Kilka spostrzeżeń po spotkaniu z Wisłą - Mecz ma dwie części gry
22.10.2018 15:14
Dwie różne Legie - Kiedy po meczu ze Śląskiem Wrocław spytaliśmy trenera o powód słabszej drugiej części spotkania, Portugalczyk się wściekł. Uważał, że to czepialstwo i marudzenie, bo przecież Legia wygrała i to z zespołem, który w dwóch poprzednich konfrontacjach zdobył osiem bramek. Minęły dwa tygodnie a sytuacja się powtórzyła. Legioniści w pierwszej części meczu zmiażdżyli rywala, prowadzili 2:0, ale mogli znacznie wyżej. Chyba każdy na stadionie miał wrażenie, że tego dnia Legii nie może się nic stać, że padnie trzeci gol i spotkanie będzie można uznać za zakończony. Niestety piłkarze chyba też tak pomyśleli i po zmianie stron widzieliśmy już inną Legię. Pięć minut i z 2:0 zrobiło się 2:3, a o wynik trzeba było drżeć do ostatniego gwizdka. Wyrównał w końcówce Carlitos, ale już po tym rywale mieli piłkę meczową - na szczęście świetnie interweniował Arkadiusz Malarz. Po konfrontacji dziennikarze Przeglądu Sportowego zapytali o przyczyny dwóch różnych części meczu. Tym razem Ricardo Sa Pinto już się nie irytował i sam przyznał, że nie wie co się stało w drugiej połowie.
Carlitos - Koledzy z Wisły przed starciem w Warszawie niezbyt ciepło wypowiadali się o Hiszpanie. Praktycznie nikt z napastnikiem Legii nie utrzymuje żadnych kontaktów, a Paweł Brożek podważył nawet profesjonalizm byłego partnera z formacji ofensywnej. Hiszpan na to starcie był wyjątkowo zmotywowany. Aktywny od pierwszej minuty, skoncentrowany. Brał na siebie ofensywny ciężar gry, pokazywał się kolegom do gry. Zdobył dwie bramki, trafił w poprzeczkę, miał jeszcze sytuację po której uderzył tuż obok słupka, a w sytuacji sam na sam z bramkarzem po prostu się przewrócił. Po pierwszym golu nie okazywał radości z szacunku do Wisły Kraków, po drugiej już dał się ponieść emocjom. Z pewnością był to Carlitos, jakiego chce się oglądać częściej. Hiszpan wierzył w siebie i swoje umiejętności, w końcówce meczu noga mu nie zadrżała. Dążył do strzelenia goli i cel osiągnął.
Co z tą defensywą? - W poprzednich meczach piłkarze Legii całym zespołem świetnie grali w defensywie - broniła cała drużyna, nie tylko linia obrońców. Radosław Cierzniak nie należał do specjalnie zapracowanych na boisku. Podobnie wyglądało to w pierwszej części rywalizacji z Wisłą Kraków. Wrażenie mogła robić reakcja po stracie piłki. Mistrzowie Polski błyskawicznie doskakiwali do przeciwników, często odzyskiwali piłkę już na połowie rywali. Efekt - gracze Wisły mieli problemy nie tylko z dojściem do pola karnego, ale nawet do trzydziestego metra przed bramką. Niestety ku zaskoczeniu, po przerwie powróciły wszystkie stare grzechy. Przy pierwszym golu Marko Vesović stracił piłkę, obrona była zbyt głęboko ustawiona, zabrakło przekazania krycia na linii Mateusz Wieteska - Adam Hlousek i gol stał się faktem. Drugi gol: zbyt bierne zachowanie "Veso" i bardzo szczęśliwy strzał Kostala. Chwilę później "Wietes" był za daleko od Kostala, a Artur Jędzejczyk zgubił krycie Jesusa Imaza. A to wszystko zaledwie w pięć minut! Nie były to jedyne błędy defensywy, bo Wisła dochodziła do kolejnych okazji. Brakowało już agresji, odpowiedniego ustawienia. Co się stało z grą obronną zespołu? Na to pytanie sztab szkoleniowy Legii musi znaleźć szybką odpowiedź. Nie ma też co powielać błędów poprzedników i wystawiać Vesovicia w defensywie, bo jego miejsce jest na skrzydle.
Mecz pełen sprzeczności - Niby Legia zagrała znakomitą pierwszą połowę, ale mecz trwa 90 minut. Niewiele brakowało, by po dominacji w pierwszej części gry, skończyło się brakiem punktów. Legioniści niby dominowali w środku pola, ale długimi momentami niewidoczny był Cafu, znikał też z pola widzenia Sebastian Szymański, który był zagubiony i jakość dawał jedynie przy stałych fragmentach gry. Po stracie trzech goli należało się spodziewać huraganowych ataków Legii, ale nic takiego nie miało miejsca - brakowało ruchu z przodu, a bez tego trudno zaskoczyć defensywę rywala. Brakowało cierpliwości w konstruowaniu akcji. Niby Carlitos był najlepszym graczem Legii, a o mało co nie sprezentował czwartego gola Wiśle kiksując we własnym polu karnym. Legia miała ofensywnych bocznych obrońców, ale rzadko ich dośrodkowania w pole karne kończyły się jakimkolwiek zagrożeniem. Tak można by wymieniać długo. Koniec końców trudno powiedzieć czy Legia w sumie zagrała dobry mecz, czy nie...
Ł3 czyli wspomnienie twierdzy - Mecze Legii w tym sezonie w Warszawie:
Arka Gdynia 2:3
Cork City 3:0
Zagłębie Lubin 1:3
Spartak Trnawa 0:2
Lechia Gdańsk 0:0
Dudelange 1:2
Zagłębie Sosnowiec 2:1
Wisła Płock 1:4
Lech Poznań 1:0
Arka Gdynia 1:1
Wisła Kraków 3:3
Na 33 punkty możliwe do zdobycia na własnym obiekcie, piłkarze Legii sięgnęli po 12. Na 11 meczów mistrzowie Polski wygrali przy Łazienkowskiej ledwie 3 starcia. To bardzo słabe statystyki spotkań u siebie. Marzą się takie czasy, jak w sezonie 1993/94 kiedy to na 22 mecze legioniści wygrali przy Łazienkowskiej 16 razy, 6 spotkań zremisowali i żadnego nie przegrali. Wtedy piłkarzom rywali drżały łydki na samą myśl o wyjściu na murawę w Warszawie. Dziś często wiele drużyn przyjeżdża do stolicy, jak po swoje. To musi się w końcu zmienić!
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.