News: Przegląd Sportowy: Nie pomaga ani kij, ani marchewka

Przegląd Sportowy: Nie pomaga ani kij, ani marchewka

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy, przegladsportowy.pl

03.12.2014 10:16

(akt. 08.12.2018 06:17)

- Klub od dwóch lat ściśle współpracuje z grupami kibicowskimi, ale efektów nie widać żadnych. W ciągu 24 miesięcy z kasy wyparowało 10 mln zł. Jest za to wstyd, milionowe kary, masakra na wizerunku Legii. Choć w ostatnich dwóch latach, czyli odkąd Bogusław Leśnodorski zasiadł za sterami, stołeczny zespół zdominował polski futbol i systematycznie odjeżdża stawce piłkarsko i finansowo, to na drugim biegunie są sprawy kibicowskie, do których prezes chciał mieć nowatorskie podejście. Postawił na dialog i go prowadził. Potykał się na tej drodze kilka razy, ale podejścia nie zmienił. Sam jest kibicem, co miało być atutem. W pewnym momencie stanął jednak w rozkroku i cokolwiek teraz zrobi, będzie złe. W tej zimnej wojnie, z UEFA, z władzami polskiej piłki czy mediami, Legia nie może wygrać - czytamy w "Przeglądzie Sportowym".

Złoty środek nie istnieje. Co prawda samozwańczy eksperci proponują różne rozwiązania, zwykle mają jednak niewielkie pojęcie o materii, na temat której się wypowiadają. Leśnodorski, Dariusz Mioduski oraz Maciej Wandzel zdają się to rozumieć i za wszelką cenę nie chcą dopuścić do kolejnego konfliktu na linii kibice - klub. Głośno tego nie powiedzą, ale z trybunami jeszcze nikt nie wygrał. Ani kijem, ani marchewką.


Ostatnio w użyciu była tylko ta druga. Grupy kibicowskie miały otwarte drzwi do gabinetu prezesa. Legia, jako jedyny klub w Polsce, planując budżet, zakładała w nim kwotę na ewentualne kary. Wiadomo było, że trzeba będzie je płacić. Nikt jednak nie spodziewał się, że w ciągu dwóch lat z kasy wyparuje 10 mln zł - piąta część rocznych wydatków na pensje dla piłkarzy. Ta liczba jasno pokazuje, że polityka klubu względem kibiców to porażka.


Problem Legii polega na tym, że w środowisku fanów tej drużyny nie ma jedności. Jest za dużo grup, każda z nich chce mieć dużo do powiedzenia. Kibice nie są skupieni w jednej czy dwóch organizacjach, co ma wpływ na poziom wewnętrznej kontroli. Świetnym przykładem jest obecny sezon europejskich pucharów. Przed każdym spotkaniem na trybunie najbardziej zagorzałych fanów przy Łazienkowskiej, czy w sektorze dla gości na wyjazdach wysyłany jest jasny sygnał: jakiekolwiek pohukiwanie czy inne podobne gesty są zabronione. Zawsze znajdzie się jednak ktoś, kto zechce wyjść przed szereg, jak w Lokeren.


Przegrani, może nawet najbardziej, są zwykli kibice. Ci, którzy przychodzą na stadion dopingować, cieszyć się ze strzelanych goli, spotkać na piwie ze znajomymi, a następnego dnia opowiedzieć kolegom z pracy, co tracą, siedząc w kapciach i oglądając seriale. Ta grupa, zdecydowanie najliczniejsza, zaczyna się buntować. Mają dość układu panującego na Legii, coraz częściej, nawet mając wykupiony karnet, rezygnują z przyjścia na stadion. Marną frekwencją, bo taka jest w tym sezonie przy Łazienkowskiej, wysyłają sygnał: nie podoba nam się to. Najwyższy czas, by zdano sobie sprawę, że to oni, ci zwykli ludzie, pójdą do sklepu i zapłacą kilkaset złotych za bluzę czy koszulkę meczową. To oni kupią najdroższe bilety za 80 czy 100 zł. Są żyłą złota, ale nie mają nic do powiedzenia. Jedyne, co mogą zrobić, to nie przyjść na mecz. I to właśnie robią.


Cały tekst Adama Dawidziuka można przeczytać na stronach "Przeglądu Sportowego".

Polecamy

Komentarze (91)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.