News: Michał Pazdan: Nie robię niczego na pokaz

Michał Pazdan: Nie robię niczego na pokaz

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

25.10.2018 10:00

(akt. 12.12.2018 17:24)

- Usiadłem na ławce rezerwowych. Dla mnie to nowa sytuacja. Przez jedenaście lat, odkąd zacząłem grać w Górniku Zabrze, zawsze grałem. Robię co mogę by przekonać trenera do zmiany decyzji – trenuję, zapieprzam, nie narzekam, wspieram kolegów i z optymizmem patrzę do przodu. Tylko takie podejście daje mi szansę na zmianę obecnego stanu rzeczy - mówi w rozmowie z Legia.Net Michał Pazdan. Zapraszamy do lektury rozmowy z "Pazdkiem", w której poruszamy wiele tematów.

Wokół twojej osoby powstało kilka negatywnych historii czy też mitów. Pierwszy jest związany z osobą trenera Jacka Magiery. Zostałeś jednym z czterech piłkarzy posądzonych przez dziennikarzy o donoszenie do zarządu na niego. Ciebie, chłopaka wychowanego na krakowskim podwórku, gdzie obowiązują pewne zasady, taki zarzut musiał zaboleć podwójnie.


- Nie chcę na ten temat za wiele mówić. Na pewno przeżyliśmy to osobiście. Nie ma co tego rozgrzebywać, tłumaczyć się. Wiesz, jak jest - prawda nie zawsze fascynuje ludzi tak, jak tajemnicze informacje czy spekulacje.


Zapowiadaliście udanie się do sądu, ale sprawa chyba upadła.


- Nie, wszystko cały czas jest aktualne, tylko w Polsce te wszystkie procedury trochę trwają. Prawnicy Legii nam pomagali w złożeniu sprawy do sądu.


Najpoważniejszy mit związany jest z czerwonymi kartkami. Są teorie, że specjalnie wyleciałeś z boiska w Tyraspolu, bo wiedziałeś, że klub będzie finansowo pod ścianą i będzie musiał cię sprzedać.


- Tak oczywiście, że słyszałem o tym. Jeszcze lepsza historia była związana z tym, że nie chciałem zagrać w eliminacjach do Ligi Mistrzów, w drugiej rundzie, bo jak będę zmieniał klub, to już nie zagram w tych rozgrywkach w barwach nowego pracodawcy. Poleciałem chory do Finlandii, miałem zawalone zatoki nosowe i czołowe, prawie głową nie mogłem ruszać. Wracam do Polski i czytam, że wiadomo dlaczego nie zagrałem, bym mógł wystąpić w pucharach w nowym klubie… dlaczego... Jakie było później zdziwienie, gdy wystąpiłem w rewanżu, jak sprawa awansu była już rozstrzygnięta.


Były też inne zarzuty związane z twoją ewentualną zmianą przynależności klubowej - że nie cieszysz się po golach. Jako jedyny w zespole, a to dlatego, że myślami jesteś już w innym klubie.


- No widzisz, a to nie tak. Ja po prostu przyjmuję wszystko na spokojnie, czasem nawet na chłodno. Na radość przychodzi czas w szatni, kilka minut po ostatnim gwizdku. Nie chcę niczego robić pod publiczkę, wolę być sobą. A taka jest moja natura, nigdy nie okazywałem przesadnej radości, nawet gdy sam trafiłem do siatki w spotkaniu z Chojniczanką. Nigdy nie całowałem herbu, nie mówiłem o tym, że kocham Warszawę. Choć naprawdę jest mi w stolicy bardzo dobrze. Po prostu staram się profesjonalnie podchodzić do tego, co robię. Sumiennie pracować i w ten sposób okazywać wdzięczność za to, w jakim miejscu jestem. Nie będę robił niczego na pokaz. Być może to się wielu osobom nie podoba, może jest źle odbierane, że nie okazuję emocji, ale taki jestem i chcę pozostać sobą. Nie chcę niczego robić na siłę. Nie chce zachowywać się inaczej, wbrew sobie, dlatego że grałem i gram w Legii czy w kadrze. Niestety dziś, w świecie, gdzie tak ważny jest PR, gdzie wszystko musi być pięknie pokazane, takie zachowanie często jest negatywnie odbierane. W tym widzę powód tego, że takie teorie związane ze mną powstają. Na pewno nie jestem graczem, który za wszelką cenę chce się przypodobać innym. To nie moja bajka.



Czerwień w Tyraspolu, trzy dni później czerwień w Warszawie. To był twój najtrudniejszy moment w Legii? W karierze? Podczas meczu z Zagłębiem kibice mocno was krytykowali, ale tobie oberwało się mocniej niż innym.


- Tak, to był trudny moment. Trzeba było sobie to wszystko poukładać w głowie. Nie wiem czy najtrudniejszy – nie chcę tego stopniować. Na pewno trudny. I znów zastanawiałem się nad pewną powtarzalnością. Patrząc na trzy ostatnie sezony w Legii, zawsze miałem nieudany początek sezonu. Na początku 2018 roku miałem trzy lub cztery średnie występy, ale potem zagrałem chyba najlepszą, najbardziej równą rundę, odkąd jestem w Warszawie. Mimo to jadąc na mundial czytałem czy dostawałem pytania, że największą niewiadomą w zespole jest Pazdan, bo w klubie nie grał najlepiej. Mimo, że od meczu z Wisłą w piątej kolejce przez następne piętnaście spotkań zagrałem najlepszą rundę w Legii. To było wkurzające, ale i tak trudniejszy był zawsze początek sezonu – kolejnego i poprzednich.


A może świetne występy na Euro 2016 stały się potem twoim przekleństwem?


Trochę tak, wysoko zawiesiłem poprzeczkę, ale nie ma co się ze sobą pieścić. Lepiej tak, niż w drugą stronę. Po to gra się w piłkę, by mierzyć wysoko, by utrzymywać wysoką dyspozycję i osiągać sukcesy.


Kończąc temat tego okresu po Tyraspolu. Co się dzieje wtedy w głowie? Trudno jest sobie to wszystko poukładać?


- Trudno, trochę mi to zajęło. Potem wszystko wracało do normy, forma stabilizowała się na niezłym poziomie. Ja przez te trzy lata w Legii grałem cały czas. Teraz usiadłem na ławce rezerwowych i jest to pierwszy taki moment – nie licząc trzech meczów w rundzie jesiennej za czasów Stanisława Czerczesowa, kiedy grał zamiast mnie Jakub Rzeźniczak. Ale ogólnie przez trzy lata byłem w rytmie meczowym. Mecze w Legii, mecze w kadrze, brakowało czasu czasem na solidny trening. I dla mnie najgorsze były te przerwy letnie – zbyt krótkie by się zresetować, zapomnieć, ale wystarczająco długie by wypaść z tego rytmu. Powrót chwile mi zajmował. Z perspektywy czasu uważam, że jest to trudny moment nie tylko dla mnie ale wszystkich. Ja osobiście wolę być w treningu i rytmie meczowym, niż wszystko zaczynać od nowa. A niestety realia są takie, że w Polsce przerwy między sezonami są krótkie i od razu po nich trzeba grać na początku mecze kluczowe z punktu widzenia klubu i klubowego budżetu. Z miejsca trzeba być w topowej formie, nie ma czasu by dochodzić do niej meczami. Nie mówię, że to nie niemożliwe, ale zwyczajnie trudne.



Ale potrafisz jakoś zdiagnozować czemu tak się dzieje? Bo to nie tylko twój problem, ale większości kolegów w Legii.


- Gdy rozmawiam np. z Bartoszem Bereszyńskim, to słyszę, że we Włoszech jest jedna, ale długa przerwa np. 30 – 40 dni.  Każdy zdąży pojechać na urlop, wypocząć, zresetować się i pozałatwiać trochę spraw nie związanych z piłką i wrócić z czystą głową. U nas w lecie jest tak, że zaczynasz urlop i od razu myślisz, jak wykorzystać ten tydzień na wypoczynek z rodziną. Szkoda, że nie można grać cały rok z jedną dłuższą przerwą np. zimą. Oczywiście to tylko moja opinia, ale coraz częściej pojawiająca się wśród zawodników.


Cały poprzedni sezon był piekielnie trudny – tak dla zespołu, jak i dla ciebie. Wydawało się, że w tym bieżącym musi być lepiej, ale zaczęło się znów słabo – odpadniecie z pucharów, ogólnie wyniki z początku sezonu poniżej oczekiwań.


- Polemizowałbym ze stwierdzeniem, że wydawało się, że w tym sezonie musi być lepiej. Ja to inaczej odbierałem. Mistrzostwo zdobyliśmy w ostatniej kolejce. Większość sezonu była w kratkę, ale na końcu ustabilizowaliśmy formę. Osiągnęliśmy sukces, ale przecież do niego była droga przez mękę, nie wszystko wyglądało pięknie, nie był to tytuł zdobyty z klasą, z wyraźną przewagą nad rywalami. Dlatego nowy sezon, jego początek, dla mnie był niewiadomą. Kiedy przyjechałem do klubu po przerwie i było 0:2 ze Spartakiem Trnawa, to już wiedziałem, że będzie naprawdę ciężko – nie tylko w dwumeczu, ale ogólnie.


A jakieś inne przyczyny takiego stanu rzeczy poza specyfiką rozgrywek w Polsce?


- Nie jestem trenerem, a więc na analiza nie należy do mnie. Ale na pewno jednym z nich była początkowa zmiana systemu gry, która w konsekwencji nic nam nie dała pozytywnego.



Ty również masz problemy, a przecież nic ich nie zapowiadało – na mistrzostwach w Rosji byłeś jedynym piłkarzem, który zagrał na swoim wysokim poziomie.


- Tutaj odpowiedzią jest przykład Artura Jędrzejczyka, który nie  był brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Trochę posiedział w domu, odpoczął fizycznie i psychicznie, przygotował się solidnie indywidualnie, wrócił do gry w połowie sierpnia i zaczął bardzo dobrze wyglądać na środku obrony. Ze mnie się śmiali, że potrzebuję dwa miesiące na dojście do siebie po Mundialu. Różnica jest taka, że w Polsce już w połowie lipca zaczynasz grać najważniejsze mecze dla funkcjonowania klubu, a w innych miejscach jesteś dopiero na pierwszym obozie. Nie ma co do tego wracać, było jak było, ale najważniejsze to wyciągnąć z tego wnioski.


A wyciągnąłeś je? Kiedy otrzymałeś szansę gry, w mecz z Cracovią – to zakończyłeś swój udział już w 12 minucie. Byłeś bardzo na siebie zły? Trochę powtórzyła się sytuacja sprzed roku – czerwień w Krakowie, a chwilę wcześniej mecz w Luksemburgu i udział w pierwszym golu dla Dudelange.


Tak, jest w tym analogia. To jest ciężki czas i nie tylko ja się na nim dwukrotnie przejechałem, ale trenerzy którzy byli w Legii również. Dużo o tym myślałem, myślę, że wnioski wyciągnąłem.  A czy za Cracovię byłem zły? Oczywiście, że tak! Nie ma co chować głowy w piasek, biorę to na klatę. Gdybym cofnął czas o trzy miesiące, miałbym chłodniejsze spojrzenie. Niby jestem doświadczony, ale cały czas się uczę. Może moja całkiem dobra dyspozycja na mistrzostwach mnie uśpiła, a później już było za późno. Jedna zła sytuacja napędzała następną.


Gdy przyszedł trener Ricardo Sa Pinto, to zrobił rozpoznanie i zagonił was do ciężkiej pracy. Przechodziliście drugi obóz przygotowawczy już trakcie rozgrywek. Powiedz, czy pracowałeś kiedyś na takiej intensywności w trakcie sezonu? Ty masz dobre porównanie, choćby do zajęć pod wodzą Stanisława Czerczesowa.


- Ten początek, okres tygodnia przed meczem z Wisłą Płock do tygodnia po spotkaniu z Cracovią, był bardzo ciężki. Wszyscy musieliśmy zaadaptować do innych obciążeń treningowych. Nie chce oceniać czy obecne treningi są trudniejsze czy podobne do zajęć ze Stanisławem Czerczesowem. Wiesz jak jest, nigdy wszystkim nie dogodzisz. Zawsze tak będzie, że niektórzy trenerzy czy piłkarze preferują luźniejsze i krótsze treningi, tak by potem była świeżość w meczu, a inni nie dają miejsca na przypadek i wszystko chcą przygotować w tygodniu poprzedzającym mecz. Tak naprawdę najważniejszy jest efekt końcowy i jak gra drużyna przez dłuższy okres.



Aktualnie trener stawia w środku na Artura Jędrzejczyka i Mateusza Wieteskę, ale gdy Michał Pazdan wróci do swojej dobrej dyspozycji, gdy poukłada sobie wszystko w głowie, to jego miejsce będzie na murawie. Pytanie, kiedy to będzie?


- Dla mnie to nowa sytuacja. Przez jedenaście lat, odkąd zacząłem grać w Górniku Zabrze, nie siedziałem na ławce rezerwowych, zawsze grałem. Były takie trzy mecze za Staszka, że po zimie usiadłem, ale to był jedyny taki moment i nie trwał długo. Kiedy wrócę na boisko? Teraz jeszcze trochę naderwałem mięsień czworogłowy, ale już jest lepiej. Robię co mogę by przekonać trenera do zmiany decyzji – trenuję, zapieprzam, nie narzekam, wspieram kolegów i z optymizmem patrzę do przodu. Tylko takie podejście daje mi szansę na zmianę obecnego stanu rzeczy. Najważniejsze to nie płakać nad rozlanym mlekiem, nie wywyższać się, tylko skupić na teraźniejszości. Nie obrażać się na rzeczywistość, tylko ją zaakceptować.


Co dalej z tobą? Wiemy, że co pół roku w mediach jesteś przymierzany do transferu, ale tym razem z końcem sezonu kończy Ci się kontrakt z Legią.


- Jeśli chodzi o te przymiarki transferowe to nie ma sensu o tym rozmawiać.  Mam wrażenie, że ludzie wokół częściej o tym myślą i mówią, niż ja sam. Poważne tematy i chęć spróbowania sił w lepszej lidze były tylko podczas Euro 2016 i pół roku później. To był moment, kiedy miałem ochotę na wyjazd i chęć sprawdzenia się za granica.


Wiemy, że była przygotowana dla ciebie propozycja przedłużenia umowy, ale odpadniecie z pucharów i kłopoty ze spięciem budżetu odsunęły te plany. Były jakieś rozmowy na temat przyszłości?


- Nie. Rozmawiałem ostatnio z Radkiem Kucharskim, ale na razie z nikim nie są prowadzone rozmowy w sprawie przedłużenia kontraktów.


Mówiłeś już w tej rozmowie, że nie robisz niczego na pokaz, nie całujesz herbu. To powiedz,  czym jest dla ciebie Legia poza miejscem pracy?


- Legia jest przede wszystkim klubem, w którym osiągnąłem największe sukcesy, który nauczył mnie profesjonalizmu i dał możliwość pokazania się na arenie międzynarodowej. Poza tym będąc w Warszawie zauważyłem, że Legia to nie tylko klub, ale społeczność, która determinuje sposób na życie. W Warszawie każdy chce, by Legia nie tylko osiągała dobre wyniki, ale też w każdym meczu dobrze grała w piłkę. Przez to cały czas jesteś pod prądem, pod napięciem. Nie jest tak, że kończysz mecz, jedziesz do domu i przez kolejne dni nic się nie dzieje, jest spokój. Mnie to pasuje, bardzo mi odpowiada, to mnie nakręca, cały czas mobilizuje. Tutaj nawet na chwilę nie możesz sobie odpuścić. Z kolei poza Warszawą wszyscy są przeciwko Legii, spotkanie z nami jest często tym kluczowym. Klub, kibice i cała otoczka wokół klubu są ukierunkowane na sukces.


Fajnie powiedziane, że zarówno w klubie jak i na mieście wszyscy chcą by Legia dobrze grała w piłkę. To taka Legia United, o której mówił Stanisław Czerczesow.


Ale tak jest, ja to czuję. Mnie łatwo rozpoznać, więc nigdzie nie mogę się ruszyć – wszyscy mnie znają i codziennie dostaje pytania na temat Legii - szczególnie od taksówkarzy (śmiech). Wszyscy są w takim pozytywnym napięciu. Miasto żyje klubem, żyje Legią.



Mój sześcioletni syn na razie nie interesuje się piłką. Ale rozpoznaje dwóch polskich piłkarzy – Roberta Lewandowskiego i Michała Pazdana. To tylko dzieciak, ale nazwisko Pazdan coś jednak w polskiej piłce znaczy.


- Mam tego świadomość. Zauważyłem to wizytach na stadionach, że dla dzieciaków w wieku przedszkolnym czy szkolnym jestem osobą bardzo rozpoznawalną. To efekt udanego turnieju Euro 2016, choć pewnie są takie dzieci, które mnie łatwiej zapamiętują ze względu na fryzurę (śmiech).


Mimo swojej popularności rzadko udzielasz wywiadów. Nawet gdy zafascynowana była tobą cała Polska, gdy doszło do Pazdanomanii, kiedy niemal wyskakiwałeś z lodówki w każdym domu, wywiadów z tobą wielu nie było. Nie lubisz rozmawiać z dziennikarzami?


- Nie, to nie tak. Jak sam wspomniałeś było o mnie wiele artykułów czy programów. W krótkim czasie wszystko co mnie dotyczyło, zostało o mnie już powiedziane i dotyczyło tego samego tematu.  Nie chciałem każdemu mówić tego samego, to by było nudne i dla kibica i dla mnie. Kiedy zauważyłem więc, że pytania z kolejnym dziennikarzem się powtarzają, powiedziałem sobie stop. Chciałem uniknąć takich reakcji, że ktoś siadał do lektury wywiadu i po minucie myślał – znowu to samo. Wtedy byłem tym wszystkim już nasycony. Ale jak widzisz, gdy ktoś ma inny pomysł na rozmowę, to nie unikam takiego spotkania.


Patrząc na to, że poprzez swoją grę w kadrze wzbudzałeś sympatie w całej Polsce, że zostałeś nazwany ministrem obrony narodowej, masz potencjał i możliwości by być ulubieńcem kibiców również w klubie, by fani się z tobą identyfikowali, by co drugi chłopak kibicujący Legii chciał być Pazdanem. Ale wydaje mi się, że dużo trudniej ci zaskarbić serca kibiców Legii niż reprezentacji Polski. Zgodzisz się?


- Z reprezentacją udało się ugrać fajne wyniki, można powiedzieć, że powyżej oczekiwań. Cala Polska chłonęła wszystko co związane z reprezentacja. Z Legią przez te moje trzy sezony nie do końca się to udało… To znaczy, były trzy mistrzostwa Polski, dwa Puchary Polski, ale w Warszawie wymaga się od Legii więcej. Gdybyśmy trzy razy z rzędu grali w Lidze Mistrzów Ja bym co mecz grał bardzo dobrze i dodatkowo mielibyśmy zespół dominujący rodzime rozgrywki, pewnie byłoby mi łatwiej o bycie popularnym wśród kibiców. Ćwierćfinał mistrzostw Europy i moje udane z orłem na piersi mecze miały.

Polecamy

Komentarze (35)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.