Komentarz: Nikt nie zapamięta Eduardo z gry w Legii
29.12.2018 11:40
Pomysłodawcą i zwolennikiem ściągnięcia do Warszawy Eduardo da Silvy był Romeo Jozak. Choć ludzie z jego sztabu szkoleniowego doradzali mu, by nie dokonywał tego ruchu, bo obróci się to przeciw niemu.Były dyrektor akademii Dinama Zagrzeb postawił jednak na swoim przekonując zarząd, że pozyskanie byłego gracza m.in. Arsenalu jest konieczne. Pojawiła się zgoda, a Brazylijczyk z chorwackim paszportem mający za sobą długą przerwę spowodowaną kontuzją, trafił na Łazienkowską. Napastnik miał pełnić rolę, z jaką w przeszłości radził sobie Danijel Ljuboja. Nie zdołał jednak udźwignąć choćby części oczekiwań.
Pozostała pustka:
- Jeśli już ściągać to gwiazdę, a Eduardo na takie określenie na pewno zasługuje. Sięgnęliśmy po niego z trzech powodów. To lis pola karnego, a kogoś takiego trochę nam brakowało, co było doskonale widoczne choćby w meczu z Wisłą Płock, który przegraliśmy 0:2. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy mieli wtedy Eduardo, to tamtego spotkania byśmy nie przegrali. Po drugie, on nie ma być konkurencją dla Jarka Niezgody, a wręcz przeciwnie - Jarek może się przy nim dużo nauczyć. Mówię nie tylko o meczach, ale i o treningach. Poza tym, niewykluczone, że będziemy grali na dwóch napastników. Po trzecie, liczę, że Eduardo przyciągnie kibiców na trybuny, bo wierzę, że ludzie chcą przychodzić na gwiazdy, albo oglądać je w telewizji. Zatem na pewno element marketingu w tym transferze jest, to też potrzebne - mówił w styczniu w rozmowie z "Super Expressem" prezes Dariusz Mioduski.
Jeśli Legii wcześniej brakowało lisa pola karnego, to po transferze Eduardo nic w tej kwestii się nie zmieniło. Napastnik strzelił z "eLką" na piersi jednego gola, który padł w trakcie sparingu z Mazurem Karczew. Gdyby go wycenić w stosunku do pensji zawodnika, bramka w meczu kontrolnym kosztowała mistrzów Polski ok. 360 tysięcy euro. Stosując podobną retorykę do asyst, "Wojskowi" za wywalczony rzut karny i dwie asysty zapłacili po 120 tysięcy euro. 35-latek nie wspomógł znacząco mistrzów Polski. Po niezłym debiucie i przebłyskach w dwóch-trzech kolejnych spotkaniach, nawet pomysłodawca transferu nie stawiał mocno na piłkarza wychowanego w akademii Dinama.
Trudno dyskutować z argumentami o nauce dla Niezgody czy choćby Kulenovicia. Na ten temat wypowiedział się tylko młody Chorwat, który żegnając starszego kolegę, określił go mianem "wielkiego człowieka na boisku i poza nim". A czy "Dudu" sprawił, że na trybuny zaczęły przychodzić tłumy kibiców? Z pewnością nie! I nie chodzi nawet o to, że frekwencja systematycznie spada. Zwyczajnie Eduardo nie pokazał nic, na czym można by zawiesić oko. O transferze "Edu" do Legii pisały media na całym świecie. O rozstaniu informowali już tylko Polacy i Chorwaci. Zamiast dumy z gry doświadczonego piłkarza, pozostał pomruk niezadowolenia i słyszalny śmiech z pomysłu na wzmocnienie ofensywy "Wojskowych".
Zbytni szacunek?
Eduardo da Silva dał się poznać przy Łazienkowskiej jako sympatyczny i bezkonfliktowy człowiek. Klub miał do niego duży respekt, czasem wydawało się, że zbyt wielki. Piłkarz wyglądał coraz gorzej na treningach. Dało się słyszeć, że zaangażowanie 35-latka na zajęciach mogłoby być wyższe. Latem pojawił się pomysł potwierdzający te doniesienia: sztab szkoleniowy chciał przeniesienia atakującego do rezerw. Trwały na ten temat rozmowy, ale ostatecznie uznano, że nie wypada gracza z takim CV posłać do drugiego zespołu. Legia, mimo zastrzeżeń, przestraszyła się reakcji opinii publicznej, ewentualnego echa decyzji poza Łazienkowską. W ten sposób Eduardo został i wciąż pojawiał się na treningach pierwszego zespołu - obecny ciałem, lecz nie duchem. Widoczny był brak zaangażowania, nie było cienia sportowej złości. Gdy został ograny przez kolegę, lub gdy coś mu zwyczajnie nie wyszło, wzruszał ramionami - jakby nic się nie stało. Źle to wpływało na morale zespołu, na kolegów - tolerowane było bowiem zwykłe olewactwo.
Mistrzowie Polski zaproponowali latem rozwiązanie kontraktu piłkarzowi. Ten początkowo się nie zgodził, lecz z czasem sam złożył propozycję rozstania z Legią, ale na swoich warunkach. Takim rozwiązaniem, nie była zainteresowana Legia. Ostatecznie stanęło na tym, że Eduardo do końca umowy pozostał przy Łazienkowskiej. Po podpisaniu kontraktu z trenerem Ricardo Sa Pinto, ten dał szansę zawodnikowi, lecz z czasem zadecydował o skreśleniu go z listy graczy zgłoszonych do rozgrywek Ekstraklasy. Wduardo wkrótce nabawił się problemów zdrowotnych, a piłkarz latał do medyków z Zagrzebia. - Jestem zadowolony z pobytu w Warszawie - powiedział wtedy w krótkiej wypowiedzi dla lokalnych mediów. Nie mając szans na grę, odwiedził również Londyn, do którego na jeden z meczów zaprosiły go władze Arsenalu.
Na koniec pobytu w Warszawie, Eduardo zaprosił kolegów na pożegnalną kolację rozstając się z nimi z klasą.
Nigdy więcej?
Przykład Eduardo pokazał, że nigdy więcej nie należy wiązać się z zawodnikami, którzy najlepsze lata mają za sobą, w ostatnim czasie nie pokazali nic na boisku, a częściej niż na murawie przebywali w gabinetach lekarskich. Sam pomysł transferu gracza z niezłym CV jest ciekawy. Ale tym razem postawiono na zawodnika po przejściach zdrowotnych, ktróry od jakiegoś czasu nie był wartością dodaną swojego zespołu, a jedynie odcinał kupony o tego, na co zapracował wcześniej. Szkoda, że pozwolono podjąć decyzję o transferze jednemu człowiekowi - Romeo Jozakowi, że nikomu nie zapaliła się lampka ostrzegawcza.
Pewne jest, że każdy przypadek jest inny. Tak jak Legia trafiła z Ljuboją, tak nie wyszło jej z Eduardo. Sam transfer Brazylijczyka z chorwackim paszportem dał jednak ważną lekcję: unikać ruchów transferowych, których żąda tylko jedna osoba. Po to jest dział skautingu, komitet transferowy, by takie decyzje podejmować wspólnie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.