Aleksandar Vuković

Aleksandar Vuković: Na dłuższą metę nie ma dla mnie sensu grać nudnej piłki

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Kanał Sportowy

31.08.2020 19:16

(akt. 31.08.2020 21:48)

- Omijam internet, bo nie jest w stanie w niczym mi pomóc. Zrozumiałem to dobitnie, że informacja tam uzyskana w żaden sposób nie poprawia mojej wydajności i jakości mojej pracy. Wręcz przeciwnie. Nie jest tak, że zupełnie nie wiem, co się dzieje - człowiek nie jest w stanie odciąć się całkowicie. Ale sam chronię się od tego, co dzieje się w Internecie – mówił w rozmowie z Kanałem Sportowym trener Legii, Aleksandar Vuković.

- Czego nauczyłem się o sobie uprawiając piłkę nożną? To duża szkoła życia. Kształtowanie ciebie, jako osoby, następuje naturalnie. Wydaje mi się, że to spora wartość sportu i tego, co sport wymaga. Ludzie, których znam i którzy poświęcili życie na sport – nawet jeżeli później nie zostali profesjonalnymi sportowcami, nauczyli się dyscypliny i sposobu funkcjonowania. Dało im to bardzo dużo, nawet w tych dziedzinach, które wybrali. Organizacja, dyscyplina, to jak sport uczy pokory powoduje, że dzięki temu jest się lepiej przygotowanym do życia codziennego.

- Wydaje mi się, że kiedyś działaczom czy piłkarzom też zależało na stronie biznesowej. Z czasem stało się to jednak priorytetem, co na pewno troszeczkę zabiło emocje, które towarzyszyły każdemu dzieciakowi – przynajmniej wtedy, kiedy zaczynałem. Wówczas każdy z nas marzył, żeby zagrać przy pełnych trybunach, zdobyć uznanie w oczach kibiców, znaczyć coś w drużynie, którą się kochało. Był to priorytet. Wydaje mi się, że dziś młodzi piłkarze również zdają sobie z tego sprawę. Ale też cała otoczka bardzo mocno nastawia ich do tego, żeby wykorzystać karierę do osiągnięcia czegoś od tej drugiej strony.

- Największa cena jaką musiałem zapłacić za to, żeby być piłkarzem, a teraz trenerem? Rozłąka z rodziną. To cena, na którą się świadomie zgodziłem. Nie przyszła ona mi tak trudno. Chciałem spełniać marzenia. Wyjazd z Banja Luki, w której się urodziłem, do Belgradu położonego o 300 km dalej, w wieku 16 lat, wiązał się z zostawieniem rodziców, siostry. Wyjechałem, zacząłem samodzielne życie, które trwa do teraz. Widząc ludzi, którzy żyją blisko najbliższych i realizują się zawodowo… Wiem, że to praktycznie ta cena, którą zapłaciłem. Widuję najbliższych raz na pół roku. To trochę za mało. Wyłysiałem? To swoją drogą. Ale nie jest to największy, życiowy dramat.

- Gdy byłem piłkarzem, to dominował u mnie talent czy praca? Na początku – talent. Do pewnego momentu wyglądało to bardzo dobrze. Mówię o piłce młodzieżowej, w której naprawdę bardzo się wyróżniałem w mieście, regionie. Ale talent nie wyróżniał wśród całej grupy. Gdy trafiłem do Partizana, potrafiłem być jednym z wiodących talentów w grupie młodzieżowej, jeden z nielicznych, który podpisał zawodową umowę. Potem okazało się, że nie jestem już tak szybki na tle rówieśników, jak wcześniej. Trzeba było się pogodzić z faktem, że tego mocno brakuje. Trzeba to nadrobić ciężką pracą, żeby sięgnąć tak wysoko, jak się da.

- W tych czasach wygrywanie jest na pierwszym miejscu. Bardzo często można wpaść w pułapkę, kiedy chce się wszystkim przypodobać grając piłkę ładniejszą dla oka. Później przychodzi moment, w którym ktoś mówi: „Ale przegrałeś trzy razy z rzędu”. Pokazuje to znaczenie wyniku. Aczkolwiek nie ma dla mnie sensu grać nudnej piłki - na dłuższą metę nie chciałbym pokazywać tego widzom. Sensem wszystkiego jest to, żeby ludzie chodzili na stadion i chwili oglądać zespół. To jeden z celów, jaki sobie narzucam, żeby chciało się to oglądać. Są różne style, różne są też upodobania. Na pewno wykorzystując potencjał drużyny można zachęcić ludzi do przychodzenia na stadion. Świat zapamięta tych, którzy grają pięknie? No i też tych, którzy zwyciężali. Do dziś pamiętamy Greków z 2004 roku. Nie można powiedzieć, że grali pięknie. Jeżeli miałbym wybrać, to wolę Barceloną za kadencji Guardioli, jako przykład pięknej gry. Aczkolwiek teraz Liverpool gra zupełnie inaczej, i nie można tego nazwać brzydką grą. Wręcz przeciwnie – inną, bardziej bezpośrednią, lecz też piękną. O to mi chodziło mówiąc, że są różne style gry. Guardiola prowadzi obecnie Manchester City i dalej preferuje trochę styl „Cruijffowski”, który jest faktycznie bardzo ładny i widowiskowy. Ale rywal też gra widowisko, troszkę inaczej.

- Czy radzenie sobie z oczekiwaniami tłumów jest rzeczą, której jest trudno się nauczyć? Myślę, że nawet nie ma potrzeby się jej uczyć. Najlepszym rozwiązaniem jest to, żeby nie myśleć o tym i nie skupiać się na tym. Staram się tak do tego podchodzić. Narzucam sobie oczekiwania, cele, które chcę osiągnąć. One nie są mniejsze od ludzi, którym zależy na klubie. Z drugiej strony, obracam się w realnej rzeczywistości – muszę się na tym skupiać. Nie jestem w stanie wyciągnąć z drużyny więcej, w momencie gdy zaczynam się zastanawiać co o nich mówi każdy poszczególny kibic czy człowiek z zewnątrz. Nie tędy droga. To poniekąd coś, co masz w podświadomości. Wiem, że dzieje się wokół, lecz staram się mocno skupić na tym, co dotykam codziennie. Czyli na drużynie - na tym, co mogę tutaj zrobić i realnie uczynić. A nie rozmyślać, co pomyśli ktoś inny.

- Jestem daleki od tego, żeby mówić o sobie perfekcjonista. I daleki od tego, żebym wymagał perfekcjonizmu. Zawsze mówię zawodnikom, że będziemy tracić piłki, źle podawać, przyjmować, będziemy też przegrywać mecze. To nie jest coś, czego można uniknąć. Ale to też nie jest coś, czego trzeba się bać. Dążenie do tego, żeby grać jak najlepiej i dawać z siebie maksimum – to jest coś, czego wymagam od siebie i od piłkarzy. To nie jest perfekcjonizm - to zrozumienie, że nie jesteśmy w stanie być perfekcyjni.

-  Miałem w sobie energię czy chęć wygrywania, osiągnięcia czegoś, że czasami po prostu przekraczałem granicę. Potrafiłem się źle zachować. Ale dzięki temu wykorzystałem potencjał i osiągnąłem w życiu tyle, ile uważam, że mogłem. Są dwie strony medalu. Ważniejsze jest dla mnie to, że potrafiłem nie brnąć. Nigdy nie było tak, że tłumaczyłem wszystkim, iż faktycznie miałem rację - nawet wtedy, kiedy tak nie było. Nigdy nie byłem lubiany przez przeciwników, nawet przez kolegów z drużyny, kiedy mieliśmy gry wewnętrzne w trakcie treningów. Bardziej cenię fakt, że szanują i lubią mnie ludzie, z którymi znam się poza boiskiem. Myślę, że niekoniecznie na boisku trzeba być gościem lubianym. Widzę teraz niektórych piłkarzy z podobnymi cechami – i muszę przyznać, że takich lubię. Lubię ludzi, którzy są inni, gdy zaczyna się walka, a potem jest czas na podanie ręki, normalną rozmowę i kontakt, nawet z przeciwnikiem. Myślę, że to - pod warunkiem, że nie przesadza się w trakcie walki – właściwe podejście.

- Który zawodnik najbardziej mnie przypomina? Nie chcę rzucać nazwiskami, bo zaraz w szatni podłapią, że „ulubieniec, pewny plac” – a tak nie ma. Powiem o piłkarzu, który jest już u nas, ale jest na tyle nowy, że można o nim wspomnieć. Grał też w przeciwnej drużynie. Czyli Filip Mladenović. Łapie kartki, kłóci się ze wszystkimi, wielu ma do niego pretensje, jest nieprzyjemny na boisku. Sprawdziło się - i teraz już wiem, po pierwszych kontaktach w klubie – że to bardzo w porządku człowiek. Osoba spokojna i stonowana poza boiskiem. Naszą rolą jest teraz to, żeby pracować i troszeczkę temperować jego charakter na murawie.

Polecamy

Komentarze (206)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.