News: Tak było kiedyś: Wybryk i "czerwień" Deyny

Tak było kiedyś: Wybryk i "czerwień" Deyny

Redakcja

Źródło: Legia.Net

24.11.2011 19:33

(akt. 13.12.2018 00:23)

<p>"Ferrari", "Kici", "Piłat", legendarny już "Kaka" oraz wielu innych... Długo można wymieniać pseudonimy prawdziwych piłkarskich idoli Warszawy lat 70-tych, czy 80-tych. To dla nich na Łazienkowską ciągnęły tłumy, to oni budowali sławę Legii, a emocje związane z wielkimi meczami z ich udziałem elektryzowały jak magnes stołeczną młodzież i dorosłych. Warto wspomnieć realia archaicznego już nieco sposobu kibicowania w czasach, gdy rzesze warszawiaków przeżywały mecze CWKS-u na długo przed i po dniu ich rozegrania. Polecamy szósty odcinek cyklu wspomnień kibica Legii z przeszło 40-letnim stażem, "Mayera". Tym razem, opowieść o otoczce szlagierowego meczu z Górnikiem Zabrze w 1975 roku. Zapraszamy!</p>

Była jesień 1975 roku. W ostatnich kilku latach nie mieliśmy specjalnych powodów do radości. Piłkarze Legii grali dość słabo, były problemy z zakwalifikowaniem się do europejskich pucharów. Można wręcz powiedzieć, że legioniści regularnie grali o trzecie/czwarte miejsce w lidze, które dawało przepustkę do Pucharu UEFA, a o walce o tytuł nikt nie myślał. Wtedy, walką o miejsce gwarantujące udział w pucharach bardzo się jednak pasjonowaliśmy. Wydawało się, że mamy dobry zespół, ale niestety w konfrontacji z Wisłą, Górnikiem czy Stalą Mielec drużyna się nie sprawdzała.


Początek rozgrywek w sezonie 1975/76 też nie był imponujący, jednak po dwóch kolejnych zwycięstwach 4:1 z Pogonią przy Łazienkowskiej i później 4:2 w Łodzi nad mocnym ŁKS-em wszyscy kibice Legii uwierzyli, że odradza się mocna drużyna. Kolejnym spotkaniem był mecz przy Łazienkowskiej z odwiecznym rywalem – Górnikiem Zabrze. Pomimo, że uwaga kibiców w Polsce była zwrócona głównie na występach drużyny reprezentacyjnej pod kierownictwem Kazimierza Górskiego, mecz ten wzbudzał bardzo duże zainteresowanie. I nie miało znaczenia to, że obydwa zespoły nie odgrywają już tej roli w europejskiej piłce, co kilka lat wcześniej. Mecz Legia - Górnik to był zawsze hit, nic dodać i nic ująć. Oczywiście musiałem być na tym meczu.


Jakie było moje zdziwienie, gdy wchodząc na stadion zobaczyłem coś, czego nigdy przedtem nie widziałem. Wszystkie miejsca były zajęte, te na łukach za bramkami również. Ludzie spragnieni silnej Legii i sukcesów siedzieli również na schodach pomiędzy sektorami. W efekcie znalazłem się na koronie łuku od strony ul. Łazienkowskiej i na dodatek w trzecim rzędzie. Nie było już możliwości znalezienia jakiegoś innego, lepszego miejsca.


Tu należy dodać, że w tamtych czasach stadion mógł pomieścić tylu kibiców "ile wlezie". Tym razem jednak chyba i ta "pojemność" została przekroczona. "Wlazło" więcej niż mógł pomieścić stadion. Do wybrania się na mecz zachęcała również pogoda. Dodatkową ciekawostką było to, że po pewnym czasie po rozpoczęciu spotkania kasy biletowe były zamykane i można było "wpaść" na stadion np. na ostatnie 20-30 minut meczu, oczywiście za darmo, bo bramy były otwarte. Sam z tego niekiedy korzystałem. Tak też obejrzeliśmy razem z moją ówczesną dziewczyną ostatnie 25 minut meczu z GKS-em Tychy.


Wracając jednak do samego meczu, to rozpoczął się on mocnym uderzeniem Górnika. Jeszcze wszyscy kibice nie zdążyli się usadowić na swych miejscach siedzących lub stojących, a już w 1. minucie Andrzej Szarmach zdobył bramkę. Komentarz na trybunach był chyba ten sam w myślach wszystkich – "ale k**** zaczęli!" Jedni powiedzieli to głośno z użyciem brzydkiego słowa, inni zachowali ten komentarz w swych myślach. Potem było jeszcze gorzej - zabrzanie zdobyli drugiego gola. Pod koniec pierwszej połowy padła jednak upragniona bramka dla Legii dająca nadzieję na drugą połowę spotkania. Tyle, że legioniści grali w dziesiątkę. Z boiska został bowiem wyrzucony... Kazimierz Deyna. Sytuacja, która nie miała miejsca nigdy wcześniej, ani nigdy później. Od początku spotkania Deyna był niemiłosiernie faulowany i poniewierany przez obrońcę Górnika (chyba nazywał się Wieczorek). Sędzia odgwizdywał faule, ale żółtej kartki dać piłkarzowi Górnika nie zamierzał. Patrząc z dość dalekiej perspektywy trybuny, Pan Kazimierz po kolejnym faulu nie wytrzymał nerwowo i powiedział coś sędziemu, za co otrzymał żółtą kartkę. Nigdy wcześniej mu się to nie przytrafiło, więc tym bardziej poczuł się skrzywdzony i sponiewierany. Wyrwał sędziemu kartkę z ręki i rzucił na murawę (chyba ją nawet przedarł na pół, ale tego nie jestem pewny, gdyż działo się to na przeciwległej połowie boiska). Za taką reakcję otrzymał więc czerwoną i musiał zejść z murawy.  W wywiadach prasowych po meczu mówił - "Kartką karany jest zawsze zawodnik, który fauluje. Tym razem stało się jednak odwrotnie. To jest moja pierwsza czerwona kartka, nigdy przedtem nie dostałem nawet żółtej".


Druga połowa spotkania nie przyniosła osłabionym legionistom zmiany wyniku spotkania na lepszy. Górnik strzelił jeszcze trzecią bramkę i wygrał 3:1. Szansa na miejsce w ścisłej czołówce ligowej tabeli została zaprzepaszczona, przynajmniej na jakiś czas.


Po meczu wszyscy kibice byli zawiedzeni. Opuszczaliśmy stadion bez radosnych śpiewów i okrzyków. Oczywiście po drodze dyskutowano o czerwonej kartce dla Kazimierza Deyny i jej ewentualnym wpływie na końcowy wynik. Niemniej sezon dopiero się "rozkręcał" i ten jeden mecz nie odebrał nam nadziei na dobre miejsce legionistów w końcowej klasyfikacji.

Polecamy

Komentarze (8)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.