Amieljanczuk po latach wraca do Warszawy

Redaktor Piotr Kamieniecki

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

11.10.2019 22:10

(akt. 14.10.2019 04:11)

Siarhiej Amieljanczuk zdobył z Legią mistrzostwo Polski w 2002 roku. Przy Łazienkowskiej rozegrał ponad 50 meczów. Teraz Białorusin wraca do stolicy Polski jako drugi trener Dinama Mińsk. Gdy opuszczał Warszawę, dużą rolę odegrała jego żona.

- Gdyby nie był takim pantoflarzem, to pewnie dłużej grałby w Legii. Bardzo podobało mu się w Polsce, ale zupełnie inaczej było z jego żoną, która namówiła go do odejścia na Ukrainę - opowiadał w "Przeglądzie Sportowym" o kulisach transferu obrońcy Aleksander Hleb, wówczas gracz VfB Stuttgart, a potem piłkarz Barcelony. Już sam fakt, że o Siarheju Amieljanczuku (transkrypcja białoruska, z j. rosyjskiego - Omieljanczuk) opowiadał jeden z największych, o ile nie największy talent białoruskiej piłki, wiele mówi o klasie obrońcy, który w 2002 roku zdobywał z "Wojskowymi" mistrzostwo Polski pod wodzą Dragomira Okuki.

Saga

Przełom XX i XXI wieku. - Interesujemy się głównie zawodnikami z byłych krajów ZSRR - informował ówczesny prezes Legii, Leszek Miklas. Jednym z kandydatów do gry w Legii jest młodzieżowy reprezentant Białorusii, Amieljanczuk. Wcześniej interesował się nim nawet Inter Mediolan. Ostatecznie o jego podpis zabiega Legia, a także klub z Ukrainy. Rozmowy się przeciągają. Najpierw "Wojskowi" chcą wypożyczenia, potem negocjacje stają w martwym punkcie. Legioniści z czasem decydują się na obserwację gracza na zgrupowaniu jego kadry. Minęły blisko trzy miesiące, zanim defensor związał się z warszawską drużyną. Pod koniec lutego 2001 roku Legia ostatecznie zapłaciła 220 tysięcy dolarów, a sam piłkarz podpisał trzyletni kontrakt. Pierwsza runda była jednak wprowadzeniem dla Białorusina, który zadebiutował w Lubinie z Zagłebiem (1:3) w marcu, a potem zagrał jeszcze z Amicą Wronki (2:3). Tak skończył się dla niego sezon 2000/2001. - Musiałem się nauczyć polskich realiów - mówił. Przełom miał dopiero nadejść. 

Białorusin krok po kroku budował swoją pozycję przy Łazienkowskiej. Tę umacniały m.in. występy na arenie międzynarodowej w młodzieżowej reprezentacji. Kolejny sezon był dla Amieljanczuka już znacznie lepszy. Obrońca rozegrał 33 spotkania i często był ustawiany w roli prawego stopera. Z racji swojej gry, szybko zyskał szacunek kibiców. Bez problemów dogadywał się też z kolegami. - Od początku mocno mi pomagał, nawet w kryzysowych sytuacjach. Czasami miał mnie już dosyć - opowiadał potem Radostin Stanew o znajomości z "Saszą", który z czasem był też prześmiewczo nazywano "dengi", co po rosyjsku oznacza pieniądze. Ze wspomnianym bramkarzem z Bułgarii obrońca mieszkał potem w pokoju na zgrupowaniach. Obaj często jadali również obiady w restauracji na Torwarze. - Jak są dobre wyniki, to są dobre imprezy. "Kto wygrywa, ten się bawi" - tak mówią w Rosji. Drużyna była rozrywkowa, ale najważniejsze jest zawsze boisko. Tam nikt się nie oszczędzał. Duża w tym zasługa trenera Okuki - opowiadał po latach Białorusin na łamach "Polska The Times". 

Mały, zwinny, mocno trzymający się na nogach, twardy i zadziorny - tak obrońca był opisywany przez dziennikarzy. Po zdobyciu mistrzostwa Polski, w mediach pojawiło się nawet określenie: "obrońca najbardziej uprzykrzający życie napastnikom polskiej ligi". - Odkąd kopie piłkę, nie - przeciwnika, jest nie do przejścia - tak z kolei Białorusina określał w 2002 roku Roman Kosecki. W trakcie pobytu przy Łazienkowskiej, obrońca zdobył dla Legii tylko jednego gola, w meczu z Dyskobolią, gdy padł remis 3:3, a sam piłkarz uratował wynik pięknym uderzeniem z 30 metrów w 90. minucie rywalizacji. - Nie dość, że najładniejszy gol w karierze, to jeszcze najważniejsze, ale wielu ich wcześniej nie strzeliłem. Przed tą chwilą, mogłem się jeszcze dwukrotnie cieszyć z bramek jako gracz Torpeda i raz w młodzieżowej kadrze - opowiadał zawodnik.

- Gram ostro i zdecydowanie, ale nie brutalnie. Taki powinien być obrońca - mówił Amieljanczuk sam o swoim stylu gry. Dobre występy piłkarza sprawiły, że ten był pewniakiem w składzie stołecznej drużyny. Pod koniec 2002 roku zaczęły pojawiać się pogłoski, że gracz, którego karta zawodnicza należała do Legii, ale w części również do tajemniczego biznesmena, Andrzeja Fijałkowskiego. Podobnie wyglądała sytuacja kontraktowa Stanko Svitlicy

"Dengi"

Kijowskie kluby - Dynamo oraz Arsenał - zainteresowały się obrońcą Legii na przełomie 2002 i 2003 roku. Do drugiego z zespołów, Amieljanczuk poleciał nawet na testy, które odbywały się w trakcie zgrupowania w Turcji. Mistrzowie Polski wyrazili zgodę na sprawdzian Białorusina, który już w trakcie pobytu w Warszawie ożenił się z pochodzącą z Ukrainy Weroniką. Na życzenie współwłaściciela karty, stołeczna drużyna musiała się zgodzić na testy zawodnika. W dokumentach znalazła się też klauzula wykupu opiewająca na 500 tysięcy euro. 

Od wylotu obrońcy na zgrupowanie Arsenału, rozpoczęła się kolejna saga. Rozpoczęły się targi o datę powrotu do Warszawy. Kolejne rozmowy dotyczyły kwoty transferu. Wyjaśniano także sytuację prawną Białorusina i wyszło na jaw, że za jego pozyskanie w całości zapłacił prywatny inwestor, a nie Legia. Pojawiły się głosy, że "Wojskowi" mogą zarobić na Amieljanczuku około 800 tysięcy euro. Mijał styczeń, mijał luty, a sprawa wciąż nie była załatwiona. W tym czasie pojawiało się wiele niezbyt jasnych zachowań z praktycznie każdej strony. Piłkarz potrafił pojechać do Mińska, jak tłumaczył, z powodów rodzinnych, które potem nie były dokumentowane. Białorusina ominęły przygotowania z warszawiakami. - Nasze negocjacje są trudne i nerwowe. Pojawiały się emocje, pewne postawy nie były sprawiedliwie oceniane - oświadczył w końcu Fijałkowski. Okuka początkowo był przekonany, że "na 99% Amieljanczuk zostanie przy Łazienkowskiej", by po trzech tygodniach stwierdzić: - Niech już sobie 'Ruski' idzie do tego Kijowa. Nie będziemy po nim płakać, mam w składzie równie utalentowanych obrońców, którzy do tej pory nie grali - mówił niezbyt dyplomatyczie serbski szkoleniowiec. Z czasem pojawiła się kolejna strona zamieszania. - Zostałem brzydko wyeliminowany z transakcji przez pana Fijałkowskiego - powiedział menedżer Grzegorz Bednarz

Legia rozważała dyskwalifikację Białorusina, Stanew narzekał, że stracił przyjaciela. Sprawa trwała długo, byla odwlekana. Potem podpisano dokumenty, ale brakowało przelewu. Stanęło na tym, że Ukraińcy ostatecznie dokonali płatności, a Legia zarobiła ok. 160 tysięcy dolarów, choć cały transfer opiewał na ok. 450 tysięcy euro. Reszta pieniędzy trafiła do Fijałkowskiego, ale też m.in. do Polskiego Związku Piłki Nożnej. W kolejnych miesiącach Białorusin chciał pozwać Legię za niewypłaconą premię za mistrzostwo. Padało wiele cierpkich słów, ale ostatecznie w marcu sprawa dobiegła końca, a obrońca zadebiutował w nowym klubie. Z transferu najbardziej cieszyła się małżonka gracza, która mogła zamieszkać w rodzinnym Kijowie.

- Co do nazw zespołów... Arsenał brzmi lepiej niż Legia - mówił potem piłkarz w rozmowie z białoruskimi mediami. Po latach retoryka była już nieco inna. Białorusin zapewniał, że chętnie wróciłby na Łazienkowską, choć taki temat już nigdy się nie pojawił. Dodatkowo gracz podkreślał, że nigdy potem nie spotkał już takich kibiców jak przy Łazienkowskiej, ale zdradził też transferowe motywacje. - Każdy chce dobrze zarabiać - mówił. Po rozstaniu z Legią, Białorusin występował potem w Arsenale Kijów, a następnie przez blisko dziesięć lat grał w Rosji (Łokomotiw Moskwa, Szynnik Jarosław, FK Rostów, Tieriek Grozny, Tom Tomsk), a karierę skończył na Białorusi, w 2017 roku będąc wciąż podstawowym zawodnikiem FK Moskwa. W kadrze swojego kraju rozegrał łącznie 73 mecze i strzelił jednego gola. 

Teraz Amieljanczuk jest asystentem trenera w Dinamie Mińsk. W sobotę o godzinie 14:00 czwarta drużyna białoruskiej ekstraklasy sparingowo zagra z Legią prowadzoną przez Aleksandara VukoviciaSerb był wymieniany przez byłego obrońcę jako jeden z najlepszych kolegów przy Łazienkowskiej. Sam "Sasza" po wielu latach będzie mógł wrócić do Warszawy, która od czasów jego gry, zmieniła się wręcz diametralnie. 

Polecamy

Komentarze (31)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.