Mateusz Hołownia: Najwyższy czas na złapanie regularności w grze
08.05.2021 15:00
Za każdym razem w rozmowach z tobą przewija się kwestia tego, że zostałeś najmłodszym debiutantem w historii klubu. Dobrze, czy niedobrze, że tak się stało?
- To fajnie brzmi, super być najmłodszym graczem na przestrzeni dziejów tak dużego klubu. Ale w tamtym momencie po prostu nie byłem gotowy psychicznie, żeby jakkolwiek zaistnieć w pierwszej drużynie. Był debiut, wiele się o mnie mówiło, że jestem utalentowany, że teraz wszystko pewnie będzie płynnie szło, a jednak tak nie było. Trenerzy się zmieniali, z każdym sytuacja wyglądała inaczej, wróciłem do rezerw, potem jeździłem na wypożyczenia. One dały mi bardzo dużo i z kolejnymi powrotami czułem większą pewność siebie. Wiedziałem, że jestem już gotowy na więcej niż tylko pojedyncze występy.
Wiem, że to zupełnie inna skala, ale kiedyś Bojan Krkić opowiadał o grze w Barcelonie, gdzie została na niego nałożona tak gigantyczna presja, że z cudownego dziecka stał się gościem, który obecnie nie gra już w piłkę. Kiedy wchodzisz do Legii mając 16 lat, a potem trzeba się cofnąć – pograć w drugim zespole, pójść na wypożyczenia – to ma się z tyłu głowy: nie wyszło mi?
- Miałem takie momenty. Po debiucie wszyscy dookoła mówili, że jestem takim produktem akademii, że na pewno będę grał. Rozwijałem się, stawiałem kolejne kroki i nagle wszystko stanęło. Musiałem zejść do dwójki i może nie zjechała mi przez to motywacja, ale na pewno dostałem kopa w tyłek. To chyba pierwszy taki cios, więc postanowiłem, że trzeba coś z tym zrobić. Miałem w klubie rozmowy, na których doszliśmy do wniosku, że powinienem odejść na wypożyczenie. Wróciłem z niego z zupełnie inną wiarą w siebie, złapałem kilka meczów za trenera Pinto, czy trenera Vukovicia, w czasie gdy pełnił jeszcze tę funkcję tymczasowo. Trochę pograłem i bach – znowu ławka, zero grania przez pół roku, kolejne wypożyczenia. Skłamałbym, gdybym ci powiedział, że wierzyłem wtedy w to, że będę w takim miejscu, w jakim jestem teraz. Że w ogóle będę grał jeszcze na środku obrony. Powrót do Legii oczywiście był w planach, ale jako uzupełnienie składu, czy piłkarz do treningu. Wyszło inaczej, przyszedł nowy trener, który znał mnie już wcześniej, dał mi szansę i dużo to zmieniło.
Czułeś, że ucieka czas? Niby każdemu młodemu trzeba go dać, ale z tobą kojarzy mi się pewien schemat – Hołownia wchodzi na początku sezonu, łapie mecz albo dwa, często w ogóle dostaje wędkę i potem gra już ktoś inny.
- Trochę tak było. Widziałem dużo moich kolegów, którzy dostawali tu swoje szanse by się pokazać. Oczywiście sporo też było takich – w tym ja – którzy mieli na to 45 minut czy jeden mecz, a ciężko zaplusować w tak krótkim czasie. Wiadomo – jeżeli chce się grać w Legii, to już w tym jednym meczu musisz udowodnić, że zasługujesz na miejsce w składzie. Tylko to jest po prostu bardzo trudne. Ja swoją szansę dostałem za trenera Vukovicia, gdy graliśmy z Piastem Gliwice. Potem zespół przejął trener Pinto. Zagrałem u siebie z Zagłębiem Sosnowiec, a kolejny mecz to porażka 1:4 z Wisłą Płock. Cały zespół grał fatalnie, takiej przegranej – z tego co kojarzę – nie było w Warszawie od lat 70’. Kibice byli źli, nic nam nie szło. Pamiętam, że była 60. minuta, trener ściągnął mnie z boiska i ciach, po tym meczu byłem totalnie spakowany do szafy. Wiem, że grałem źle, ale wtedy wszyscy jako zespół zagraliśmy bardzo słaby mecz. Inni zawodnicy dostawali potem swoje szanse, ja ich już nie otrzymałem. Po pół roku trener powiedział, że mam iść na wypożyczenie, no i poszedłem do Śląska. Trochę to tak do tej pory rzeczywiście wyglądało – pograłem dwa mecze, a potem albo na ławkę, albo na trybuny. To było ciężkie, bo już po tym wypożyczeniu do Ruchu Chorzów czułem się gotowy do tego, żeby grać w Legii. Jasne, absolutnie nie oczekiwałem niczego za darmo, ale sądziłem, że jestem już przygotowany, by dostać tych meczów trochę więcej.
Masz w życiu pecha?
- Nie wiem. Wydaje mi się raczej, że to i tak się wyrównuje. Może teraz karta się trochę odwróci, ciężko mi powiedzieć. Nie chcę mówić o szczęściu, bo to byłoby nieładnie względem Artema Szabanowa, ale w piłce jest tak, że nieszczęście jednego bywa szczęściem drugiego. Myślę, że muszę teraz wykorzystać obecny moment i wycisnąć z niego maksa.
Policzyłem sobie wszystkie twoje mecze rozegrane w pierwszych zespołach. W Ruchu to 29 spotkań, w Legii 15, 14 w Śląsku, 9 w Wiśle, czyli łącznie 67 meczów. Masz duży niedosyt, czy PESEL nie jest jeszcze tak alarmujący?
- Patrząc na to, że w Ruchu grałem cały sezon, to jak na możliwości występów, moim zdaniem zagrałem mało. Ominęło mnie dużo spotkań, jestem obrońcą, więc jeśli nie wywalczę sobie pierwszej jedenastki, to najprawdopodobniej cały mecz siedzę na ławce. Uciekło mi sporo meczów, ale z drugiej strony jest mało obrońców, którzy już jako młodzi zawodnicy grają wszystko od dechy do dechy. Wiadomo – na pewno mogłem wycisnąć więcej, ale mam nadzieję, że to też takie kolejne doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości. PESEL jeszcze jest okej – co prawda mam już 23 lata, ale trochę grania jeszcze przede mną. Na pewno jednak najwyższy czas na złapanie regularności w grze.
Całą rozmowę z Mateuszem Hołownią można przeczytać w serwisie legia.com.
Quiz
Czy pamiętasz tych piłkarzy? Cz.2.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.