Zimowe transfery nie pomogły w mistrzostwie Polski
25.05.2021 19:55
Artem Szabanow wystąpił w siedmiu meczach ligowych i jednym w Pucharze Polski. Mecze dobre przeplatał z przeciętnymi. Wskoczył do składu w przerwie spotkania z Wisłą Płock. Artur Jędrzejczyk nie radził sobie po lewej stronie trójosobowego bloku defensywnego, potrzebny był ktoś z niezłą lewą nogą, kto będzie potrafił wyprowadzić piłkę ze strefy defensywnej. Artem zdał egzamin, jego pojawienie się na murawie uspokoiło grę obronną. Później zagrał solidnie w Zabrzu z Górnikiem, by zawalić mecz w Pucharze Polski z Piastem Gliwice. Miał udział przy obu golach dla rywala. Po ostatnim gwizdku leżał na murawie, drużyna szybko uciekła do szatni, a on pozostał i podniósł go z murawy kapitan gości Gerard Badia. Trener Czesław Michniewicz nazwał to zbędnym teatrem.
Później grał poprawnie, aż do spotkania z Pogonią Szczecin, gdy zupełnie niepotrzebnie, w niegroźnej sytuacji, podarował rzut karny przeciwnikowi. Z Lechem w Poznaniu rozgrywał bardzo dobry mecz, ale doznał kontuzji – wyskakujący do piłki Mateusz Wieteska upadł na jego nogę. Efekt to uraz stawu skokowego i rehabilitacja. To wydarzenie zakończyło sezon dla gracza z Ukrainy.
- Wskoczył dość szybko w nowy zespół, nie znał nawet dokładnie wszystkich piłkarzy. I zrobił swoje. Każdy mu będzie wypominał błąd z Piastem Gliwice w Pucharze Polski, ale w wielu meczach nam pomagał. Byłem zadowolony z tego, że przyszedł i pomógł drużynie funkcjonować w nowym ustawieniu. Bo dzięki jemu, jego lewej nodze, mogliśmy grać inaczej niż do tej pory. Mieliśmy wprawdzie Hołownię, ale wracał po kontuzji i baliśmy się czy to wtedy wypali. A Artem był gotowy do gry. Fajny chłopak, będę go serdecznie wspominał. Uśmiechnięty, oddany – wspomina Michniewicz.
Wystąpił w Legii przez 673 minuty, miał średnio 71,1 procent akcji zakończonych powodzeniem. W sumie stoczył 114 pojedynków z rywalami, wygrał 58,8 procent z nich. Podawał z dokładnością 83,3 procent. Zanotował 69 strat piłki i 78 razy ją odzyskał. Obejrzał 2 żółte kartki. 3 razy uderzał na bramkę rywala, z czego raz celnie. Trzeba go było wykupić z Dynama Kijów, ale włodarze tego klubu nie chcieli się z nim rozstać i życzyli sobie za transfer nawet 1,5 mln euro. Tym samym zrezygnowano z chęci jego pozyskania.
O ile Szabanow pozostawił po sobie niezłe wrażenie, o tyle jego kolega z Kijowa, Nazarij Rusyn, już tylko negatywne. Przyszedł do Warszawy jako gracz ofensywny, bramkostrzelny. Ale zarówno podczas treningów jak i gier sparingowych za bardzo chciał się pokazać, a może miał przekonanie, że daną akcję wykona najlepiej. Niemal każdą sytuację kończył strzałem na bramkę, trochę jak na podwórku. Trenerzy tłumaczyli mu, że musi grać bardziej zespołowo, miał to pokazywać w meczach rezerw, ale średnio to wychodziło. Wystąpił w pierwszym zespole tylko raz – w meczu Pucharu Polski z Piastem Gliwice, przez 33 minuty. Oddał przez ten czas jeden niecelny strzał na bramkę, stracił 4 piłki, żadnej nie odzyskał. Stoczył 4 pojedynki z rywalami, wygrał 1 z nich.
Mimo słabego występu miał nadzieję na kolejne i był zawiedziony ich brakiem. W końcu odmówił gry w spotkaniu rezerw tłumacząc się tym, że nie może grać na sztucznej murawie. Tyle, że spotkanie z Legionovią było rozgrywane na naturalnej nawierzchni. To był jego początek końca, piłkarz z dużym ego skreślił się sam.
- Nie odnalazł się w naszej rzeczywistości, bo myślał, że będzie łatwiej. Świadczy o tym ta wypowiedź jego czy brata, że trafił do słabej ligi. OK, nie mamy tu Szachtara Donieck czy Dynama Kijów, ale liga jest trudna i wymagająca. Jemu się wydawało, że będzie kimś ważnym w tym zespole, ale nie zapracował na to. Inni też nie byli zadowoleni, że przyszedł nowy i na starcie chciał wszystkich minąć w kolejce, ale nic wielkiego w piłce nie zrobił. Każdy zaakceptuje, że jego kosztem gra ktoś lepszy, ale oni widzieli, że lepszy od nich nie jest – ocenił Michniewicz.
Jasurbek Yaxshiboyev przyszedł do Legii, choć miał na Łazienkowską trafić Marko Janković. Uznano jednak, że Czarnogórzec jest nieprzygotowany do sezonu i zastąpiono go Uzbekiem, który… nie trenował od trzech miesięcy. Gdy trafił do Książenic zaczął nadrabiać zaległości, pracował pod balonem na sztucznej nawierzchni, bo na zewnątrz szalał mróz. Szybko przyplątały się kolejne urazy, nie wytrzymywał tempa pracy. Gdy wydawało się, że najgorsze za nim, zaczął post w miesiącu ramadan i nie miał sił. Nawet gdy był przewidziany do gry, to spotkania często rozgrywane były wieczorem i otwarcie mówił, że bez jedzenia od rana po prostu nie da rady. Miał zagrać od pierwszej minuty, w większym wymiarze czasowym, w ostatnim spotkaniu ligowym, ale na jednym z treningów doznał urazu.
Zdołał zagrać jedynie przez 15 minut w spotkaniu z Wisłą Kraków w Warszawie. Przez kwadrans pokazał to, co na treningach, że potrafi grać szybko, dobrze utrzymuje się przy piłce, którą jest mu trudno odebrać, ma niekonwencjonalny strzał z dystansu. 3 razy dryblował, za każdym razem udanie. Stoczył 11 pojedynków z rywalami, ale tylko 4 z nich były udane. Zanotował 7 strat, w tym 3 na własnej połowie, odzyskał zaś jedną piłkę.
Jest nadzieja, że w kolejnym sezonie odegra poważniejszą rolę, ale musi wiele zmienić w swoim życiu. Przede wszystkim nie może pościć od rana do wieczora, gdy zespół rozgrywa najważniejsze mecze w końcówce sezonu. Musi znaleźć „złoty środek” podobnie jak choćby Mohamed Salah w Liverpoolu. Skupić się na treningach i przyzwyczaić do gry kontaktowej. Uraz ma wyleczyć w czasie przerwy między sezonami i być gotowy na początek przygotowań do nowego sezonu. - Pojawiało się wcześniej dużo zapytań odnośnie Jasurbeka. Z nim był taki problem, że najpierw łapał drobne urazy, a później jeżeli przychodził na trening na godzinę 11., zjadł śniadanie przed wschodem słońca, to wszystko było okej. Im później graliśmy jednak mecz, tym trudniej było mu się adaptować do sytuacji. Na głodno trudno mu się grało, to normalne – oceniał Michniewicz. Wiosną nie pomógł zespołowi. Czy jesienią będzie inaczej? Wkrótce się przekonamy.
Ostatnim z pozyskanych zimą graczy był Ernest Muci. Zawodnik na pierwszych treningach i w grze wewnętrznej pokazał się z dobrej strony. Zyskał przydomek „Messi”, bo piłku mu nie przeszkadzała, swobodnie się z nią poruszał i widać było, że wiele potrafi. Niestety szybko się okazało, że gra na treningu to jedno, a gra o stawkę to drugie. Zaskoczyło go jak siłowa i kontaktowa jest liga polska i nie potrafił się jak na razie w takiej grze odnaleźć. Dopiero w ostatnim meczu ligowym z Podbeskidziem, pokazał się z lepszej strony.
W sumie zagrał w siedmiu meczach – sześciu w lidze i jednym w Pucharze Polski. Przebywał na murawie w sumie przez 270 minut, oddał 5 strzałów na bramkę, ale żaden nie był celny. Podawał z celnością 82,8 procent, dryblował 17 razy – 64,7 procent tych prób było udanych. Wygrał 46,4 procent pojedynków z rywalami, miał 37 strat i 6 razy odzyskał piłkę. Przegrywał rywalizację z Luquinhasem i Bartoszem Kapustką, ale też z czasem na zajęciach wypadał gorzej niż Walerian Gwilia. Przed Albańczykiem dużo pracy. Plan jest taki, by jesienią dostawał znacznie więcej szans na grę. Czas pokaże, czy będzie potrafił je wykorzystać. Jesienią zespołowi za bardzo nie pomógł.
O wiele lepiej można teraz ocenić letnie okienko transferowe, które z perspektywy czasu okazało się kluczowe, choć większość graczy potrzebowała czasu. Przyszli wtedy Artur Boruc, Filip Mladenović, Josip Juranović, Bartosz Kapustka, Joel Valencia i Rafael Lopes. Tylko Valencia przeszedł obok gry, pozostała piątka miała bardzo duży wkład w obronę tytułu mistrzowskiego. Pozostaje mieć nadzieję, że po pół roku aklimatyzacji swoje umiejętności pokażą również Ci, którzy pozostaną w klubie z zimowego zaciągu.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.