Oceny piłkarzy Legii za mecz z Lechem – lider Ekstraklasy za mocny
14.11.2024 19:34
Gra zespołu 3 (3,70 - średnia ocen zawodników Legii wg Czytelników Legia.Net). Seria zwycięstw Legii co trzy dni nie mogła trwać wiecznie, należało się spodziewać, że właśnie w Poznaniu zostanie ona przerwana. Lech nieprzypadkowo jest liderem Ekstraklasy, ma mocniejszy zespół od „Wojskowych” i był przed pierwszym gwizdkiem dość zdecydowanym faworytem meczu - tym bardziej, że koncentruje się wyłącznie na lidze i nie gra dodatkowych spotkań w środku tygodnia. I rzeczywiście, od początku meczu gospodarze przeważali, strzelili w pierwszej połowie dwa gole, ale też dwukrotnie udało się na nie legionistom odpowiedzieć. Po zmianie stron gospodarze przyspieszyli jeszcze i tak szybką już grę, przechodzili w piorunującym tempie z obrony do ataku pięcioma i więcej zawodnikami, z czym legioniści nie potrafili sobie poradzić. Pięć straconych bramek łatwo zrzucić na błędy obrony czy bramkarza, ale to druga linia w tych sytuacjach odegrała kluczową rolę. Legia podzieliła się na dwa zespoły – broniący złożony z czwórki obrońców i defensywnego pomocnika i atakujący złożony z pozostałych piłkarzy, którzy z powrotem do obrony nie nadążali, a gdy już nawet wrócili, to byli w niej bierni i statyczni. I ten brak pomocy w defensywie ze strony czwórki pomocników grających przed Augustyniakiem zadecydował o wysokiej porażce w Poznaniu, bo piątka broniąca miała przeciw sobie często pięciu rozpędzonych i ruchliwych piłkarzy Lecha, a czasami nawet była w mniejszości pod własnym polem karnym. Nie ma wątpliwości, że duży wpływ miało na to zmęczenie grą co trzy dni przez ostatnie trzy tygodnie, co przełożyło się na dużo mniejszą liczbę kilometrów przebiegniętych przez legionistów, do tego trener Feio grał przez cały czas niemal taką samą jedenastką, bo rotować nie lubi, co sam wielokrotnie przyznawał. Inna sprawa, że na ławce też nie objawił się ostatnio nikt, kto mógłby dać większą jakość w środku pola czy w ofensywie, więc najczęściej zmiany są obecnie osłabianiem zespołu. W niedzielę każdy rezerwowy zagrał gorzej nawet od przemęczonego piłkarza podstawowej jedenastki. Na niekorzyść Legii w Poznaniu działał też fakt, że pomoc Legii zbudowana jest do gry ofensywnej, zakładającej wysoki odbiór, prowadzenie gry i dominację na boisku, natomiast pomocnicy tacy, jak np. Morishita czy Luquinhas nie są specjalistami w bronieniu pod własnym polem karnym i w jego obrębie, innymi słowy Legia w tym składzie przysłowiowego „autobusu w bramce” nie postawi. Sporo ekspertów wieszczy odpadnięcie Legii po niedzielnym meczu z rywalizacji o mistrzostwo Polski, wydaje się, że jeszcze na ferowanie takich wyroków trochę za wcześnie. W niedzielę cała mocno zmęczona drużyna zagrała słabo, nie było nawet jednego piłkarza, który zagrałby na przyzwoitym poziomie, oceny są tylko niskie lub bardzo niskie, Legia od dawna nie dostała tak spektakularnego lania w Ekstraklasie - ostatni raz pięć goli w lidze straciła w 1986 roku w starciu z GKS-em Katowice. Trzeba jednak pamiętać, że była to pierwsza porażka Legii od ponad półtora miesiąca, a ostatnie swoje sześć spotkań „Wojskowi” wygrali. Nie ma zespołów niepokonanych, a o miejscu w końcowej tabeli decydują nie pojedyncze porażki, a suma punktów z ponad trzydziestu meczów. Do końca rozgrywek daleko, trzeba po pierwsze zdobyć komplet punktów w ostatnich trzech meczach Ekstraklasy w tym roku, o co też łatwo nie będzie, po drugie koniecznie wzmocnić zespół w przerwie zimowej, choćby na takim poziomie, by miał kto wchodzić z ławki i dawać nowy impuls drużynie.
Gabriel Kobylak 4 (4,35 - ocena Czytelników). Zamieszany w utratę drugiego gola, bo odbił piłkę w pole, gdzie dopadł do niej rywal. Mimo rykoszetu nie powinno odbijać się piłki przed siebie. Przy pozostałych strzałach nie miał nic do powiedzenia. Kobylak uchronił też drużynę od straty dwóch kolejnych goli w 37. i 61. minucie, zwłaszcza ta pierwsza interwencja była znakomita, gdy Kobylak wykazał się niesamowitym refleksem. Z górnymi piłkami bramkarz Legii dobrze sobie radził, nogami też grał bez zarzutu. Ocena niska, ale reszta drużyny na pewno nie powinna dopuścić do oddania przez Lecha aż jedenastu celnych strzałów.
Paweł Wszołek 4 (3,93). Duży udział przy pierwszym straconym golu, nie ze względu na pierwszą interwencję przy górnej piłce, która akurat była dobra, tylko na wyłączenie się potem z gry obronnej i pozostawienie wcześniej pilnowanego Walemarka kompletnie bez krycia. Obrońca musi reagować na ruchy rywali i ustawienie własnych kolegów i nie tracić ani na chwilę czujności. Częste są sytuacje, że jest on bardziej potrzebny nie w miejscu przeznaczonym mu według ustawienia, ale np. kilka metrów bliżej środka, gdy kryty przez niego piłkarz tam akurat zejdzie. Był też współwinowajcą czwartego gola, bo źle krył Ishaka i pozwolił mu oddać strzał. A mimo to prawy obrońca i tak był jednym z najlepszych piłkarzy Legii w niedzielę. Często włączał się do akcji ofensywnych, mało miał strat, kilka razy dośrodkowywał w pole karne, wywalczył dwa rzuty rożne, a przede wszystkim to od jego przechwytu po nieudanym podaniu Chodyny i jego dośrodkowaniu padł pierwszy gol dla Legii. Wspomniane błędy w obronie nie pozwalają na wystawienie nawet średniej oceny, ale Wszołek otrzymuje od nas i tak wyższą notę niż większość jego kolegów.
Radovan Pankov 3 (3,63). Ponosi część winy za piątego gola, bo nie odciął od podania Sousy. Przy kilku innych też nie zdołał rywalom przeszkodzić w dojściu do strzału, jak choćby przy niecelnym uderzeniu Ishaka na początku drugiej połowy. Obaj środkowi obrońcy byli mocno pogubieni w niedzielę, ale też w znacznej części wynikało to z braku wsparcia ze strony pomocników. Pankov i Kapuadi mieli po prostu za dużo rywali do kontrolowania, a jak musisz uważać na dwóch czy nawet trzech przeciwników, to nie przykryjesz żadnego. Najrówniej grający w tej rundzie piłkarz Legii tym razem zagrał słabsze spotkanie, niewiele miał skutecznych interwencji, a najlepsze, co zrobił, to zmuszenie Sousy naciskiem do zagrania ręką we własnym polu karnym, dzięki czemu Legia wyrównała po rzucie karnym pod koniec pierwszej połowy. Nisko oceniając grę Serba pamiętajmy jednak, że w futbolu broni cała drużyna, nie tylko obrońcy i w niedzielę bardzo dobrze było to widać.
Steve Kapuadi 3 (3,43). Zamieszany w co najmniej dwa gole, najbardziej w trzeciego, gdy dopuścił Sousę do strzału, ale i przy czwartym łatwo dał dograć w pole karne Pereirze. Francuz dobrze radził sobie wyłącznie w grze w powietrzu, gdy wygrywał pojedynki pod własną bramką, a i na bramkę Lecha raz udało mu się uderzyć. Na ziemi szło mu dużo gorzej, podobnie jak Pankov nie radził sobie z szybką wymianą piłki i ruchliwością lechitów w polu karnym Legii. Tyle, że Kapuadi miał jeszcze mniej wsparcia niż Pankov, bo Vinagre był mniej zaangażowany w obronę niż Wszołek, a o wsparciu ze strony pomocników w ogóle mógł zapomnieć. Ocenę dostaje od nas za niedzielny występ zbliżoną do większości legionistów, nie był od nich ani lepszy, ani gorszy..
Ruben Vinagre 3 (3,88). Zaczął od błędu przy pierwszym golu, gdy nie zaatakował agresywnie Gholizadeha i Irańczyk mógł sobie uderzyć tak, jak chciał, bo Portugalczyk mu w ogóle nie przeszkadzał. Pierwsza połowa w wykonaniu Vinagre nie była jeszcze najgorsza, w defensywie sobie radził, dobrze wyprowadzał piłkę, po jego dośrodkowaniu z rzutu rożnego był rzut karny, choć nie mniejsza przy tym zasługa Pankova. Po zmianie stron Vinagre się po prostu „posypał” – dużo miał strat, a w obronie był bardzo bierny. Wręcz kuriozalne jest, że na szybkości przy czwartym golu minął go dryblingiem środkowy obrońca Lecha. Portugalczyk miał jedną dobrą okazję po przerwie na strzelenie gola, ale uderzył za lekko i w środek bramki. Dośrodkowania z gry były niedokładne, a do tego lewy obrońca Legii wyglądał w końcowej fazie meczu, jakby miał już wszystkiego dosyć. Niestety, granie niemal całych meczów co trzy dni odbija się na formie zawodników, a Vinagre do takich maratonów na pewno nie jest przyzwyczajony.
Rafał Augustyniak 4 (4,25). Można zaryzykować twierdzenie, że w Legii nieco lepiej od pozostałych piłkarzy w niedzielę zagrali Polacy z największym ligowym doświadczeniem, czyli Wszołek, Kapustka i właśnie Augustyniak. Rolę miał trudną, bo był często jedynym pomocnikiem wspierającym obrońców, a rywali było zwykle pod polem karnym nie mniej niż legionistów. Każdy błąd, każde nieudane przecięcie piłki, każdy spóźniony ruch względem rywala, mógł w tej sytuacji spowodować stratę gola, bo nie miał tego błędu kto naprawić. Brakowało piłkarzy do asekuracji i rzeczywiście tak gole dla Lecha padały. Augustyniak był zamieszany w gola trzeciego, gdy dostał „siatkę” przy podaniu, a przy czwartym golu mógł wracać sprintem, a nie truchtem, przy drugiej bramce nie udało mu się zebrać piłki po odbitym strzale, jednak za żadną z tych straconych bramek nie ponosi głównej winy. Największy błąd popełnił przy rzucie rożnym, gdy do strzału za jego plecami doszedł Douglas, fantastyczną interwencją popisał się wtedy Kobylak. Jednak w pierwszej połowie to właśnie dobra gra Augustyniaka w defensywie trzymała Lecha często w dość bezpiecznej odległości od bramki Legii, bo miał najwięcej odbiorów w tym okresie ze wszystkich legionistów, zarówno w środku pola, jak i na własnej połowie. Również po przerwie ze wszystkich legionistów, to on najczęściej przerywał akcje rywali. Augustyniak pojawiał się też pod polem karnym Lecha, oddał trzy strzały z gry, po dwóch z nich były rzuty rożne, a do tego pewnie wykorzystał rzut karny dając Legii wyrównanie tuż przed przerwą. Zagrał podobnie jak reszta zespołu słabo, ale ze wszystkich legionistów chyba najlepiej.
Kacper Chodyna 2 (3,43). W pierwszej połowie wywalczył dwa rzuty rożne, poza tym wszystkie jego dośrodkowania były nieudane. Nawet przy akcji, po której padł pierwszy gol dla Legii, Chodyna źle podał piłkę, Wszołek przejął ją potem od rywala i popędził w stronę bramki. Po zmianie stron Chodyna nie przeprowadził ani jednej udanej akcji, grał bardzo niedokładnie, a jego nieliczne dośrodkowania nie były lepsze niż przed przerwą. W ogóle nie widzieliśmy, by wracał do obrony, przy każdej z groźnych akcji Lecha pod bramką Wszołek pozostawał po prawej stronie osamotniony, a Chodyna często był poza kadrem. Z pewnością, podobnie jak wielu legionistów, nie jest przyzwyczajony do ciągłej gry co trzy dni i sił za wiele nie miał. Szczerze mówiąc my zmienilibyśmy Chodynę już po godzinie gry, a być może i wcześniej, bo widać było, że żadnego pożytku z niego w niedzielę nie będzie. Najsłabszy naszym zdaniem zawodnik podstawowego składu Legii w niedzielę, było dla nas sporym zaskoczeniem, że trener nie zdjął go z boiska.
Bartosz Kapustka 4 (3,62). W pierwszej połowie tylko jedno dobre prostopadłe podanie, jeden przechwyt i sporo strat, po zmianie stron był jedynym piłkarzem Legii, który dawał trochę jakości w grze ofensywnej, zwłaszcza w pierwszym kwadransie, gdy oddał dwa strzały, w tym jeden celny po własnym przechwycie i rajdzie z piłką. Później jeszcze raz błysnął wykładając Vinagre piłkę do strzału w dogodnej sytuacji, dwa razy pokazał się z przodu również w końcówce meczu. O ile z przodu był najlepszym z legionistów w całym meczu, to w defensywie, podobnie jak na Morishitę czy Luquinhasa można było liczyć na niego tylko na połowie przeciwnika. Pod własną bramkę nie nadążał z powrotem, a gdy tam wracał, nie pomagał kolegom. Najlepiej widać to przy drugim golu dla Lecha, gdy nie atakuje zawodnika z piłką dając mu swobodnie rozgrywać, a potem zamiast cofnąć się w pole karne i nie dopuścić do zebrania piłki przez Kozubala stoi i się przygląda, a po stracie gola wręcz macha rękami. Obiektywnie patrząc jednak spośród czwórki wyżej ustawionych pomocników Kapustka był tym najlepszym i najdokładniej grającym, stąd ma ocenę wyższą niż Morishita i Luquinhas, nie mówiąc już o Chodynie i Urbańskim. A jak przemęczony jest grą co trzy dni, wskazują najlepiej jego problemy na zgrupowaniu reprezentacji, gdy większość kadrowiczów trenuje, a on się regeneruje.
Ryoya Morishita 3 (3,22). Nie można powiedzieć o Japończyku, że grę w obronie sobie zupełnie odpuszczał, bo na połowie przeciwnika czy w środkowej strefie walczył o odzyskiwanie piłek w pierwszej połowie. Gdy jednak miał to robić pod własną bramką, to nawet jak się wracał, to statystował. Brakowało ataku na rywala z piłką i utrudniania mu rozgrywania, tymczasem Morishita był, stał albo się przesuwał, ale zawodnik z piłką robił to, co chciał. Widać, że po prostu Japończyk gry w defensywie pod własną bramką będzie się musiał dopiero nauczyć. Nie można natomiast zarzucić Morishicie w niedzielę braku chęci do gry w piłkę, był najaktywniejszym z legionistów w tym elemencie, tyle że brakowało w tym wszystkim jakości. Dużo strat, zwłaszcza w drugiej połowie i nieudane strzały, jedno tylko celne uderzenie na kilka prób. Słaby mecz i w obronie i w ataku, trzeba jednak pamiętać, że był on w ostatnim okresie wraz z Wszołkiem jednym z najbardziej eksploatowanym z legionistów, a narastające zmęczenie musi przekładać się na jakość gry.
Luquinhas 3 (3,38). Na połowie rywala przy linii Luquinhas starał się czasem w pierwszej części meczu powalczyć w obronie i nawet udawało mu się piłkę niekiedy przejąć, raz nawet udanie wrócił pod własne pole karne. W ataku wywalczył jeden rzut wolny i znakomicie asystował przy golu Guala, można powiedzieć więc, że mimo braku dobrego wyprowadzania piłki ta pierwsza połowa w wykonaniu Brazylijczyka nie była zła. Wszystko niestety zawaliło się po przerwie, Luquinhas nie tylko nie inicjował ataków, ale też fatalnie grał w obronie. Szybko dostał żółtą kartkę, nie wracał do obrony, dawał się mijać, jak choćby przy czwartym golu. A gdy w 61. minucie stojąc pod polem karnym odpuścił sobie krycie Sousy i tylko Kobylak uchronił Legię przed stratą kolejnego gola, trener Feio nie wytrzymał i zdjął człapiącego Brazylijczyka z boiska. Nie dziwimy mu się, zwracamy jednak uwagę, że jego zmiennik zagrał jeszcze gorzej. Mamy wrażenie, że trener Feio specjalnie przestawił na lewo Luquinhasa, a nie Morishitę, by Brazylijczyk miał mniej obowiązków w defensywie i nie musiał za każdym razem wracać pod własną bramkę. „Nie za każdym razem” nie może jednak oznaczać „w ogóle”.
Marc Gual 4 (3,70). Dużo prób strzałów w pierwszej połowie, w większości bardzo nieudanych, ale ten najważniejszy, dający Legii pierwszego gola, był jednym celnym. Gual znakomicie oderwał się wtedy od obrońcy w polu karnym i sytuacyjnie pewnym uderzeniem z bliska nie dał szans bramkarzowi. Niestety, po pół godzinie i tym golu Gual po prostu zniknął nam w ogóle z gry i przez kolejne kilkadziesiąt minut zapamiętaliśmy go z jednego wywalczonego rzutu wolnego, jednego faulu przed własnym polem karnym i koszmarnej straty pod własną bramką, która dała Lechowi piątego gola. Nieźle zaczął, ale bardzo szybko stracił siły i powinien być zmieniony jeszcze przed podarowaniem gospodarzom ostatniej bramki. Tyle, że Legia nie ma dziś w odwodzie napastników grających lepiej nawet od bardzo zmęczonego Guala. Niska ocena mimo zdobytej bramki, ale jednak nieco wyższa niż dla większości legionistów.
Wojciech Urbański 2 (3,53). Jedna tylko dobra akcja, gdy przyjął piłkę i zagrał prostopadłe podanie, poza tym same straty i faule, szybko dostał żółtą kartkę, powstał wręcz strach, czy zaraz nie dostanie drugiej. Zagrał jeszcze gorzej niż Luquinhas i notę w tej sytuacji też musi dostać niższą od Brazylijczyka.
Tomas Pekhart, Mateusz Szczepaniak, Jurgen Celhaka i Jan Ziółkowski grali zbyt krótko, by ich oceniać, żaden z nich nie pokazał się z dobrej strony.
Najlepszym legionistą niedzielnego meczu Czytelnicy wybrali Gabriela Kobylaka, a redaktorzy Rafała Augustyniaka, choć na dobrą sprawę nie było z kogo wybierać.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.