Wnioski, spostrzeżenia

Komentarz: Złożona osobowość Sa Pinto

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

02.04.2019 12:47

(akt. 02.04.2019 14:36)

Wiele już powiedziano i napisano o Ricardo Sa Pinto, ja chciałbym jednak podejść do tematu z innej strony. Prezes Dariusz Mioduski często powtarzał, że Portugalczyk jest trudny we współpracy.

Pierwszy raz usłyszałem o tym jesienią. Mówiono, że to bardzo zły człowiek, że cham, prostak i osoba bez skrupułów. Długo nie mogłem tego zrozumieć. Szedłem na otwarty trening a tam Sa Pinto był przemiłym gościem – witał się z każdym dziennikarzy, potem z każdym z piłkarzy z osobna, do tych którzy mieli urazy lub byli poza kadrą meczową podchodził, poklepał po plecach, powiedział coś miłego. Zadawałem sobie pytanie, o co w tym chodzi, przecież facet jest jak ojciec najlepszy.

Przez dwa miesiące nie rozumiałem tej sytuacji, aż kiedyś miałem okazję by spojrzeć na zamknięty trening. I wtedy zobaczyłem różnicę w zachowaniu szkoleniowca – nie było witania się, nie było rozmów z piłkarzami, nie było uśmiechów. Wtedy zrozumiałem, że trener Sa Pinto zakłada wiele masek. Portugalczyk w obecności kamer i aparatów, a bez nich, to dwie różne osoby. Przed osobami z zewnątrz robił pewnego rodzaju przedstawienie, pokazywał w ten sposób jak świetną atmosferę tworzy, jak dba o grupę, ale często nie miało to pokrycia w rzeczywistości.

Stopniowo zacząłem Portugalczyka poznawać, uczyć się jego złożonej osobowości – czasem byłem zdumiony, czasem rozdrażniony i poirytowany, a czasem zaskoczony. Jednak nie da się kogoś poznać dobrze z doskoku, dlatego prawdziwą szkołą były zgrupowania w Troi. Tam dopiero zrozumiałem co to znaczy człowiek trudny we współpracy. I to nie ze mną, ale z ludźmi zatrudnionymi w klubie, z ludźmi z szerokiego sztabu szkoleniowo-medycznego. Po czterech dniach miałem dość i było mi szkoda osób, które są znacznie bliżej trenera, ale po chwili uznałem, że z każdej współpracy można się czegoś nauczyć i potraktowałem to jako ciekawe doświadczenie.

Trener Sa Pinto nie uznawał sprzeciwu, nawet w najdrobniejszych kwestiach – a osoby, które się takiego sprzeciwu dopuściły miały później trudne życie. Portugalczyk miał początkowo do mnie pretensje o wszystko – o to, że zszedłem rano do holu by zrobić zdjęcia na porannym bieganiu, o miejsce w którym mieszkałem. Drugiego dnia przedstawił mi swoje zasady. Ja je zaakceptowałem, ale przedstawiłem też swoje, co musze zrobić, bo należy to do moich obowiązków. Trener to też zaakceptował i od tego momentu nigdy nie było już między nami żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Podanie składów, wyników i krótkiego opisu zamkniętego saparingu nie wywołało złości. Pinto wiedział, że to zrobię i nie widział w tym problemu. Byłem jedną z niewielu osób, która później na współpracę z Portugalczykiem narzekać nie musiała, której zawsze podał rękę. Ale nie o mnie czy ogólnie o dziennikarzy przecież chodzi. My jesteśmy w tym najmniej ważni. Chodziło o to, jak zachowywał się do osób z Legii – tych mniej i bardziej zasłużonych dla klubu. A to niestety było nie do zaakceptowania.

Nie chcę podawać tutaj zbyt wielu przykładów, to temat na książkę, ale sam byłem świadkiem wielu takich zdarzeń, które kreowały bardzo negatywny wizerunek Portugalczyka. Pracownikom klubu, którzy zeszli pierwszego dnia na śniadanie powiedział, że teraz nie jest ich czas, że mogą przyjść później i zjeść resztki ze stołu. Piłkarzom kazał pić sok z kartonu, a sam pił wyciskany, bo taki tylko jemu przysługiwał. To małe rzeczy, ale było ich setki a może tysiące i składały się na całość.

Trener Ricardo będąc piłkarzem lubił rywalizować, mieć wroga którego mógł pokonać, upokorzyć. Niestety tak mu zostało do dziś – często szukał sobie wroga i zaczynał swoje rozgrywki – wtedy czuł się wyśmienicie. Przekonała się o tym nawet oficjalna strona klubowa – uważni czytelnicy zapewne zauważyli, że na legia.com nie było zdjęć i relacji z ostatniego sparingu wewnętrznego w Portugali. Trener Sa Pinto nie zaprosił bowiem mediów klubowych, pracowników klubu, a raczej zrobił to, gdy było już za późno, gdy wszyscy byli na boisku. My takiego kłopotu tego dnia nie mieliśmy. Pinto zrobił to po złości, by nie było materiałów na stronie oficjalnej. A wszystko tylko dlatego, że popadł w banalny konflikt z mediami klubowymi. Powód? Ktoś śmiał zwrócił uwagę, że piłkarz wyznaczony do wywiadu po treningu był już wyznaczony kilka dni wcześniej.

Taki był dla wszystkich ludzi, z którymi współpracował – od magazynierów przez asystentów, a na piłkarzach kończąc. Zakochany w sobie – nie uznawał silnych charakterów w szatni i albo się ich pozbył, albo role ograniczył do minimum. Liderem miał być on – ale wtedy trzeba być trenerem, psychologiem, dobrym i złym policjantem jednocześnie. A z tym był problem. Uważał się za osobę najważniejszą w klubie. Wychodził poza swoje kompetencje – tak było, gdy wyraził zgodę na transmisję ze sparingu, a godzinę przed meczem zgodę odwołał. Kamery i wóz transmisyjny musiały się zwinąć i nie pomogły nawet telefony od zarządu. Transmisji nie będzie i już.

Ktoś by mógł pomyśleć, że to twardziel, który niczym się nie przejmuje. Ale to też nieprawda. Kazał sobie tłumaczyć wiele artykułów, a nawet komentarzy kibiców. Krytyka go bolała, nie potrafił jej przyjąć i zrozumieć. Często mówił o szacunku, ale jego brak rozumiał inaczej niż większość ludzi, natomiast sam mało komu szacunek okazywał.

Całość wpływała na wszystkich wokół, tworzyły się podziały. Zapał był osłabiany, nie było widać entuzjazmu. Jeśli chodzi zaś o piłkarzy to zaangażowania nie było można im odmówić, wykonali ciężką pracę na obozach, ale wielu nie wierzyło w powodzenie tego biorąc pod uwagę metody – taktykę czy brak schematów gry.

Dlatego moim zdaniem byłoby tylko gorzej i dobrze się stało, że doszło do rozstania. Sa Pinto jest jedną z ciekawszych osobowości, jaką poznałem, często dwulicowy, nieszczery, nietaktowny, ale też delikatny i przeczulony na swoim punkcie. Nie ma przypadku w tym, że w żadnym klubie nie zagrzał dłużej miejsca. Gdyż jak już powiedziano wiele razy - jest osobą trudną we współpracy. Jedno jest pewne – nie jest nikomu obojętny. Albo się go kocha, albo nienawidzi. Przy Łazienkowskiej zdecydowanie więcej jest tych drugich, dlatego informację o pożegnaniu z Portugalczykiem przyjęto z rzadko spotykaną jednością i radością.

Polecamy

Komentarze (58)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.