Przemysław Małecki
fot. Marcin Szymczyk

Przemysław Małecki: Za mną trudny czas, dziś doceniam wszystko co mam

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

20.02.2024 09:00

(akt. 21.02.2024 14:55)

- Mistrzostwo Polski? To będzie ogromne wyzwanie, niezwykle ważny będzie początek rundy. Jeśli ten dystans w pierwszych meczach uda się zmniejszyć, to później będzie ciekawie. Mamy u siebie Śląsk i Jagiellonię, dwie jesienne rewelacje ligowe. Będziemy walczyć, póki tylko będą matematyczne szanse, to nie odpuścimy — zapowiada w rozmowie z Legia.Net trener Przemysław Małecki, asystent Kosty Runjaicia.

Jesteś trenerem, za którego Legia zapłaciła, wykupiła twój dotychczasowy kontrakt. To rzadkość nie tylko w Legii Warszawa, ale ogólnie w polskim środowisku.

- Też słyszałem o tym, że to wyjątkowa sytuacja. To fakt, że Legia za mnie zapłaciła, choć nie wiem, jaka była to kwota. Na pewno wpływ na to miała konstrukcja mojego kontraktu w Lechem Poznań.

Zostałeś sprowadzony do Legii na wyraźne życzenie Czesława Michniewicza. Dziś brzmi dość nieprawdopodobnie biorąc pod uwagę, że to co się stało później.

- Tak, patrząc na to z perspektywy czasu, to ciekawa historia, ale życie pisze różne scenariusze. W tej sytuacji powstał taki, że gdybym chciał go sobie wymyśleć, to bym nie dał rady, nie wpadłbym na taki pomysł. Tak to się jednak potoczyło i różne czynniki miały na to wpływ.

Zależało na tobie Michniewiczowi, ale zależało też Legii, skoro się na taki ruch zdecydowała i wykupiła cię z Lecha. A mimo to w pewnym momencie z ważnego członka sztabu szkoleniowego stałeś się osobą niepożądaną.

- Nie chciałbym rozwijać tego tematu. Zagryzłem zęby i przemilczałem to wtedy, więc teraz tym bardziej nie chcę do tego wracać. Dzisiaj wspominam to jako bolesne, ale zarazem bezcenne doświadczenie. To był naprawdę trudny moment, najtrudniejszy w mojej dotychczasowej przygodzie z piłką. Trudny i dla mnie i dla moich najbliższych. Przez to, co się wtedy wydarzyło, dziś inaczej postrzegam to, co i kto mnie otacza. Jeszcze bardziej doceniam ludzi, z którymi pracuje – nie tylko pod względem merytoryki, fachowości i profesjonalizmu, ale po prostu dobrych ludzi. Kiedyś wydawało mi się to oczywiste, dzisiaj wyjątkowe.

To był trudny czas dla ciebie, ale i trudny dla Legii. Masz jakąś swoją teorię o tym, dlaczego Legia wpadła w tak głęboki kryzys sportowy, z którego nie mogła wyjść?

- Ostatnio dość dużo się o tym mówi i pisze, powstało wiele ciekawych i analitycznych tekstów. Na pewno wiele prawdy jest w tym, że złożyło się na to sporo czynników. To nie było tak, że jedna czy dwie rzeczy gorzej funkcjonowały, tylko wiele aspektów posypało się lawinowo. Takim wspólnym mianownikiem było to, o czym mówimy często zawodnikom w szatni, że brakowało jedności, nie było odpowiedniego ducha zespołu. Brakował też trochę wzajemnego zaufania na poszczególnych szczeblach. Zespół musi funkcjonować jak jeden organizm, w którym każdy organ jest ze sobą powiązany.

Przemysław Małecki

Po trenerze Michniewiczu przyszedł trener Gołębiewski, później Vuković. Nie zostałeś przez niego włączony do sztabu szkoleniowego. To zabolało? Zastanawiałaś się co dalej?

- Vuko przyszedł ugasić pożar, uratować zespół i chciał zbudować swój sztab. Ja z trenerem Aleksandarem wcześniej się nie znałem, nie mieliśmy żadnego kontaktu. Sytuacja była tak trudna, że uznał, iż musi mieć wokół siebie ludzi, których zna i którym ufa. Uważam, że to zrozumiałe i nie mam o to żadnych pretensji. Natomiast był to czas trudnych decyzji. Legia zaproponowała, abym został w klubie. To miłe, bo jak wspomniałeś, to świadczyło o tym, że klub widział we mnie potencjał i to się w tym momencie potwierdziło. Ale miałem też propozycje z innych klubów – zaczęły się pojawiać w momencie, gdy nie byłem przy zespole. Musiałem usiąść i przemyśleć czy skorzystać z jednej z ofert, czy poczekać na decyzję Legii. Zdecydowałem się zaczekać i dziś na pewno tej decyzji nie żałuję. Wróciłem do pierwszego zespołu, pracuję z dużą swobodą i przyjemnością. Powstał świetny sztab, nie tylko pod kątem merytorycznym, ale też ludzkim. Tworzymy zgrany zespół i to stanowi naszą siłę.

Z Poznania też miałeś propozycje powrotu? Słyszałem z wielu źródeł, że przy Bułgarskiej żałują tego, że zmieniłeś barwy klubowe, byłeś tam ceniony.   

- Z Lecha odchodziłem dwa razy i dwa razy była to moja decyzja. Za pierwszym razem poprzez Miedź Legnica, Zagłębie Lubin zostałem nominowany selekcjonerem Reprezentacji Polski U17 i po niespełna trzech latach w federacji, Lech zaproponował powrót. Miałem wtedy już oferty z innych klubów ekstraklasy jako asystent, czy w roli pierwszego trenera w pierwszej lidze. Z różnych względów zdecydowałem się jednak na powrót do Lecha. Potem jednak pojawiła się propozycja Legii i zdecydowałem się odejść z Lecha po raz drugi. Czy w Lechu żałowali? Reakcje były różne, niektórzy wspierali i trzymali kciuki, inni byli źli, pewnie byli też tacy, którzy żałowali. Najważniejsze, że ja nie żałuję. Legia dała mi możliwość zrobienia kolejnego kroku. To już mój czwarty sezon w Warszawie, doświadczyłem trudnych chwil, ale przede wszystkim pięknych chwil, bo z Legią zdobyłem mistrzostwo Polski, Puchar Polski, Superpuchar Polski, awans do fazy grupowej Ligi Europy, a dzisiaj wyszliśmy z grupy Ligi Konferencji. Rozwinąłem się i dalej rozwijam jako trener. No i w Warszawie urodził się mój syn.

Trochę już o tym wspomniałeś, ale jak dużo się dla ciebie zmieniło wraz z przyjściem do Legii trenera Runjaicia?

- Z trenerem Kostą wcześniej się nie znałem, poznaliśmy się dopiero w Legii, w ośrodku treningowym. Natomiast bardzo dobrze znałem się z jego byłym asystentem, Robertem Kolendowiczem i innymi członkami sztabu Pogoni Szczecin. Nie wiem, czy to miało jakiś wpływ, ale na pewno ogromną rolę odegrał w tym dyrektor sportowy Jacek Zieliński. Zarekomendował moją osobę trenerowi Runjaiciowi, on na tę propozycję przystał. Szybko złapałem dobry kontakt z Aco Rogiciem, który przyszedł do klubu na życzenie Kosty. Obaj bardzo szybko się do mnie przekonali. Powstało wspólne zaufanie i do dziś pracujemy w świetnych relacjach. Acy Rogica w klubie już nie ma, ale mamy dobry kontakt, dzwonimy do siebie po meczach, rozmawiamy, analizujemy. On cały czas ogląda mecze Legii. Z trenerem Kostą mamy świetne relacje. Od początku mieliśmy super kontakt i jest tylko lepiej. Czuje się szczęśliwy. Nie tylko w sensie zawodowym, ale i pod względem komfortu pracy. Z przyjemnością i uśmiechem przychodzę codziennie do pracy, a to napędza do roboty. Bo takie relacje i atmosfera powodują, że chcesz jeszcze więcej dać od siebie. Jeśli trener Kosta obdarza mnie zaufaniem, to chcę mu się za nie odwdzięczyć.

Przemysław Małecki

Wspomniałeś o zgranym sztabie – mam wrażenie, że wszyscy dobrze się dogadujecie, ale razem z Astizem stworzyliście duet, który rozumie się bez słów.

- Pierwszą taką parą, która dogaduje się tylko poprzez spojrzenie jest Krzysztof Dowhań i Arkadiusz Malarz. Ale tuż za nimi jesteśmy chyba właśnie my. Inaki dołączył do sztabu jeszcze za czasów trenera Marka Gołębiewskiego, szybko złapałem z nim świetny kontakt, to kapitalny człowiek, który rozumie futbol i będzie bardzo dobrym trenerem. Nasza znajomość z pracy przerodziła się już w małą przyjaźń.

Masz doświadczenie w pracy z młodymi zawodnikami i sukcesy z nimi. Czy w Legii korzystają z twojego doświadczenia? Czy bierzesz udział w rożnych projektach akademii, choćby szkoleniowych czy doradczych?

- Tak, od początku byłem w jakiś sposób angażowany w sprawy akademii, czasem proszono mnie o opinię, czasem o to bym podzielił się swoim doświadczeniem w danej sprawie, o pomysły na pracę z młodymi zawodnikami i wsparcie dla nich w przejściu do pierwszego zespołu. W swoim pierwszym okresie w Legii z różnych przyczyn nie byłem mocno aktywny w tym obszarze. Ale teraz się to zmieniło, zaangażowałem się i regularnie rozmawiamy na ten temat z dyrektorem Jackiem Zielińskim. Interesuje mnie to, co dzieje się w akademii, mam dobre rozeznanie, jakim młodym zawodnikom należy się przyglądać. Staramy się działać nie tylko przy długofalowym planowaniu pracy pierwszego zespołu, ale chcemy to połączyć z działaniami na rzecz akademii. Ostatnio stworzyliśmy projekt większego uściślenia pracy z akademią, polegający na połączeniu modelu gry pierwszej drużyny z zespołami juniorskimi. Nie tylko sferze organizacji strukturalnej, ale i zasad. Powstał też projekt rozwoju indywidualnego młodych zawodników, projekt zakładający jednakowe profile zawodników dla pierwszego zespołu i akademii. Również dla skautingu stworzyliśmy taki dokument zawierający szereg cech, jakie powinien mieć zawodnik na danej pozycji – po trzy najważniejsze, jeśli chodzi o taktykę, technikę, motorykę i mental. Powstało również modelowe wideo przedstawiające, czego konkretnie od nich oczekujemy. Te filmy prezentujemy zawodnikom, ale też trenerom akademii czy ludziom ze skautingu. Te wszystkie działania są po to, by ujednolicić nasze myślenie. W zespole jest siła, często to powtarzam zawodnikom, ale tyczy się to całego klubu. Może powstać wiele świetnych pomysłów, ale jeśli nie jesteśmy konsekwentni w działaniu, nie realizujemy tego jednomyślnie, to efektywność nie jest zadowalająca. Czasem słabszy pomysł, ale realizowany ze zmianami wspólnie i konsekwentnie, da lepszy skutek. Dziś Legia stara się właśnie w taki sposób działać.

Wspólny model gry czy treningi indywidualne, których brakowało na szerszą skalę od czasów Kazimierza Sokołowskiego, to fajne pomysły. Ale jak to pogodzić z obowiązkami przy pierwszym zespole. Doba będzie za krótka.

- Gdybym miał to wszystko robić sam, to faktycznie czasu byłoby za mało, ale nauczyłem się współpracy z ludźmi. I nawet jeśli ja odpowiadam za realizację jakiegoś projektu, to tworzymy mini sztab ludzi do tego przedsięwzięcia. W powstanie projektu unifikacji modelu gry, profili zawodników i treningu indywidualnego czy planowania ścieżek rozwoju młodych piłkarzy jest zaangażowanych wiele osób. Pomysł to jedno, ale realizacja to drugie. Trzeba się dzielić obowiązkami, jednej osobie na wszystko nie starczy czasu. Priorytetem są codzienne działania przy pierwszym zespole jak analiza czy planowanie – zwłaszcza grając co trzy dni. Ostatnio w cztery i pół miesiąca zagraliśmy 34 mecze, czyli tyle, co wiele zespołów przez rok. A przecież jest jeszcze życie prywatne, rodzina, mam żonę i małego synka i tego czasu by nie starczyło, nawet gdybym mógł nie spać. Dlatego do takich projektów zbudowaliśmy sztab ludzi – są w nich Inaki Astiz, Alex Trukan i Piotrek Parchan, wszystko pod kontrolą i w komunikacji z trenerem Kostą, dyrektorem Zielińskim i dyrektorem Śledziem. Wspólnymi siłami dajemy radę. Teraz najważniejsze jest, żebyśmy byli konsekwentni w tym co robimy. Co pół roku będziemy wszystko modyfikować i reagować na to, co przynosi życie, z czym się zderzamy, jak zmieniają się wymagania. Ten program zawsze będzie w budowie. Stały jest fundament wynikający z DNA Legii, a pozostałe elementy pozostawiamy otwarte i będą ulegały modyfikacji i aktualizacji w określonych ramach.

Przemysław Małecki

W kwestii planowania ścieżek rozwoju chodzi o to by zawodnicy zamiast uciekać z klubu przy pierwszej okazji wiedzieli, że ludzie w Legii mają na nich plan?

- Dokładnie tak. Chodzi o to, by byli tego świadomi, by wiedzieli, że klub ma na nich plan, że po etapie edukacji w akademii i po tym jak pokazali się trenerom pierwszego zespołu, otrzymali od nas informację zwrotną. Muszą wiedzieć, jak zostali ocenieni, czy będziemy w tego zawodnika inwestować, co jest do poprawy, jak chcemy nad tym pracować i jaki mamy na to plan tzw. ścieżkę rozwoju. Ona nie jest ściśle określona w ramach czasowych, niczego nie obiecujemy i nie dajemy gwarancji sukcesu, bo to będzie zależało m.in. od samego zawodnika, ale przewidujemy w niej różne scenariusze i planujemy kolejne etapy drogi takiego młodego piłkarza. To wszystko dzieje się przy prowadzeniu otwartej komunikacji z nim i rodzicami, aby dalej pracował w świadomy sposób realizując kolejne etapy, aż do osiągnięcia wspólnego celu. Wejście zawodnika do pierwszego zespołu nie jest tylko celem dla niego, ale też klubu. Tak jak na etapie Akademii zawodnicy realizują określony program szkolenia, tak tutaj chcemy zaprogramować przejście wybranych z nich do pierwszego zespołu.

To wszystko dobrze brzmi, ale potem w rzeczywistości często spotykamy się z taką opinią, że zawodnik rezerw wyróżniał się, ale doszedł do ściany, że nie miał szans na debiut i musiał odejść. Rzeczywiście młodzi piłkarze mają w Legii trudniej niż w wychowankowie w innych klubach?

- W pewnym sensie mają trudniej, bo Legia jest jakościowo najlepszym klubem w Polsce. Oczekiwania, wymagania i konkurencja – to wszystko jest większe niż w innych klubach. W Legii oprócz umiejętności, potrzebne jest coś ekstra w postaci odpowiedniego charakteru, mentalu. To się tyczy nie tylko młodych ludzi, ale i doświadczonych piłkarzy. Nie jest to łatwe, bo grając w Legii i trafiając do pierwszego zespołu, nagle spadają na takiego chłopaka duże oczekiwania, presja, ogromne jak na Polskę zainteresowanie. Dlatego dobrzy piłkarze, którzy przechodzili do Legii z mniejszych klubów, często sobie nie radzili. I pod tym kątem na pewno przy Łazienkowskiej jest trudniej niż w innych klubach w Polsce. Ale mierząc wysoko, mając duże piłkarskie ambicje, Legia jest najlepszym miejscem, aby o marzenia powalczyć. Problem w tym, że wielu chłopaków trafiając na pierwsze przeszkody, szybko rezygnuje i ucieka, wybiera inną drogę. Czasami brakuje cierpliwości, czasami umiejętności, charakteru, a czasami po prostu bardziej transparentnej komunikacji, planu i to właśnie chcemy zmienić. Mnie wtedy w Legii nie było, ale przecież drogi do zaistnienia w pierwszym zespole Michała Karbownika czy Sebastiana Szymańskiego nie były krótkie i usłane różami. Musieli mocno zapracować na swoje szanse, a było też w tym trochę szczęścia i przypadku. Dziś chcemy szczęście i przypadek nieco ograniczyć i staramy się więcej rzeczy zaplanować.

Pytałem o tym czy jest trudniej, bo np. Mateusz Możdzeń powiedział, że różnica między Lechem a Legią w kwestii młodych graczy jest taka, że w Poznaniu jak ktoś się wyróżnia to dostaje szansę - gra kilka meczów w pierwszym zespole. I albo się sprawdzi, albo nie. A w Legii młodzi takiej szansy nie dostają.

- Pracowałem w Lechu i wiem, jak to wygląda, bo jestem jednym ze współtwórców programu szkolenia i systemu planowania ścieżek rozwoju oraz wprowadzania młodych zawodników do pierwszego zespołu, który funkcjonuje tam do dzisiaj. Wyjątkiem był chyba jeden sezon, gdy Lech faktycznie wrzucił na głęboką wodę większą liczbę zawodników, ale jakim kosztem się to stało? Trenera, który wówczas pracował dzisiaj przy Bułgarskiej już nie ma, a wyniki były wtedy mocno rozczarowujące.

Przemysław Małecki

Wróćmy do Legii i do pierwszego zespołu. Jakim szefem jest Kosta Runjaić?

- Jest świetnym fachowcem, menedżerem, ale przede wszystkim bardzo dobrym człowiekiem. Obdarza ludzi zaufaniem, daje im pracować i realizować się w swoim obszarze. Lubi słuchać innych, zadaje pytania, dyskutuje, ale nie po to by wyszło na jego, ale by dyskusja była efektywna. Jest otwarty na nowe pomysły, nawet jeśli czasem nie idą zgodnie z przyjętym wcześniej nurtem. Jest zaangażowany w każdy obszar życia klubu i drużyny – od boiska, przez motorykę, marketing, a skończywszy na dekoracji ścian czy porządku w magazynku. Pamiętam jak pierwszy raz wszedł do magazynu ze sprzętem i zobaczył jego wygląd. Stwierdził, że tak właśnie ostatnio wyglądała Legia – szara i był bałagan (śmiech). Legii faktycznie w tamtym okresie brakowało kolorytu i energii, o której dużo mówi. Obok taktyki, strategii, schematów gry, bardzo dużą uwagę poświęca na pozytywną energię. Dlatego też zarządził np. by na ścianach w budynku ośrodka treningowego było dużo zdjęć, plakatów, specjalnych grafik. By przywoływały emocje, wzniosłe momenty, by wprawiały w odpowiedni nastrój. Lubi działać i pracować na emocjach, na energii i zaraża energią do pracy innych, dba o pozytywne nastawienie.

Tej energii jesienią nie brakowało w europejskich pucharach. Dramaturgią można by obdzielić kilka sezonów. Graliście otwarty futbol z dobrymi drużynami. Dwa lata temu wygraliśmy z Leicester, teraz z Aston Villą. Punktowo wychodzi na to samo, ale styl był zupełnie inny.

- Tak i to jest coś, co ludzie powinni docenić. Wypracowaliśmy swój styl, a rzeczy, które wdrażamy, nad którymi pracujemy, widać później na boisku. Niezależnie od tego z kim gramy. Nikt nie może więc powiedzieć, że Legia jest nijaka na boisku. Legia jest konkretna, Legia chce dominować, czy to z piłką czy bez piłki. Wiadomo, że grając z Aston Villą, nie będziemy mieć takiego posiadania piłki jak w ekstraklasie. Ale cały czas chcieliśmy być aktywni, a bez piłki nawet dominujący. To jest rzecz bardzo ważna w naszym modelu gry – by byś stroną dominującą i decydować o losach meczu – nawet jeśli tej piłki nie mamy. Oczywiście trzeba to robić mądrze, znając słabsze i mocniejsze strony przeciwnika. Nie chcieliśmy wyczekiwać rywala, ale graliśmy z Anglikami aktywnie i odważnie. Nasz styl doceniony został nawet przez ludzi z angielskiej drużyny. Począwszy od pierwszego trenera Unaia Emery’ego, przez Matty Casha aż po członków sztabu szkoleniowego - chwalili nas. Byli pod wrażeniem jak z nimi zagraliśmy w obu meczach. W rewanżu też byliśmy przecież blisko dobrego rezultatu. W pierwszej połowie byliśmy zespołem nawet odrobinę lepszym, po przerwie te role się odwróciły. Ale mieliśmy poprzeczkę i sytuacje by to spotkanie zakończyło się remisem. Koniec końców dwumecz na remis, a kilka dni później przyjechał na Villa Park Manchester City i oddał dwa celne strzały na bramkę. Z Alkmaar też graliśmy dobry futbol. A w tamtym momencie to był zespół jakościowy, byli na drugim miejscu w lidze holenderskiej. Na wyjeździe graliśmy jak równi z równym, miałem wrażenie z ławki, że po czerwonej kartce to my strzelimy gola, a niestety go straciliśmy. Jednak w żadnym momencie meczu nie miałem wrażenia, że AZ przeważa czy nad nami dominuje. A na własnym stadionie już pokazaliśmy siłę. Tamta runda była wymagająca, granie na takiej intensywności i na takim poziomie, od samych kwalifikacji, od pierwszego meczu z Ordabasami w Szymkencie kosztowało nas wiele. Przez to w końcówce rundy to zmęczenie było skumulowane, każdy mecz robił różnicę. Ten wyjazdowy mecz z Cracovią to już były opary. Brakowało energii, a paliwo było na głębokiej rezerwie.

A co się stało w październiku?

- Najprościej byłoby powiedzieć, że złapaliśmy zadyszkę. Dużo rzeczy się na to złożyło. Nasz słabszy moment to jedno. Ale sytuacja w Alkmaar była kuriozalna i zbierała swoje żniwo. Musieliśmy to odreagować. Wcześniej podróże i zwariowane mecze, które kosztowały mnóstwo emocji i energii. Nagle dostaliśmy cztery ciosy i trzeba było zrobić krok w tył, żeby się otrząsnąć. Po takim spotkaniu jak z AZ potrzebujesz czasu by się zregenerować, nieco odsapnąć, pozbierać myśli, aby wszystko wróciło do normy. Tutaj nie było o tym mowy, bo maraton trwał. Ale stopniowo, krok po kroku, zaczęliśmy wychodzić z kryzysu i wchodzić na właściwą ścieżkę.

A czego bardziej żałujesz? Odpadnięcia z Pucharu Polski, co ułatwiłoby wam ścieżkę do fazy grupowej europejskich pucharów latem czy potraconych punktów ze Stalą, Wartą, Puszczą przez co powstał dystans między wami a czołówką.

- Ambicje są takie, że żałujemy wszystkiego. Chcielibyśmy rywalizować dalej na wiosnę na wszystkich frontach. Ale jeśli już miałbym wybierać, to wolałbym, aby w kilku ligowych spotkaniach pojawiły się jakieś punkty. Wtedy dystans do Śląska byłby mniejszy.

Przemysław Małecki

Wierzysz w mistrzostwo Polski? Przed wami nie jeden zespół, ale cztery i trzeba liczyć, że każdy z nich będzie punktował wiosną gorzej od Legii.

- Wierzymy w to mocno – ja i każdy w zespole, ale twardo stąpamy po ziemi i wiemy, że nie będzie łatwo. Nie chodzi o to, że mamy o sobie wielkie mniemanie, ale ufamy swoim możliwościom. To będzie ogromne wyzwanie, niezwykle ważny będzie początek rundy. Jeśli ten dystans w pierwszych meczach uda się zmniejszyć, to później będzie ciekawie. Mamy u siebie Śląsk i Jagiellonię, dwie jesienne rewelacje ligowe. Będziemy walczyć, póki tylko będą matematyczne szanse, to nie odpuścimy.

Kto będzie najgroźniejszym rywalem Legii w tej batalii?

- Wydaje mi się, że najważniejsze będzie to jak my będziemy punktować. Jeśli my złapiemy odpowiedni rytm, będziemy wygrywać i regularnie gromadzić punkty, to zaczniemy wywierać presję na naszych rywalach. Musimy więc skupić się na sobie, a nie na tym co się dzieje wokół nas. Wierzę, że jeśli złapiemy odpowiedni rytm, to jesteśmy na tyle silni mentalnie, że będziemy tylko dociskać gaz i przyspieszać. A jeśli miałbym wskazać tego, kto będzie najgroźniejszy, to nie jest to łatwe. Ppowiedziałbym, że Lech i Raków będą najgroźniejsi. Ale Śląsk jesienią grał pragmatycznie i skutecznie, z kolei Jagiellonia grała widowiskowo i efektownie. Pytanie czy te drużyny będą w stanie takie tempo utrzymać do końca wyścigu. Mój optymizm buduje to, że wiele zespołów jest tę walkę zaangażowanych, dużo drużyn ma ambicje, aby coś osiągnąć. Te konfrontacje między poszczególnymi zainteresowanymi będą i te zespoły siłą rzeczy będą gubić punkty w rywalizacji między sobą. Gdyby to był wyścig dwóch zespołów to wtedy pewnie byłoby trudniej. A tak ta rywalizacja do ostatniego momentu może być wyrównana.

Za nami już pierwsze mecze. Podczas okresu przygotowawczego ktoś na plus, ktoś na minus?

- Szkoda, że urazu doznał Jurgen Celhaka, bardzo tego żałujemy. Na kilka dni i kilka treningów wypadł nam Blaż Kramer i cały czas wszyscy pracujemy nad tym by był zdolny do gry w jak największym wymiarze czasowym. Od kiedy jest w Legii przez urazy nie mógł wejść na regularny, wysoki rytm pracy. Przyglądaliśmy się i nadal przyglądamy temu, jak najlepiej skonstruować środek pola po odejściu Bartka Slisza. Jest Juergen Elitim, Rafał Augustyniak, ale też Bartosz Kapustka który może funkcjonować jako „dziesiątka” i jako „ósemka”. Adaptujemy również Filipa Rejczyka, by powoli wchodził do składu i mógł łapać cenne minuty.

Za Rafała Augustyniaka na środku obrony docelowo będzie Artur Jędrzejczyk czy Steve Kapuadi?

- Bierzemy pod uwagę obu. „Jędza” zagra na każdej pozycji trójosobowego bloku defensywnego. Nie sprawdzamy go, bo wiemy na co go stać i że zawsze możemy na niego liczyć. On zawsze da określoną jakość i nie jest dla nas żadną zagadką. Steve Kapuadi funkcjonuje u nas i na środku obrony i jako półlewy stoper. Budujemy też Marco Burcha, to już właściwy moment by zakończyć jego proces adaptacji. Nie możemy sztywno zbudować trójki defensorów, musimy być przygotowani na różne warianty. Oczywiście w linii obronnej musi być jak najmniej rotacji, ale one są nieuniknione – są przecież kontuzje czy kartki, a intensywność meczów duża. Nie zamkniemy tego więc na sztywno, że to są nasi podstawowi obrońcy. Czasem strategia, czasem dyspozycja dnia, a czasem kwestia zdrowotna czy kartkowa będzie decydować o tym, kto zagra.

Na początku rozmowy wspominałeś, że miałeś propozycje pracy jako pierwszy trener. Planujesz w czasie jakieś odcięcie pępowiny i rozpoczęcie samodzielnej pracy?

- Kiedyś na pewno tak. Mam już pewne doświadczenie pracy w roli pierwszego trenera i po to zrobiłem licencję UEFA Pro. Jestem na to gotowy, jednak dziś pracuję w Legii, a dla mnie praca w Legii jako asystent to wielki prestiż i satysfakcja. Poza tym współpracując z trenerem Kostą, cały czas się rozwijam. U jego boku, czuje, że mam rozwinięte skrzydła, dlatego nie nakładam na siebie żadnej presji, ani ram czasowych. Poza tym nie raz już coś planowałem, a życie napisało swój scenariusz.

Przemysław Małecki

 

Polecamy

Komentarze (60)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.