News: Wojciech Hadaj: Zawsze stałem po stronie kibiców

Wojciech Hadaj: Zawsze stałem po stronie kibiców

Marcin Szymczyk

Źródło: weszlo.com

08.10.2013 22:21

(akt. 09.12.2018 06:15)

- Od mojego pierwszego dnia w Legii do dzisiaj, minęło dokładnie osiemnaście lat. Przyszedłem do klubu we wrześniu 95’ roku. Dosłownie kilka dni przed pierwszym meczem Legii w Lidze Mistrzów – z Rosenborgiem, ale na tym meczu spikerem jeszcze nie byłem. Miałem też kilka przerw w pracy na Łazienkowskiej. Rok i kawałek po konflikcie z Markiem Jóźwiakiem, kiedy to sam zrezygnowałem, gdyż uznałem, że ówczesne władze klubu nie zareagowały właściwie, czyli nie wyciągnęły wobec niego żadnych konsekwencji. A zachował się skandalicznie - opowiada w rozmowie z weszlo.com spiker Legii Wojciech Hadaj.

Podobno Jóźwiak rzucił się na pana z pięściami.


- Nawet mnie trafił, gdzieś w okolicy ucha. Natomiast Michał Kocięba, były rzecznik Legii i pracownik ochrony, który akurat stał obok, przerwali ten – nie wiem, czy równy czy nierówny – pojedynek. Leszek Miklas namawiał nas do pojednania, ale ja oczekiwałem nieco innego rozwiązania tej sprawy. Za atak fizyczny powinno się wywalać z roboty. Miklas tego nie zrobił, za to sprowadzał razem z Jóźwiakiem piłkarzy do Legii, z których większość okazała się delikatnie mówiąc, mało trafiona.


Wcześniej miał pan również konflikt z prezesem Trylnikiem.


- Akurat z nim, to było tak, że wszystkim naobiecywał, że mnie wywali, natomiast sam szybciej odszedł, niż się wszystkim wydawało. Mnie bronili kibice. Będę zawsze im to pamiętał. Ale Trylnik to był równy gość. Proszę to podkreślić. Naprawdę równy.


Słyszałem, że ma pan ambicje na prezesa...


- To akurat był żart. To nie takie proste. Widzę to teraz po naszym prezesie. To nie jest zadanie dla każdego. Kiedyś może mi się wydawało, że pasuje do tej funkcji, ale z perspektywy czasu muszę się z tego wycofać. Jestem za nerwowy, zbyt emocjonalnie podchodzę do wielu rzeczy, zbyt często myślałbym o Legii sercem, a nie rozumem. To nie są dobre cechy prezesa. Prezes musi być zimny i kalkulujący. A ja w swoim oszołomstwie legijnym, jakbym uznał, że dla Legii jest coś lepsze, to bym w to brnął na sto procent, bo serca z rozumem się raczej nie godzi.


Ale jak patrzę na pana wyrazistą osobowość, to wydaje mi się, że kiedy do klubu przyszedł Bogusław Leśnodorski, to musiał pan odetchnąć z ulgą.


- Na pewno. Zresztą, po tym co za chwilę powiem, pewnie pokaże się mnóstwo komentarzy w stylu: Hadaj ty dupolizie, ty łubudubu, przestraszony gamoniu, ale dla mnie – to najlepszy prezes, jaki tylko mógł się Legii trafić. Prezes i kibic w jednym. Kiedy trzeba, to podejmuje biznesowe decyzje, ale przede wszystkim potrafi rozmawiać z kibicami i nie upiera się, ze wie wszystko najlepiej. To najlepszy prezes, jakiego miałem w czasie swojej pracy w Legii. Poważnie. Bardzo kontaktowy. Od czasu do czasu, zajrzy do pokoju, zapyta jak leci i choć często są to zdawkowe słowa, to dla pracowników, to i tak dużo. Poprzedni prezesi, pomijając nazwiska, stwarzali wokół siebie aurę niesamowitej ważności, nieomylności, a było tak, że w klubie nie istniał nawet fundusz socjalny, choć pracodawca ma obowiązek taki fundusz stworzyć. Przyszedł pan Leśnodorski i od razu standardy się zmieniły. Na lepsze. Świetny prezes.

Słyszałem za to fajne hasło, które przytoczył pan w jednym z wywiadów: „Żeby zapalać tłumy, trzeba samemu płonąć”. Pasuje do pana idealnie.


- Pasuje i to bardzo. Mam taki charakter, że jestem emocjonalnie rozchwiany. I niech czytelnicy to ocenią, czy jest to wada czy zaleta. Moje emocjonalne rozchwianie nie spowodowało, że kogoś zamordowałem, albo że ktoś mnie zamordował. Ja po prostu w odniesieniu do Legii, nie potrafię zachowywać się spokojnie. Ale spójrzmy na to inaczej – czy spiker, na wzór zapowiadacza pociągów na dworcu, to jest dobry kierunek czy nieporozumienie? I na odwrót – czy roztańczony spiker, będący kibicem swojego zespołu, to błazenada? Zdania pewnie będą podzielone. A ten przywołany cytat, dotyczy każdej dziedziny życia, nie tylko spikerki. Chodzi o to, że trzeba dawać przykład, pociągać za sobą tłumy. I jedni to mają, a drudzy nie.


Ale kibice reprezentacji, głównie ci spoza Warszawy, mocno się irytowali, kiedy podczas meczów na Łazienkowskiej mówił pan: Witamy na polskim Wembley.


- Nawet nie pamiętam, czy tak powiedziałem, ale nigdy się nie wyrzeknę, że jestem z Warszawy. A to, że komuś się nie podoba, że ja w swoich spikerskich występach dopieszczam Warszawę, to trudno. Nic z tym nie zrobię. Taki jestem. To miasto, to część mnie. Patrząc na atmosferę i potencjał kibicowski Legii, myślę, że nie jest to nadużycie. Na Wembley chcieliby mieć taką atmosferę, jaka jest na Legii.


Był taki moment, kiedy chciał pan to wszystko rzucić, skończyć ze spikerką?


- Tak, najtrudniej było wtedy, gdy kibice Legii, w pewnym stopniu zmanipulowani, uznali mnie za zdrajcę, co było kompletną bzdurą. To mnie mocno zabolało, bo o kibicach naszego klubu zawsze miałem jak najlepsze zdanie. Zawsze stałem po ich stronie, choć może niektórzy z nich myśleli, że jest inaczej. Zawsze ich broniłem i rozumiałem, nawet jak komuś się wyrwało kilka przekleństw na trybunach. Przecież to nie teatr, ani kościół, więc sól i pieprz muszą być w czasie dopingu. Natomiast to, że uznali, że ja ich zdradziłem, bo pracowałem – podobnie jak wszyscy pracownicy klubu – pod szyldem ITI, było nieprzyjemne, przykre i spowodowało, że przez moment miałem kiepski humor. Ale dzisiaj już nie zaprzątam sobie tym głowy.


Zapis całej rozmowy z Wojciechem Hadajem można przeczytać w serwisie weszlo.com

Polecamy

Komentarze (24)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.