fot. Marcin Szymczyk

Leszek Ojrzyński: Wychowałem się w Ciechanowie, a Ciechanów kibicował Legii

Redaktor Kacper Buczyński

Kacper Buczyński

Źródło: Legia.Net

19.08.2023 23:00

(akt. 20.08.2023 09:03)

- Legii kibicowałem już, jak byłem młodym chłopakiem. Jeździłem na mecze, w tym te wielkie w europejskich pucharach. Wychowałem się pod Ciechanowem, a Ciechanów kibicował Legii. Do tej pory z ciekawością Legię, pracowałem tutaj przez chwilę jako trener w młodzieżowych grupach, mój syn grał w Legii. Mieszkam też pod Warszawą, bo zostałem tu po studiach - zdradza były trener Korony Kielc, Leszek Ojrzyński, który wciąż ma ważny kontrakt z kieleckim klubem.

Jak mija trenerski urlop?

- Czy to urlop, to trudno powiedzieć. Oczekuję na nową propozycję pracy i muszę ten czas zagospodarować jak najlepiej. Nadrobiłem zaległości, kiedy nie było mnie w domu. Udało się zrobić mały remont, spotkać się też parę razy z przyjaciółmi, bo jak się pracuje, to trudno znaleźć na tego typu sprawy czas. Nawet jak nie rozgrywasz meczu, to analizujesz przeciwnika, oglądasz potencjalnych nowych zawodników. Ogólnie, życie w biegu. Nie odpoczywam jednak w pełni od piłki. Obserwuję to co dzieje się w Ekstraklasie, w ligach zagranicznych, za tydzień wyjadę też pewnie do syna do Holandii. Sam zastanawiam się, ile przyjdzie mi czekać w tej trenerskiej poczekalni.

A tęskni pan do powrotu na ławkę trenerską? Może jakiś klub się już odzywał i proponował pracę?

- Miałem kilka zapytań z różnych klubów, jednak na tym się skończyło. Wciąż obowiązuje mnie kontrakt z Koroną Kielce. Może uda mi się być w niedzielę na stadionie Legii, taki przynajmniej jest plan. Ale wiadomo, że życie czasami te nasze założenia zmienia. Co do Legii to gratuluję czwartkowego zwycięstwa. Stworzyliście świetne widowisko, pełne dramaturgii, bo cały czas było blisko dogrywki, może poza początkiem, kiedy Legia prowadziła 3:0. Wszystko jednak skończyło się dobrze. Teraz legionistów czeka mecz z Koroną, jak już mówiłem, mam nadzieję się na tym meczu pojawić.

Odnośnie Korony… Mówił Pan wywiadach, tuż po zwolnieniu, że nie rozumie decyzji o dymisji. Dalej podtrzymuje Pan, że rozstaliście się zbyt wcześnie?

- Jeżeli zostajesz zwolniony na dziewiętnaście kolejek przed końcem, to myślę, że można powiedzieć, że za wcześnie. Dodatkowo, jeśli po twoim zwolnieniu odchodzi piętnastu zawodników, to problemu tym bardziej można dopatrywać się gdzie indziej. Tyle w temacie. Trzeba było tę decyzję zarządu zaakceptować, było to dla mnie trudne, ale nie ma potrzeby do tego wracać. Życie pisze nowe scenariusze, stawia nowe wyzwania. W Kielcach jest nowy trener, mój dawny asystent Kamil Kuzera, który miał świetną wiosnę, oczywiście przy dużych zmianach w składzie. Do Korony przyszli bardzo wartościowi zawodnicy, którzy pomogli w utrzymaniu. Przede wszystkim boki obrony spisywały się wyśmienicie, a wcześniej traciliśmy bramki głównie po akcjach w bocznych sektorach boiska. Zresztą wielu z bocznych defensorów, którzy byli za mojej kadencji, w klubie już nie ma; trzech lewych odeszło i chyba dwóch prawych. Teraz przyszło trochę nowych zawodników, Korona się zbroi i myślę, że Legii przy Łazienkowskiej wcale nie będzie łatwo.

Mówił Pan o bardzo dużych zmianach w składzie. Korona była przez laty kojarzona z nieładem organizacyjnym, ściąganiem masowo piłkarzy zza granicy, którzy potem nie prezentowali się tak, jakby od nich tego oczekiwano. Czy Pana drugie podejście do Korony też jest przykładem, że w klubie panuje bałagan?

- O nie, nie, bałagan panował może wtedy klub był w rękach właściciela zza granicy. Chociaż początek z trenerem Lettierim był obiecujący, później chyba ta rotacja w szatni była już zbyt duża. Odkąd stery przejął jednak Łukasz Jabłoński, a Paweł Golański został dyrektorem sportowym, to Korona prezentuje naprawdę wysoki poziom. Widać dużo mądrości w poczynaniach zarządu, który stopniowo odbudowuje pozycję klubu, który gra też przecież w Ekstraklasie, więc już wyżej na podwórku krajowym być nie może. A należy też pamiętać, że ponad rok temu Korona grała jeszcze w pierwszej lidze. Utrzymała się w lidze. Teraz cele pewnie są ambitniejsze niż tylko pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej, bo za mojej kadencji, mierzyło się w pierwszą „ósemkę”. Nie było to jednak możliwe do zrealizowania w tamtym okresie i z tamtą kadrą, którą dysponowaliśmy.

Wspomniał Pan o Kamilu Kuzerze. Czy jest on gotowy na prowadzenie klubu w Ekstraklasie? W Kielcach znów bowiem słabo rozpoczęto sezon. Dwa mecze, dwie porażki…

- Jestem daleki od osądów, a tym bardziej trenerów, bo sam jestem w tym środowisku. Czy Kamil Kuzera sobie poradzi? Życie zweryfikuje i przede wszystkim wyniki. Powtarza się taki slogan: jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. Hasło to jest raczej zbyt górnolotne, bo oceniając trenera trzeba spojrzeć jednak na większą liczbę spotkań. Korona początek ma słaby, w Kielcach liczyli pewnie na więcej punktów, tym bardziej, że grali u siebie, a wiosną na swoim stadionie byli przecież jedną z lepszych drużyn w Polsce. Nic jednak nie trwa wiecznie. W klubie muszą się zmierzyć teraz z kryzysem. Pomocni mogą okazać się nowi zawodnicy, których nie mieliśmy okazji jeszcze zobaczyć. Jak będzie wyglądał mecz w niedzielę? Trudno powiedzieć, Korona na pewno tanio skóry nie sprzeda, a może pokusić się nawet o niespodziankę, pod warunkiem, ze dobrze przygotuje się do tego meczu mentalnie. Myślę jednak, że zawodnicy którzy są w klubie zagrali już na tyle dużo meczów i tyle w życiu widzieli, że nie pękną. Mam nadzieję, że czeka nas ciekawe widowisko.

Zostając jeszcze przy szkoleniowcu „Złocisto – Krwistych”, potrafiłby Pan stworzyć jego profil, nakreślić jak chce grać?

- Przede wszystkim trener powinien grać tak, jak mu pozwala skład, żeby móc osiągać zadawalające wyniki. Jak daleki jest od profilowania trenerów, bo ludzie przecież się zmieniają, edukują, rozwijają. Wyzwania, które życie przed nami stawia też sprawiają, że możemy z biegiem lat inaczej na pewne kwestie patrzeć. Na koniec w drużynie piłkarskiej i tak wszystko zależy od zawodników. Jakby Legia nie miała Josue, to grałaby z pewnością inaczej. Ma jednak Portugalczyka, który jest reżyserem, mózgiem całego zespołu. Jeżeli w jego miejsce wstawimy innego piłkarza, jakościowo słabszego, to sposób gry klubu ze stolicy diametralnie się zmieni. Tak więc właśnie jest z trenerami, że jesteś uzależniony od zawodników i szukasz sposobów, żeby osiągnąć dobry wynik. Jak przy okazji będziesz pięknie grać, to tym bardziej wszyscy się cieszą, bo każdy przecież lubi oglądać ładne rzeczy. Po to też kibice przychodzą na stadion. Nie tylko zobaczyć jak ich drużyna wygrywa, ale też zobaczyć jak robi to w przyjemny dla oka sposób.

Powiedział Pan, że trener może grać tak, jak pozwala mu skład, którym dysponuje. Często w taki sposób odpowiadał Pan osobom, które zarzucały trenerowi zbyt defensywną, może nawet toporną grę. Nigdy nie pracował Pan jednak w zespole ze ścisłej krajowej czołówki. Czuje się Pan z tego powodu niedoceniony? Zastanawiał się kiedyś, dlaczego telefony z Legii czy Lecha milczały?

- Raz byłem bardzo blisko pracy w Legii, byłem w klubie na rozmowach. Co prawda Legia była wtedy w kryzysie, okupowała dolne rejony tabeli, ale jednak Nie udało się dostać pracy w Warszawie. Poszedłem wtedy do Korony, która była wówczas w pierwszej lidze. W stolicy rysowały się przede mną zupełnie inne perspektywy. W Ekstraklasie zawsze pracowałem w tych najbiedniejszych klubach, z najgorszą bazą treningową. Wyjątkiem była Wisła Płock, w której zaczął tworzyć się ciekawy projekt, jednak po drugiej kolejce musiałem zrezygnować z pracy z powodów rodzinnych. Dodatkowo pierwsze dwa mecze byłem zawieszony. Teraz czekam spokojnie. Może będzie mi kiedyś dane poprowadzić drużynę mocniejszą, walczącą o puchary, bo każdy trener chciałby przecież bić się o mistrza, grać w europejskich pucharach. Takie perspektywy mają Legia, Lech, ale też Pogoń i Raków. Ta czwórka wiedzie prym na naszym podwórku i pewnie tak będzie i w tym sezonie.

Pociągnijmy wątek Legii. Co się stało, że ostatecznie do klubu nie trafił Pan, a Aleksandar Vuković?

- Nie wiem, to jest pytanie do działaczy. Ja rozmawiałem z Radosławem Kucharskim i Pawłem Tomczykiem. Na spotkaniu uzgodniliśmy, że decyzję odłożymy na następny dzień. Dużo się wtedy w klubie działo. Atmosfera była napięta, wielu zawodników liczyło się z tym, że z klubu odejdzie. Nie wszyscy wytrzymywali też ciśnienie. Vuko znał tych zawodników doskonale, mógł więc pomóc przekonać niektórych, do pozostania w Legii. Dodatkowo miał wtedy ważny kontrakt z klubem. Zatrudnienie mnie byłoby więc ryzykownym posunięciem. Na korzyść Vukovicia przemawiał też fakt, że znał dobrze całe otoczenie legijne, był zawsze z Legią utożsamiany. Postawiono więc na niego i była to bardzo dobra decyzja. Szybko zabrano się do pracy, wyjaśniono parę kwestii, obyło się też bez dużych strat personalnych. Legia przeszła przez tamten trudny okres, wiemy jak wyglądała w kolejnym sezonie, jak prezentuje się teraz. Tamte wydarzenia to już historia. Można czuć żal, jak tak jednak nie podchodzę do życią. Zawsze staram się patrzeć do przodu. Wiem, że to co opatrzność mi stawia na drodze muszę wykorzystać jak najlepiej. Nie lubię się zastanawiać, co by było gdyby. Uważam, że jesteśmy za słabi na takie przewidywania.

Wróćmy może do meczu z Koroną. Wspomniał Pan, że ma zamiar pojawić się na stadionie. Przyjdzie Pan w żółto – czerwonym trykocie, czy białej koszulce? Wieść gminna niesie, że jest Pan kibicem Legii…

- Legii kibicowałem już, jak byłem młodym chłopakiem. Jeździłem na mecze, w tym te wielkie w europejskich pucharach. Wychowałem się pod Ciechanowem, a Ciechanów kibicował Legii. Do tej pory z ciekawością Legię, pracowałem tutaj przez chwilę jako trener w młodzieżowych grupach, mój syn grał w Legii. Mieszkam też pod Warszawą, bo zostałem tu po studiach. Za kim będę w niedzielę? Za dobrym futbolem. Staram się patrzeć obiektywnie, choć obowiązuje mnie jeszcze kontrakt z Koroną. Zawsze też gdzieś człowiek podświadomie wspiera drużynę, która występuje w roli „underdoga”. Jestem więc ciekawy tego meczu. Wspomniałem już o możliwościach Korony, o ich mocnym składzie, jeżeli wykorzystają więc swój potencjał, to mogą pokusić się o niespodziankę. Spokojnie więc podchodzę do spotkania między tymi drużynami.

Oglądał Pan spotkanie z Austrią Wiedeń. Z innymi meczami Legii też jest Pan na bieżąco, ogląda je?

- Raczej nie. Dużo zależy tu od czasu, możliwości, potrzeby chwili. Czasami wystarczą mi skróty, niekiedy włączę cały mecz, w zależności jaki aktualnie przyświeca mi cel. Wcześniej też się wybierałem na mecze Legii, ale życie pozmieniało mi plany. Teraz powinno mi się udać być. Jestem też świadomy, że Legia nie wyjdzie pewnie w najmocniejszym składzie. Po meczu w Wiedniu wielu zawodników będzie pewnie odczuwać zmęczenie, więc trzeba będzie tę „jedenastkę’ jakoś sensownie poukładać. Korona nie ma nic do stracenia i musi wystawić najmocniejszych ludzi. Też jednak ma swoje problemy, bo w zespole pojawiło się parę kontuzji. Goście będą musieli zagrać pewnie przy pełnym stadionie, bo kibice Legii uszanują to, co ich ulubieńcy zrobili w czwartek, ale nie tylko wtedy, bo w lidze idzie im też bardzo dobrze.

Pytam o te mecze Legii, bo spotkanie rewanżowe z Austrią jeszcze bardziej uwydatniło jeden z największych problemów Legii w tym sezonie – grę w obronie. Czy Pan, jako kolega po fachu Kosty Runjaicia, potrafiłby mu wskazać, co nie działa grze obronnej klubu z Warszawy.

- Jestem daleki od doradzania. Jeżeli Kosta by się do mnie zwrócił, to mógłbym coś zasugerować. Nie chciałbym robić tego jednak publicznie. W Legii są świadomi swoich problemów, wiedzą jak drużyna wygląda. W spotkaniu z Austriakami oglądaliśmy też zmiany. Zszedł Elitim, potem też Ribeiro przesunął się na wahadło, a jego miejsce zajął Rose. Zawsze, kiedy drużyna prowadzi 3:0. A potem traci dwie bramki, to mówi się, że to wina zbytniej pewności siebie, braku koncentracji. Dopiero jednak trenerzy po dogłębnej analizie będą wiedzieli, co nie zagrało, czy zawodnicy wykonywali nakreślone im założenia taktyczne. Mnie po obejrzeniu jednego meczu, tym bardziej, że zerkałem przy okazji na spotkania innych drużyn, trudno jest podawać recepty. Zresztą zwycięzców się nie osądza, Zrobili fantastyczne widowisko i oby wygrywali na arenie międzynarodowej i jedną bramkę więcej strzelali. Midtjylland też tak samo pięć zaaplikowało Omonii, ale też Cypryjczycy dłuższy czas grali w osłabieniu.

Mówiliśmy o Legii, to skupmy się teraz na Koronie. „Złocisto – Krwiści” chcieliby z pewnością postawić się Legii, ale ich najlepsi strzelcy, Sikawka, Deaconu i przede wszystkim Łukowski strzelają na razie z pustych magazynków. Jak pobudzić tę trójkę, jak i innych graczy, którzy w zeszłym sezonie zagrali rewelacyjną wiosnę, do lepszej gry? A może w Kielcach powinni liczyć na nowych graczy?

- Jak już mówiłem, nic nie trwa wiecznie, na wszystko trzeba sobie zapracować, pewne rzeczy trzeba wykorzystać, pewne rzeczy zmienić i tak dalej. To jest bardzo złożony proces, że danego zawodnika poprzez trening doprowadzić do optymalnej formy. Niebagatelną rolę odgrywają też aspekty mentalne. Korona musi wyjść na mecz i przede wszystkim nie popełniać błędów, ale też wykorzystać swojej sytuacje, które z pewnością będą, czy po stałym fragmencie, czy z gry. Nie mówię też tego wszystkiego bezpodstawnie, bo sam przecież przyjechałem na Łazienkowską ze Stalą Mielec i wygraliśmy 3:2 z mistrzowską Legią. Zdobyłem też z Arką Superpuchar na stadionie Legii.

Kończąc już, powiedzmy jeszcze raz o europejskich pucharach. Jakie są Pana przewidywania dotyczące występów polskich drużyn. Raków zagra na jesień w Lidze Mistrzów, a Legia w Lidze Konferencji Europy, czy jednak „Wojskowi” odpadną, a i częstochowian będziemy oglądać jedynie w Lidze Europy?

- Chciałbym, aby powiodło się obu drużynom. Wcześniej liczyłem na trzy zespoły, bo z całym szacunkiem dla Pogoni, ale Belgowie to za wysoki poziom. Tym bardziej, że grali z czwartą drużyną naszej ligi. Może gdyby z Gentem grał Raków... Choć w sumie dwa lata wcześniej też nie dał im rady. Z Midtjylland i z Kopenhagą z pewnością można jednak powalczyć. Dobrze więc by było, gdyby Legia zagrała w LKE, a podopieczni Dawida Szwargi zakwalifikowali się do Champions League. Miałem okazję grać z Midtjylland jako trener Arki, było bardzo blisko awansu, zabrakło minuty byśmy byli w czwartej rundzie. Niestety odpadliśmy i to w najgorszy sposób, bo nie było szans na odrobienie straty bramkowej. Legia grała z Midtjylland w sezonie 2014/15 i wyszła z tego pojedynku zwycięsko, ale Duńczycy byli wtedy inną drużyną. Ostatni sezon zakończyli bodajże na ósmej pozycji, ale w Danii jest tak skonstruowany system ligowy, że zwycięstwo w jednym meczu barażowym pozwoliło rywalom Legii bić się o puchary. Nie wiem, czy Midtjylland się teraz jakoś mocno wzmocniło, na pewno nie są drużyną TOP3 w swoim kraju.

Polecamy

Komentarze (20)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.