News: Kopczyński wyruszył do Nowej Zelandii

Michał Kopczyński: Trwa moja mała bajka

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

12.08.2016 11:57

(akt. 04.01.2019 13:57)

- Na mecze Legii zacząłem przychodzić z tatą w wieku 7 lat. Tata też całe życie był kibicem Legii, jest nim do dziś. Takie rzeczy jak bycie kibicem klubu z Ł3 zaszczepiono mi więc w domu. Mój pradziadek Kazimierz Partyka był kierownikiem drużyny piłkarskiej Legii. Z okazji 100-lecia klubu była wystawa zdjęć, a na nich znalazłem portret swojego przodka. To fajne, że po tylu latach jest mi dalej dane kontynuować legijne tradycje - mówi w rozmowie z Legia.Net Michał Kopczyński. Zapraszamy do lektury.

Przyszedłeś do Legii na nabory w 2000 roku. Czyli jesteś już 16 lat w Legii! Taki był cel? Spodziewałeś się, że będziesz tu tak długo?


- Zaczynam siedemnasty rok w Legii. Pamiętam jak na pierwszy nabór w 2000 roku zaprowadził mnie tata. Już wtedy pojawiały się marzenia o tym, że chciałbym kiedyś zagrać na tym stadionie w pierwszym zespole. Czekałem na ten moment długo, ponad połowę życia. Miałem przekonanie od początku, że chcę być piłkarzem. Mając 7 czy 8 lat nie myślałem o tym jakoś bardzo poważnie, ale pytany kim chcę być w przyszłości odpowiadałem, że piłkarzem. Po tylu latach marzenie zaczęło się spełniać, zagrałem kilka razy w pierwszym składzie Legii, dla mnie to fantastyczna sprawa.


Zaliczając kolejne szczeble - akademii, juniorskie, występy w Młodej Ekstraklasie - kiedy zrobiłeś największy postęp?


- Całe życie byłem dość drobny, musiałem bazować na swojej technice i sprycie. Siły i wzrostu zawsze trochę brakowało. Około 19 roku życia, czyli późno, zmężniałem i to otworzyło na boisku przede mną zupełnie nowe możliwości. Miałem dobry timing do gry głową, ale gdy podrosłem okazało się, że gra w powietrzu stała się moim ogromnym atutem. I gdybym miał wskazać ten przełomowy moment w rozwoju fizycznym, za którym poszedł też piłkarski, to była to gra w Młodej Ekstraklasie. Drugim takim momentem było wypożyczenie do Wigier, gdzie udowodniłem sobie, że mogę pograć w piłkę.


Jesteś kolejnym piłkarzem, który miło wspomina Młodą Ekstraklasę i mówi o tych rozgrywkach dość ciepło. Szkoda, że zlikwidowano ten projekt.


- Też tak uważam, miło wspominam ten okres. Naszym rocznikiem 1992 poszliśmy tam hurtem i stanowiliśmy o sile drużyny. Zaczęliśmy od dwóch tytułów wicemistrzowskich, potem były dwa mistrzostwa Polski. To było fajne doświadczenie i przetarcie przed poważną piłką. Jeździliśmy po uznanych, krajowych firmach, graliśmy z drużynami, z którymi pierwszy zespół Legii mierzył się w Ekstraklasie. I wbrew temu co się mówiło, zawodnicy dość płynnie przechodzili z Młodej Ekstraklasy do futbolu seniorskiego. Nie było tam dużej presji wyniku i trenerzy często stawiali na grę w piłkę. Z pewnością mogę o tym okresie mówić tylko pozytywnie.



Miałeś przetarcie. W sezonie 2012/13 trener Jan Urban pozwolił ci zadebiutować w Pucharze Polski z Okocimskim Brzesko, a ty zdobyłeś bramkę. Wracasz czasem do tej chwili?


- Tak, to było już dawno temu, ale czasem wspominam ten moment. Trener Urban zaprosił mnie na treningi pierwszego zespołu, ale miałem jakąś kontuzję i najpierw musiałem się doleczyć. Gdy już nic mnie nie bolało, dołączyłem do kadry, znalazłem się w osiemnastce meczowej na spotkanie w Pucharze Polski zadebiutowałem, zdobyłem bramkę. Po chwili był też debiut w Ekstraklasie. Szybko się to potoczyło i wyglądało na to, że wkrótce licznik tych meczów będzie się powiększał. Wydawało mi się, że będę w tej Legii coś znaczyć. A okazało się, że na kolejne występy musiałem czekać kilka lat. Po udanym początku był przestój.


Urban cię chwalił, Magiera wróżył dobrą przyszłość i kiedy wydawało się, że wszystko jest na właściwej drodze zaczęły się problemy z urazami. Które były najcięższe?


- Te wszystkie urazy miały wspólny mianownik - to ogół problemów związanych z miednicą - pachwiny, kości łonowe i mięśnie brzucha.  Zaczęło się od pachwiny, przywodzicieli, a potem przechodziło to w coraz poważniejsze schorzenia. Pojawiła się m.in. przepuklina. Wszystko miało swoje etapy. Gdy wyleczyłem jeden przywodziciel, to okazywało się, że są już poważne zmiany zwyrodnieniowe w drugim. Były okresy leczenia i rehabilitacji, okresy prób powrotu do treningów przez indywidualne ćwiczenia. W końcu zoperowano mnie w rzymskiej klinice Villa Stuart. Po pierwszym zabiegu znów pojawiły się kłopoty - tyle, że w drugiej nodze. Wtedy już nasi lekarze zrobili mi kompleksową operację polegającą na podcięciu przywodzicieli z obu stron, plastyce kości łonowej i wszczepieniu siatki przeciw przepuklinie na całej powłoce brzusznej. Dopiero gdy mnie w całości połatał doktor Jacek Jaroszewski, to kontuzje przestały mnie trapić i mogłem skupić się na treningach.


W sumie trwało to jednak długo, straciłeś 2,5 roku. Były złe myśli, myślałeś o porzuceniu piłki nożnej?


- Były, szczególnie w pierwszej fazie urazu, gdy przez sześć miesięcy nie potrafiono zdiagnozować mojej kontuzji, próbowano mnie leczyć zastrzykami i różnymi ćwiczeniami. Poprawy nie było, czas płynął. Miesiąc spędzony w Rzymie na rehabilitacji też nie przyniósł żadnych efektów. Byłem załamany, nie wiedziałem o co chodzi. Marzyłem o grze w piłkę, a ból sprawiało mi zwykłe poruszanie się. Wtedy zawziąłem się, chciałem by ktoś mnie zoperował. Nie widziałem dla siebie już innej szansy na powrót do normalności. Ale nawet w rzymskiej klinice nie było wśród lekarzy jednomyślności w sprawie przyczyny moich dolegliwości. Byłem stanowczy, powiedziałem, że chcę operacji i prawdopodobnie dlatego do niej doszło. Po rehabilitacji przez 2-3 miesiące nic mnie nie bolało, ale problemy wróciły w drugiej nodze. Wtedy  nasi lekarze zaproponowali mi kompleksową operację, na co się zgodziłem. Dopiero to zakończyło moje długie kłopoty zdrowotne. Jednak kilka razy w trakcie tego wszystkiego myślałem o tym, że mój organizm nie nadaje się do wyczynowego uprawiania sportu. Tak jak wspomniałem, dojrzewałem dość późno. Zadawałem więc sobie pytania, czy obciążenia z jakimi spotkałem się w seniorskich futbolu, nie były dla mojego organizmu zbyt duże. Takich pytań było w mojej głowie mnóstwo, a każdym miesiącem więcej. Nie chciałem czasu tracić w gabinetach lekarskich.


Był taki rok, że na każdym treningu robiłem ci identyczne zdjęcie - jak truchtasz wokół boiska. Liczyłeś kiedyś ile kilometrów przebiegłeś na treningach?


- Tak, i opisy treningów - trenowali ci piłkarze, na murawie nie pojawili się tacy, a wokół boiska truchtał Michał Kopczyński. Standardowe zdanie, które powtarzało się w serwisie internetowym niemal codziennie. Tych kilometrów z pewnością przebiegłem sporo, w komentarzach nazywano mnie maratończykiem. Faktycznie przygotowanie pod maraton miałem konkretne, ale to była jedyna dozwolona forma aktywności fizycznej, a jako taką chciałem utrzymywać. Na forach wciąż określano mnie mianem maratończyka. Na początku było to dla mnie przykre - wolałem, by nazywali mnie piłkarzem. Potem nabrałem jednak dystansu do tego, a z perspektywy czasu uważam, że było to zabawne. Teraz, gdy wszystkie problemy już za mną, mogę się z tego pośmiać.


Nie wszyscy wiedzą, ale w szkole byłeś prymusem. Kiedyś napisałeś mi relację z meczu Młodej Legii i nie musiałem wstawiać nawet przecinka. Zacząłeś studiować na UW. Wrócisz kiedyś na studia?


- Mam nadzieję, że moja przygoda z piłką tak się potoczy, że nie będę musiał szukać pracy, że ułożę sobie życie dzięki piłce. Nie mniej jednak chciałbym skończyć studia i mieć wyższe wykształcenie. Tym bardziej, że nauka nigdy nie sprawiała mi większych problemów. W szkole miałem bardzo dobre oceny. Na początku nie chciałem tego porzucać, zdecydowałem się na studia, pierwszy rok skończyłem. Jednak po treningu w Młodej Legii, nie jedząc nawet obiadu, goniłem na wykłady. Wieczorem po uczelni trzeba się było pouczyć. To był spory wysiłek i gdy zacząłem ćwiczyć z pierwszym zespołem, to zawiesiłem studia. Postawiłem na piłkę, ale myślę, że któregoś dnia zdecyduję się jeszcze na powrót do edukacji.


W końcu się wyleczyłeś, poszedłeś na wypożyczenie do Wigier, a tam zostałeś wybrany najlepszym graczem zespołu, niektórzy nawet mówili, że najlepszym graczem ligi. Nabrałeś ogrania na wyższym poziomie. To był prawdziwy przełom?


- Klub wybrał mnie najlepszym graczem drużyny, pozostałem określenia i tytuły są nieoficjalne. Natomiast faktycznie był to dla mnie przełomowy okres, bo zdrowotnie już było w porządku. U trenera Henninga Berga niespecjalnie mogłem się przebić. Na obozie wyglądałem nieźle, byłem szykowany jako zmiennik, ale dzień przed meczem o Superpuchar z Zawiszą doznałem urazu, a jak się wyleczyłem, to już nie wróciłem do bycia zmiennikiem. Nie pojawiałem się na boisku nawet w mniej istotnych spotkaniach. W ostatnim dniu okienka transferowego zdecydowałem się na wypożyczenie do Wigier. Miałem ofertę z Zagłębia Sosnowiec i byłem zdecydowany tam iść, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie. Wtedy Wigry były ligę wyżej. I jak się później okazało, była to jak do tej pory najlepsza decyzja w moim życiu - nie licząc przyjścia na nabór do Legii w 2000 roku. Miałem udany sezon, jak na razie najlepszy w karierze. Trenerzy mi zaufali, szybko wskoczyłem do gry, był fajny klimat do pracy. Jak się okazało rozegrałem cały sezon i spełniałem oczekiwania. Dla mnie najważniejsze było to, że udowodniłem sobie, że mogę grać w piłkę. I liga jest wymagająca fizycznie, a ja sobie w niej dawałem radę. Nabrałem pewności siebie i wiedziałem, że będę piłkarzem. Nie wiedziałem oczywiście, czy jestem wystarczająco dobry na Legię, ale już miałem przekonanie, że jeśli nie w Legii, to dam sobie radę w innym klubie i będę tam pożytecznym zawodnikiem. Wiedziałem już, że piłka będzie moim sposobem na życie.


Wróciłeś, miałeś propozycje gry w ekstraklasie, a jednak zostałeś. Trener Berg obiecał ci, że będziesz grał?


- Nie, natomiast odbyłem po wypożyczeniu rozmowę z dyrektorami na Legii. Chciałem iść po wypożyczeniu do słabszego klubu niż Legia, ale na poziomie ekstraklasy. Usłyszałem jednak, że skoro sprawdziłem się na wypożyczeniu, to teraz czas na test w Legii. Miałem zacząć przygotowania i pokazać się trenerowi na obozie. Zawsze chciałem grać w Legii, więc przyjąłem propozycje z zadowoleniem. Niestety na pierwszym treningu w Austrii dostałem po żebrach od Michała Żyry i okazało się, że doszło do pęknięcia. Wypadłem na kilka tygodni i mogłem odejść na wypożyczenie ale byłem nieprzygotowany do sezonu. Trener Berg powiedział bym został i wrócił do formy w Warszawie. Mówił też, że jestem blisko gry, ale to granie oczywiście nie przyszło.


Nie grałeś pół roku, mówiłeś że to stracony czas. Zimą było pewne, że odejdziesz, a jednak zostałeś i jeszcze przedłużyłeś kontrakt z Legią.


- Właściwie sprawa co pół roku wyglądała tak samo. Szykowałem się na wypożyczenie, ale w klubie słyszałem, że będzie dużo meczów, że dostanę swoją szansę i bym został. Ja zostawałem i oczywiście okazywało się, że się nie nagrałem. Z przyjściem trenera Czerczesowa moja sytuacja uległa delikatnej poprawie, widziałem że ceni moje umiejętności. Byłem bliżej, łapałem się do kadry meczowej, ale nie przekładało się to na minuty spędzone na boisku. I kiedy byłem przekonany, że czas na zmiany i zdecydowany by odejść, otrzymałem do klubu propozycję nowego, 3-letniego kontraktu. Miałem pomagać drugiej drużynie i być pierwszym kołem ratunkowym dla pierwszego zespołu. Długo się wahałem, ale w końcu uznałem, że nie mogę odmówić Legii. Dodałem jednak warunek, że jeśli latem moja sytuacja się nie zmieni, to będę mógł odejść. Wiedziałem jednak, że dziwnie to wygląda, że zawodnik z którego pierwszy zespół nie ma żadnego pożytku, podpisuje nową 3-letnią umowę. Mimo wszystko zdecydowałem się.


I znów pół roku nie grałeś, zmienił się trener, ale po obozie szedłeś na rozmowę i mówiłeś, że nie wyjdziesz z klubu póki czegoś nie ustalisz.


- Tak, moja sytuacja nie uległa zmianie i zgodnie z tym co ustaliliśmy, chciałem gdzieś odejść i grać, rozwijać się.  Usłyszałem, że jest nowy trener, że można się pokazać, że nie zawiodłem swoją postawą w rezerwach, że mam potencjał i że jestem blisko. To słowo „potencjał” słyszałem co pół roku i chyba w pewnym momencie przestałem rozumieć, co ono oznacza. Kolejni trenerzy, dyrektorzy mówili o potencjale, ale nic z tego nie wynikało. Poproszono mnie bym pojechał na obóz, że wobec Euro 2016 są kłopoty kadrowe i z pewnością otrzymam szanse gry. Na zgrupowanie dotarłem później niż inni koledzy, dostałem dłuższy urlop, gdyż III liga rozgrywki skończyła później niż Ekstraklasa. Po obozach nie miałem wrażenia, że moja sytuacja się poprawiła, więc byłem zdecydowany odejść. Nie chciałem stracić kolejnego pół roku, wolałem przystąpić do planu B. Był temat Arki Gdynia, wszystko było już praktycznie ustalone, brakowało jedynie zgody Legii. Trener Besnik Hasi widział to jednak inaczej, odbyliśmy dwie rozmowy i usłyszałem, że nie jestem tym zawodnikiem, którego on by się chciał z drużyny pozbyć i że mam potencjał, że chciałby mi się jeszcze przyjrzeć przez dwa tygodnie. Bez przekonania, ale zgodziłem się i stwierdziłem, że ten ostatni raz muszę pokazać na co mnie stać. Otrzymałem po chwili szansę w meczu z Jagiellonią, wykorzystałem ją i jak na razie wszystko potoczyło się tak, jak chyba się już nie spodziewałem, że może się potoczyć.


Początek sezonu, uzbierało się siedem meczów - 4 w lidze (rozmawialiśmy po meczu z Piastem) Brzmi jak bajka?


- Trochę tak. Naprawdę już straciłem nadzieję, że kiedykolwiek zacznę odgrywać w Legii poważniejszą rolę. Byłem zdecydowany odejść i szukać szczęścia w innym miejscu. I nagle przydarzyła się szansa, taka prawdziwa a nie tylko w słowach. Udało się ją wykorzystać i dla mnie to wielka sprawa, to co się w tej chwili dzieje. Faktycznie można powiedzieć, że trwa taka moja mała bajka. Każdy mecz w pierwszym zespole jest dla mnie ogromną satysfakcją. Byłem niesamowicie szczęśliwy po starciach z Jagiellonią czy Śląskiem, gdzie były zmiany w składzie. Ale potem w starciach z Trenczynem, gdzie była wystawiana najsilniejsza jedenastka, też grałem i byłem z tego naprawdę dumny. To dla mnie fantastyczna sprawa. Dla każdego wychowanka wybiegnięcie w pierwszym składzie i na własnym stadionie to nieziemskie uczucie. To nawet trudno opisać. Mogę uważać, że kilka lat straciłem, że powinienem odejść wcześniej z Łazienkowskiej by grać, ale dla tego ostatniego miesiąca było warto! Różnie się to może dalej potoczyć, ale ostatnie tygodnie są dla mnie trochę jak bajka.


Trener Hasi chwalił cię na konferencji prasowej za grę w defensywie, ale powiedział, że stać cię na więcej w grze do przodu. Co musisz poprawić?


- Fajnie czyścić i asekurować w defensywie, ale by na dłużej gościć w pierwszym składzie Legii trzeba też dawać wysoką jakość w rozegraniu, w ofensywie. Legia chce dominować więc potrzeba zawodników, którzy grają w piłkę, potrafią grać do przodu. Mam zamiar stopniowo robić w tym elemencie gry coraz więcej. Co muszę poprawić? Przede wszystkim muszę grać odważniej i częściej decydować się na tego typu zagrania, na grę do przodu, na bycie pod grą. To też kwestia pewności siebie, muszę wziąć na siebie większą odpowiedzialność, mieć świadomość, że też na mnie spoczywa ciężar rozgrywania akcji. Potrafię podłączyć się do akcji ofensywnej, muszę to tylko robić z głową i coraz częściej.


Kiedyś w Młodej Legii miałeś najwyższą celność podań - ponad 93 procent. To jest twój atut?



- Z tą celnością podań to często mi się to przypomina, ale wiadomo, że wiele z nich było do tyłu czy w poprzek. Z drugiej strony taka specyfika pozycji, nie wszystko można grać do przodu, czasem trzeba zbierać piłkę, przechwytywać i odgrywać. Jednak im więcej grania do przodu, tym lepiej. Nad tym muszę pracować. Jeśli ten element znacząco poprawię, to będę wartościowym graczem.


Gra dla Legii wiąże się z presją, która dla wielu okazała się być ponad siły. Ty dajesz radę!


- To jest tak, że w poprzednich latach jakieś szanse jednak od trenerów dostawałem. Nie było tego dużo, nie były to poważne szanse, ale jednak coś tam było, jakieś pojedyncze spotkania się trafiały.  I często nie wyglądało to dobrze - weźmy choćby pod uwagę zeszły sezon i mecz z Chojniczanką na stoperze czy spotkanie z Górnikiem Łęczna. Nie mogłem być po tych grach zadowolony. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że wtedy się paliłem. Wiedziałem, że to jedyna szansa, że kolejnej może nie być, za bardzo chciałem i nie wychodziło. Teraz jest lepiej, ale mam już 24 lata, od 4 lat jestem graczem kadry pierwszego zespołu. Znam wszystkie realia i oczekiwania, nic mnie nie zaskakuje. Wyjście na murawę w spotkaniu z Jagiellonią nie było dla mnie dużym stresem. To był dobry moment, byłem przygotowany fizycznie, starszy i bogatszy o wiele doświadczeń. Nie czułem presji czy zdenerwowania. Grałem odpowiedzialnie, pierwsze piłki bezpiecznie i nabierałem pewności siebie.


Mówiłeś, że nie dostawałeś przez lata wielu szans na grę, ale jak się spojrzy na twoje CV, to jest konkret - trzy mistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski. Teraz masz realną szansę aby twój wkład w sukces zespołu był dużo większy.


- Tak, śmiejemy się z tego i w szatni czy razem z moimi znajomymi. W każdym z tych sezonów na boisku się symbolicznie pokazywałem. Żartowałem sobie, że mam w domu więcej medali i pucharów, niż rozegranych meczów. Takie były fakty, teraz mam nadzieję, że będzie się to zmieniać, że mój wkład w sukcesy będzie większy. Zastawiałem się czy jest inny taki zawodnik w Polsce czy w Europie, który przy tak małej licznie występów, miałby tylko trofeów na koncie. Tytuły cieszyły, ale… Była feta po mistrzostwie, a ja nie czułem, że to jest moje mistrzostwo, zadawałem sobie pytanie co tu właściwie robię. Od dziecka byłem kibicem Legii więc była radość i satysfakcja z sukcesu, ale byłaby pełniejsza gdybym miał w tym większy udział, uczestniczył w większej licznie spotkań. A tak były to świetne przeżycie dla mnie jako kibica, ale nie dla mnie jako piłkarza. Nie zapracowałem sobie na murawie na to, by cieszyć się razem z innymi piłkarzami na Starówce. W zeszłym sezonie zagrałem trzy mecze w Pucharze Polski więc to trofeum mogłem jako pierwsze w jakimś stopniu zapisać też dla siebie. Mam nadzieję, że teraz już grając, będę powiększał kolekcję medali i pucharów. W tej chwili wszystko jednak podporządkowuję temu, aby stać się istotnym elementem zespołu.


Pierwszym sukcesem może być awans do Ligi Mistrzów…


- Tak, koledzy w szatni się śmiali, że tyle lat trzeba było czekać na Kopczyńskiego, żeby w końcu dostać się do Ligi Mistrzów. Przez lata grało tu tylu wyśmienitych piłkarzy i nie dane im było zagrać w tych elitarnych rozgrywkach. Może uda się takim jak ja. Trenerzy żartowali, że wybrałem sobie dobry moment - cierpliwie czekałem, aż na 100-lecie postanowiłem zaskoczyć. Mam nadzieję, że przede mną wiele lat grania w Legii. Na razie zrobiłem jakiś mały, pierwszy krok. Zagrałem raptem kilka meczów. Przede mną wiele kolejnych kroków. Zawsze chciałem spędzić tu wiele lat, grać dla tego właśnie klubu. Zrobię wszystko aby to marzenie zrealizować.


Ostatnie pytanie - na konferencji prasowej powiedziałeś takie fajne zdanie - W końcu mogę reprezentować barwy swojego ukochanego klubu. Takie zdania rzadko padają z ust piłkarzy, a jeśli już, to rzadko są szczere. Tobie nikt nie zarzuci, że nie powiedziałeś czegoś z głębi serca.


-  Na mecze Legii zacząłem przychodzić z tatą w wieku 7 lat. Tata też całe życie był kibicem Legii, jest nim do dziś. Takie rzeczy jak bycie kibicem klubu z Ł3 zaszczepiono mi więc w domu. Mój pradziadek Kazimierz Partyka był kierownikiem drużyny piłkarskiej Legii. Z okazji 100-lecia klubu była wystawa zdjęć, a na nich znalazłem portret swojego przodka. To fajne, że po tylu latach jest mi dalej dane kontynuować legijne tradycje.

Polecamy

Komentarze (42)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.