News: Komentarz: Szambo

Kilka uwag po meczu z Podbeskidziem - kopali nas, pozytywny Sa

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

01.09.2014 23:31

(akt. 21.12.2018 15:11)

Piłkarze Legii w niedzielę przegrali z Podbeskidziem w Bielsko-Białej 1:2. W zespole Henninga Berga było wiele wadliwych elementów, zaś rywale, zwłaszcza na początku spotkania, kopali nas bezkarnie - bez reakcji sędziego i samych legionistów. Poniżej kilka uwag i spostrzeżeń z ostatniego meczu naszego zespołu.

- Kopali nas równo – W lidze angielskiej istnieje niepisane prawo, które stanowi o tym, że trzeba chronić zdrowie i nogi czołowych graczy ligi. Każde ostrzejsze skrobnięcie, kopnięcie czy też niecelny wślizg na takim zawodniku, kończy się żółtą kartką dla faulującego. Ale w Polsce tak nie jest i jeszcze długo nie będzie. Kosecki był faulowany przy każdym niemal kontakcie z piłką, nikt nie chciał dopuścić do tego by „Kosa” się rozpędził i skorzystał ze swojego największego atutu. Miroslavowi Radoviciowi tak nadepnięto na stopę w polu karnym, że omal jej nie wykręcił. Michał Żyro był kilka razy kopany w od tyłu, zaś Orlando Sa tylko rozkładał ręce po bezpardonowych wejściach. Ivica Vrdoljak dwa razy schodził z murawy kulejąc. Przynajmniej połowa z tych wejść nie była zauważona przez sędziego. – Walczyliśmy, tak trzeba grać, gdy drużyna jest waleczna i to jej podstawowy atut – mówił po spotkaniu Maciej Iwański. I Legia musi się do takiej gry rywali przyzwyczaić, bo inaczej takich wpadek jak ta z Podbeskidziem będzie jeszcze kilka. Receptę na to podał w 2009 roku w czasie meczu z Ruchem trener Jan Urban. – To jest przypadek? Tak? Gizmo. Napierd…. Jak chcą wojny, to będą ją mieli – grzmiał wtedy z ławki szkoleniowiec. Inna sprawa, że akurat Piotr Giza był ostatnim piłkarzem na murawie, który był w stanie wykonać polecenie trenera…

- Rozluźnienie – Po meczu trener Henning Berg tłumaczył porażkę w Podbeskidziem tym, że kilku zawodników przeszło załamanie formy. Jednak każdy, kto grał kiedyś w piłkę na wyższym poziomie niż podwórkowy wie, że formy nie traci się w trzy dni. Co się więc stało? Po osiągnięciu celu, jakim była faza grupowa Ligi Europy, nastąpiło rozluźnienie, rozprężenie. To zjawisko miało już miejsce w ciągu ostatniego kwadransa meczu z Aktobe, kiedy to legioniści zaczęli pozwalać rywalom na zbyt wiele. Kontynuacja była w Bielsku-Białej. To o tyle dziwne, że przecież każdy z nas wie, że zespoły prowadzone przez Leszka Ojrzyńskiego charakteryzują się walką, zaangażowaniem i grą na pograniczu faulu. Legia by osiągnąć pozytywny rezultat musi odpowiedzieć tym samym, a tego zabrakło na początku meczu. Dopiero ostatnie 30 minut to była walka na tym samym poziomie. Nie jesteśmy jeszcze na tyle silni, by podchodzić do meczu w lidze mniej skoncentrowani czy z mniejszym zaangażowaniem niż przeciwnik – i to wiemy wszyscy od dawna. Stąd przyśpiewka na Żylecie – „Gdy wychodzisz na boisko, zawsze dawaj z siebie wszystko”. Cóż, na piłkarzy spadł zimny prysznic…


- Wiele wadliwych elementów - W Legii wiele rzeczy nie funkcjonowało w niedzielę jak powinno. Dusan Kuciak był elektryczny, niepewny. Przy obu bramkach miał swój udział. W defensywie wszyscy mają sobie coś do zarzucenia – najmniej Dossa Junior, który pewne błędy w obronie próbował nadrabiać aktywnością w ofensywie. Szkoda, że za każdym razem, gdy dochodził do pozycji strzeleckiej, był też na pozycji spalonej. Największym zaskoczeniem na minus była jednak gra pary defensywnych pomocników. Do tej pory Tomasz Jodłowiec z Ivicą Vrdoljakiem rozbijali rywali, rozstawiali ich po kątach. W meczu z Podbeskidziem zawiedli, notowali sporo strat i nie potrafili zdominować środka pola, gra pressingiem pozostawiała wiele do życzenia. Szwoch zagrał na boku, radził sobie, potrafił wyjść na pozycję, balansem ciała zwieść rywala, ale gdy dochodziło do pojedynków bark w bark, to niestety lądował na murawie. Po przerwie pojawili się Michał Żyro i Miroslav Radović, ale obaj byli praktycznie odcięci od podań, musieli się cofać po futbolówkę.


- Orlando Sa - Jeśli możemy powiedzieć, że ktoś w niedzielę nie zawiódł, to był to z pewnością Portugalczyk. Wiele osób zastanawia się, dlaczego ten piłkarz nie gra od początku spotkań. Otóż trener Henning Berg lubi zawodników pracowitych. Jeśli ktoś na treningach daje z siebie maksimum, to ma otwarte drzwi do podstawowej jedenastki. Niestety Orlando do takich graczy nie należy i dlatego trudniej mu o wyjściowe ustawienie. Wydaje się, że to zawodnik meczowy – czyli taki, który o wiele lepiej wypada w grach o stawkę niż na treningach. I każdym kolejnym spotkaniem Orlando przekonuje do siebie Norwega. Ale też nie przesadzajmy z pochwałami. Portugalczyk zmarnował w tym spotkaniu jeszcze kilka sytuacji i mógł nam ten mecz nawet wygrać. To najlepiej zarabiający piłkarz Legii więc czasem, gdy drużynie nie idzie, mamy prawo od niego takich rzeczy wymagać.  Z pewnością jednak w ostatnich tygodniach zarówno w rankingu trenera Berga, jak i w rankingu kibiców, znacznie awansował.


- Z optymizmem w przyszłość – Mecz z Podbeskidziem to jedna przegrana bitwa, ale wojnę z pewnością Legia wygra. Drużyna jest naprawdę mocna i pokaże to zarówno w Lidze Europy jak w Ekstraklasie. Po udanym sportowo losowaniu jestem przekonany, że awans jest w zasięgu naszej drużyny, mistrzostwo tym bardziej. Dlatego nie popadajmy w pesymistyczne nastroje po jednym meczu, bo przyszłość rysuje się w różowych barwach.

Polecamy

Komentarze (16)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.