Maciej Szczęsny: Możliwe, że zrodziła się we mnie miłość do Legii
01.06.2020 09:45
- Przecież podźwignęła się z dużego dołu i chwała jej za to. Ale miałbym też poczucie, że jednak piłkarze i trener Vuković są dzikimi farciarzami. Tylko jak tu powiedzieć, że ktoś jest farciarzem, bo nadeszła pandemia? Przecież to by był debilizm. Dlatego bardzo się cieszę, że wszystko się rozstrzygnie na boisku. Ale nie ukrywam, że jednocześnie bardzo się boję.
Czego najbardziej?
- Patrzę w terminarz i widzę, że od 20 czerwca do początku lipca będzie straszne zagęszczenie meczów.
Wtedy zostaną rozegrane cztery kolejki w dwa tygodnie.
- To już będą kolejki po podziale na grupy, czyli wszyscy będą wtedy mieli w nogach po cztery mecze i przyjdzie szczególnie intensywny czas. A jeszcze gorzej będzie na koniec sezonu, gdy trzy ostatnie kolejki odbędą się w tydzień. Nie mam wątpliwości, że poziom nie będzie wybitny.
W Legii grał Pan najdłużej, więc pewnie mimo wszystko to ona jest dla Pana najważniejszym klubem?
- Możliwe, że nawet mimo poważnych reperkusji wywołanych przez odejście przez lata zrodziła się we mnie miłość do Legii. Spędziłem w niej dziewięć lat i kiedy już grałem w niej swój siódmy, ósmy i dziewiąty sezon, to taki Leszek Pisz, który długo mnie nie nienawidził i jakby mógł, to aortę by mi przegryzł, w końcu zupełnie inaczej mnie traktował. Dziś wiem, że gdybym miał jakikolwiek problem życiowy, to zadzwoniłbym do Dębicy do "Piszczyka", powiedziałbym pomóż i on na pewno by pomógł. Maciek Śliwowski, z którym się nienawidziliśmy jak psy, w pewnym momencie też wszystko zmienił. I to w pół sekundy.
To będzie długa anegdota. Paweł Janas jako asystent Wójcika sędziuje sparing paka na pakę na głównym boisku Legii. Czyli podzieliliśmy się w obrębie pierwszej drużyny. Maciek Śliwowski jest wczorajszy, gra w przeciwnej drużynie i non stop stoi pod moim polem karnym. Jest na 20-metrowym spalonym, ale Paweł nie gwiżdże, więc Maciek opanowuje piłkę i a to mi siatą strzela, a to mnie objeżdża, trzy razy mnie kładzie na ziemi, dojeżdża do linii bramkowej i głową wtacza piłkę do bramki. Ku**icy dostawałem, że Paweł na to pozwala. Przecież widzi, że gość jest wczorajszy, że wegetuje.
Raz Pawłowi zwróciłem uwagę. Żartobliwie. Za drugim razem już trochę ostro, za trzecim po prostu wulgarnie. A za czwartym jak ruszyłem w stronę Pawła w pełnym gazie, a Paweł stał bez ruchu w kole środkowym, to nagle poczułem, jak ktoś się na mnie rzucił od tyłu, złapał za szyję, nogami mnie opasał nad biodrami, powalił na glebę, przygniótł ciałem i śmierdzącym wódą szeptem powiedział: "Maciek, błagam cię, ja już tego nie zrobię! Błagam cię, k..., nie rób tego! To nie jest twoja wina, to nie jest jego wina, to jest moja wina! Błagam cię, nie rób tego, małpę zabijesz, a za człowieka pójdziesz siedzieć. Ja już pójdę na swoją połowę, ja już k... piłki nie dotknę". No to się otrzepałem i powiedziałem "Mam nadzieję". "Śliwka" wiedział, że jak dobiegnę do Pawła, to go zamorduję. I zdał sobie sprawę, jaka jest suma przegięć.
Chciał pan mordować, idąc na "Żyletę" jako gracz Widzewa?
- Nie, chciałem tylko rozmawiać. Ale wśród bywalców Żylety nie było chętnych do rozmowy. W którejś kolejce z Widzewem zagraliśmy swój mecz w sobotę, a w niedzielę Legia grała z Wisłą Kraków. Ubrałem się w grube jeansy, grubą kurtkę skórzaną, skórzane buty za kostkę na grubej podeszwie i siadłem na Żylecie. Słyszałem szemranie. Ja mam szemrzące nazwisko, więc szemrali. Szeleściło, szeleściło, aż po około 10 minutach ucichło. Po minucie głębokiej ciszy usłyszałem z niskich rzędów będących 30-40 metrów przede mną "Szczęsny? Ty wiesz co". I to wszystko.
Od tego momentu chuligani już panu i pana bliskim odpuścili?
- Absolutnie. Ale przynajmniej zupełnie się wyzwoliłem od pogróżek i obelg, kiedy przebywałem w Warszawie sam albo z bliskimi. Jeszcze samochody po nocy niszczyli, bo to łatwo zrobić. Ale chyba na tyle się poczuli upokorzeni, że już nie wykrzykiwali, nie grozili. To też dlatego, że zdarzyło się, że we trzech czy czterech mordy darli, będąc po drugiej stronie ulicy, a jak ja nie bacząc na czerwone światło zaczynałem do nich biec, to dziwnym trafem znikali. Ale może nigdy nie mieli zamiaru mnie poturbować, może uznawali, że jednak to byłoby przegięcie.
- Pamiętam że wygrałem z Widzewem 3:2 pamiętny mecz na Łazienkowskiej i tuż po nim dowiedziałem się, że kibole Legii od dawna byli umówieni, że jeśli Widzew wygra, to pójdą mi spalić chatę. Siadłem więc sobie w ustronnym miejscu w szatni i zadzwoniłem do prezesa Pawelca, tłumacząc, że z jednej strony chcę pojechać do Łodzi z chłopakami świętować, a z drugiej strony bardzo bym nie chciał, żeby mi bandyci spalili chatę, a w chacie kobietę. Na to Pawelec mówi: "A to wyjątkowo dobrze trafiłeś, bo ja jestem tu w takim towarzystwie, które może dużo pomóc. To może ja oddam telefon i powiesz, Maćku, jeszcze raz to, co masz do powiedzenia?". No i oddał telefon, a ja usłyszałem: "Miller, dzień dobry, słucham panie Maćku". Wówczas Leszek Miler był ministrem spraw wewnętrznych. Jak mu zreferowałem wszystko, to powiedział "Pan spokojnie jedzie do Łodzi i się bawi, gratuluję. A o mieszkanie i kobietę może pan być spokojny, tylko mam prośbę, żeby pan ją uprzedził, że się ludzie przyjdą zameldować, więc żeby się nie bała otworzyć. I żeby wiedziała, że to ona ma zdecydować, kiedy mają odjechać: czy rano, czy za dobę, czy za tydzień". Miller obiecał, że będzie pilnowane i chuligani szybko zostaną zniechęceni. Słowa dotrzymał. Przyjechali trzej panowie trzema tajnymi autami, ale tak ustawionymi, że jak grupki przychodziły, to widziały, jak z aut wychodzą postawni ludzie i się ze sobą komunikują. Chłopcy z szalikami po półtorej doby odpuścili.
Całą rozmowę z Maciejem Szczęsnym można przeczytać tutaj.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.