Kostia Machnowski: Najbliżsi cudem uciekli z Charkowa
27.04.2022 21:16
Miał talent, był nawet przez chwilę tym pierwszym, Legia z nim w składzie grała nieźle, ale po 0:4 w Krakowie z Wisłą w listopadzie 2010 roku, trener Maciej Skorża na niego już nie postawił. Kostiantyn Machnowski, wychowanek Dynama Kijów, wrócił do ojczyzny, najpierw do Obołoni, potem do Sewastopola, grał w Azerbejdżanie, w Sumach, w Czernihowie, czyli w miastach, które doskonale znacie z wojennych relacji. Kilka tygodni przed najazdem na jego kraj podpisał kontrakt w Kazachstanie, w Akżajyk Orał.
Brat Kostii zgłosił się do Wojsk Obrony Terytorialnej, rodzice zostali w Ukrainie. Jak sam mówi, mieszkają w takim miejscu (około 160 km od Kijowa w stronę Polski), że „ruskie piz..y dalej Kijowa nie poszły, zresztą z Kijowa też już uciekli”. Ma mieszkanie w Kijowie, które na szczęście ocalało, rakiety spadły kilkaset metrów od miejsca, w którym przed wojną mieszkał.
Rodzina przeżyła piekło uciekając z Charkowa. Przez Polskę dotarła do Kazachstanu, teraz są już wspólnie. Dużą pomoc otrzymała od Jana Muchy, trenera Krzysztofa Dowhania, byłych i obecnych piłkarzy Legii. Teraz głos oddajmy jednak Kostii.
- Kiedy to wszystko się zaczęło byłem na zgrupowaniu w Turcji z kazachską drużyną. Razem z żoną i córeczką wcześniej mieszkaliśmy w Kijowie. Przed wyjazdem na obóz zwiozłem ją do Charkowa i poleciałem do Stambułu. Dwudziestego czwartego lutego, rano, obudził mnie telefon. Żona: wojna się zaczęła w Ukrainie. Nie mogłem trenować, grać sparingów, trener mnie zwolnił ze wszystkiego, rozumiał. Przez tydzień nic nie robiłem. Siedziałem przy telefonie 24 godziny na dobę.
- Miałem najbliższych w Charkowie, a każdy wie, co tam się działo. Żona, teściowa, córka przez pierwsze trzy dni nalotów mieszkali w metrze. Wiadomo jak tam było, do jedzenia tylko to, co każdy przyniósł. Po trzech dniach przenieśli się do bloku, w którym mieszkali, do piwnicy. Tam siedzieli, a do mieszkania szli się tylko umyć. Wciąż wyły syreny, trzeba było się chować. Nie mieli możliwości wyjechać, wszystko było zamknięte, z każdej strony ruscy, naloty, rakiety, bomby… Wyjechać… Na ulicę nie można było wyjść.
- Pierwszego marca skończyłem zgrupowanie, miałem lot ze Stambułu do Astany, wylądowałem, od razu zadzwoniłem do żony. Ona mówi: wyjechaliśmy z Charkowa, jesteśmy w Połtawie, przejechaliśmy 150 kilometrów. Pytam: jak się udało?! Odpowiada: nie mogłam wytrzymać, pomyślałam, co będzie, to będzie, wsiadamy do samochodu i jedziemy.
- Celem było dotrzeć do moich rodziców, a to 500 kilometrów od Charkowa. Jechali 2 dni. Na stacjach nie było paliwa, na drogach korki, starali się je ominąć, jechali lasami, czasem po prostu przed siebie, aby dalej. Zostali tam trzy dni, po kolejnych dwóch dotarli na polską granicę.
- Droga z Charkowa do Polski trwała 5 dni. Tam pomogli znajomi. Janek Mucha i Maciek Ordyński. Załatwili mieszkanie w Warszawie. Chłopaki z Legii, trener Krzysztof Dowhań, pomogli finansowo. W Warszawie zostali 10 dni, udało się sprowadzić jeszcze trzy inne rodziny z Ukrainy. Potem dołączyli już do mnie, w końcu mogę spać spokojnie, trenować, grać w piłkę.
- Chciałbym podziękować chłopakom, którzy pomagali, naprawdę wielkie dzięki. Nie tylko tym, o których wspominałem, bo miałem ogromne wsparcie, od Kuby Szumskiego, od Maćka Rybusa. Najważniejsze, że jesteśmy teraz razem.
- Modlę się teraz o nasze zwycięstwo, nawet nie chcę myśleć, co by było w innym przypadku, gdzie ci debile chcieliby iść dalej. Mariupol się broni, choć miasta już nie ma. Moje mieszkanie w Kijowie ocalało, rakiety spadły kilkaset metrów dalej. Na ziemi nie mają szans nas pokonać, martwię się tylko o niebo, bo to ich najgroźniejsza broń. I powtórzę: dzięki Wam Polacy! Za wszystko!
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.