Rafał Augustyniak radość
fot. Marcin Szymczyk

Rafał Augustyniak: Musimy wygrywać i robić presję na Rakowie

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

09.04.2023 17:30

(akt. 13.04.2023 15:56)

- Po wygranej z Rakowem chyba każdy w szatni uwierzył, że jest możliwe dogonienie Rakowa. Ale tak naprawdę, mając gorszy bilans spotkań bezpośrednich, to jest siedem punktów i nie wszystko zależy od nas. To Raków rozdaje karty, my zaś musimy patrzeć na siebie i starać się kolejnymi wygranymi zwiększać presję na graczy z Częstochowy - mówi przed meczem z Miedzią Legnica Rafał Augustyniak.

Przychodziłeś do Legii jako uznany środkowy pomocnik, numer sześć. Ale w Legii zagrałeś w tym miejscu jesienią ledwie kilka spotkań, jesteś widziany jako środkowy obrońca. Odnalazłeś się już?

- Zanim podpisałem kontrakt, odbyłem pierwsze rozmowy z dyrektorem sportowym Jackiem Zielińskim i trenerem Kostą Runjaiciem. Od nich usłyszałem, że na początku przygody w klubie na pewno będę występował na środku obrony, tam były problemy, braki spowodowane kontuzjami kolegów. Czas jednak mijał, a moja rola nie ulegała zmianie. Chyba nie przewidziałem do końca, że stanie się tak, że na stałe zostanę na stoperze. Ostatnio miałem na ten temat rozmowę ze szkoleniowcem, że właśnie w tym miejscu mnie widzi i to jest moja docelowa pozycja. Przyjąłem to do wiadomości i się z tym pogodziłem. Staram się by grać coraz lepiej, sprostać wymaganiom i coraz lepiej wypełniać postawione przede mną zadania.

Pytam bo po jednym z meczów przed kamerami Canal+ powiedziałeś, że jesteś pomocnikiem i nie do końca rozumiesz dlaczego grasz i trenujesz jako obrońca.

- Tak, pamiętam jak to powiedziałem, było to jeszcze przed rozmową z trenerem Kostą. Wtedy usłyszałem, że środek obrony jest moim przeznaczeniem. Zaakceptowałem założenia trenera i dalej robiłem swoje.

Jak duże zmiany są między grą na „szóstce” a na stoperze? Jakich nowych nawyków musiałeś się nauczyć?

- Z pewnością musiałem się do tej pozycji przyzwyczaić i mocno przestawić. Kiedyś myślałem, że różnice są niewielkie, że gra na pozycji defensywnego pomocnika i stopera, niemal się nie różni, że wszystko jest bardzo podobne. Ale jak zagrałem kilka meczów na środku obrony, to się przekonałem, że grając na stoperze jest o wiele większa odpowiedzialność, każdy błąd grozi utratą gola. Zawsze lubiłem grać na wyprzedzenie rywala, szedłem na raz. Myliłem się rzadko, ale jeśli tak się zdarzyło, to za mną był ktoś, kto mógł mój błąd naprawić. Grając na stoperze jest inaczej, gdy zanotuję pusty przelot, to przeciwnik ma groźną sytuację. Musiałem zmienić nastawienie, zacząłem wychodzić na murawę ze świadomością, że moim głównym zadaniem jest bronienie i utrzymanie zera w wyniku przy nazwie zespołu z którym gramy. Od kreowania akcji i strzelania goli są inni, choć jak mnie się ta sztuka uda, to jest ogromna satysfakcja i radość.

Rafał Augustyniak

Na początku kilka błędów popełniłeś, ale im dalej tym lepiej. Czyli postępy są.

- Tak mi się wydaje, wzrosła odpowiedzialność, jest większe doświadczenie w grze na tej pozycji. Przed każdym spotkaniem powtarzam sobie i kolegom, z którymi gram w trójce obrońców, że naszym celem jest to, by rywal nie trafił ani razu do siatki, by nie miał ku temu okazji. Wszystko co zrobimy dodatkowo, będzie świetnym dodatkiem. Ale podstawą jest zero z tyłu.

Jak na stopera masz rzadką cechę – ciągnie cię do przodu, lubisz z piłką przy nodze ruszyć do przodu, minąć rywala. To duży atut.

- To są zachowania typowe dla defensywnego pomocnika, przez lata tak grałem i nie da się o tym zapomnieć. Trener mnie za to chwali, mam takie wyuczone zachowania. Jak przejmuję piłkę, to automatycznie ruszam z nią do przodu. Muszę się z tym hamować, nie zawsze mogę do takiej akcji podłączyć grając na środku defensywy. Ale trener Runjaić chce tak grać, mamy rozgrywać akcje od tyłu, budować je od strefy obronnej, od szesnastego metra. W fazie budowy akcji wychodzę nieco wyżej i operuję piłką razem z Bartkiem Sliszem przed polem karnym – jesteśmy wtedy dwiema „szóstkami”. To przynosi efekty, w meczu z Rakowem kilka razy udało się w ten sposób wyjść spod pressingu.

Przełomem był dla ciebie mecz w Zabrzu? Odkąd wybito ci zęby byłeś bezbłędny, nie do przejścia.

- Nie wiem czy przełomem, ale pamiętam, że jak zgubiłem zęby to powiedziałem sobie, musimy ten mecz wygrać i to bez straty gola. Nie wyobrażałem sobie tego by stracić i zęby i bramkę, postawiłem sobie to niemal za punkt honoru. Bardzo się cieszę, że się udało ten mały cel zrealizować.

Wspomniałem o przełomie w Zabrzu, bo od tego czasu grasz na stoperze jak profesor. Nie tylko w Zabrzu, ale i spotkaniach z Radomiakiem i Rakowem należałeś do najlepszych na boisku.

- Moja żona się śmiała, że w Zabrzu do momentu straty zębów mój występ był przeciętny, nie było mnie widać na boisku, byłem na nim, ale się nie wyróżniałem niczym. A po stracie zębów coś we mnie wstąpiło i było zdecydowanie lepiej. Na pewno zwiększył się poziom koncentracji, nie  tylko poprzez to wydarzenie, ale i czerwoną kartkę dla Josue. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy aby gola nie stracić i dowieźć trzy punkty do ostatniego gwizdka.

- Co do kolejnych meczów… Po meczu z Koroną, gdy bramka padła po moim błędzie, czekałem na swoją szansę, chciałem się zrehabilitować i pokazać, że zasługuję na granie, na to być zawodnikiem pierwszego składu. Gdy szanse otrzymałem, pracuję na kolejne. Muszę cały czas pokazywać, że to miejsce mi się należy.

 

Wszyscy byli w szoku, że byłeś w stanie dokończyć mecz, dopiero po meczu okazało się, że to nie były twoje prawdziwe zęby – na zbliżeniach, na zdjęciach widać było wkłady czy śruby. Gdy stało się to po raz pierwszy było znacznie gorzej?

- To było na treningu, od razu zszedłem z boiska, zajęli się mną lekarze. Wówczas te zęby się ułamały, nie wypadły. Razem z dentystą uznaliśmy, że lepiej będzie zrobić dwie nowe „jedynki” niż je sztukować i doczepiać.

Zachowałeś sobie kilka zdjęć z tego meczu na pamiątkę? Odwiedziła cię wróżka zębuszka?

- Mam plakat, który przygotował jeden z kibiców po tym spotkaniu i wywiesił na trybunie, zachowałem też koszulkę z tego meczu. Wróżki zębuszki niestety nie było (śmiech). Zdjęcie mam takie z szatni, razem z kolegami – chyba obiegło całą Polskę.

Z Rakowem graliście super mecz, strzeliłeś gola, a mimo to byłeś zły schodząc na przerwę.

- Byłem wściekły o tego straconego gola, źle się zachowaliśmy z Yurim. On mi krzyknął, że przekazujemy sobie zawodnika, ja stałem przy Gutkovskisie i trzymałem go do końca, nawet nie wiedząc, że mam jeszcze obok Nowaka, który z tego skorzystał i strzelił gola. Mogliśmy zachować się lepiej, zamiast przekazywać sobie gracza, to bronić w strefie. Ale Yuri poszedł za swoim zawodnikiem i do końca kryliśmy jeden na jednego.

Z Rakowem zagraliście na razie najlepszy mecz w sezonie?

- Myślę, że tak. Wszystko wyglądało w tym spotkaniu naprawdę dobrze, fajnie weszliśmy w to spotkanie, nie było się o co przyczepić. Zaczęliśmy z wysokiego „C” i cała pierwsza połowa była naprawdę niezła. Drugą część spotkania zaczęliśmy słabiej, ale się ogarnęliśmy. Chyba pierwszy raz grając na tak dobrym poziomie, zagraliśmy w miarę równe połowy.

Rafał Augustyniak

Ten gol strzelony przez ciebie po rozegraniu rzutu wolnego można oglądać bez końca - te podania z pierwszej piłki. Wyszło idealnie. Lepiej niż na treningach?

- Dokładnie tak. Czasem na treningach, grając bez przeciwnika, tak dobrze nam rozegranie stałego fragmentu nie wychodzi. A tutaj w meczu o stawkę, obciążonym sporym ciężarem gatunkowym, wszystko wyszło idealnie, w tempo. Jak to po meczu oglądaliśmy, to sami łapaliśmy się za głowę. Fajnie, że tak nam to wyszło.

W spotkaniu z KKS-em Kalisz brakowało nieco pary?

- Mieliśmy tylko dwa dni odpoczynku po meczu z Rakowem i myślę, że było widać, że tej pary nam brakowało. Na początku wyglądało to nieźle, dobrze weszliśmy w mecz, strzeliliśmy gola. Za chwilę mogła być druga bramka – po błędzie golkipera KKS-u. Ale później stopniowo było gorzej, jakby trochę brakowało nam sił. Mogliśmy biegać, ale w jednostajnym tempie, brakowało dynamiki i przyspieszenia. A jak brakuje tego depnięcia, to traci się ważny atut. Na szczęście KKS tego nie wykorzystał, choć był tego kilka razy bliski. Pachniało golem dla gospodarzy, remisem i dogrywką. Ale dotrwaliśmy do końca, dowieźliśmy jednobramkowe prowadzenie. Te mecze pucharowe czasem takie są, że trzeba je Jakby to nie zabrzmiało, prawda jest taka, że czasem trzeba je przepchnąć. Jesteśmy w finale. Drugiego maja nikt nie będzie pamiętał o tym, w jakim stylu do finału awansowaliśmy.

Pytam, bo niedługo plan jest taki byście częściej grali co trzy dni, poprzez mecze w europejskich pucharach.

- Tak naprawdę każdy piłkarz marzy o tym by grać co trzy dni, to nie powinien być dla nas problem. Natomiast ten mecz był specyficzny. Po spotkaniu z liderem, w które włożyliśmy wiele energii, graliśmy z zespołem drugoligowym, który wcześniej wyeliminował trzy kluby z Ekstraklasy i miał swój najlepszy moment w historii. Tak prowadziła droga do finału, w którym nie było nas od pięciu lat. Wielu kibiców mogło myśleć, że w teorii powinno być łatwiej, ale KKS pokazał, że nie można zwolnić tempa nawet na moment. Prawda jest taka, że w Pucharze Polski, gdy decyduje jeden mecz, z nikim nie gra się łatwo. Lechia Zielona Góra to drużyna z trzeciej ligi, a też wcale łatwo nam nie było. Dla drugiej strony to mecze sezonu albo nawet życia i niepowtarzalna okazja do tego, aby się pokazać światu. Taki dzień meczowy często jest świętem nie tylko dla kibiców, ale i całego miasta. Ale to wyjątkowy przypadek, chcemy grać jak najczęściej, co trzy dni. Myślę, ze w szatni każdy by to potwierdził.

Wielu piłkarzy Legii, Ty również, zrobiliście podczas tego sezonu postęp. To efekt pracy Kosty Runjaicia i jego sztabu?

- Z pewnością tak. Dla nas najważniejszym momentem tego sezonu była zmiana ustawienia na trzech obrońców i dwóch wahadłowych. Wtedy nastąpił przełom w naszej grze, zaczęliśmy wyglądać zdecydowanie lepiej. Z tygodnia na tydzień lepiej rozumiemy ten system i mamy do niego zawodników. Każdy rozumie co ma robić na boisku, co jest efektem treningów. Pracujemy nad wyprowadzeniem akcji od własnej bramki, jest wiele zajęć polegających na jak najdłuższym utrzymywaniu się przy piłce, na operowaniu piłką. To przynosi efekty. Potrzeba jeszcze trochę pracy nad grą w wysokim pressingu, nad lepszą organizacją gry. Jeśli to poprawimy, będziemy wyglądać bardzo dobrze.

Piotr Staruchowicz Rafał Augustyniak

Do końca pozostało osiem kolejek. Czasu pozostało mało, nie ma marginesu błędu. Musicie wygrać wszystko do końca, a rywal potknąć się w minimum trzech meczach. Wierzycie w dogonienie Rakowa?

- Po wygranej z Rakowem chyba każdy w szatni uwierzył, że to jest do osiągnięcia. Ale tak naprawdę, mając gorszy bilans spotkań bezpośrednich, to jest siedem punktów i nie wszystko zależy od nas. To Raków rozdaje karty, my zaś musimy patrzeć na siebie i starać się kolejnymi wygranymi zwiększać presję na graczy z Częstochowy. Aby o czymkolwiek myśleć, musimy wygrać osiem ligowych meczów. My musimy zrobić maksimum, a i tak wszystko będzie zależało od tego, jakie wyniki osiągać będzie Raków. Ale by nie mieć do siebie później jakichkolwiek pretensji, by spokojnie spoglądać w lustro, trzeba robić swoje, zdobyć tyle punktów ile się da i zerkać na rezultaty rywala.

Przed Legią mecz z Miedzią. Dla ciebie to mecz szczególny?

- Już tak do tego nie podchodzę. Grałem już w meczu z Miedzią przy Łazienkowskiej, fajnie było wystąpić w spotkaniu z klubem, z którego się wybiłem i któremu coś zawdzięczam. Wygraliśmy, nie bez kłopotów. Ale teraz to już kolejny taki mecz. Sentyment był i zawsze będzie, ale wychodząc na murawę się o tym nie pamięta.

Poniedziałek wielkanocny, to niezbyt dobry termin na mecz. Rodzina nie narzeka?

- Narzekają, szczególnie babcia – nie mogła zrozumieć, jak można grać w piłkę w taki dzień, o godzinie 20. Ale tłumaczyłem jej, że to jest mój zawód i takie mam obowiązki. Jedziemy do Legnicy już podczas pierwszego dnia świąt Wielkiejnocy, wrócimy we wtorek w nocy. Święta więc w tym roku przepadają.

W finale Pucharu Polski Raków będzie bardzo zmobilizowany, będzie chciał pokazać, że przegrana przy Łazienkowskiej to wypadek przy pracy. A jak będzie z waszą motywacją?

- U nas motywacja też będzie ogromna, chcemy ten sezon skończyć z trofeum, coś w nim wygrać. Dobrze pracowaliśmy, ale fajnie byłoby to jakoś udokumentować. Zdobycie Pucharu Polski byłoby dobrym podsumowaniem naszej wykonanej pracy. By zdobyć mistrzostwo musi się wiele wydarzyć, nie tylko z naszej strony – rozmawialiśmy o tym. A by podnieść puchar wystarczy wygrać jeszcze jeden mecz, który w dodatku będzie rozgrywany w Warszawie. Na trybunach będzie mnóstwo kibiców Legii, osób nam sprzyjających. Trzeba więc zrobić wszystko, by to wykorzystać i cieszyć się ze zdobycia trofeum.

Na koniec spytam o reprezentację Polski, która ma problem ze stoperami. Widziałbyś się tam w tej roli?

- Nie myślę o tym. Jeśli coś takiego by się wydarzyło, to fajnie. Jeśli nie dostanę powołania, to też nic się nie stanie. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. A co będzie, to czas pokaże.

Czyli zaakceptowałeś już, że jesteś stoperem? Nie tylko teraz w Legii, ale już zawsze?

- Nie wiem (śmiech). Lubiłem grać na szóstce, pójść do przodu, włączyć się do akcji. Ale jeśli trener widzi mnie na stoperze, a ja mogę dawać w tym miejscu zespołowi odpowiednią jakość, to czemu nie. Piłkarz jest od tego by spełniać oczekiwania trenera. Dziś jestem stoperem, a co będzie za rok czy dwa, to się dopiero przekonamy.

Polecamy

Komentarze (22)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.