News: Wywiad na 100 - Rozmowa z Maciejem Dobrowolskim

Wywiad na 100 - Rozmowa z Maciejem Dobrowolskim

Samuel Szczygielski

Źródło: Legia.Net

17.02.2016 22:45

(akt. 07.12.2018 17:08)

Gościem drugiego odcinka cyklu "Wywiad na 100" był Maciej Dobrowolski, który po 40 miesiącach przebywania w areszcie opowiedział nam o realiach więziennego życia, powrocie na Łazienkowską i książce, która ukazała się na rynku 15 lutego. - Jestem innym Maćkiem. Dużo się zmieniło, inaczej patrzę na wiele spraw, na świat. Przekonałem się, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto nie. Ale wciąż jestem normalnym kibicem, który chodził, chodzi i będzie chodził na trybuny - opowiada Maciek.

Zacznijmy od początku, czyli samego aresztowania. Parę dni do Euro, szósta rano, budzi cię walenie w drzwi. Jak wyglądała cała akcja?


- Podobnie do tego, co można obejrzeć w serialach czy w filmach. Obyło się u mnie bez wyważenia drzwi, bo sam je otworzyłem. Po tym położono mnie na ziemię i skuto. Standardowa akcja w takich przypadkach.


Byłeś wtedy z narzeczoną i psem, o którego podobno bałeś się najbardziej.


- Tak, bo słyszałem, że w takich przypadkach policja może zabić psa. Może głupio to zabrzmi, ale darzę go dużym uczuciem i byłoby mi żal, gdyby go zastrzelili.


Jesteś dzisiaj takim samym człowiekiem, jak cztery lata temu?


- Nie. Jestem innym Maćkiem. Dużo się zmieniło, inaczej patrzę na wiele spraw, na świat. Przekonałem się, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto nie.


Adwokat powiedział ci po aresztowaniu: - Pokazówka, panie Maćku, pokazówka. Co Ty sam myślisz o tej całej akcji?


- Parę dni temu wyszło na jaw, że świadkowi koronnemu nakazano mówić konkretne rzeczy...


Policja nakazywała?


- Tak, materiał dotyczący tego ukazał się ostatnia na łamach "Wirtualnej Polski". Co w takiej sytuacji mam powiedzieć? Dla mnie to kompromitacja polskiego wymiaru sprawiedliwości i wszystkiego, w co wierzyłem. W tym momencie równa się on dla mnie z Kazachstanem, Gruzją czy Białorusią. To jest przykre.


Mimo świadomości, co w innych miastach ludzie myślą o Legii, siedząc w radomskim więzieniu miałeś ze sobą koszulkę z "eLką".


- To nie tylko koszulka, bo mam przecież na ciele wytatuowane symbole Legii. W więzieniu animozje kibicowskie zostają z boku. Bardzo długo siedziałem z zagorzałym kibicem Widzewa, z którym się zaprzyjaźniłem. Mamy do siebie kontakt i na pewno będziemy się spotykać.


Jak patrzysz teraz na Widzew, Lecha, Wisłę? Po pierwsze w odosobnieniu spotykałeś się z kibicami tych klubów, po drugie - od nich też otrzymywałeś pomoc.


- Zawsze będę im za to wdzięczny. Z dużym opóźnieniem dochodziły do mnie kartki i informacje na temat tego, co się dzieje. Kiedy je otrzymywałem od razu czułem skok adrenaliny. Po wyjściu z więzienia, byłem na sektorze gości, kiedy przyjechali fani Lecha, Pogoni czy innych klubów. Bardzo im teraz dziękuję. Pisali do mnie ludzie wspierający kluby z drugiej, trzeciej czy czwartej ligi, o których isnieniu nie miałem nawet pojęcia. Nadal jesteśmy fanami różnych drużyn i to się nie zmieni, ale jestem im bardzo wdzięczny. Jeśli kibicowi przeciwnego klubu będzie coś groziło czy stało się coś złego, to oczywiście będę za nim stał.


Napisałeś o tym w książce: "Inny kierunek, ale ta sama substancja aktywna".


- Dokładnie! Jesteśmy po różnych stronach trybun i dzieli nas bardzo dużo, ale wszyscy wiernie stoimy za swoimi klubami, łączy nas solidarność kibicowska i potrafimy się zjednoczyć kiedy trzeba. Nigdy nie będziemy braćmi, ale solidarność jest ponad wszystkim.


Miałeś w celi koszulkę z hasłem "A melanż trwa...". Wtedy impreza jednak nie trwała. Były tam jakiekolwiek rozrywki?


- Melanż był herbatą. To naprawdę największa rozrywka. O mistrzostwie Polski zdobytym przez Legię dowiedziałem się z paska na Polsacie Sport. Napisałem wtedy prezesowi Leśnodorskiemu, że cieszę się z sukcesu i prosiłem o pozdrowienie chłopaków.


W książce znalazłem świetny cytat: "Oglądałeś amerykańskie filmy, których akcja rozgrywa się w więzieniu? Ok, to widziałeś amerykańskie filmy".


- W amerykańskich filmach widzimy, jak więźniowie chodzą swobodnie po spacerniaku czy podnoszą ciężary na dworze. W Polsce czegoś takiego nie ma. Pewnego razu pomyśleliśmy sobie z moim przyjacielem Piotrkiem, z którym siedziałem, że można zrobić graffiti na murach. Ze wszystkim innym można się pogodzić, przywyknąć. Kolorów, smaków, zapachów... tego brakuje i to potrafi zdołować.


Jak czytałem o twojej diecie byłem załamany...


- ...ale słuchaj! My teraz rozmawiamy, jestem na wolności, a reszta chłopaków nadal tam siedzi w tych warunkach. Trzeba o tym mówić i im pomóc. Liczę, że wszystkie moje spotkania i wywiady pomogą ludziom po drugiej stronie krat.


Książka, twoja spowiedź, przedstawienie całej historii, też ma im pomóc? Pytam, bo od razu pojawiły się opinie, że to zwykły skok na kasę.


- Oczywiście, że zarobię na tym jakieś pieniądze, więc w cudzysłowie jest to skok na kasę. To nie jest jednak cel. Chcę pokazać ludziom, jak tam jest i pomóc w ten sposób tym, którzy nadal siedzą.


Były momenty załamania?


- Miałem. Miałem takie chwile, że myślałem sobie... Mniejsza z tym. Były momenty załamania, ale wiedziałem, ile osób na mnie czeka, że za murami jest rodzina, przyjaciele, Legia...


Co czujesz teraz względem "Haniora"? W książce jest opisana sytuacja, jak spotkaliście się na sali sądowej. On zaczął się śmiać.


- To, co chciałbym powiedzieć, raczej nie nadaje się, żeby to publikować...


Nie każdy o tym wie, ale to świadek koronny w aż 11 sprawach, rzucił oskarżenia na 102 osoby, z czego dwie przyznały się do winy, tylko po to, żeby uniknąć aresztu.


- W ostatnich dniach wyszło dwóch chłopaków, Piotrek i Marcin. Zostali uniewinnieni. Według świadka koronnego byłem pomocnikiem tego Marcina. On został uniewinniony, a ja mogę zostać skazany. To nie jest paradoks?


To paranoja, bo zeznania jednej osoby decydują o losie wszystkich, bez jakichkolwiek dowodów.


- Nie ma żadnych dowodów! Jeden człowiek wypowiada różne zarzuty bez konsekwencji...


Spytam cię o akcję #UwolnicMacka, bo w pewnym momencie, kiedy była już bardzo nagłośniona, prawnik powiedział wam, że "idzie to już za ostro". Też miałeś takie wrażenie?


- O tej akcji dowiedziałem się ze sporym opóźnieniem - od policjanta, po sprawie sądowej. Wtedy - chociaż rzadko mi się to zdarza - rozczulił mnie, bo powiedział, że on mnie nie skuje, bo nie ma sumienia, żeby to zrobić i wie, że jestem niewinny. Musiała to zrobić inna osoba.


Rozmawialiśmy parę godzin po twoim wyjściu w Sportsbarze. Wtedy piłeś piwo i powiedziałeś, że bardzo ci tego brakowało. Tego smaku. Czego jeszcze?


- Wszystkiego... Przede wszystkim kobiet. Widoku płci pięknej czy zapachu perfum. W więzieniu tego nie masz, kobiet się po prostu nie widzi. Powiem ci tak: jak wszedłem w dniu uwolnienia do baru na Łazienkowskiej i zobaczyłem te wszystkie kelnerki, od razu sobie pomyślałem, że jestem na innej planecie. Żyjesz przez cztery lata w otoczeniu mężczyzn, a tutaj wchodzisz i widzisz piękne dziewczyny.


Co poczułeś dwa dni później byłeś na pełnym stadionie jako jeden z głównych bohaterów meczu? To bardzo mocny kontrast do dwóch tygodni spędzonych w izolatce.


- Nie da się tego opisać. W izolatce siedzisz sam, masz godzinę w ciągu doby na chodzenie po spacerniaku i wracasz do celi. Tutaj nagle pojawiłem się w miejscu, które kocham. To niemożliwe do opisania, nie ma na to słów.


Na pewno widujesz piłkarzy na korytarzu. Któryś podszedł pogadać, poklepać?


- Pierwszego dnia spotkałem Nemanję Nikolicia w SportsBarze, ale tak naprawdę go nie znałem, on mnie też nie. Bardzo ładnie zachowali się Marek Saganowski i Jakub Rzeźniczak, którzy podeszli się przywitać i porozmawiać. Ogólnie dziekuję bardzo i doceniam wszystkich piłkarzy, bo wychodzili na murawę w koszulkach "Uwolnić Maćka", wspierali tę akcję. Wtedy nawet ich nie znałem, bo w więzieniu, jeśli masz telewizor, jest 5 kanałów. Zawodnicy znali mnie bardziej, niż ja ich.


A jak przywitał cię prezes Leśnodorski?


- Napisałem do niego listy z więzienia. Uznałem, że warto to zrobić, bo jest jednym z pierwszych prezesów, który na to zasługuje. Dostałem też kartkę od niego. Chciałbym powiedzieć, że jest moim kumplem, chociaż nie wiem, czy on sam chciałby, żebym tak mówił. Dał mi pracę w Legii, jak jeszcze byłem za kratkami. To mistrzowski facet.


Książka jest mocna: poruszająca, ale też napisana na dużym luzie - szydera pojawia się co kilka kartek. Jak możesz się z tego wszystkiego śmiać?


- Minęło trochę czasu i mam do tego dystans. Staram się z tego śmiać, ale oczywiście - cała historia i to, ile to trwało, jest smutne. Ludzie, tam na miejscu, starają sobie jakoś urozmaicić czas.


Twój dystans świetnie przedstawia cytat: "Wychodzi na to, że w najważniejszych momentach mojego życia, pojawiali się adwokaci".


- (śmiech) Chodziło o zdobycie mistrzostwa Polski w 1993 roku. Kiedy byłem jeszcze małolatem, jeden z moich kolegów miał wtedy w lodówce alkohol Adwokat. Potem okazało się, że z adwokatami miałem jeszcze wiele wspólnego. Przy okazji, od razu chcę podziękować moim mecenasom, panu Karelczukowi, panu Wąsowskiemu i innym, którzy mi pomogli.


Ta książka, oprócz niektórych prawnych spraw, nie ma tematów tabu. Pisałeś ze szczegółami nawet o niedoszłej żonie. Chyba nie było łatwo o tym mówić?


- Oczywiście, że nie było. Pisanie o prywatnych sprawach jest trudne, ale jak już zdecydowałem się na książkę, która generalnie będzie o mnie, to muszę opisać wszystko i nie mogę pomijać niewygodnych tematów. Napisałem wszystko od A do Z.


Wydanie książki jest dla ciebie jednocześnie zamknięciem tematu? Chcesz zostawić przeszłość za sobą?


- Tak, chociaż wiadomo, że po ukazaniu się książki, będzie się o tym mówić. Chcę po raz kolejny podkreślić, że nie jestem żadnym celebrytą! Jestem normalnym kibicem, normalnym Maćkiem. Kibicem, który chodził, chodzi i będzie chodził na trybuny, a nie do Wojewódzkiego czy Tańca z Gwiazdami (śmiech).


Na koniec spytam cię jeszcze o jedną kwestię - skąd zmiana autora książki?


- Tak, na początku miał ją pisać Krzysztof Stanowski, więc to dobra okazja, żeby wszystko wytłumaczyć. To on był jednym z pierwszych, którzy mi pomogli, nagłośnił sprawę na swojej stronie. Jestem bardzo wdzięczny Krzyśkowi, różne rzeczy o nim piszą, ale naprawdę bardzo mi pomógł i bardzo go szanuję. Natomiast postanowiłem, że napiszę tę książkę sam, a raczej razem z Łukaszem Kowalskim. Chciałem, żeby książka oddała jak najbardziej naturalnie moje uczucia, chciałem włożyć w nią swoje serce.

Książkę "#UwolnićMaćka" można kupić między innymi w FanStore przy Łazienkowskiej 3, a także w internecie.

Polecamy

Komentarze (109)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.

Uwaga!

Teraz komentarze są ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu Legia.Net. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.