdołał popełnił o wiele więcej niż „Tobi” w całym sezonie. A jednak trener Goncalo Feio postanowił zaryzykować i zmiany w bramce dokonać. I po meczu można powiedzieć, że miał nosa, że ta decyzja na boisku się obroniła. Kovacević bronił dobrze i szczęśliwie, dołożył sporą cegiełkę do zwycięstwa Legii w Londynie. Nie zmienia to faktu, że Tobiasz nie był nieszczęśliwym człowiekiem na ziemi, wyglądał na mocno przybitego na przedmeczowej rozgrzewce. Dziś trudno przewidzieć czy w kolejnych spotkaniach będzie grał czy też pozostanie na ławce. Choć Kovacević na pewno nie zasłużył na to, by po takim meczu posadzić go na ławce. Tobiaszowi nie pozostaje nic innego jak zakasać rękawy i zabrać się do pracy. Konkurencja nigdy nikomu nie zaszkodziła, a w wielu przypadkach pomogła stać się lepszym.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.