News: Maciej Dąbrowski: Przyszedłem do Legii w trudnym momencie

Maciej Dąbrowski: Przyszedłem do Legii w trudnym momencie

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

26.01.2017 14:00

(akt. 13.12.2018 01:48)

- Specyfika Ekstraklasy jest taka, że każdy chce pokonać Legię. Dla każdego klubu to mecz rundy i znam to uczucie z Pogoni czy Zagłębia. Ale myślę, że to się jesienią zmieniło. Obecnie każdy chciałby unikać Legii, bo boi się porażki 0:3 czy 0:4. Każdy z nas chce, by rywale przyjeżdżający na Łazienkowską, bali się już w tunelu. Fajnie jest mieć za sobą 30 tysięcy kibiców, regularnie wygrywać i sprawiać, by myśl o kolejnym powrocie do stolicy, była dla przeciwników straszna - mówi w rozmowie z Legia.Net Maciej Dąbrowski. Zapraszamy do lektury.

Rundę jesienną w twoim wykonaniu trudno ocenić. Pięć meczów i 346 minut na boisku chyba nie może zadowolić ambicji.


- Przyszedłem do Legii w trudnym okresie - dla siebie, ale i dla klubu. Byłem już po kilku meczach w barwach Zagłębia - w Ekstraklasie i w Lidze Europy. Wyjazdy i zmęczenie nałożyły się na siebie. Zmiana drużyny też zrobiła swoje i wyszło, jak wyszło. Wiem, że nie wolno się poddawać. Nie chodzi o to, bym spokojnie siedział, odcinał kupony przy Łazienkowskiej i był z tego zadowolony. Obecnie widać w drużynie zdrową rywalizację, ciężko pracowaliśmy na pierwszym obozie i każdy może dostać szansę.


Transfer do Legii był dobrym ruchem? Czy nawet siedzenie na ławce mogło czegoś nauczyć?


- Od każdego trenera i kolegi z zespołu, staram się wyciągnąć jak najwięcej. Nawet siedzenie na ławce i oglądanie gry drużyny, dawało do myślenia. Uczyłem się funkcjonowania klubu. Starałem się do tego podchodzić spokojnie, choć wiadomo, że trudno o to, kiedy się nie gra. Nie będę ukrywał, że po transferze, nie byłem w optymalnej formie. Pojawiło się zmęczenie, nie mogłem zaprezentować się tak, jakbym chciał. Kiedy wychodziłem na boisko, nie pokazywałem pełni swoich umiejętności…


Łatwiej wchodzi się do zespołu, kiedy trafia się do niego przed okresem przygotowawczym, a nie po?


- Zdecydowanie. Powiedziałbym, że to była jedna z głównych przyczyn, dlaczego moja gra wyglądała, jak wyglądała. Nie przepracowałem okresu przygotowawczego z Legią, a dwa dni po transferze grałem mecz. Nie znałem klubu, założeń taktycznych. Wyciągnąłem wnioski i przez pół roku sporo się nauczyłem. Teraz trener scalił zespół i przy Łazienkowskiej tworzy się wręcz jednak wielka rodzina. Tworzymy coś fajnego.


Pojawia się określenie syndromu Legii, kiedy piłkarz z Ekstraklasy trafia na Łazienkowską. Wielu twoich poprzedników potrzebowało, powiedzmy, pół roku, by wejść na odpowiednie obroty. Widzisz dla siebie podobną drogę?


- Trudno wszystkim przypisywać jeden i ten sam syndrom. Gdybym przepracował okres przygotowawczy z Legią, byłoby inaczej, a tak wszedłem do gry z marszu. W Zagłębiu grałem od deski do deski i wchodzenie do nowego klubu nie było takie, jakie sobie wyobrażałem.


Oferta z Legii była w rodzaju tych, których się nie odrzuca w żadnym momencie sezonu?


- Jeśli spojrzymy na polskich zawodników, to praktycznie każdy chciałby spróbować gry w Legii. Popełniłbym błąd, gdybym tego nie posmakował. Pierwsze pół roku było jednak takie, że grałem niewiele. Poczułem, że siedzenie na siłę przy Łazienkowskiej nie miałoby sensu. Zacząłem się zastanawiać nad odejściem, bo mam swoje ambicje. Chcę regularnie grać, cieszyć się futbolem, ale jednocześnie wiem, że stać mnie na regularną grę w Legii. Mogę pomagać tej drużynie.


W trakcie rundy wspominano, że mógłbyś odejść na wypożyczenie do Zagłębia…


- Rozmawiałem o tym z trenerem. Musiałem wiedzieć, czy szkoleniowiec widzi mnie w zespole. Siedzenie na siłę nie miałoby sensu. Porozmawialiśmy szczerze na koniec rundy i dostałem światełko w tunelu. To wystarczyło, by podjąć rękawicę i walczyć o miejsce na placu gry.


(W trakcie rozmowy, inni zawodnicy wracają z obiadu. Nie brakuje żartów). Atmosfera jest chyba niezła?


- Zdecydowanie poprawiła się za czasów Jacka Magiery. Duża też w tym zasługa trenerów Vukovicia i Łuczywka. Szatnia została scalona, narodziła się drużyna. Fajne jest to, że tworzą ją autentycznie wszyscy. Sebastian, nasz człowiek od sprzętu, Piotrek - kierowca. Wszyscy piłkarze, trenerze, a nawet prezesi. Całość wygląda tak, jak powinna. Chemia między graczami a szkoleniowcami przekłada się na boisko i dobre wyniki.


Wracając jeszcze do początków… Twój debiut kojarzył się ze skurczami.


- Specyficznie wyszło. Wróciłem z jednego z meczów Zagłębia w nocy. Następnego dnia rano byłem już na badaniach przy Łazienkowskiej, a minęło kilka chwil i zostałem wystawiony w pierwszym składzie. Chciałem grać, bo każdy stara się łapać jak najwięcej chwil na murawie, ale nie mogłem być wypoczęty po tak intensywnych dniach. Organizmu nie dało się oszukać.


Bolały cię niektóre publikacje prasowe? Jedne szydzące ze skurczy, drugie z wysokiej tkanki tłuszczowej…


- Staram się nie czytać takich rzeczy. Były artykuły o dużej tkance tłuszczowej… Śmieszne to. W Zagłębiu grałem, byłem podstawowym stoperem i co? Wtedy tkanki nie było? Pojawiła się w kilka dni w Warszawie? Straszna głupota. Ale ok. Jestem człowiekiem, który lubi udowadniać różne kwestie ludziom, ale i sobie. Ktoś jest przeciwko mnie? Fajnie. Będę chciał pokazać, że stać mnie na wiele. Ktoś we mnie nie wierzy? Zrobię wszystko, by udowodnić, że jednak warto mi uwierzyć i zaufać. Że warto uwierzyć, że stać mnie na grę w Legii. Jestem spokojnym, ale jednocześnie zawziętym człowiekiem. Lubię dążyć do celu i go osiągać.


Wolisz udowadniać coś sobie czy jednak innym?


- I sobie i innym. Co by nie mówić, udowodnienie komuś, że nie miał racji, potrafi dać satysfakcję. Miło czasem usłyszeć to „przepraszam, miałeś rację”. Piłka jest jednak taka, że pracujemy przede wszystkim dla siebie i drużyny, choć dodałbym do tego również rodzinę.


Słyszałem, że jesteś rodzinnym gościem.


- Oczywiście. Każdą wolną chwilę staram się spędzić z rodziną. Mam 3,5 letnią córeczkę, a za chwilkę, bo w czerwcu, dołączy do nas synek. Muszę pomagać żonie, bo nie jest jej łatwo. Teraz jest o tyle lepiej, że z Warszawy do rodzinnego domu mamy 1,5 godziny samochodem. Ale wracając do sedna - zdecydowanie lubię rodzinne grono.


Cel na wiosnę to częstsza gra?


- Oczywiście. Chcę grać i pomóc Legii. Jeśli będę w optymalnej formie, mogę dać sobie i drużynie wiele dobrego.


Czujesz, że zbliżasz się do wysokiej formy?


- Cała formacja zgrywa się. Kwestią czasu jest to, byśmy mogli zacząć grać „na pamięć”. W Zagłębiu praktycznie przez 1,5 roku, także w pierwszej lidze, mieliśmy taki sam zespół. Pojawiały się automatyzmy, grało się dzięki temu łatwiej. W Legii trener Magiera również stara się, by nie brakowało powtarzalności. Automatyzm jest jednak do pewnego momentu, potem następuje inwencja twórcza i widać ją w Legii. Przy Łazienkowskiej jest wielki potencjał ofensywny, ale i defensywny. Myślę, że spokojnie damy sobie radę.


W Legii czuć większą intensywność gry?


- Specyfika Ekstraklasy jest taka, że każdy chce pokonać Legię. Dla każdego klubu to mecz rundy i znam to uczucie z Pogoni czy Zagłębia. Mistrzowie Polski mieli kryzysowy moment i wszyscy chcieli akurat wtedy grać z warszawiakami. Myślę, że to się zmieniło. Obecnie każdy chciałby unikać Legii, bo boi się porażki 0:3 czy 0:4. Każdy z nas chce, by rywale przyjeżdżający na Łazienkowską, bali się już w tunelu. Fajnie jest mieć za sobą 30 tysięcy kibiców, regularnie wygrywać i sprawiać, by myśl o kolejnym powrocie do stolicy, była dla przeciwników straszna.


Poczułeś tę atmosferę Legii? Spodobało się?


- Pojeździłem po stadionach w Lidze Mistrzów. Widziałem obiekty Sportingu, Realu czy Borussii, ale wszystko kojarzyło mi się z teatrem. Mamy inną specyfikę kibicowania, wszyscy żyją spotkaniem. Każdy sektor dopinguje, wspiera. VIP-ów nie liczmy (śmiech). Łazienkowska tętni życiem i wyzwala dodatkowe siły.


Na zgrupowaniach, rywalizacja o miejsce na stoperze toczy się bez kontuzjowanego Jakuba Rzeźniczaka.


- Nawet najgorszym wrogom nie życzyłbym kontuzji. Wydaje mi się, że czym większa konkurencja, kiedy jest nas czterech-pięciu, tym lepiej. Fakt, jest trudniej o grę, ale patrząc szeroko, to poprawia potencjał drużyny. Raz, że wzrastają umiejętności, a dwa, że trener ma pole manewru. To dobra sytuacja dla klubu.


Samo trenowanie wystarczyło, by przez ostatnie pół roku zrobić postęp?


- Powiem o osobie, przy której zrobiłem największy postęp. Najwięcej zawdzięczam Lubomirowi Guldanowi w Zagłębiu. Doświadczony piłkarz, grał w Lidze Mistrzów i potrafił dzielić się wiedzą z europejskich klubów. Przy nim czułem wielką swobodę. Początki w Legii były nerwowe, brakowało spokoju w defensywie z mojej strony. Teraz wracam taki, jaki byłem, a może nawet silniejszy. Nabrałem spokoju i ogłady i mogę pomagać Legii.


Widać, jak ważna dla piłkarza jest głowa.


- Mając pewność siebie, wszystko wychodzi. Najtrudniejsze zagrania stają się wtedy proste. Bez przekonania, mocnej mentalności, stwierdziłbyś czasem, że jakieś podanie nie prawa wyjść. A kiedy jest przekonanie do swoich umiejętności, to po prostu poślesz piłkę i trafi ona tam, gdzie chciałeś, by doleciała.  

Polecamy

Komentarze (41)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.