Kilka spostrzeżeń po meczu z Cracovią - Nie ma dośrodkowań, nie ma zagrożenia
01.08.2022 10:15
Miłe złego początki – Legioniści w Krakowie od początku mieli problemy z wysokim pressingiem gospodarzy, ale początek mieli obiecujący. Wymieniali podania i kreowali sobie sytuacje. Kapustka zagrał do Wszołka i ten obracając się z piłką i szykując do strzału ją stracił. Gdyby sztuka się udała pewnie mielibyśmy bramkę. Mecz był otwarty, ale legioniści nie byli statystami – Lindsay Rose trafił w boczną siatkę, a „Kapi” miał bardzo dobrą akcję, którą zakończył oddanie strzału zza pola karnego, ale piłka poszybowała ponad bramką. Szkoda, bo lepiej mierzony strzał musiałby się skończyć golem. Początek był dynamiczny, obie strony chciały sobie ustawić przeciwnika, a stroną optycznie przeważającą byli gracze Kosty Runjaicia. Byli częściej w posiadaniu piłki – Josue szukał kolegów podaniami, a Kapustka wychodził na pozycje, grał kombinacyjnie. Do czasu – sił i chęci starczyło na około 20 minut, od momentu przerwy w grze spowodowanej odpaleniem pirotechniki przez kibiców Cracovii, to „Pasy” zaczęły przejmować inicjatywę i coraz śmielej atakować. Sytuacja nie uległa zmianie już do końca spotkania.
Cracovia broniła całym zespołem, legioniści nie – Pierwszy groźny atak Cracovii miał miejsce w siódmej minucie – wówczas Hans Rasmussen przełożył sobie Jusue i huknął obok bramki. To powinien być gol. Jednocześnie sytuacja zniechęciła Portugalczyka do wracania się tak głęboko i później już tego nie robił. Rywale coraz częściej zaczęli dochodzić do sytuacji bramkowych a wynikało to między innymi z tego, jak oba zespoły broniły. Gospodarze w defensywie pracowali całym zespołem, gdy legioniści byli przy piłce, to gracze „Pasów” byli całą jedenastką na własnej połowie, ewentualnie z przodu zostawał napastnik. W Legii było inaczej – zespół Runjaicia bronił czterema obrońcami oraz Bartoszem Sliszem. Boczni pomocnicy jeśli nawet się wracali, to byli statyczni w grze obronnej. Środkowi pomocnicy cofali się rzadko i raczej nie bronili. Widać to było przy pierwszym golu. Poza obrońcami i Sliszem nie było nikogo. Dodatkowo Slisz był zbyt głęboko cofnięty, nie kontrolował strefy, którą kontrolować powinien.
Nie ma dobrego dośrodkowania, nie ma akcji – Już w pierwszych dwóch meczach Legii było widać, że zawodnicy stwarzają zagrożenie pod bramką rywala głównie po dośrodkowaniach z bocznych sektorów. Tak gola strzelił Ernest Muci, tak bramkę zdobył Paweł Wszołek. Niestety w Krakowie zabrakło Filipa Mladenovicia, a Wszołek był przyspawany do linii bocznej i nieco wyłączony przez przeciwników. Nie robił miejsca Arturowi Jędrzejczykowi, zaś dogrania Rui Ribeiro to jakaś abstrakcja… Nie było więc dośrodkowań i tym samy nie było zagrożenia pod bramką Cracovii. Problem zaczynał się już na trzydziestym metrze od bramki Kacpra Tobiasza – tam już właściwie nie było gry, wszyscy byli statyczni i podawali sobie piłkę. W porównaniu do poprzednich spotkań było widać próby kombinacyjnego rozegrania futbolówki przed polem karnym i nawet były z tego jakieś okazje, ale strzały były takie, że piłka szybowały na trybuny. Legia pozbawiona swojej głównej broni w grze ofensywnej czyli dośrodkowań była bezbronna, nie miała jakiejkolwiek siły rażenia.
Statyczne rozgrywanie – W grze Legii nie było ruchu bez piłki, nie było przez to kontrataków nawet jeśli były ku temu okazje. Nawet Wszołek, u którego gra bez piłki był zawsze największym atutem, w tym meczu zatracił taką umiejętność. Widać to było w sytuacji z 45 minuty meczu – Robert Pich mając piłkę musiał długo się przy niej utrzymywać , bo żaden z kolegów nie nabiegał. Jak już wspomnieliśmy – chęci i siły skończyły się w okolicach 20 minuty. Generalnie z zaangażowaniem w tym spotkaniu przez ponad godzinę był spory problem – prawie nikt nie biegał ani do ataku, ani do obrony, za to było dużo momentów, które przypominały spacerowanie. Przez to nie było podań otwierających drogę do bramki, ale mnóstwo niepotrzebnych do boku i do tylu. Legioniści wymienili aż 576 podań, podczas gdy gospodarze tylko 284. Piłkarze Legii dłużej utrzymywali się przy piłce, nawet przebiegli więcej kilometrów, ale przełożyło się to tylko na jeden celny strzał!
Słaby Ribeiro, zniechęcony Josue – Na osobny akapit zasługuje Yuri Ribeiro. Pracowity, przebiegł najdłuższy dystans ze wszystkich piłkarzy na boisku – 11,4 kilometra. Ale jak mówił trener Jacek Magiera lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. Niestety Portugalczyk był zdecydowanie najgorszym piłkarzem na boisku, ogrywanym regularnie w obronie przez rywali, czasem ratującym się faulem. Nie kontrolował stref, za które odpowiadał – szczególnie gdy jego miejsce zajmował boczny pomocnik. Miał dużo straconych piłek, o wiele za dużo i przede wszystkim fatalnie dośrodkowywał – albo po ziemi w pierwszego rywala, albo za linię bramkową. To aż nieprawdopodobne, że facet który grał w lidze angielskiej, w Nottingham Forest, gdzie gra się głównie bokami boiska i dośrodkowaniami, nie potrafi dograć futbolówki w pole karne. Jego technika użytkowa w tym spotkaniu nie przypominała tej, jaką zwykle cechują się gracze z Portugalii.
Z kolei Josue na początku meczu cofał się do defensywy, pomagał kolegom, cofał się też do rozegrania piłki. Ale w pewnym momencie jakby się zniechęcił. Dodatkowo górne piłki jakby posyłane od niechęcenia, szybowały głównie w środkowy sektor boiska i padały łupem graczy Cracovii. Nie był to najlepszy mecz Josue. Obarczony nowymi zadaniami przez trenera Runjaicia na razie nie daje tyle, ile potrafi. A że potrafi dużo pokazywał choćby w rundzie wiosennej za trenera Vukovicia.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.