News: Rzut Beretem: Kac po Ursusie

Rzut Beretem: Jacek Magiera, czyli ciągnę temat

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

21.01.2014 21:24

(akt. 04.01.2019 13:16)

W zasadzie obiecałem sobie, że skoro Jacek Magiera dość otwarcie wypowiedział się w rozmowie dla Weszło, temat został wyczerpany. Tyle tylko, że gdy tekst znalazł się w Internecie, ja momentalnie zamieniłem się w sekretarkę. Rozmawiałem z kilkunastoma osobami, które na przestrzeni ostatnich kilku lat miały do czynienia zarówno z Magierą-trenerem, jak i Magierą-człowiekiem. Piłkarze, którym się udało, i tacy, którym nie wyszło kompletnie, pracownicy klubu, dziennikarze... Nikt jeszcze nie znalazł odpowiedzi na pytanie nurtujące mnie już od dłuższego czasu: dlaczego, do cholery, różnica w odbiorze Magiery przez przeciętnego kibica, nie znającego go osobiście, nijak ma się do opinii tych, co rozmawiali z nim przynajmniej raz?

Pan nauczyciel, idealista bez charakteru do pracy z seniorami, wychowawca ze specjalizacją nauczanie początkowe, wreszcie - przewodnik szkolnej wycieczki. Ewentualnie były piłkarz, drewniany nie mniej niż dąb Bartek, który teraz trenuje sobie podobnych, a wcześniej wygodnie waletował w kilku kolejnych sztabach szkoleniowych Legii. Oto obiegowa opinia, wędrująca za Magierą jak cień. Nie przesadzam, naprawdę. I do piątku, kiedy zabrałem mu kilka godzin z luźniejszego popołudnia, wydawało mi się, że to wszystko przez jego poprawność. Przez wrodzoną poprawność, czyli organiczną wręcz pracę u podstaw i niechęć do pokazania prawdziwego siebie w mediach. Coś w stylu: za mnie mówią czyny, niech sobie gadają i piszą, co chcą.


Doszło jednak do tego, że całą mozolną robotę przykryła niefortunna wypowiedź Daniela Łukasika. Ta, w której nie strzelał wolnych, bo nie zawsze chciało mu się szukać bramkarza chętnego do zostania po treningu. Z pozoru błahostka. Wtedy pierwszy raz chciałem namówić Magierę na dłuższą rozmowę. Zgodził się, zastrzegając od razu: nie teraz. W połowie grudnia, może trochę później. Teraz już wiem, że po prostu czekał do końca rundy, skoro planował wreszcie pójść na swoje. Chciał mówić z perspektywy pierwszego trenera, a nie dobrego wujka, czyli asystenta Urbana numer dwa. Według mnie z czasem ten cień zaczął go irytować i nadeszła odpowiednia pora, by go zgubić. Raz na zawsze.


Że Łukasik nie poświęcał stałym fragmentom w skali miesiąca nawet dziennej dawki Leszka Pisza - wiadomo. Inna sprawa, co musze podkreślić, to fakt, że nie trafiło na lenia. Łukasik do akademii dołączył jako 16-latek, podobno niezły, lecz w Warszawie, wśród środkowych pomocników urodzonych w 1991 roku, najwyżej piąty. Po Arielu Borysiuku, Eryku Stochu (prywatnie kuzynie skoczka Kamila), wyciągniętym z Polonii za sto tysięcy złotych Patryku Kamińskim, a także zdolniejszym kumplu z Giżycka, Mateuszu Rosłoniu. Gdyby Legii udało się sprowadzić - a przecież długo o to zabiegali - jego rówieśników, również z tej samej pozycji, reprezentantów Polski - Jarosława Sochockiego z Dolcanu czy Mateusza Możdżenia z Ursusa, którego ojciec z premedytacją wysłał do Amiki Wronki, byłoby po Łukasiku. Zwłaszcza że jak burza szli rok młodsi.


Borysiuk szybko trafił do jedynki, Stoch, mając problemy zdrowotne, postawił na szkołę - skończył liceum Batorego, studiuje na UW i jest gwiazdą AZS-u. Kamiński miał tsunami w głowie, porządek zrobił dopiero, gdy jego czas minął. Rosłoń zmienił priorytety, podobno już nie gra w okręgówce, bo wyjechał do Anglii. Co robił w tym czasie Łukasik? Praca, praca, praca. Czym zjednał sobie Magierę, który łatwo wyłapuje sobie podobnych. Rok młodszy od Daniela Dominik Furman akurat zerwał więzadło krzyżowe, już od jakiegoś czasu leczył się Przemek Mizgała, więc w Młodej Legii zrobiło się dla niego miejsce. I tak się zakręcił, że najpierw wskoczył do wyjściowej jedenastki, by za chwilę znaleźć się na treningach u Macieja Skorży. Godziny dodatkowych treningów przyniosły skutek. Za tym wszystkim (na meczowe zmiany Skorży wpływu nie miał) stał właśnie Magiera, choć zakładam, że nigdy się do tego nie przyzna. Przeczytajcie teraz ten fragment.


Bardzo się zawiodłem, tak jakbym dostał strzał z otwartej ręki... Zabolało, bo to nieprawda, mam nadzieję, że to była chwila słabości, że się przejęzyczył albo że dziennikarz źle zrozumiał kontekst wypowiedzi. Wyszło fatalnie i nie ukrywam: ta sytuacja była też jednym z powodów mojej decyzji, że czas najwyższy zacząć na swoim. Po takich słowach w ogóle nie ma co mówić o jakichkolwiek wymaganiach co do dalszej pracy, one wręcz tę dalszą pracę wykluczają. Zadecydowałem, że odchodzę ze sztabu i moje odejście nie miało nic wspólnego z przyjściem trenera Berga.


Głupio wyszło, nie? Gwarantuję, że nie będzie wiosną w Legii piłkarza bardziej zmotywowanego od Łukasika, który na własne życzenie z pracusia numer jeden stał się twarzą przepłacanych leni.


Do czego zmierzam - nie znam osoby, która wypowiedziałaby się o Magierze jednoznacznie źle. To w piłce spotykane równie równie często, co polskie kluby w grupie Ligi Mistrzów. Są tacy, którym jego skrajny profesjonalizm nie odpowiada. Mnie też dziwi, jak można było siedzieć w książkach, kiedy inni się bawili, a to - jakby nie było - znacznie przyjemniejszy sposób na spędzanie wolnego czasu. Raczej nie trenowałbym po godzinach, kiwając dzieciaków na Agrykoli. Pewnie też nie przepisałbym dla swoich nowych zawodników 78 stron A4, tylko - jeśli w ogóle - wysłał najbardziej ogarniętego na ulicę Rozbrat, do punktu ksero. Ale chyba każdy przyzna: pod takim gościem jak Magiera aż chce się wcisnąć "lubię to".


***


Na koniec cztery krótkie historie.


- Kilka lat temu Magiera jedzie na obserwację do Nowego Sącza. Będąc już niedaleko, zatrzymuje się na kawę. Zainspirował go dźwięk skrzypiec, na których pogrywało kilku chłopców. Wśród nich Damian Zbozień, który poprosił wówczas o wspólne zdjęcie... - Chyba jeszcze wtedy nie było mnie w Legii - wspomina obrońca Piasta Gliwice.


- Rozmawiam z Dominikiem Furmanem, wywiad z Magierą widział. - Wiesz co? - zaczyna. - To nie jest tak, że ja się nie uśmiecham. Trener świetnie opowiada różne historie, a ja wtedy z reguły kombinowałem, żeby się nie śmiać. Byle nie pomyślał, że go lekceważę.


- Pisze jeden z młodych legionistów, który załapał się na obóz z pierwszym zespołem i dziś wraca do Warszawy. - Już wiem, czym podpadłem trenerowi Magierze! Na Boże Narodzenie wysłałem sms-a... Dobrze, że zaraz Wielkonac, to się poprawimy.


- I jeden z nowych transferów Legii, ale nie tych piłkarskich. - Nie miałem z nim kontaktu przez 10 lat, wtedy jeszcze byłem w Naszej Legii. Nagle, na klubowej wigilii poznał mnie, podszedł i jak gdyby nigdy nic, zapytał "O, a co ty tu robisz?".


***


I szkoda tylko, że aby właściwy obraz Magiery trafił do szerszego grona odbiorców, musiał się nim pochwalić on sam. No, ale lepiej późno niż wcale...


Zapis rozmowy z Jackiem Magierą w serwisie weszło - kliknij tutaj

Autor jest dziennikarzem serwisu weszlo.com

Polecamy

Komentarze (19)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.