News: Seweryn Dmowski: Stawiamy na dialog z kibicami

Seweryn Dmowski: Stawiamy na dialog z kibicami

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.sport.pl, Newsweek

04.09.2015 09:44

(akt. 07.12.2018 20:45)

- Formalnie znów jestem doradcą zarządu, ale faktycznie moja pozycja w klubie odpowiada stanowisku dyrektora. Krótko mówiąc - mam odpowiadać za całość komunikacji w Legii. Ogólnie rzecz biorąc czuwać mam nad strukturami i procedurami komunikacyjnymi wewnątrz Legii. Plan jest taki, by przeprowadzić w klubie audyt wizerunku, zobaczyć, czego nam dziś brakuje i wypracowane rekomendacje wprowadzić w życie. Nie ma na świecie takiej instytucji, w której nie można byłoby czegoś poprawić w kwestii komunikacji międzyludzkiej. Chcę także poprawiać wizerunek Legii. Nie tylko wśród ludzi, którzy ją znają i mają wobec niej emocjonalny stosunek, ale także wśród tych, którzy do tej pory Legią się nie interesowali, bądź interesowali się, ale raczej kojarzyła im się ona negatywnie z różnych względów. To mozolna praca u podstaw - opowiada w rozmowie z serwisem Legia.sport.pl Seweryn Dmowski, dyrektor ds. komunikacji Legii Warszawa.

Jak pana zdaniem media powinny reagować na zadymy z udziałem kibiców?


- Przede wszystkim nie podgrzewać atmosfery i rzetelnie relacjonować wydarzenia. Wojciech Woźniak z Uniwersytetu Łódzkiego doskonale przeanalizował zjawisko przemocy okołostadionowej przy użyciu socjologicznej koncepcji paniki moralnej - samospełniającej się przepowiedni zamieszek z udziałem kibiców, którą kreują lubiące sensację media. Jeśli kolumna samochodowa naszych kibiców zmierzających na mecz do Gliwic zostaje zatrzymana na trasie, a na czołówkach największych portali od razu pojawia się zupełnie wydumany news o "bitwie 900 kiboli", to mamy do czynienia z niebezpiecznym bajkopisarstwem, a nie dziennikarstwem.


Legia w UEFA od dłuższego czasu jest na cenzurowanym. Ponosi sporo kosztów z powodu kolejnych kar nakładanych głównie za race.


- Pirotechnika jest dziś na fali - nawet w Anglii, gdzie kiedyś nie istniała kultura zorganizowanego dopingu i ruchu ultras w wydaniu kontynentalnym, w ostatnich kilku sezonach notuje się w tej kwestii kilkusetprocentowe wzrosty. Trudno zatem oczekiwać, by nawet najbardziej wyważona polityka komunikacyjna mogła doprowadzić do sytuacji, w której kibice zaprzestaną odpalania rac. To środek ekspresji, za pomocą którego kibice uzewnętrzniają swoją kulturę. Oczywiście naszym zadaniem jest uświadamianie kibiców i ciągła rozmowa z nimi, ale prawda jest też taka, że ilość pirotechniki w trakcie rozgrywania europejskich pucharów jest znacznie mniejsza niż jeszcze kilka lat temu.


W relacji z "ultrasami" należy zawsze zadać sobie pytanie czy przyjąć metodę kija czy marchewki. Ja wierzę, że trzeba prowadzić dialog. Peter Driver, były wysoki oficer policji z Manchesteru, który dokonywał audytu na Legii po awanturach z Jagiellonią, żartował, że jeżeli kibice do cna spalą ci stadion, to pierwsze co musisz zrobić następnego dnia, to spotkać się z nimi, porozmawiać o tej sytuacji i znaleźć wspólne rozwiązanie, które zapobiegłoby podobnym incydentom w przyszłości. Oczywiście antykibolscy ortodoksi powiedzą, że z bandytami nie ma o czym rozmawiać, ale to przynosi skutki. Kibicom trzeba tłumaczyć, rozmawiać z nimi, a na koniec dnia spojrzeć za siebie i zobaczyć, czy skala problemu maleje. Legia idzie w naprawdę dobrym kierunku.


Czyli nie dziwi pana, że klub od jakiegoś czasu chce współpracować z ultrasami?


- Kompletnie nie. W końcu cele i jednych, i drugich są zbieżne. Jeżeli obie strony wyznaczyły sobie wyraźne granice, poza którymi nie ma żadnej dyskusji, ale między nimi można, a nawet trzeba dyskutować, to ja uważam, że taka polityka jest po prostu efektywna. Liczba incydentów na Legii jest dziś mniejsza, więc zmierzamy w dobrą stronę.


Gdzie są te granice, poza którymi nie ma żadnej dyskusji?


- Na przykład przemoc fizyczna oraz rzeczywiste, a nie wyimaginowane, zachowania rasistowskie czy neonazistowskie. Mówię tu oczywiście o tych obszarach, w których w przeszłości przydarzały się incydenty. Albo powstańcza kotwica, albo wilczy hak - tego się nie da połączyć.


Jak pan odnosi się do rezerwowania w budżecie klubu pieniędzy na kary za race?


- Nie zajmuję się tworzeniem budżetu klubu, ale taka pozycja świadczyłaby moim zdaniem o uczciwym spojrzeniu na problem i zapobiegliwości. Zamiast udawać, że problemu nie ma, lepiej jest określić taką cyfrę, a potem konsekwentnie działać, by ta pozycja w budżecie malała.


Jak zapełnić trybuny stadionu Legii?


To jest jednak dla nas wyzwanie, by na bazie naszych sukcesów krajowych i europejskich budować silną więź emocjonalną z kibicami, którzy nie odwrócą się od nas po jednej, nawet najbardziej frajerskiej porażce. Mamy kilka pomysłów. Nie możemy postawić na jeden sposób komunikacji. Media społecznościowe są dziś bardzo ważne, ale nie możemy pozwolić sobie na całkowite skupienie się na nich, bo nasza relacja z fanami stałaby się sztuczna i przypominałaby bardziej czat internetowy. Musimy wciąż szukać bezpośredniego kontaktu. Zresztą w Legii to nic nowego, bo od dawna klub organizuje choćby spotkania z piłkarzami, w zeszłym sezonie uruchomił wyjątkowy program lojalnościowy "Legiony". Najważniejsze jest znalezienie złotego środka. Tradycyjne emocje międzyludzkie w połączeniu z nowoczesnymi środkami przekazu i dostępu do szerokiego grona odbiorców, to jest droga, którą chcemy iść. Chciałbym jednak, by w ciągu jednego, dwóch sezonów nowy model komunikacji w klubie przełożył się na wyższą frekwencję. Byłby to dla mnie dowód na to, że praca, jaką wspólnie wykonujemy, jest dobra.


Zapis całej rozmowy z Sewerynem Dmowskim można przeczytać na Legia.sport.pl.

W zeszłym tygodniu Seweryn Dmowski udzielił też ciekawe wywiadu dla Newsweeka.


W czasie niedawnego meczu eliminacji Ligi Europy Legii Warszawa z rumuńskim FC Botosani usłyszałem na stadionie dwie przyśpiewki: „Choćbyś się umył, spryskał perfumem, jesteś Rumunem, jesteś Rumunem” oraz „Botoszany, Botoszany – same k... i cygany”. Szowinizm i ksenofobia…

- Można to tak postrzegać, jeśli ktoś śpiewa te pieśni dlatego, że faktycznie nienawidzi Rumunów czy cyganów. Jeśli jednak spojrzymy na nie w konkretnym kontekście społeczno-kulturowym i przez pryzmat stadionowego rytuału, bardzo podobnego na całym świecie, to mieliśmy po prostu do czynienia z próbą zdyskredytowania przeciwnika. Niezbyt wyszukaną i dosyć prymitywną, muszę przyznać.


Czyli to kwestia interpretacji? Co dla mnie jest jasnym przykładem wulgarnego szowinizmu, w tym przypadku manifestacją rzekomej wyższości czystych Polaków nad niedomytymi Rumunami, dla Pana jest „próbą dyskredytowania przeciwnika”. Czy dlatego Legia Warszawa po meczu nie wydała żadnego oświadczenia, że potępia tego typu zachowania i lżenie obcokrajowców ze względu na ich pochodzenie? Te pieśni nie był też relacjonowane przez polskie media sportowe, jakby nic się nie stało i takie słowa o gościach z Rumunii były normalką. A może to jest normalne na Legii, i w ogóle na polskich stadionach?


- Ale kontekst tych piosenek jest zupełnie inny! Kibice Legii mają bardzo złe wspomnienia z wizyt w Rumunii, bo parę lat temu byli wyjątkowo chamsko i brutalnie potraktowani przez służby organizatora przed meczem z Rapidem Bukareszt. Te konkretne piosenki rzeczywiście były niestosowne, ale wydawanie oficjalnego oświadczenia przez klub, czy zwoływanie w tej sprawie konferencji prasowej uważam za niepotrzebne. Takie formy symbolicznej dominacji są czymś powszechnym na europejskich stadionach. Trzeba też zrozumieć, że władze klubu są w ciągłym dialogu z ultrasami z „Żylety”, wspólnie pracujemy nad ograniczeniem tego typu dopingu. Oficjalne oświadczenie klubu nic by w tej sytuacji nie wniosło. Wychowanie kibica to ewolucja, nie rewolucja. Stawianie wszystkiego w sposób zerojedynkowy, czarno-biały, nic nie da.


Czyli oni nas potraktowali źle w Bukareszcie, to my ich teraz wyzwiemy od niedomytych k... i cyganów, i będziemy kwita? I to rzeczywiście jest wszechobecne na europejskich stadionach? Kiedy kibice angielskiej Chelsea na wyjeździe w Paryżu wypchnęli ze stojącego wagonika metra czarnoskórego mieszkańca Paryża, śpiewając przy tym, że są dumni z bycia rasistami, Chelsea FC od razu ich zidentyfikowała, wydała dożywotnie zakazy stadionowe, a francuska i angielska policja wszczęła przeciw tym rasistom dochodzenia. Ba, klub zaprosił pokrzywdzonego paryżanina na mecz do Londynu. Czy polskie kluby nie mogą reagować tak samo? Mocno, konkretnie!


- Chelsea to dobry przykład zmian. Jeszcze w latach 80. na trybunach było wielu sympatyków angielskiego Frontu Narodowego, kibice mieli opinię rasistowskich. Po latach jest ich o wiele mniej. Chelsea – jako pokazuje przykład Paryża – nie poradziła sobie z problemem całkowicie, ale jest tam o wiele lepiej.

Podobnie Legia: ze stadionu zniknęły celtyckie krzyże [symbol rasistowski – red.], a także flaga z tzw. „wilczym hakiem”, symbolem używanym przez Waffen SS, która jeszcze jakiś czas temu na Łazienkowskiej się pojawiała. Dziś przejawy rasizmu czy antysemityzmu na polskich stadionach to już tylko incydenty. Pamiętam, że w latach 90. podczas meczów Widzewa Łódź przy Łazienkowskiej „Żyleta” syczała, imitując gaz w komorach gazowych, bo Widzew uznawany był za klub „żydowski”. Dziś już takich tragicznych zachowań nie ma. Dokonaliśmy ogromnego postępu, właśnie dlatego, że władze klubu weszły w dialog z kibicami, zamiast z nimi walczyć.


Czy Legia w takim razie ma swoją tożsamość? Weźmy hamburski Sankt Pauli z 2. Bundesligi: to klub lewacki, a nad jego siedzibą obok klubowej powiewa flaga tęczowa, symbolizująca organizacje gejowskie. W ten sposób St. Pauli podkreśla, że jako organizacji sportowej bliskie są jej hasła tolerancji i równości. Na drugim biegunie jest rzymskie Lazio, którego wielu kibiców z sentymentem myśli o Mussolinim i włoskim faszyzmie. Może idąc tą drogą Legia, czy Lech, powinny po prostu przyznać się do swojej tożsamości klubów prawicowych, narodowych, katolickich, i wyznających takie właśnie wartości? Po co udawać kogoś, kim się nie jest?


- Ale Sankt Pauli to ekstremum, a nie punkt odniesienia! Czy jeśli większość kibiców na stadionie jest wyznania katolickiego (a statystycznie tak jest w Polsce niemal na każdym stadionie), to automatycznie klub jest „katolicki”? Tego typu podziału mają sens i znaczenie w spolaryzowanych społecznościach, gdzie ten element tożsamości ma charakter konfrontujący – na przykład w Glasgow: „katolicki” Celtic i „protestanccy” Rangers.


Zapewniam, że Legia chce być i jest klubem dla wszystkich warszawiaków. Wśród jej kibiców są głosujący na wszystkie partie. Nie jesteśmy klubem „tylko dla narodowców” – to jest posługiwanie się medialnymi kliszami wynikającymi ze stereotypów i uprzedzeń, a nie rzetelna analiza. Chcemy widzieć na swoim stadionie wszystkich, niezależnie od wyznawanych poglądów.


To prawda, że polski ruch kibicowski jest w większości „prawicowy”, czyli antykomunistyczny i raczej konserwatywny. To wynika z polskiej historii, bo ten ruch rodził się w latach 70., szybko przyjął hasła sprzeciwu wobec komuny i PRL-u, gdyż na tym wówczas polegała „antysystemowość”


Wokół klubów piłkarskich tworzą się tożsamości zbiorowe: Inter Mediolan to historycznie klub nowobogackich z wyższych sfer, a AC Milan – klub robotników. Kibice Legii Warszawa, jak każdego klubu, też mają tożsamość zbiorową. Trzeba brać pod uwagę kreującą je czynniki – historię tego miasta, np. Powstanie Warszawskie. Kibice Legii czują się depozytariuszami pamięci o Powstaniu, czują się po prostu patriotami. Eksponują hasła patriotyczne, miłości do kraju, narodu, miasta, walczą o pamięć żołnierzy wyklętych. Nie możemy odbierać im tego patriotyzmu


Zapis całej rozmowy z Sewerynem Dmowskim można przeczytać na stronach "Newsweeka".

Polecamy

Komentarze (31)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.