Oceny piłkarzy Legii za mecz z Lechem - zwycięstwo coraz węższej kadry
12.11.2020 21:30
Gra zespołu 6 (6,35 - średnia ocen zawodników Legii wg Czytelników Legia.Net). Sytuacja kadrowa Legii jest coraz gorsza, przed meczem z Lechem konieczne było dołączenie kilku zawodników ze składu rezerw, bo na zwolnieniu wylądowała między innymi większość młodzieżowców. Lech natomiast przyjechał na Łazienkowską w najsilniejszym składzie, choć zapewne nieco zmęczonym po konfrontacji w Lidze Europy. Niezależnie od emocji związanych z tym meczem, które zresztą najczęściej dotyczą głównie mieszkańców Wielkopolski, my będziemy go oceniać na takich samych przesłankach jak każdy inny mecz ligowy. Tym bardziej, że w tabeli Ekstraklasy „Kolejorz” aktualnie znajduje się w dolnej połówce tabeli. A mocno przerzedzona Legia nie zagrała na pewno w niedzielę lepiej niż w poprzednich meczach, a w niektórych aspektach nawet słabiej. Obrona nie była już tak szczelna jak w z Wartą, Pogonią czy Śląskiem, poznaniacy oddawali sporo strzałów sprzed pola karnego i aż siedem razy trafili w bramkę. Gdyby nie kapitalna postawa Artura Boruca, Legia z pewnością by tego meczu nie wygrała. Środek pomocy grał nieźle jeśli chodzi o wyprowadzanie piłki, ale niezbyt dobrze w defensywie pozwalając na oddawanie dużej liczby strzałów. Do tego bardzo nierówno, wskutek czego raz zdobywała przewagę jedna, raz druga drużyna. Z formacji ofensywnej na dobrym poziomie grało przez dłuższy czas tylko prawe skrzydło, a do tego legioniści byli pod bramką rywala nieskuteczni i po kuriozalnym samobójczym golu Josipa Juranovicia przez ponad pół godziny przegrywali. Grę mistrzów Polski ożywiły zmiany w drugiej połowie, a w szczególności sensacyjne wręcz wejście Kacpra Skibickiego, który nie miał pewnego miejsca do tej pory nawet w składzie rezerw i to właśnie gole rezerwowych przesądziły o zwycięstwie „Wojskowych”. Generalnie legioniści zagrali jako zespół przeciętny mecz, ale trudno było oczekiwać więcej, gdy brakło kilku podstawowych piłkarzy, a paru innych dopiero co wróciło do treningów. Ważne, że nawet nie grając na oczekiwanym poziomie „Wojskowi” znów zdobyli trzy punkty. Ostatnie pięć meczów to cztery wygrane i remis, jak na problemy, jakie ma w ostatnim czasie Legia, są to naprawdę dobre wyniki.
Artur Boruc 8 (7,91 - ocena Czytelników). Nie winimy go za utratę gola, bo trudno się na ułamek sekundy nie zawiesić, gdy widzisz, jak piłka opuszczająca już pole bramkowe zostaje nagle zagrana wprost do bramki tuż przy słupku przez nadbiegającego własnego obrońcę, a potem już zdążyć z interwencją było nie sposób. Żaden z poznaniaków nie zdołał natomiast pokonać bramkarza Legii, choć aż siedem strzałów trafiło w bramkę. Część szła w środek bramki, część w ostatnim kwadransie meczu była jednak dużo trudniejsza do obrony, jak strzał Skórasia czy uderzenie Modera po rykoszecie z rzutu wolnego. Prawdziwie fenomenalną obroną było jednak odbicie strzału głową Ishaka, z niespełna trzech metrów. Taką interwencję w swojej kompilacji najlepszych obron w karierze chciałby mieć każdy bramkarz świata. Kto wie, czy bez niej „Wojskowi” zdobyliby w niedzielę choćby punkt, a z całą pewnością meczu by nie wygrali. Bardzo dobry występ doświadczonego legionisty, który pierwszy raz w tym sezonie uratował kolegom mecz.
Josip Juranović 4 (5,66). Przyzwoita, ale daleka od bezbłędnej gra w defensywie, mało udanych wejść ofensywnych, jedno dobre dośrodkowanie w końcówce meczu na głowę Skibickiego i dwa wywalczone rzuty rożne. Sporo strat, w tym dwie na swojej połowie, podanie przejęte przez piłkarzy Lecha zagrane przez Juranovicia w poprzek boiska na początku drugiej połowy mogło zakończyć się stratą bramki. Do tego oczywiście dochodzi niewytłumaczalny gol samobójczy, chyba najgłupiej stracona bramka Legii w tym sezonie, Chorwat przebił nawet Artura Jędrzejczyka z meczu ze Śląskiem. Z piłką mógł zrobić co chciał, wybić ją na rzut rożny, albo nawet przepuścić, bo gdyby Juranović jej nie dotknął, nie przejąłby jej też żaden z lechitów. Takie sytuacje w piłce zdarzają się, ale zdarzać się legionistom absolutnie nie powinny. Ma dużo szczęścia, że mecz zakończył się zwycięstwem, bo szybko by mu tego nie zapomniano.
Igor Lewczuk 6 (7,12). Lewczuk ostatnio jest w dobrej formie, w niedzielę znów pokazał, że do emerytury mu daleko. Dobrze radził sobie z Ishakiem, w jednej sytuacji mocno go zresztą poturbował i zasłużenie zarobił żółtą kartkę. Nie mamy też zastrzeżeń do wyprowadzania przez niego piłki. Tym razem jednak, w odróżnieniu od poprzednich meczów, mógł raz zachować się zdecydowanie lepiej. Powinien przy rzucie wolnym bitym przez Modera powalczyć w powietrzu, a tak Ishak bez problemu wygrał główkę. Gdyby nie fenomenalna interwencja Artura Boruca, byłby współwinnym utraty gola.
Artur Jędrzejczyk 6 (6,60). Jędrzejczyk, podobnie jak Lewczuk radził sobie na ogół dobrze z ofensywnymi piłkarzami Lecha i wyprowadzaniem piłki i podobnie jak on popełnił jeden bardzo istotny błąd i to taki, który miał wpływ na wynik meczu - przy straconym golu poszedł „na raz” i bezlitośnie ograł go Ramirez. Naszym zdaniem za dużo też oddano z jego strefy strzałów tuż spoza linii pola karnego, choć w równej mierze obciąża to też środkowych pomocników.
Filip Mladenović 6 (7,18). Algorytmy InStatu potrafią nas niekiedy zaskakiwać. Mladenović dostał znakomitą notę, choć obiektywnie rzecz biorąc, zagrał o wiele gorzej, niż w poniedziałek Grodzisku Wielkopolskim. Najwięcej strat w zespole, były też straty na własnej połowie, od jego niecelnego podania zaczęła się zresztą akcja, po której Lech objął prowadzenie. Sporo podań niecelnych, zwłaszcza w pierwszej połowie, za dużo było też przegranych pojedynków w defensywie. Aż do siedemdziesiątej minuty z jego gry ofensywnej zespół nie miał prawie żadnego pożytku, poza jednym rzutem rożnym i jednym zablokowanym strzałem na samym początku meczu. Serb obudził się jednak w końcówce i zaczął wreszcie dokładnie dogrywać w pole karne. Dwa razy bardzo dobrze dograł na głowę Lopesowi i jedną z tych wrzutek w ostatniej akcji meczu Portugalczyk wykorzystał, co dało Legii zwycięstwo. Serb ma asystę, ale oceniając całość meczu, to sporo było w jego grze elementów do poprawy.
Andre Martins 6 (6,75). Z jednej strony przyjemnie patrzyło się na Portugalczyka przy wyprowadzaniu piłki, nie bał się wziąć na siebie ciężaru gry, dokładnie rozgrywał, choć grając na „szóstce” podobnie jak w poprzednich meczach Slisz bardzo rzadko zapuszczał się pod pole karne rywali. Pamiętamy jedno takie wyjście z piłką zakończone akurat niedokładnym zagraniem do Rosołka. O ile samo operowanie piłką w wykonaniu Portugalczyka mogło przypominać nieco czasy, gdy za kadencji Ricardo Sa Pinty Martins był najważniejszym zawodnikiem Legii na boisku, to gra w defensywie już tak dobrze nie wyglądała, zwłaszcza pod własną bramką. Miał problemy z wyczuciem ustawienia się. Z jednej strony brakowało niekiedy pokrycia strefy bezpośrednio przed polem karnym, z której Lech oddał dużo strzałów. Z drugiej czasem za głęboko wracał się w pole karne i w 42. minucie zostawił kompletnie niepokrytego Ramireza, który uderzył głową. Na szczęście na tyle słabo i czytelnie, by Boruc nie miał problemów z interwencją. Generalnie wypadł nieźle, ale powinien w przyszłości dostawać więcej szans od pierwszej minuty, bo wyraźnie brakuje mu ogrania, zwłaszcza jeśli chodzi o czytanie gry w obronie.
Walerian Gwilia 4 (4,53). O ile Martinsowi zdarzało się złe ustawianie w obronie, to Gwilii częściej zdarzało się po prostu nie nadążać z powrotem, nic więc dziwnego, że miał tylko jeden odbiór. Gruzin nieźle prezentował się przy wyprowadzaniu piłki, cała trójka pomocników zresztą była dość ruchliwa i w tym elemencie nic Gwilii zarzucić nie możemy oprócz kuriozalnego podania w pierwszej połowie z trzydziestu metrów na głowę własnego bramkarza. Najbardziej jednak zawodził Gruzin pod bramką, miał trzy dobre okazje w pierwszej połowie, ale albo nie trafiał w bramkę, albo uderzał zbyt lekko, a dwukrotnie przecież Paweł Wszołek podał mu piłkę idealnie na nogę. Z całej trójki pomocników wypadł zdecydowanie najsłabiej, nie dziwi więc decyzja trenera Czesława Michniewicza, który po niespełna godzinie zdjął go z boiska, bo po prostu grał słabo.
Bartosz Kapustka 7 (7,25). Ciągle w ruchu. Biegał do upadłego od bramki do bramki, przebiegł ponad dwanaście kilometrów, więcej niż ktokolwiek na boisku. Dużo wnosił do destrukcji - trzy odebrane piłki, przy wyprowadzaniu piłki wychodził na pozycję, nie bał się też indywidualnych pojedynków z rywalami, nikt nie próbował dryblować tak często, jak były reprezentant Polski. Świetnie współpracował zwłaszcza z Wszołkiem, zagrał mu tuż po przerwie dwa otwierające podanie, w tym jedno po własnym odbiorze. Kapustce brakło trochę konkretów pod polem karnym, oddał tylko jeden strzał, w dodatku niecelny, miał też kilka strat, w tym jedną, po której Lech wyprowadził kontratak. Generalnie był to jednak naprawdę dobry mecz Kapustki, zdecydowanie najlepszy w barwach Legii. Ponieważ w odróżnieniu od części kolegów z drużyny koronawirusa ma już za sobą, a w jego grze w ostatnich dwóch meczach widać było dużo wigoru i energii. Ma szansę na dłużej zagościć w pierwszej jedenastce.
Paweł Wszołek 7 (7,52). Już z Wartą było widać, że Wszołek wraca po chorobie do formy, potwierdził to w niedzielę przy Łazienkowskiej. Znów sporo wracał do defensywy i pomagał Juranoviciowi, ale przede wszystkim brylował w legijnej ofensywie. Dwukrotnie w pierwszej połowie podał doskonale w pole karne do Gwilii, ale Gruzin tych sytuacji nie wykorzystał, sam też nie wykorzystał jednej sytuacji. Po zmianie stron jeszcze dwa razy uderzał na bramkę Lecha, ale albo zbyt lekko, albo niecelnie, wywalczył też dwa rzuty rożne. W 67. minucie w końcu doczekał się wykorzystania jego kolejnego dokładnego dośrodkowania w pole karne, które zamienił na gola Kacper Skibicki. Dobry mecz Wszołka, choć nadal przydałaby się poprawa skuteczności, chwilami wręcz ośmieszał aspirującego według dziennikarzy do kadry narodowej Tymoteusza Puchacza.
Joel Valencia 3 (3,42). W poniedziałek Valencia zagrał dobry mecz i wydawało się, że jest coraz bliżej zajęcia miejsca w wyjściowym składzie, a w niedzielę oddalił się od niego o całe kilometry. Tracił sporo piłek w dryblingach, dość często podawał niecelnie, a przede wszystkim nie wracał do obrony. Już na początku meczu nie nadążył za rywalem, a pod jej koniec odpuścił tak spektakularnie, że zirytował nie tylko Artura Boruca, ale przede wszystkim Czesława Michniewicza, który na drugą połowę zostawił Ekwadorczyka w szatni. Bardzo słaby mecz Valencii.
Maciej Rosołek 3 (4,39). Jedyny w miarę ograny młodzieżowiec w lidze, który mógł zagrać w tym meczu. Wydawało się więc, że będzie miał spory komfort i szansę na pokazanie, że powinien częściej pojawiać się w składzie. Tym bardziej, że wreszcie zagrał w ataku. Niestety Rosołek tą szansę zmarnował. Poza wracaniem się do rozegrania i niezłą dokładnością podań, nic pozytywnego o jego występie powiedzieć nie można. W ogóle nie radził sobie z obrońcami na plecach, przegrał wszystkie pojedynki, raził błędami technicznymi, bodaj jedynym zapamiętanym zagraniem młodego napastnika, było zrobienie krzywdy Sykorze mocnym dośrodkowaniem we wrażliwą część ciała. Po zmianie stron przeszedł na skrzydło, gdzie nie było lepiej, bo nie tylko nie przeprowadził żadnej akcji, ale podobnie jak Valencia nie nadążał w obronie. Wypadł słabo, lepszej szansy niż w niedzielę nie mógł dostać i będzie miał pewnie problem, by dostać szybko kolejną w tak dużym wymiarze czasowym. Za niego wszedł jego rówieśnik z rezerw i nieoczekiwanie przyćmił większość kolegów z pola. Przy okazji zobaczyliśmy też, jak cenny dla Legii jest Pekhart. Nawet wtedy, gdy nie jest w pełni sił, jak w ostatnich meczach - bardzo Czecha w niedzielę brakowało.
Rafael Lopes 6 (6,54). Nie olśniewał nas przez czterdzieści pięć minut, w odróżnieniu od Rosołka potrafił utrzymać się czasem przy piłce i miał dużo mniej strat, ale jakość gry i skuteczność pozostawiały wiele do życzenia. Już na początku drugiej połowy miał pierwszą okazję, potem zmarnował drugą po dobrym dośrodkowaniu Mladenovicia, a w międzyczasie zepsuł fantastyczną kontrę dwóch na jednego, podając do jedynego obrońcy Lecha, zamiast do kolegi. I pewnie dostałby znacznie niższą ocenę, gdyby nie oderwał się od obrońcy w 92. minucie i nie zdobył zwycięskiego gola. Napastnika rozlicza się z goli, Lopes obronił się w ostatniej akcji meczu, ale w zachwyt jego gra nas nie wprawiła.
Kacper Skibicki 8 (7,92). Chłopak z rezerw, który nawet na czwartym poziomie rozgrywkowym nie łapał się czasem do składu. Wszedł na boisko pierwszy raz w życiu w Ekstraklasie i pozamiatał. Znakomicie wyszedł do podania Wszołka i walnął nie do obrony, widać było, że ta bramka nie tylko sprawiła mu mnóstwo radości, ale i zdopingowała do dalszej dobrej gry. Cztery udane dryblingi, dwa kolejne strzały celny, jeden z ostrego kąta i jeden głową, wyprowadzenie piłki przy drugim golu. Pewnie można mieć zastrzeżenia do jego gry w obronie, to po jego faulu był najgroźniejszy stały fragment gry dla Lecha. Nie zmienia to faktu, że zmianę dał znakomitą. Niestety, to kolejny piłkarz Legii, który jest zakażony koronawirusem i czeka go przerwa w treningach. Z pewnością jednak po takim wejściu trener o nim nie zapomni.
Luquinhas 6 (6,06). Widać było, że jest po przerwie w treningach, bo brakowało w jego grze nieco wigoru, obiektywnie trzeba jednak stwierdzić, że dał niezła zmianę. Próbował dryblingów, sędzia nie dostrzegł na nim jednego faulu, grał dokładnie, to on wypuścił podaniem Mladenovicia w ostatniej akcji meczu. Całkiem niezła zmiana, jak na świeżego ozdrowieńca.
Najlepszym legionistą poniedziałkowego meczu Czytelnicy wybrali Kacpra Skibickigo, redakcja natomiast przyznała to miano Arturowi Borucowi.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.