Domyślne zdjęcie Legia.Net

Wspomnienia o Kazimierzu Deynie

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

01.09.2009 13:42

(akt. 17.12.2018 06:35)

Dziś przypada 20. rocznica śmierci <b>Kazimierza Deyny</b>. Wczoraj został z tego powodu zorganizowany na Legii wieczór wspomnień o Kaziku. Oto jak zapamiętali go ci, którzy byli jego przyjaciółmi, którzy razem z nim tworzyli historię. - Kazik trafił w Legii na dobry okres. Przychodził do Legii jako napastnik, ale już po pierwszym meczu z Ruchem Chorzów trener Vejvoda stwierdził, że to będzie pomocnik. Jak czas pokazał nie pomylił się. Poza boiskiem był raczej singlem, lubił chodzić własnymi ścieżkami. Na boisku był jednak niesamowicie ważną częścią zespołu dzięki której zyskiwaliśmy w ataku - wspomina <b>Lucjan Brychczy</b> – dla Kazimierza Deyny nauczyciel i kolega w jednaj osobie.
- Obok Deyny ustawiany był często Krzysztof Lasoń, na wypadek gdyby Kazik stracił piłkę. Jeśli to się zdarzało to nikt nie miał do niego pretensji, bo z przodu robił tak wiele że aż trudno to wyrazić. Rozgrywał, strzelał bramki z bliska, z dystansu, z wolnych, z akcji, rogale. Był to naprawdę doskonały piłkarz - wspomina pan Lucjan. Paweł Zarzeczny – dziennikarz, autor ostatniego wywiadu z Kazimierzem Deyną – Miałem to szczęście, że urodziłem się w Warszawie i dorastałem wtedy, kiedy do Legii trafił młody 18-19 letni chłopak – Kazimierz Deyna. Na pierwszych treningach widać było, że są od niego lepsi, ale podziwiałem jak on się rozwija, jak szybko się uczy. Był pewien kontrast – kariera Brychczego już się kończyła, podobnie jak Bernarda Blauta, a Kaziu Deyna dopiero rozkwitał. Z meczu na mecz był lepszy, aż nagle przyszedł 1972 rok, gdzie został królem strzelców turnieju olimpijskiego. Dwa lata później był najlepszym zawodnikiem na mistrzostwach świata. Tak, moim zdaniem był najlepszy, Cruyff pokazał bowiem jedynie parę zwodów, Beckenbauer miał markę taką jak Mercedes, a to był turniej Deyny. Był to zdecydowanie najlepszy piłkarz naszej planety. Później było kilka sezonów, gdzie Deyna grał słabo, poniżej oczekiwań. Jednak w decydujących momentach potrafił zaprezentować swój nieprawdopodobny poziom. Kiedy już zakończył karierę, zawsze chciałem go odwiedzić. Akurat pierwszy raz zorganizowano mistrzostwa oldboyów. Deyna mieszkał wtedy już w USA, odciął się od kontaktów z Polską. Udało mi się go jednak namówić, by na turniej do Danii przyjechał. Był wtedy zgorzkniały po przygodzie z Manchesterem City, po nieudanej próbie w zawodowej piłce. Na boisku nie było jednak tego widać, trudno było też zauważyć, że miał 42 lata. On był genialny, robił z piłką co chciał. Miał przez to niesamowity autorytet w drużynie, posłuch wśród kolegów. Świadczy o tym przykład z szatni w Danii. Na ławeczce leżały koszulki i o numery kłócili się Szarmach, Lato i jeszcze inne gwiazdy polskiej piłki. W pewnym momencie wszedł przez drzwi Deyna i oznajmił – Dycha jest moja! I nikt nie protestował, nikt się z nim nie spierał. Natomiast by nie było za słodko muszę powiedzieć, że Kaziu wtedy już strasznie dużo pił. Pamiętam jak na jednej z imprez padł po dwóch drinkach na podłogę. I nie chodzi w tej chwili o ten fakt, ale o to iż stało się w jego życiu coś takiego, z czym nie potrafił sobie poradzić. Cierpiał bardzo i wszyscy to z boku widzieli. Kiedy nadeszła chwila śmierci dla Deyny to pomyślałem sobie, że to była śmierć samobójcza, że miał już dość życia. Jest takie rzymskie powiedzenie, że umiłowani przez bogów umierają młodo. I coś w tym jest. Kazik był chłopakiem z dziesięcioosobowej i biednej rodziny, dostał w życiu wszystko – sławę, pieniądze. W pewnym momencie życie upomniało się o zwrot i Kazik nie potrafił sobie z tym poradzić. Miał marzenie, by kiedyś zostać trenerem reprezentacji Polski, ale niestety nie było mu to dane. Edmund Zientara – Padły słowa, że koledzy z Legii mieli szczęście grać obok takiego piłkarza jak Deyna, ale to szczęście było obopólne. Od pierwszego treningu Kazik sprawiał wrażenie piłkarza dobrze wyszkolonego technicznie, ale takiego którego dopiero można było ukształtować. Szczęściem dla niego było to, że obok siebie miał zawodników, od których mógł się uczyć. Piłka była jego pasją, on mógł grać i trenować bez końca. On kochał piłkę nożną i końcówka jego życia świadczy o tym, że ta miłość trwała do końca. On nie był przystosowany do trudnych warunków, na jakie natrafił poza piłką. Andrzej Strejlau – jeden z trenerów Kazimierza Deyny podczas mistrzostw świata w 1974 roku – To był piłkarz genialny podobny parametrami do Lucjana Brychczego. Nigdy nie sprawiał trudności, no może raz, kiedy zniknął na trzy dni i został za to ukarany. Na boisku jednak potrafił zrobić wszystko. To był geniusz i widać to było dopiero na boisku, z trybun się tego nie dostrzegało. Jego naprawdę trudno było zatrzymać, poza tym miał niesamowity dar. Potrafił przewidzieć co się wydarzy na boisko. Często mówiło się, że przeciwnik zagrał pod nogi do Kazika. Nie, on to po prostu przewidział. Miał niesamowity autorytet. Kiedy w 1978 roku nie strzelił karnego, to decyzja drużyny była jednogłośna, że dalej karne ma uderzać Deyna. Trener bez zawodników jest nikim, jak jako trener dziękuję losowi, iż mogłem pracować z takimi genialnymi piłkarzami jak Kazimierz Deyna. Stefan Szczepłek – dziennikarz, określany mianem najwybitniejszego "Deynologa" w naszym kraju – O Kaziku mógłbym mówić godzinami, więc postaram się krótko. Jestem dumny z tego, że dziś w koszulkach z wizerunkiem Deyny, chodzą ludzie, którzy urodzili się już po Jego śmierci. Takiego kultu sportowca nie było chyba w całej historii naszego kraju. To świadczy nie tylko o piłkarskiej wielkości tego człowieka, ale również o tęsknocie za kimś, kto byłby uznawany przez cały świat za kogoś wyjątkowego. Miał wykształcenie średnie, ale gdy wychodził na boisko był profesorem zwyczajnym. Porównałbym go do mistrza w szachach Gary Kasparowa. On ponoć potrafił przewidzieć 17 ruchów przeciwnika. Kazik potrafił przewidzieć kilka zagrań i wiedzieć co się wydarzy za pół minuty. A podczas meczu pół minuty to wieczność. Coś jest jeszcze symbolicznego w Kazimierzu Deynie – wyjeżdżał z kraju, kiedy papieżem zostawał Karol Wojtyła. Zmarł w wieku 42 lat, tak jak inni idole mojego pokolenia – Krzysztof Klenczon (wypadek samochodowy w Chicago) i Waldemar Obrębski (wypadek samochodowy w Australii). Wszyscy mieli po 42 lata i zginęli w podobny sposób.

Polecamy

Komentarze (662)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.