Aleksandar Vuković: Jak wychowanek Legii – muszę pokazać, co potrafię w innym klubie
08.05.2022 15:00
– Wielu ludzi nie zdawało i cały czas nie zdaje sobie sprawy, jak było źle. Nie chodzi tylko o liczbę porażek, ale też o stan mentalny w drużynie, nastroje. Gdy zawodnik, który prezentuje określony poziom, popada w marazm i psychozę, nie jest taki sam – i już nie liczy się to, co jest na Transfermarkcie czy Football Managerze. To zupełnie inny człowiek, którego nie można, momentami, poznać. To bardzo trudne zadanie dla wszystkich, szczególnie dla trenera, który musi dotrzeć, przekonać ludzi, że to sytuacja niełatwa, lecz do wyciągnięcia. Myślę, że satysfakcja jest też z tego powodu. Zdawałem sobie sprawę, że wcale nie musimy się tak podnieść, jak się podnosiliśmy.
– Poza tym, trzeba pamiętać, że w porównaniu z grudniem, kiedy napotkałem i tak trudny czas, to straciliśmy Luquinhasa i Emrelego, czyli dwóch piłkarzy, którzy robili różnicę w ofensywie. A do tamtego momentu Legia i tak przegrywała. Tracąc jeszcze tych graczy, nie stajesz się mocniejszy. Wcale nie było tak, że nie rozumiałem sytuacji, bo zgodziłem się i powiedziałem: "Ok, sprzedaż Luquinhasa może zapewnić spokojne funkcjonowanie klubu". Ale z drugiej strony, tracisz ważne ogniwo, które robi różnicę. Można powiedzieć, że tego zabrakło w chwili, gdy wiosną chcieliśmy czegoś więcej, żeby np. powalczyć o finał Pucharu Polski. Dlatego trzeba dodać, że osiągnięcia są dość realne, pod sufit tego, co można było wyciągnąć.
– To jasne, że nie jest to potencjał na walkę o utrzymanie. Tylko że jak swego czasu Adam Małysz skoczył na Wielkiej Krokwi o 50 m krócej od reszty i w kolejnym musi to nadrobić, to nie jest to wcale takie proste. Musi się prosić o wiatr dla siebie, dla innych, a oczekiwania są dalej takie same, czyli że nie może mu się nie udać. My byliśmy drużyną, którą – z jakiegoś powodu – każdy ogrywał, i to nie tylko ze względu na mentalność. Traciliśmy gole w kuriozalny sposób, Legia przegrywała w poprzedniej rundzie, co udało mi się zatrzymać.
– Przeciwko Warcie straciliśmy bramkę po pierwszej sytuacji rywali. W kolejnym meczu zachowaliśmy czyste konto. Następne spotkania także udowadniały, że staliśmy się ekipą, która grała w obronie dużo solidniej. Zaczęliśmy od podstaw, organizacji gry defensywnej – tak, żeby drużyna broniła i funkcjonowała inaczej, gdy walczy o to, o co walczy. Jeśli nie mamy takiego polotu i swobody w grze do przodu, to bądźmy przynajmniej solidni w obronie. Uważam, że to dało nam wyjście z sytuacji. Dopiero teraz – po tym, jak w głowach niektórych zapewniliśmy sobie utrzymanie po powrocie z Poznania z 36. punktem – nastąpiło podświadome rozluźnienie, przez co z Piastem przytrafił nam się taki błąd, który miał miejsce wcześniej. Raz jeszcze powtarzam, bo była to niezwykle istotna zmiana – nagle staliśmy się bardzo solidni pod kątem gry defensywnej.
– Nie mam i nigdy nie miałem problemu z autorytetem w zespole. Wydaje mi się, że ta drużyna w 90 procentach, a to wystarczy, szła ze mną jak do pożaru. To dla mnie ważne, to podstawa mojej pracy. Jeśli nie przekonam do siebie ludzi, to nie pomoże mi żadna strategia czy taktyka. Ale pojawił się moment obawy, gadałem na ten temat szczególnie z doświadczonymi piłkarzami. Podświadomie jest coś takiego, że "on już z nami nie będzie w przyszłym sezonie", przez co kwestie dotyczące dyscypliny w grze, determinacji mogą się po prostu trochę rozjechać. Tego się obawiałem.
– Każdy trener jest tymczasowy, tylko ja jestem teraz podwójnie tymczasowym. Drużyna wie, że jesteś tu jeszcze miesiąc. Mając tę świadomość, zadanie staje się trudniejsze – tym bardziej wtedy, gdy potrzebny jest zawodnik, który był wcześniej drugoplanową postacią. I robi się kłopot. Okej, masz grupę 11 zadowolonych osób, na które cały czas stawiałeś. Byłem piłkarzem i wiem, że każdy szkoleniowiec, który na ciebie stawia, jest dobry, a ten, który tego nie robi, nie ma pojęcia. I tak to funkcjonuje. Ale w walce o mistrzostwo liczą się też ludzie, którzy są w hierarchii jako 13, 14 czy 18. Dzięki Bogu, wszystko skończyło się dobrze i dziś podchodzę do tego z uśmiechem. To dla mnie bardzo duże doświadczenie, mądrość na przyszłość, by zastanowić się, w co się człowiek nieraz pakuje.
O Mucim
– To, że Ernest Muci nie gra, jest gadaniem troszeczkę z przesadą. Pamiętam, że na cztery pierwsze mecze po moim powrocie zagrał dwukrotnie od pierwszej minuty, a dwa razy wszedł z ławki. Miał nieco pecha, bo spotkania, które zaczynał od początku, czyli z Wartą i Radomiakiem, były przegrane, co nie pomogło. Gra Maciej Rosołek – to może najlepsza odpowiedź, jaką mogę w tej chwili dać. Może nikt nie pisze, że "Rossiego" chce Napoli, ale uważam, że daje drużynie tyle, iż zasługuje, aby pojawiać się na boisku. Nie mam nigdy takiej postawy, że skreślam zawodnika z innych powodów niż takich, że uważam, że ktoś inny jest teraz bardziej przydatny. To nie znaczy, że Muci jest gorszy, niż był przed moim powrotem, albo że za kilka lat nie będzie grał w Napoli. Życzę mu tego. Ale nie jestem w stanie umieścić wszystkich piłkarzy w pierwszym składzie i dać każdemu takiej samej szansy.
– "Erni" dostał na starcie bardzo dużą szansę. Znam samego siebie – gdyby były to mecze niezwykle dobre, albo dobre, to tych okazji byłoby coraz więcej. A że było odwrotnie, to wykorzystał to ktoś inny. To jest Legia, grają w niej także inni. I w pewnym momencie znajdujesz się w sytuacji, że musisz czekać na kolejną szansę – od tego, jak ją wykorzystasz, będzie zależało to, ile będziesz grał.
– Potem otrzymywał szanse z ławki. Raz wszedł, strzelił gola w Pucharze Polski z Górnikiem Łęczna, ale zazwyczaj nie było tak, że kupował nas występami na murawie. To zawodnik z potencjałem, utalentowany, lecz każdy musi mieć świadomość, że w drużynie jest też rywalizacja wewnętrzna i trzeba ją wygrywać, aby znaleźć się na boisku.
– Zawsze możemy podnosić różne nazwiska. Ihor Charatin długo nie zagrał u mnie nawet minuty. Trenuje codziennie, bardzo dobrze, normalnie się zachowuje, ale jak mam na stoperze Jędrzejczyka czy wcześniej Nawrockiego, a Slisza i Sokołowskiego w środku pola, plus Celhakę, który zaczął grać dobrze, to zaczął tracić w rywalizacji i mieć coraz mniej miejsca. Muci ma konkurencję nie tylko w postaci Rosołka, ale też i Josue. Wiemy, jakim piłkarzem jest Portugalczyk, co dawał zespołowi. Aby dać szansę Albańczykowi, to trzeba by było nie wystawiać choćby takiego gracza.
O młodzieżowcach
– "Vuko" w Legii dał się już poznać po tym, że nie ma problemu ze stawianiem na młodych. Radosław Majecki był u mnie podstawowym bramkarzem w pierwszym pełnym sezonie. Debiutowali u mnie Michał Karbownik i Maciej Rosołek. Klub zarobił parę złotych, była też wygrana w Pro Junior System – z tego, co wiem, to jesteśmy na dobrej drodze, aby w tych rozgrywkach znowu zwyciężyć w tym rankingu. W poprzednim sezonie wcale tak nie było.
– Legia nie jest poligonem do promowania młodych na siłę, tylko tych, którzy na to zasługują, mają jakość, potencjał. Oczywiście, liczy się też moment, w którym się znajdujemy. Popatrzymy na tę rundę i trzech zawodników. Chodzi o Misztę, Rosołka i Nawrockiego, który na wielkie nieszczęście – przede wszystkim moje, bo to najlepszy młodzieżowiec ligi – wypadł z gry i w ostatnich dwóch miesiącach nie możemy z niego korzystać. Trudno będzie znaleźć inny klub z ekstraklasy, który ma w zasadzie trzech podstawowych młodych piłkarzy w wyjściowym składzie. Teraz próbujemy się doszukiwać kolejnych nazwisk, które mogłyby występować przy Łazienkowskiej. Dojdziemy przez to do takiej sytuacji, że Legia stanie się poligonem dla młodych, a nie zespołem walczącym o wynik. Nie można przesadzać w żadną stronę. To szukanie na siłę tematu zastępczego. Cieszę się, że to największa krytyka wobec mojej osoby, bo jest łatwa do obalenia.
O Strzałku
– Dużo kibiców Legii dopytuje o Igora Strzałka. Gdy wróciłem tutaj w grudniu, to był chłopakiem, który wówczas nie istniał na mapie. Nie było go nawet w podstawowym składzie drugiej drużyny. Zabrałem go na obóz i zauważyłem w nim duży talent. Zacząłem o tym mówić i działać na takiej zasadzie, że zostawiłem go w "jedynce" – tak, jak kiedyś miałem wpływ na pozostanie w niej Szymańskiego, mimo różnych zdań w klubie, oraz Karbownika. Ale przez rok "Karbo" i "Szymi" tylko trenowali z pierwszym zespołem. To już był dla nich spory krok do przodu.
– Strzałek nagle stał się zawodnikiem, który trenuje z nami i gra praktycznie cały czas w rezerwach, co wcześniej nie miało miejsca. Wiem, że nie jest dobrze dla niego, żeby w meczach o utrzymanie w lidze zaczął być tym, którego obarcza się oczekiwaniem w stylu: "Pomóż, ratuj". Spokojnie. Mam taką nadzieję i to mój plan, żeby dostał kilka minut jeszcze w tym sezonie, bo nie wiem czy po moim odejściu otrzyma jakiekolwiek.
– Igor rozwija się prawidłowo, bo wiem o tym po Szymańskim i Karbowniku, którzy przez rok tylko trenowali. A on dopiero od kilku miesięcy pracuje z pierwszym zespołem. To kolejny przykład, w którym wszystko jest na dobrej drodze i nie ma powodu, aby lamentować i pytać "Dlaczego Strzałek nie gra?". To że strzelił gola nawet w spotkaniu charytatywnym z Dynamem Kijów, to dla niego już bardzo duża rzecz, zagrał też w kilku sparingach w Dubaju. To dla niego ogromny krok.
O Włodarczyku
– Szkoda Szymona, bo uważam, że ma duży potencjał. Jednak wymaga on 5-6 spotkań po 90 minut, w których nie do końca będzie najlepszy czy się podobał, ale przekuje to w następne, znacznie lepsze występy. Każdy rozumie, że w tej rundzie trudno znaleźć nawet jeden mecz, w którym można by było wpuścić Włodarczyka na boisko.
– Nie kieruję się żadnymi klauzulami (przedłużającymi kontrakt przy rozegraniu odpowiedniej liczby minut – red.) przy wyborze składu. Wielu młodych zawodników ma takie zapisy w umowie, u Szymona może być podobnie. Nie mam zbyt dużo do dodania. Nie zrobisz wszystkiego. Uważam, że odbudowanie Czarka Miszty, to odbudowanie potencjału sprzedażowego dla klubu. Maciej Rosołek, który w Arce nie miał pewnego miejsca, jest w tej chwili ważny dla Legii – to też coś, co może być dla niej ciekawe. Mieliśmy Maika Nawrockiego, który cały czas byłby podstawowym zawodnikiem, bo na to zasługuje. Znowu wracam do tego, co wcześniej – trzech młodych piłkarzy, plus w kolejce następnych 2-3, takich jak Szymon, to bardzo dużo na taki klub.
– Pamiętam, że Włodarczyk pojawił się na boisku 2-3 razy, wchodząc z ławki. Nie był to sygnał w stylu: "Trenerze, w następnym meczu zasługuję na 5 minut więcej". Okej, łatwo powiedzieć: "10 czy 15 minut, to za mało, aby się pokazać", ale wiemy, że czasami – szczególnie jeśli chodzi o zawodników ofensywnych – to czas, w którym można coś zasygnalizować, ugrać. Szymon to chłopak, z którym bawiłem się na plaży w Salonikach, jak spędzaliśmy czas razem z ojcem. Ale w tej chwili nie znalazłem dla niego takiej przestrzeni, jakiej on może potrzebuje i jaką sam chciałbym dać w idealnym świecie. Nie mogę teraz nad tym tylko ubolewać. Wymagała tego sytuacja, w której byliśmy my, jako drużyna.
O docenieniu starszych i zwlekaniu ze zmianami
– Spójrzmy na to z drugiej strony. Chcę wspomnieć o starszych piłkarzach i docenić to, co zrobili dla mnie wiosną. Są zawodnicy, którym kończą się kontrakty, niektórzy może zostaną, a może nie. Nie chcę zostawiać ich teraz z boku i mówić: "Okej, zrobiliście dla mnie robotę, a teraz spadajcie". To nie będzie tak działało – tym bardziej, że zasługują na grę. W dwóch ostatnich meczach postaram się wystawić najmocniejszy skład, jakim w tym momencie dysponuje Legia. Na konferencji po rywalizacji z Górnikiem powiedziałem, że tak cieszył mnie skład, który miałem do dyspozycji, że tak długo nie robiłem zmian.
– Dlaczego z Górnikiem nie zagrał np. Kapustka? Podchodzę do tej sytuacji bardzo ostrożnie, pamiętając historię związaną z jego kontuzją. To świadczy o mnie, moim podejściu, bo wiedząc, że tutaj nie zostaję, mógłbym nie mieć żadnego problemu z tym, co się stanie z Bartkiem. Nie chcę tak postępować. Zagrał 45 minut w Mielcu, potem odbył kilka treningów – reakcja jego organizmu pokazała, że to już duży bodziec po tak długiej przerwie. Trzeba być uważnym, przygotować chłopaka, aby w kolejnym sezonie wrócił do normalnego grania, na które go stać. Dlatego z Górnikiem nie przeprowadziłem takiej zmiany.
– Mecz z zabrzanami okazał się pierwszym, w którym mogliśmy wystawić taki sam skład, jak przeciwko Lechii Gdańsk. Notabene, było to ostatnie zwycięstwo, nie wliczając Górnika, bo między tymi spotkaniami mieliśmy albo remisy, albo porażki. Prawda jest taka, że jedenastka, która wyszła, jest zdecydowanie najmocniejsza. Jest jeszcze kilka nazwisk, które mogą się do niej dobić. Jest wyraźna przewaga tej grupy piłkarzy, dlatego chciałem, aby zagrali w jak najdłuższym wymiarze czasu.
O Dariuszu Mioduskim
– Czy Dariusz Mioduski dzwonił z gratulacjami za utrzymanie zespołu? Nie było przesadnej wdzięczności. Myślę, że prezes jest niewątpliwie zadowolony z tego faktu, może zależało mu na tym najbardziej ze wszystkich ludzi związanych z klubem. Trzeba powiedzieć, że na niego spadało najwięcej – zasłużenie, niezasłużenie, ale przyjmował największą liczbę ciosów. Wydaje mi się, że to dla niego ważna chwila, czas na ewentualne zastanowienia w kontekście tego, co można robić w dalszej kolejności może troszeczkę inaczej, lepiej, żeby już nigdy nie znaleźć się w takiej pozycji. Ta sytuacja jest, w ponad 100-letniej historii, wyjątkowa – i mam nadzieję, że zażegnana na dobre. Jestem do tego przekonany.
– Mecz z Górnikiem, ale nie tylko, ma potencjał, by ruszyć w zupełnie inną stronę przy nie tak dużych zmianach. Zobaczymy, jak skończymy sezon, ostatnie dwa mecze nie są bez znaczenia. Wcale nie musi być tak, że skończymy o wiele niżej niż rok temu Lech, który jest dziś bardzo zasłużenie chwalony za grę, potencjał, walkę o mistrzostwo. Wydaje mi się, że przed naszym klubem też jest taka perspektywa. Wyszliśmy z najtrudniejszej sytuacji w najnowszej historii, a obecnie trzeba patrzeć do przodu. Czy był uścisk dłoni, telefon, sms od prezesa Mioduskiego? Tak, tak – gratulowaliśmy sobie.
O myślach i zaskoczeniu
– Czy pojawiła się myśl: "Może Legia zostawi mnie na dłużej?". Szczerze, to tak, pojawiła się spontanicznie. Wracałem do klubu z pełną świadomością, że Marek Papszun jest już podpisany. Wielu tak myślało, tak to było przedstawiane, informacje, które miałem, szły w tym kierunku. Później temat upadł. Nie mając konkretnych rozmów, bo sam ich nie inicjowałem, padało z ust, przede wszystkim dyrektora, że jestem kandydatem na trenera Legii w przyszłym sezonie. Jestem człowiekiem myślącym – zacząłem myśleć w tych kategoriach, że można będzie o tym dyskutować. Miałem w głowie, że jak do tego dojdzie, to nie będzie to też takie proste, czyli że jak usłyszę pytanie: "Vuko, chcesz zostać?", to nie kiwnę głową i zgodzę się na to bez żadnych rozmów. Ale taka myśl się przejawiała, z powodu doniesień, które wszędzie było słychać. Potem nastąpiła dobra seria, którą skończyliśmy remisem w Częstochowie. Rozpoczęła się przerwa reprezentacyjna, miałem poczucie, że to moment, w którym dowiem się więcej na temat tego, co może nastąpić. Dowiedziałem się w tej postaci, że na drugim końcu Polski była konferencja (Kosty Runjaicia – red.), która powiedziała mi dużo więcej, niż można by było usłyszeć w klubie.
Dyrektor sportowy, Jacek Zieliński, mówił od początku, że trener dowie się pierwszy, jeśli decyzja będzie inna. – Czy jest jakiś zawód w tym aspekcie? Zadra może nie, ale zaskoczenie. To prawda, że taka – powiedzmy – umowa była, mówiłem o tym, że chcę grać w otwarte kwarty, można tak ze mną rozmawiać. Jeśli jest decyzja, że jestem tutaj tylko do końca sezonu, to chcę o tym wiedzieć, a nie być "zwodzony". To minus tego półrocza, w którym – mimo wszystko – będę się starał pamiętać, że razem z klubem, dyrektorem udało się uspokoić, uratować sytuację. Natomiast decyzje to decyzje, ja je szanuję, każdy ma prawo i za nie odpowiada, więc podejmuje je według własnego uznania. Nie będę jednak ukrywał, że słabe jest to, że mam się domyślać, że decyzja już zapadła. Czy po konferencji w Szczecinie poszedłem do klubu i spytałem "Czy decyzja już zapadła?". Dowiedziałem się nie o tym, kto będzie nowym trenerem, tylko że nie będę nim ja. Poprosiłem o taką jasność wobec mnie.
O przyszłości, propozycji z Węgier
– Byłem niezwykle skoncentrowany na Legii. Chyba każdy trener doskonale o tym wie, że jak pracuje, to zbytnio nie rozmyśla o innych kwestiach. Ale w międzyczasie miałem dość poważną rozmowę z klubem z ligi węgierskiej. Szanuję go za to, że bardzo się mną interesował jeszcze przed objęciem Legii, był cały czas mocno zainteresowany – w ostatnim czasie definitywnie powiedziałem, że nie. To najkonkretniejsza oferta, jaką miałem w tej chwili. To zespół ze środka tabeli, ale liga węgierska jest bardzo ciekawa, to miejsce, które by mnie interesowało – tak samo jak kilka rozgrywek na tym poziomie, czy na Bałkanach, czy w innych regionach, gdzie jest zainteresowanie trenerem, który pracował w Warszawie.
– Jednak nie ukrywam, że liga polska, ekstraklasa, to moje życie. Są sygnały, że może być zainteresowanie z jednego czy drugiego klubu. Ale poczekajmy. Mówiłem o satysfakcji, to najlepsze dla trenera, bo udało się coś zrobić. Teraz jest moment, w którym można spokojniej czekać na to, co nastąpi.
– Ostatnio ktoś na jednej z konferencji zadał pytanie: "Czy dalej będę trenerem?". I faktycznie, w głowie ułożyłem sobie to tak, że jeżeli spadłbym z ligi z Legią, to nie byłbym już trenerem, musiałbym się nad tym głęboko zastanowić. Taką presję na siebie narzuciłem. Teraz jest satysfakcja, duża energia, chęć pokazania się gdzieś indziej. Uważam, że – to moje subiektywne zdanie – w Legii, jako trener, też przeżywam syndrom wychowanka, co zawsze jest jednak na poziomie niedostatecznego docenienia. Chciałbym udowodnić, co potrafię w innym miejscu.
– Nie ma na mnie zbyt dużo argumentów, nawet od moich największych krytyków, za pierwszą i drugą kadencję. Jak obejmowałem Legię, to mówiło się, że "jak to może się udać?". Wywalczyłem mistrzostwo Polski w nieoczywistym sezonie, w którym wiodącymi postaciami byli Majecki, Karbownik, Antolić, Kante, Gwilia i inne nazwiska, które nie są z pierwszych stron gazet, tylko ciężko pracującymi chłopakami, z ambicją, którzy zapewnili sobie tytuł na dwie kolejki przed końcem. Z perspektywy tych rozgrywek, to osiągnięcie niemałe. Wiem, że za ostatni okres przy Łazienkowskiej – mimo krytyki, że odpadłem z Rakowem – ze strony merytorycznej, środowiska trenerskiego, które to docenia, był to kawał dobrej roboty całego sztabu.
– Ja się Legii wypierać nie będę, to pół mojego życia. Nie potrafię funkcjonować gdzieś tylko jak w miejscu pracy. Uważam, że – szczególnie w klubie – emocje są ważne, to coś, co ma znaczenie. Myślę, że – jeszcze jako zawodnik w Koronie Kielce – udowodniłem, że potrafię działać w innym środowisku. Gdy reprezentowałem Koronę i grałem przeciwko Legii, to nie liczyło się dla mnie, że czuję sentyment do zespołu z Warszawy. Robiłem wszystko, aby to kielczanie zwyciężyli. Tak też będzie w mojej karierze trenerskiej. Będę życzył Legii dobrze, lecz zawsze najlepiej drużynie, którą będę prowadził. Jest parę miejsc w Polsce, w których na pewno mnie nie zechcą, ale zapewniam, że nawet w najgorętszych punktach włożę całe serce. Inaczej funkcjonować nie potrafię.
O Sliszu
– Patrzę na Bartka Slisza, jak na… własne dziecko. Ludzie, którzy powinni być doceniani za swoją postawę i należyty sposób traktowania klubu, są często na marginesie, wygwizdywani przez trybunę. To zawodnik z potencjałem sprzedażowym, bo ciągle jest młody, a – jak na jego wiek – ma wybitną liczbę meczów w ekstraklasie, w Legii. Rozwijał i rozwija się prawidłowo, miał postęp pod okiem trenera Michniewicza. Będzie miał gorsze występy, tak jak każdy piłkarz, lecz cały czas jest chłopakiem, który idzie do przodu – nie może być inaczej, jak ktoś tak nad sobą pracuje. Jestem przekonany, że jeszcze przed nim kariera – wiadomo, defensywnego pomocnika, a nie żadnego nowego Maradony.
– Mam do niego duży sentyment, bo trafiał jak tutaj byłem, kupił mnie śląskim charakterem. Same superlatywy. Będąc zupełnie obiektywnym, to uważam, że to piłkarz na reprezentację Polski – nikt mi tego nie wybije z głowy. Gra w takim klubie, w jakim gra, przez co nieraz spadnie na niego więcej, niż gdyby występował w Rakowie i spokojnie przygotowywał się do każdego kolejnego meczu. Ale taki jest też urok bycia w Legii – zagrasz kilka spotkań i jesteś dużo bardziej promowany niż Lederman w Częstochowie. Trzeba sobie z tym poradzić. Jeśli udźwignie to pod kątem mentalnym, a widzę, że sobie radzi, to wszystko będzie szło w dobrym kierunku.
O Mladenoviciu i Verbiciu
– Z tego, co wiem, to Mladenović ma jeszcze kontrakt z Legią, a z Verbiciem jest spora niewiadoma, bo to piłkarz Dynama Kijów, sami nie wiemy, jak to się potoczy. Potencjał jednego i drugiego jest bardzo duży, to – jak to się mówi – piłkarze. Pozostają inne ważne pytania, jak dogadanie się z klubem w przypadku Benjamina, a w kontekście Filipa – powrót do najwyższej dyspozycji, o którą walczył w tych rozgrywkach. Myślę, że przed nim sezon, w którym będzie miał dużą motywację, bo jest w gronie zawodników, którzy mogą pojechać z kadrą Serbii na mundial. Na pewno nie chce tego przegapić, co może być korzystne dla samej Legii. Sądzę, że w nadchodzącym półroczu będzie chciał się pokazać.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.